Poruszają się wąskimi uliczkami, małego miasteczka na końcu
Polski. Paweł trzyma mocno jej dłoń. Pamięta czasy kiedy tego nie robił.
Spacerował obok, z jedną ręką w kieszeni. A ona uczyła się chodzić na szpilkach.
Jego druga ręka zawsze była na czuwaniu. Zawsze gotowa ją złapać, podtrzymać,
przywrócić do pionu. To były bardzo zabawne czasy. Uczyła się dla niego. To on
pierwszy położył jej stopy na obcasy. Ona lubiła trapery i trampki. Nadal lubi.
Ale na szpilkach paraduje teraz jak rasowa … hostessa.
Nie ma wiele gorszych
rzeczy niż kobieta w butach w których nie potrafi chodzić. Jakby podziwiać
pijanego pająka. Szpilki u kogoś, kto nie potrafi ich zaprezentować to zbrodnia. Gorszej krzywdy
żadna nie może sobie zrobić. No dobra, jest trochę równoważnych krzywd.
Makijaż. Pozbyć się brwi, a potem sobie je narysować. Nosz kurwa. Czemu? Przedawkowany paraliż mięśni twarzy, wywołany
jadem kiełbasianym …
- Nad czym tak myślisz?
- Daleko to?
- Nie, już niedaleko. Za zakrętem.
Wychodzą na prostą. Iza rozgląda się z zainteresowaniem, ale
w zasięgu wzroku nie ma nic, co odpowiadałoby Pawłowej naturze. A on skręca,
sprowadza ją z chodnika i oświadcza:
- To tu.
- Naprawdę?
- Tak. Coś nie tak?
- Jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się po tobie czegoś
tak - sielskiego. Do ciebie pasuje szkło, stal, beton.
Stoją przed zabytkową drewnianą chatką z początków XX wieku.
Po lewej stronie ścieżki, prowadzącej na ganek, rosną wybujałe słoneczniki. Po
prawej znajduje się okazały sad. Dalej od drogi, już prawie za domem, ogródek
warzywny, a w każdym wolnym kącie, całe mnóstwo kwiatów w przeróżnych
gatunkach. Wchodzą na ganek i otwierają drzwi. Iza ma wrażenie, że znalazła się
w równoległym świecie. Solidne belki u powały, znajdujące się tuż nad głową,
sprawiają nieco przytłaczające wrażenie. Grubo ciosane ławy i ławki, i ani
jednego krzesła rzecz jasna. Podłoga ze skrzypiących desek, w niektórych
miejscach mocno oddzielonych od siebie szparami. A do tego zatrzęsienie
ludowych akcentów. Tutaj muszą karmić po męsku. Na pewno nikt nie zawraca sobie
gitary żadnymi „momentami”. Pomimo późnej pory, izba jest pełna. Chwilę po
wejściu, ich obecność została zauważona. I zaraz podchodzi niezwykle
sympatyczny starszy pan, wymienia kilka zdań z Pawłem, a później są odprowadzani
pod ścianę. Dostali dwa miejsca siedzące na przeciwko siebie i połowę stołu.
Tak, połowę, bo przy drugiej połowie siedzą już dwie panie w średnim wieku. Tak
samo jak oni, naprzeciwko siebie. Iza pomyślała o niestosowności swojego
stroju. Tu by pasowały jakieś płócienka, lny, falbany i bielizna. A konkretniej
majtki z nogawkami. Z zamyślenia wyrwał ją Paweł:
- Zamówię ci zacierkową i żeberka w miodzie.
- Paweł, spójrz na mnie, jak ty sobie wyobrażasz,
pałaszowanie żeberek w mojej sytuacji. Czuję się tutaj, w tym stroju jak
gwiazda porno. – Na słowo „porno”, fakt- wypowiedziane może nazbyt dobitnie,
sąsiadki obrzucają ich badawczym spojrzeniem. Iza próbuje to ignorować, chociaż
dostrzegła kontem oka ich reakcję. – Mam z tym wyglądem jeszcze ogryzać kości. –
W jej głosie jest złość.
Paweł wstaje od stolika zdejmuje marynarkę i okrywa nią jej
nagie plecy. Tego się nie spodziewała.
- Wybacz, o tym nie pomyślałem. Mam nadzieję, że do reszty
wieczoru sukienka będzie pasowała.
- Dzięki. Ale nadal nie chcę żeberek.
- Bo mają kości. Ok w takim razie polędwica wołowa z
rydzami.
- Generalnie, to wystarczy zupa.
- O nie, nie wystarczy.
Wstał i poszedł złożyć zamówienie. Iza została sama. Okryta
połową jego garnituru, poczuła się trochę swobodniej. Zerknęła nawet na talerze
sąsiadek, ale trudno było odgadnąć co jadły, bo niewiele tego zostało.
- Mam dla ciebie kompocik, a dla siebie piwo.
- Zabrzmiało to cokolwiek dziwnie. Jakbym była
niepełnoletnia. Zaskakujesz mnie. Kompocik, piwo, rustykalna jadłodajnia. Masz
jakąś alternatywną osobowość? – Iza nie patrzy na niego zajęła się podwijaniem
rękawów w jego idealnie skrojonej, idealnie uszytej i idealnie odprasowanej marynarce. Stanowczo na
nią za dużej. Rękaw zawija na trzy, żeby odsłonić swój nadgarstek. Po tej operacji
na pewno zostaną ślady. Podnosi wzrok, patrzy mu teraz prosto w oczy i z
premedytacją zabiera się do drugiego rękawa. Oczywiście, że robi to specjalnie.
Dokładnie zdaje sobie sprawę, że on czuje te zagniecenia każdym nerwem. Co jak
co, ale garnitur, koszula, krawat i buty, muszą być bez skazy. Jednak Paweł nie
reaguje na tę prowokację.
- Nie mam. To cały czas ja. Próbuję ci coś uświadomić.
- Tak? Ja też ci coś uświadomię. Bardzo nieprzyjemnie mi się
siedzi na tych ławkach.
- Oj. O tym też nie pomyślałem.
- To do pana nie podobne, panie mecenasie. Tyle
nieprzemyślanych spraw.
- Jest coś, co zajmuje moje myśli i to chyba obsesyjnie. Chcę
renegocjować pewną umowę.
Rozmowa zaczęła zmierzać w niebezpiecznym kierunku, na
szczęście podano im zupę. Iza przyjęła to z wdzięcznością. Nie chciała się
kłócić. Już się wystarczająco nakłócili w ostatnim miesiącu. Zabrała się za
opróżnianie miski pełnej po brzegi gorącego wywaru z zacierkami.
- Pyszna. Naprawdę pyszna. Byłeś tu już wcześniej?
- Tak.
- Powtórzę się, zaskakujesz mnie.
- Staram się.
Starszy pan przyniósł następne dania i pozbierał miski.
Kiedy się oddalił, Iza zaczęła komentować swój talerz:
- Litości, to jest ilość dla drwala, pracującego w
Bieszczadach przy przecince lasu. Przecież ta porcja jest większa od mojej
głowy. Nie zjem mojej głowy. Kroi polędwicę na pół i jedną połowę przekłada na
jego talerz, do żeberek.
- Ok. Jak chcesz. Będę miał dużo energii, będę ją musiał
jakoś spożytkować. Życzenie masz jedno, a ja pomysłów wiele.
Po tych słowach Iza zabiera swoją polędwice z jego talerza i
zaczyna wreszcie jeść. Żeby nie musieć na niego patrzeć.
- Pójdę zapłacić.
Paweł biegający między stolikami, obsługujący się sam,
załatwiający przyziemne sprawy, to jak scena z filmu. Ciekawie się to ogląda,
ale wiadomo, że to fikcja. Takiego Pawła nie ma. On gra. Coś gra przed nią,
tylko po co?
- Możemy iść.
- Czekaj, skorzystam jeszcze z toalety.
Iza wstaje, zdejmuje marynarkę z podwiniętymi rękawami i
oddaje mu ją. Potem odwraca się i odchodzi. Paweł po krótkiej chwili wahania
rusza za nią. Miał oczywiście ogromną ochotę wpakować jej się do tego kibla,
ale po tych uwagach dotyczących filmów dla dorosłych, uznał, że może
rzeczywiście okoliczności nie są do tego stosowne. I normalnie miałby to
gdzieś, ale dzisiaj nie chciał jej już dodatkowo zawstydzać – już swoje
zniosła. Oparł się więc plecami o ścianę przy tych drzwiach, którymi tu weszli
i czekał. Z marynarką w dłoni. Rękawów nie odwinął. Wzrok wbił w podłogę i
myślał co bez niej zrobi. To pytanie już od dłuższego czasu nosił z tyłu głowy.
Niezliczoną ilość razy powtarzał je w myślach i jak dotąd nie znalazł
odpowiedzi. Z żadną swoją „hostessą” nie był tak długo. I nie był tak. Słysząc
stłumiony przez drewno stukot obcasów, Paweł podnosi wzrok.
- Nie założyłeś jej?
- Czeka na ciebie, już prawie dziesiąta, na pewno jest
chłodno, powinnaś w niej zostać. - I przytrzymuje marynarkę, tak aby Iza mogła
ją wygodnie ubrać. – O tym też nie pomyślałem.
Wracają do cywilizacji. Faktycznie zrobiło się chłodno.
Paweł zmarznie. Ona zresztą też. Ale w nagrodę ma niebo. Nocne niebo, w tak
rzadko bezchmurnych Bieszczadach. A może tylko jej zawsze trafiają się płaczące
Bieszczady. W każdym razie dzisiaj ma szczęście. Tyle odsłoniętego nieba. To
niebo wydaje się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
- I znowu zamyślona. Nad czym?
- Nad potęgą kosmosu.
- Naprawdę?
- Tak.
- Coś spochmurniałaś. Zapraszam cię na drinka.
- Dobrze.
Paweł prowadzi ją klucząc wąskimi ulicami miasteczka. Widać,
że dobrze zna to miejsce. Tak swobodnie się tu porusza. Przechodzą przez
pięknie oświetlony rynek, mijają klasztor franciszkański i ratusz. Na chodniku
Iza dostrzega, oprawioną w drewniane ramy reklamę lokalu. Pośpiesznie odczytuje
słowa mijając stojak. Życzenie. Ale dopiero dziesiąta, nie wiadomo co jeszcze
się może dziś wydarzyć. A diabli z tym. Co by się nie działo ona już ma
życzenie.
- Zaczekaj. – I pokazuje mu tablicę na której białą kredą,
drukowanymi literami jest nasmarowany napis: KARAOKE. – Chcę żebyś mi
zaśpiewał. To moje życzenie.
- Co takiego? – zaskoczyła go. Ewidentnie i całkowicie.
- Wiem, że potrafisz. Słyszałam cię kilka razy pod
prysznicem. Kiedy byłeś sam.
Paweł się waha. Słowo się rzekło. Życzenie to życzenie.
Powiedział: każde. A jednak wolałby przemalować Maserati.
- Jesteś pewna, że tak chcesz zmarnować życzenie.
- Jestem pewna, że nie będzie zmarnowane.
- Więc chodźmy. Ale ja wybieram repertuar.
- Jasne.
Zeszli stromymi schodami w dół i znaleźli się w lokalu. Pierwszy
rzut oka przywołał skojarzenia ze strychem, na którym znajdują się rzeczy
wyniesione przez nas na: kiedyś może się przyda. Przecież jeszcze dobre.
Stoliki w trzech kształtach i rozmiarach. Krzesła, niemal każde zupełnie inne w
swej formie. Oświetlenie w postaci lamp zwisających nisko nad stolikami prosto
z sufitu. Lada barowa ciągnąca się przez całą długość lokalu i scena. Zbudowana
pod ścianą najbardziej oddaloną od wejścia. Na samym końcu sali. Wszystko to
stoi na pięknej kamiennej posadzce, która scala ten bałagan. Nadaje mu
charakter i układa wszystkie elementy w całość. Okazuje się, że to całkiem
stylowy lokal. Z klimatem. Iza ma wrażenie, że z każdą spędzoną tu chwilą, tego
klimatu dostrzega coraz więcej. Paweł
podchodzi do baru, zamawia Martini i Ballantinesa.
Kładzie na ladzie stówę, barman zsuwa ją na blat pod ladą i przyciska tekturową
podstawką pod piwo. Całą sytuację kwituje lekkim skinieniem głowy. Widać między
nimi nieme porozumienie. Paweł zabiera zamówienie i bez jednego słowa odchodzi.
Iza jest przekonana, że bywał tu już wcześniej. Wybiera dla nich stolik
pośrodku sali, ale ona ma inne plany.
- Masz dla mnie śpiewać. To moje życzenie. Chcę siedzieć w
pierwszym rzędzie.
Odwraca się, aby wzrokiem zlustrować salę i wybrać
odpowiednie, wolne miejsce. Kiedy jest już zdecydowana rusza w kierunku sceny.
Na kamiennej posadzce odbiją się echem jej obcasy. Rozkołysane ruchy,
przywołują na myśl hollywoodzkie gwiazdy lat 60. Idzie do szklanego, okrągłego
stolika na metalowych nogach. Idealnego
dla dwojga. Zdejmuje marynarkę i wiesza na oparciu krzesła. Tutaj jej sukienka
pasuje idealnie. Paweł odstawia alkohol i zerka w kierunku sceny. A konkretniej
ciemnego kąta po prawej stronie w którym ulokowany jest operator sprzętu
grającego. Ich spojrzenie się krzyżuje i znowu skinienie głowy, ledwie dostrzegalne.
– Oj panie Pawle, chyba odkryłam miejsce gdzie ujawnia się pańskie alter ego. –
Iza jest pewna, że to nie jest jego pierwszy raz w tym lokalu. Siada na krześle obitym miękkim,
bordowym pluszem. Co za rozkoszna delikatność w porównaniu z ławkami drwala. I
spogląda na niego mocno zadzierając głowę, prezentując smukłą szyję. Paweł jest
spięty. Stoi jak posąg ze wzrokiem wbitym w scenę. Nawet przez koszulę Iza
dostrzega jak napina biceps ściskając szklankę. Jego palce niemal wbijają się w
szkło. Jeszcze chwila i ją zmiażdży, skruszy siłą swoich mięśni. Nie, jednak
nie. Podnosi szklankę do ust. Opróżnia jej zawartość. Odstawia na stolik cztery
kostki lodu które nie miały szans się rozpuścić. Jest taki skupiony. Niezdrowo,
przerażająco poważny. Iza postanawia wyrwać go z tej stagnacji.
- To tylko piosenka. Nie wpłynie na losy świata.
- A może. Może zmieni świat. Cały świat. Mój cały świat.
Zatkało ją. Nie zdawała sobie sprawy, że ten jej niewinny
pomysł wywoła tyle emocji. Chciała się rozerwać. Jego kosztem. Móc mu później
przypominać, w poważnych okolicznościach, że w Bieszczadach śpiewał karaoke. I
drażnić go tym, albo rozśmieszać, a tu taki emocjonalny bałagan. Już nic się
nie odzywa. Tak na wszelki wypadek. Niech zaśpiewa coś, cokolwiek, ona wypije
Martini i wrócą do hotelu. Po drodze zimne rześkie powietrze przywróci ich do
normalności i przestudzi wrażenia. Paweł wreszcie odrywa stopy od podłogi i
idzie na scenę. Nie spojrzał na nią, nie odezwał się. Dobrze, bo nie jest
pewna, czy wytrzymałaby to spojrzenie. Podszedł do chłopaka w kącie, pochylił
się nad nim i podał jakąś informację. Potem się wyprostował, wbił w nią wzrok i
nie odrywając oczu, przemaszerował przez sceną do mikrofonu. Po kilku sekundach
oczekiwania, lokal wypełniają pierwsze dźwięki. Kilka taktów i ona już wie…
Jego wargi jeszcze nie śpiewają, ale oczy już deklarują… I'm Your Man…
- If you want a lover, I'll do anything you ask me to, and
if you want another kind of love…
I oto on. Samiec alfa. Każdą sytuację potrafi przekuć w
sukces. Swój sukces. Nawet jej życzenie działa na jego korzyść. Na dźwięk jego
pierwszych melodyjnych słów Iza robi się mokra. Jego głos, jeździ po niej i
dociera do tych niestosownych zakamarków. Ten głos – osacza, chwyta za gardło,
ściska piersi, wdziera się w nią tępym
bólem w dole brzucha. Jego wzrok, pilnuje jej oczu. Leonard powinien go
usłyszeć, ma godnego rywala do tej piosenki. Iza podnosi swój kieliszek, upija
łyk i odstawia. Odwraca głowę i pod jego spojrzeniem oblizuje wargi. Serce wali
w piersiach, niemal obijając się o zrobioną dla niego klatkę z kości. Prostuje
plecy na oparciu krzesła. Dłońmi chwyta zimne metalowe nogi swojego siedzenia
wyginając ramiona do tyłu, a tym samym mocno eksponując piersi, zadziera lekko
brodę i zdejmuję nogę ze swojej nogi. Jej stopa, ozdobiona niebotycznym
obcasem, płynnym ruchem, zmysłowo spływa na podłogę. Iza poprawia się na krześle,
nie odrywając od niego dłoni. Obraca tyłek i rozsuwa maksymalnie kolana. Tyle
na ile pozwala sukienka. Oczywiście, że on nic nie może dostrzec. Tu nie chodzi
o to co zobaczy, ale o to co wie. A wie, że ona tam siedzi przed nim bez majtek
i rozkłada nogi. W pierwszym rzędzie. Jego wzrok mówi wszystko. Zamglone,
wygłodniałe spojrzenie zdradza jego apetyt. Piosenka się kończy. Od ścian
odbijają się ostatnie dźwięki, a oni tylko tak patrzą, nie mając pojęcia jak zareagować.
Cała sala ludzi wstrzymała oddech. Nawet barman nic nie nalewa, usłyszałaby to.
Usłyszałaby stąpającego po posadzce pająka. Jej biedne serce już dzisiaj tyle
razy poddawane eksperymentom, tylko wali w piersiach z całą swoją siła. Iza
wstaje. To był jej pomysł. Czuje się zobowiązana. Powinna jakoś zareagować,
zrobił to na jej prośbę. To, że wykorzystał sytuację do swoich celów, to w tej
chwili jest mało ważne. Wstała, ale czy da radę się ruszyć? Na szczęście nie
musi. Paweł na ten widok zeskakuje ze sceny i w ułamku sekundy jest obok niej.
To mu wystarczyło, to że wstała. A może bał się, że wstała by wyjść? Przytula
ją mocno, za mocno. Raczej się bał. Obejmuje jej nagie plecy, wodzi palcem po
kręgosłupie, i całuje w czoło. Paweł emocjonalnie ckliwy. Cała sala odżywa. Jak
w bajce, obudzili się do życia po jego pocałunku. Znowu za plecami mają gwar,
harmider, szuranie, stukanie i śmiech. Paweł odsuwa ją od siebie odrobinę, aby
móc jej się przyjrzeć. Wybadać nastrój. Iza chwyta ze stolika swój kieliszek i
opróżnia go jednym chełstem.
- W porządku?
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
- Iza…
- Przynieś mi jeszcze jedno Martini.
Paweł odchodzi. Nadal jest spięty. Jego mięśnie nerwowo
poruszają się pod ubraniem. Zacisnął szczęki, aż za zgrzytało. Zaśpiewał. Sama
chciała. Czego się spodziewała? Że nie zagra tą kartą? Każdą zagra, każdą która
trafi w jego ręce. Przy barze zrobiło się tłoczno. Czekając na swoją kolej
opiera ręce o ladę i odwraca głowę w stronę ich stolika. A tam, ku jego ogromnej
irytacji, jakiś palant bajeruje jego Izę. Tak jego. Jeszcze jego. Pocieszający
jest tylko fakt, że ona z całych sił próbuje go spławić. Widać to jak na dłoni.
Barman przerywa mu te obserwacje:
- To samo?
- Tak.
Zabiera drinki i odchodzi szybko. Przemieszcza się zwinnie
między stolikami, omija ludzi i staje obok zakłócającego Izy spokój, intruza.
Patrzy mu w oczy, ale pytanie ma do Izy:
- Wszystko w porządku skarbie?
- Tak. Ten pan już sobie idzie.
- Przeproś panią za swoje nachalne zachowanie i znikaj.
- Hm. Nie czuję się w obowiązku. – A potem intruz zwraca się
do Izy, bo dostrzegł w tych przeprosinach możliwość kontaktu. – Ale jeśli moje
zachowanie panią uraziło, to przepraszam. – I bierze jej dłoń ze stolika i
ciągnie do ust.
- Błąd. Duży błąd. – Paweł rozluźnia palce prawej dłoni i
pozwala znajdującej się w niej szklance zjechać na kamienną podłogę i rozbić
się ze szczękiem. Nim dźwięk tłuczonego szkła dociera do ich uszu, on trzyma
już przegub nachalnego amanta. W lewej dłoni ma kieliszek martini dla niej. Z amanta
ręki wypada dłoń Izy. A Paweł kontynuuje. Wbija swój kciuk w śródręcze
przeciwnika. Chwyta cztery jego palce i zaczyna je mocno ciągnąć w zupełnie nie
anatomicznym kierunku. W lewej dłoni nadal trzyma martini. Prawą sprowadza
intruza do poziomu podłogi i zmusza by klęknął w szkle potłuczonej szklanki i
kałuży alkoholu. Iza obserwuje tę scenę i ma wrażenie, że te przeciągnięte na
drugą stronę palce, osiągnęły punkt krytyczny i nie poddadzą się już ani
milimetr więcej, że kości zaraz poprzebijają skórę i będą sterczeć każda
osobno. Robi jej się niedobrze. Odwraca wzrok. Obok Pawła, jak z pod ziemi
pojawia się obsługa lokalu i zabiera nachalnego amanta. Ciągnie go do wyjścia,
ale tamten co rusz się odwraca i mierzy Pawła obmierzłym spojrzeniem. Aż w
końcu znika za drzwiami. Przy stoliku jakaś młoda blondynka z zapałem sprząta potłuczonego drinka.
- Proszę mi to doliczyć do rachunku. – oznajmia Paweł, a
jego głos jest zaskakująco spokojny. – Twoje Martini. – I podaje jej kieliszek.
Iza opróżnia go tak jak stoi, do dna i odstawia na stolik. Zabiera z oparcia
marynarkę i zakłada na siebie.
- Chodźmy stąd.
I rusza bez zwłoki. Nie musi się przeciskać. Po tej akcji
wszyscy schodzą jej z drogi. Paweł podąża jej śladem, ale w połowie baru
zatrzymuje się jeszcze obok barmana i kładzie na ladzie kolejną stówę. Barman
reaguje grymasem, sięga po stówę spod podkładki, którą wcześniej dostał od Pawła
i kładzie na ladzie na tym, przed chwilą położonym banknocie:
- Na koszt firmy.
- Na pewno nie. – Kwituje Paweł.
Zostawia pieniądze i dogania Izę. Na tyle szybko,
aby jeszcze otworzyć jej drzwi. Przechodzi obok niego na tych obcasach, w kusej
sukience i w za dużej marynarce, co tylko podkreśla jej szczupłą sylwetkę.
Włosy ma jak zwykle, w sposób kontrolowany - rozczochrane, oczy rzucają skry,
wygląda jak łobuz. Wygląda zjawiskowo. Wchodzi na schody i Paweł może podziwiać
jej tyłek w akcji. Ze świadomością, że ona nie ma majtek, ma za to… o matko
przez cały wieczór. Proste zgrabne nogi wspinają się po schodach, i kręcą
dupcią. Dociera na szczyt schodów i zatrzymuje się na chodniku. Pozwalając mu się
dogonić. Paweł bierze ją za rękę i ruszają w stronę hotelu.
- Dlaczego my, kobiety, zawsze ulegamy łotrom, a nie
grzecznym, sympatycznym, miłym chłopcom, którzy używają prezerwatyw, nigdy nie
wymówili słowa ”analny”, dla których szczytem perwersji jest pozycja na pieska.
- No ciekawe, dlaczego? Mam pewną teorię. Teorię łotra, więc
mogę nie być wiarygodny.
- No dawaj. Oświeć mnie.
- Chodzi o satysfakcję, efekt zadowolonego łotra. Bo łotra
zadowolić raczej trudno, więc kiedy się to uda satysfakcja jest ogromna.
Nieporównywalna do zadowolonego miłego chłopca.
- Czyli, że my to robimy, żeby być zadowolone, waszym
zadowoleniem.
- Coś w tym stylu.
Pogrążeni w tej nieważnej dyskusji, zaczętej tylko po to,
żeby nie rozmawiać przypadkiem, o czymś innym. Prawie docierają na miejsce. Od
celu dzielą ich dwie ulice. I właśnie na jednej z nich, z bramy wychodzi Izy
adorator z kolegą. Obaj dzierżą noże w dłoniach, na widoku. Pewnie mają
napędzać stracha.
- Jaki ten świat mały, znów się spotykamy.
- To powitanie na pewno długo układałeś i głęboko
przemyślałeś.
- Zabawne. Ciekawe czy po wszystkim też będziesz takie
dowcipy sadził.
Kiwa głową na kolegę i razem ruszają w stronę Pawła i
schowanej za nim Izy. Paweł przykleił ją sobie do pleców i lewą ręką, wykręconą
do tyłu, trzyma ją w tali. Nie chce pozwolić aby ich rozdzielili. Ostrożnie
badając grunt cofa się aby osiągnąć jakąś ścianę, przy której będzie mógł być
już pewien, że nikt nie zjawi się z tyłu. Kiedy Iza potyka się o krawężnik, wie
że są u celu. Wtedy napastnicy przyspieszają, Paweł puszcza Izę, ale nie
odchodzi od niej na krok. Czeka, aż tamci sami do niego przyjdą. Najpierw amant
bo jest bliżej. Zostaje ponownie złapany za nadgarstek, a dłoń z jego nożem
złożona na pół i skierowana w brzuch. Zatrzymana w porę, nie zdążyła zanurzyć
się w ciele. Paweł ponownie wyłamuje mu palce i tym razem chyba skuteczne, bo
Iza jest przekonana, że słyszała trzask. Na koniec podcina mu nogi i zwala na
ulicę. Słuchać dziwny głuchy dźwięk kiedy jego głowa odbija się od bruku. W tym
momencie tuż obok nich zjawia się ten drugi. Paweł podnosi z ziemi stopę, na ułamek sekundy
przyciąga kolano do piersi, potem prostuje nogę w całej długości. Jego stopa
ląduje na mostku przeciwnika, trzy razy pod rząd z niezwykłą szybkością i nie
zatrzymuje go w miejscu, a katapultuje na odległość jakichś dwóch metrów.
Tamten zalicza widowiskowy, niemal filmowy upadek i się nie rusza. Paweł podchodzi
do Izy chwyta za rękę i ciągnie ją w stronę hotelu.
- Nie dzwonisz po policję?
- A po co policja? Chcesz tu utknąć. Przyjeżdżać w sprawie,
którą i tak umorzą. W najlepszym wypadku odpalą jakieś zawiasy. Chcesz złożyć
doniesienie? Chcesz ich oskarżyć w procesie cywilnym?
- Takie sprawy ścigane są chyba z urzędu?
- Jakie sprawy?
- Napad.
Paweł czubkiem buta szturcha leżącego u jego stóp amanta:
- Ty, był jakiś napad?
- Nie proszę pana.
- Bo co to było?
- Nieporozumienie.
- Widzisz… – Zwraca się do Izy. - Nieporozumienie zwykłe, zdarza się.
- Często? Często ci się zdarza, bo to już drugie, grube
nieporozumienie dzisiaj, a dzień się jeszcze nie skończył.
Pokonali ostatnią uliczkę, już bez nieporozumień i udali się
przez hotelowy hol prosto pod prysznic. Mieli chwilowo dosyć tego dnia. Każde z
innego powodu. Może kiedyś, jak będą wspominać Bieszczady, albo będą w okolicy
i podjadą na chwilę, żeby popatrzeć na to miejsce, wrócić na ulice na której
Paweł spuścił łomot zbirom, zajrzeć do lokalu pod płytą rynku na karaoke. Może
wtedy te wspomnienia będą lepsze. Dojrzałe. Dziś, jak świeży chleb, leżą kluchą
na żołądku. Iza jest dodatkowo rozdrażniona operacją wyjmowania korka. Na
szczęście Paweł nie serwuje jej już żadnego przedstawienia. Myje jej skórę jakimś
niemiłosiernie słodkim, w zapachu, żelem. I w trakcie tego mycia wyciąga
delikatnie korek. Jest naprawdę delikatny jak na niego i te wcześniejsze akcje.
Ciekawe czego chce. Upuszcza korek na podłogę i odwraca ją do siebie. Patrzy
badawczo, przeszukuje studnie jej źrenic, ale niczego nie może dostrzec w tych
głębinach.
- Zmęczona?
- Przecież wiesz.
- To chodź, położę cię spać. Poczytać ci na dobranoc?
- Bajkę…
- Romeo i Julia.
- Nie, tego nie.
- Czemu?
- Ta bajka nie ma happy endu. On wychlał truciznę, ona dźgnęła
się nożem, no proszę cię. Musi być, że żyli długo i szczęśliwie.
- A znasz taką bajkę?
- Nie. Obejrzyjmy sobie Rambo – pierwsza krew.
Obudził ją chłód. Nie zmarzła, nic z tych rzeczy. Chłód był umiejscowiony w jednym małym punkcie, który absorbował ostatnio całą Pawła uwagę. Otworzyła oczy i spojrzała w okno. Zaczynało świtać. Uświadomiła sobie, że jest jutro i wpadła w panikę. Postanowiła udawać, że to co on robi wcale jej nie obudziło. Zamknęła oczy. Chciała zmusić swój układ oddechowy do pracy w trybie „drzemka”. Spokojnie i miarowo. Nie udało się. Oczywiście przez to co wyprawiał ze swoimi palcami, za jej plecami Paweł, przez to że jej serce dudniło jak dzwony w kościele, że tętno to miała chyba ze 300, przez to wreszcie, że w jej głowie była tylko jedna myśl – dzisiaj jest to cholerne „jutro”.
- Wiem, że nie śpisz.
- To już? Tak od samego rana zaczynasz, bladym świtem
jeszcze…
- A no co to czekać. Czekałem rok. Dłużej już nie chcę.
- No to rób co musisz.
Jeśli liczyła na jakieś negocjacje, czy jego oburzenie
doborem słów, to się srogo przeliczyła. Leżeli w pozycji na łyżeczkę. Paweł
uniósł się na łokciu i pocałował ją w ramię.
- Włożę go na razie tylko i poleżymy sobie. Żeby twoja pupa
oswajała się z rozmiarem. Nie będę się ruszał. Obiecuję. Podciągnij kolana
wyżej, jak najwyżej – nawet do piersi. Dokładnie tak. Nie chowaj się w
poduszkę, chcę widzieć twoją twarz. Przynajmniej profil. Zaczynamy? … Gotowa? …
Nie będziesz się do mnie odzywać?
- Nie.
- Dobrze. Nie chcesz się odzywać – nie musisz. Masz zamiar
stroić fochy – proszę bardzo. Ale masz mnie słuchać. Obiecałaś mi to.
Już miała się odezwać, bo to przecież w innym kontekście
zupełnie było, ale wiedziała, że przegra to starcie. Uznała, że milczenie
będzie w tym wypadku bardziej wymowne. Wbiła wzrok w okno, osiągając tym
samym pewien kompromis, bo w ten sposób on widział jej profil, a ona jednak
połowę twarzy schowała w poduszkę. A on faktycznie nie miał zamiaru czekać.
Kiedy tylko Iza wykonała jego polecenie i utkwiła wzrok w szarości sączącej się
z okna, na zapleczu jej ciała zaczęło się dziać. I mocno się działo. Za mocno
jak na jej gust. Tego, co wdzierało się właśnie do jej wnętrza, nie dało się
przyrównać do żadnych używanych przez niego substytutów. Miał rację, znowu miał
rację, wkurzało to Izę niemiłosiernie. Jej tyłek pierwszy raz spotyka coś
takiego. Otworzyła szeroko usta, głęboko ze świstem wciągając powietrze. Lewą
rękę włożyła pod poduszkę na której spoczywała jej głowa i zwinęła w pięść.
Prawą ręką chwyciła się prześcieradła i zaciskała na nim palce, aż zbielały jej
kostki. Zacisnęła też powieki. Obserwujący jej reakcję Paweł zareagował
natychmiast:
- Otwórz oczy. Jedyne co musisz zrobić to oddychać.
Pamiętasz jak uczyliśmy się oddychać, na dywanie przed telewizorem po
obejrzeniu „Nietykalnych”. Przypomnij sobie. I nie zamykaj oczu.
Przypomnieć sobie, ale jak? Iza za nic nie mogła skupić
myśli. Przez ten ból i to poniżenie. Przez to, że on może zrobić z nią co chce.
Bo może. I robi. To jest zdecydowanie najgorsze, co do tej pory wymyślił. Po
raz kolejny zaciska powieki. Nie kontroluje tego.
- Otwórz oczy. – Jego głos jest ściszony, ale brzmi tak, że
Iza błaga w duchu, żeby następnym razem na nią nakrzyczał. – Skup się. Nie
lubię się powtarzać.
Iza leży na boku z kolanami przyciśniętymi do piersi. I
mocno wypiętą pupą. Paweł klęczy za jej plecami. Ich ciała w miejscu zetknięcia
tworzą kąt prosty. Jednak to co się dzieje wcale nie jest proste. Penetracja
jej tyłka zaplanowana przez niego na dziś właśnie dochodzi do skutku, a raczej
wchodzi do skutku. Paweł posuwa się naprawdę wolno, milimetry dosłownie, jego
dłonie błądzą w tym czasie po jej ciele. Masują pośladki, ugniatają je, od
czasu do czasu jego ręka wślizguje się między jej uda i drażni łechtaczkę. Jest
wilgotna, mokra. Paweł ma satysfakcję.
- Jeszcze kawałek. Niewielki kawałeczek. Dasz radę maleńka…
Teraz sobie poleżymy. Przekręcę się. Możesz to poczuć.
Oj poczuła. I natychmiast szarpnęła się do przodu i
zacisnęła powieki. Ręka Pawła, przytrzymująca ją w talii, jednym ruchem sprowadziła
Izę w miejsce w którym była, a może nawet głębiej. Trochę za ostro niż tego
chciał. Nie zwalniając uścisku położył się za nią i podparty na łokciu
obserwował jej ściągniętą twarz.
- Otwórz oczy. – tym razem brzmi to jak prośba. – Jeśli
zamkniesz je jeszcze raz – będzie kara. Wiesz jaka.
Po tej reprymendzie jego ręka opuszcza jej brzuch i wędruje
w dół. Przesuwa się po biodrze aż do kolana chwyta za nie i unosi, oddzielając
od siebie jej uda, odsłaniając wargi sromowe i łechtaczkę.
- Obiecałem się nie ruszać, więc przestań się wiercić, abym
miał szansę dotrzymać obietnicy. W tej chwili to ty sama wprawiasz go w ruch.
Uciekając z tyłkiem, zmuszasz mnie, żebym go do siebie przyciągał. Iza weź
kilka głębokich wdechów. I poleżymy sobie przez trochę. Porozciągamy twoje mięsnie.
Pierwszy krąg… i drugi krąg…
Wsparty na łokciu obserwuje jej profil. Otwarte oczy
wlepione są w okno. Posłuchała. Oddycha. Głęboko przez nos i lekko rozchylone
usta. Na jej twarz powoli wpełza spokój. I wreszcie znieruchomiała. Dłoń Pawła
natomiast przeciwnie – zaczęła się szwendać w okolicy łechtaczki i mniejszych
warg sromowych. Iza zaczęła oddychać głośniej.
- Daj mi szansę mała. Rozluźnij się tylko i czuj.
Pieści ją dłuższą chwilę, napawając się swoim sukcesem.
Błądzi po skórze, wewnętrznej stronie ud, wraca między nogi i wsuwa palec w jej
pochwę.
- Aaaaaaaaa… Achhhhh…
- Nie ruszaj się. Zabawimy się w środku.
Jego palec, po kilku płytkich pchnięciach odszukał tylną
ścianę pochwy, na którą mocno napierał penis. Przesuwając po nim w górę i w dół
wewnątrz jej ciała, sprawił że Iza znowu zapomniała o oddychaniu. Jej dotąd
zielone oczy przybrały barwę głębokiej czerni, i widać w nich było tylko
rozszerzone do granic źrenice.
- On rośnie.
- Tak ma być. Rozciągamy mięśnie pamiętasz. Przy następnej
penetracji, będę się już ruszał. Potrzebny ci trening.
- Pozwól mi zamknąć oczy. – Głos Izy jest chrapliwy. Plecy
ma mokre od potu. I dyszy.
- Dobrze. Jednak pod pewnym warunkiem. Dojdziesz dla mnie.
Zaraz. I powiesz mi jak mam ci w tym pomóc.
Iza się waha. Może nawet odrobinę za długo. Paweł ma czas
aby poczuć się urażony. Doskonale wie, że walka toczy się miedzy jej dumą, a
pragnieniem. Potrafi być zmysłowa. Widział to. Tych kilka razy kiedy odstawiła
w kąt samokontrolę. To był spektakl. Tego oczekuje. Tego od niej chce. Dlatego
się zaangażował. I pragnie nagrody. I nie zawodzi się. Nie przerwanie
obserwując twarz Izy, dostrzega wreszcie jak powoli, niepewnie, ostrożnie opuszcza
powieki.
- Grzeczna mała.
- Po prostu to zrób.
- Jak? Jak mam to zrobić?
- Ruszaj ręką.
- O nie. Tak łatwo nie będzie. Jak ruszać? Mów.
- Czemu mnie dręczysz?
- Chcę, żebyś to
usłyszała od samej siebie. Żebyś usłyszała czego chcesz.
- Zaciśnij pięść. Teraz wyprostuj jeden palec, ten
najdłuższy, środkowy.
- Dobry wybór.
- Cicho siedź. Włóż go do pochwy, tak by opuszkiem dotykać
jej przedniej ściany. Przyciśnij delikatnie. Teraz zacznij nim ruszać, do
przodu i do tyłu. Nie wyjmuj go całego, zostawiaj we mnie choć odrobinę. W trakcie
ponownego wsuwania, przenieś się z opuszkiem na tylną ścianę.
Iza miała plan. Musiała grać w jego grę, ale nikt nie powiedział,
że nie można blefować. Postanowiła się zmusić. Wymamrotać kilka zdań, a potem
udać orgazm. I tak się oto z tej sytuacji wymiksować. Tylko teraz, już nie
wiedziała czy zdoła. To już urosło do takich rozmiarów… Mimo wszystko pragnęła
spróbować. On jeździł właśnie po cienkiej ściance oddzielającej jego penis od opuszka
palca. To robiło na niej wrażenie, teraz powinno być wiarygodnie. Zacisnęła
mocniej powieki, przygryzła mocno dolną wargę i wprawiła w ruch mięśnie Kegla.
- Nie próbuj oszukiwać. Bo będzie kara.
Iza natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu. – Kurwa. Skąd
on wie? To na razie tylko przymiarka była. - Dobrze, że nie zdążyła się
zaangażować w tę farsę.
- Mów.
- Wyjmij środkowy palec włóż wskazujący kciuk połóż na
łechtaczce i po prostu wpraw to wszystko w ruch – wyrzuciła z siebie jednym
tchem i zaczęła ciężko dyszeć.
Iza mówiła, a z każdym jej słowem penis rósł w jej tyłku
niemiłosiernie się rozpychając. Z dłonią Pawła w niej, na niej, to zjawisko,
tak nieprzyzwoicie intrygujące. Robi się zachłanna.
- Drugi palec. Włóż w pochwę drugi palec.
Iza próbuje kołysać biodrami i jednocześnie się nie ruszać,
żeby nie drażnić napalonego lokatora w jej tyłku. Okazuje się, że to nie jest
do zrobienia. - Ty przeklęty, podstępny, gadzie! – beszta Pawła w myślach, bo już
wie, że to był jego kolejny podstęp. -„Dojdziesz dla mnie.” Drań jeden. - Żeby to
zrobić musi się ruszyć. Musi. Nie zniesie tego stanu. Dwa milimetry od orgazmu.
Odsuwa tyłek od jego bioder, pozwalając penisowi się z niej wysuwać. Paweł nie reaguje.
Do czasu. Kiedy uznaje, że wystarczająco się już oddaliła, przyciąga Izę do
siebie. Wolno. Jego palce nadal są w jej pochwie, a kciuk przyciska łechtaczkę.
Każdym ruchem dłoni dociska ją do siebie, zmuszając do poruszania biodrami w
celu osiągnięcia celu, a tym samym ułatwiając jego penisowi ponowne wejście w
jej odbyt.
- Zrób to jeszcze raz. Sama to zrób.
Iza wyciąga swoją dłoń i chwyta go za biodro. Oddala je
powoli od swojego tyłka, wysuwając członka, pilnując jednak aby nie wypadł.
Kiedy uznaje, że to wystarczy, bez chwili przerwy i wahania, zmienia kierunek i
przyciąga jego miednice do siebie. Ręka Pawła nieustannie zaangażowana jest na
jej waginie. Iza drży.
- Jeszcze raz. Ostatni.
- Nie dam rady.
- Dasz rade mała. Zrób sobie to. Do dzieła.
Przekonał ją. Bo czy mogłoby być inaczej. Czy byłaby w
stanie, w tej chwili go nie posłuchać. Spętana jego słowami, uzależniona od
jego zadowolenia. Wbija paznokcie w jego biodro. Niech ma, niech czuje razem z
nią. I powtarza cały proces, tyle że zdecydowanie szybciej. Dyszy i drży,
jej ręka zamiera w połowie drogi z powrotem, a ciałem wstrząsają spazmy
orgazmu. Paweł dociska się do jej pośladków, jego dłoń wędruje w górę i zamyka na piersi. Słucha jak przez jej usta ze świstem przedziera się powietrze.
Przesuwa biodra i wyjmuje członka z jej tyłka.
Jeszcze drżąca i zasapana siada na łóżku i oznajmia:
- Idę pod prysznic.
- Zaczekaj.
- Nie.
- Iza…
- Nie skończyłeś jeszcze tego rozciągania?
- Skończyłem. Iza…
- Co? Jestem niegrzeczna? Czeka mnie lanie?
Wstaje i wychodzi nie czekając na żadną ripostę z jego
strony. To znaczy próbuje wyjść. Paweł podrywa się z łóżka i od razu jest obok
niej, pomijając etap siadania i wstawania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz