piątek, 23 lutego 2018

Inwestor - odcinek trzeci.


Poruszają się wąskimi uliczkami, małego miasteczka na końcu Polski. Paweł trzyma mocno jej dłoń. Pamięta czasy kiedy tego nie robił. Spacerował obok, z jedną ręką w kieszeni. A ona uczyła się chodzić na szpilkach. Jego druga ręka zawsze była na czuwaniu. Zawsze gotowa ją złapać, podtrzymać, przywrócić do pionu. To były bardzo zabawne czasy. Uczyła się dla niego. To on pierwszy położył jej stopy na obcasy. Ona lubiła trapery i trampki. Nadal lubi. Ale na szpilkach paraduje teraz jak rasowa … hostessa.
Nie ma wiele gorszych rzeczy niż kobieta w butach w których nie potrafi chodzić. Jakby podziwiać pijanego pająka. Szpilki u kogoś, kto nie potrafi  ich zaprezentować to zbrodnia. Gorszej krzywdy żadna nie może sobie zrobić. No dobra, jest trochę równoważnych krzywd. Makijaż. Pozbyć się brwi, a potem sobie je narysować. Nosz kurwa. Czemu?  Przedawkowany paraliż mięśni twarzy, wywołany jadem kiełbasianym …
- Nad czym tak myślisz?
- Daleko to?
- Nie, już niedaleko. Za zakrętem.
Wychodzą na prostą. Iza rozgląda się z zainteresowaniem, ale w zasięgu wzroku nie ma nic, co odpowiadałoby Pawłowej naturze. A on skręca, sprowadza ją z chodnika i oświadcza:
- To tu.
- Naprawdę?
- Tak. Coś nie tak?
- Jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się po tobie czegoś tak - sielskiego. Do ciebie pasuje szkło, stal, beton.
Stoją przed zabytkową drewnianą chatką z początków XX wieku. Po lewej stronie ścieżki, prowadzącej na ganek, rosną wybujałe słoneczniki. Po prawej znajduje się okazały sad. Dalej od drogi, już prawie za domem, ogródek warzywny, a w każdym wolnym kącie, całe mnóstwo kwiatów w przeróżnych gatunkach. Wchodzą na ganek i otwierają drzwi. Iza ma wrażenie, że znalazła się w równoległym świecie. Solidne belki u powały, znajdujące się tuż nad głową, sprawiają nieco przytłaczające wrażenie. Grubo ciosane ławy i ławki, i ani jednego krzesła rzecz jasna. Podłoga ze skrzypiących desek, w niektórych miejscach mocno oddzielonych od siebie szparami. A do tego zatrzęsienie ludowych akcentów. Tutaj muszą karmić po męsku. Na pewno nikt nie zawraca sobie gitary żadnymi „momentami”. Pomimo późnej pory, izba jest pełna. Chwilę po wejściu, ich obecność została zauważona. I zaraz podchodzi niezwykle sympatyczny starszy pan, wymienia kilka zdań z Pawłem, a później są odprowadzani pod ścianę. Dostali dwa miejsca siedzące na przeciwko siebie i połowę stołu. Tak, połowę, bo przy drugiej połowie siedzą już dwie panie w średnim wieku. Tak samo jak oni, naprzeciwko siebie. Iza pomyślała o niestosowności swojego stroju. Tu by pasowały jakieś płócienka, lny, falbany i bielizna. A konkretniej majtki z nogawkami. Z zamyślenia wyrwał ją Paweł:
- Zamówię ci zacierkową i żeberka w miodzie.
- Paweł, spójrz na mnie, jak ty sobie wyobrażasz, pałaszowanie żeberek w mojej sytuacji. Czuję się tutaj, w tym stroju jak gwiazda porno. – Na słowo „porno”, fakt- wypowiedziane może nazbyt dobitnie, sąsiadki obrzucają ich badawczym spojrzeniem. Iza próbuje to ignorować, chociaż dostrzegła kontem oka ich reakcję. – Mam z tym wyglądem jeszcze ogryzać kości. – W jej głosie jest złość. 
Paweł wstaje od stolika zdejmuje marynarkę i okrywa nią jej nagie plecy. Tego się nie spodziewała.
- Wybacz, o tym nie pomyślałem. Mam nadzieję, że do reszty wieczoru sukienka będzie pasowała.
- Dzięki. Ale nadal nie chcę żeberek.
- Bo mają kości. Ok w takim razie polędwica wołowa z rydzami.
- Generalnie, to wystarczy zupa.
- O nie, nie wystarczy.
Wstał i poszedł złożyć zamówienie. Iza została sama. Okryta połową jego garnituru, poczuła się trochę swobodniej. Zerknęła nawet na talerze sąsiadek, ale trudno było odgadnąć co jadły, bo niewiele tego zostało.
- Mam dla ciebie kompocik, a dla siebie piwo.
- Zabrzmiało to cokolwiek dziwnie. Jakbym była niepełnoletnia. Zaskakujesz mnie. Kompocik, piwo, rustykalna jadłodajnia. Masz jakąś alternatywną osobowość? – Iza nie patrzy na niego zajęła się podwijaniem rękawów w jego idealnie skrojonej, idealnie uszytej i  idealnie odprasowanej marynarce. Stanowczo na nią za dużej. Rękaw zawija na trzy, żeby odsłonić swój nadgarstek. Po tej operacji na pewno zostaną ślady. Podnosi wzrok, patrzy mu teraz prosto w oczy i z premedytacją zabiera się do drugiego rękawa. Oczywiście, że robi to specjalnie. Dokładnie zdaje sobie sprawę, że on czuje te zagniecenia każdym nerwem. Co jak co, ale garnitur, koszula, krawat i buty, muszą być bez skazy. Jednak Paweł nie reaguje na tę prowokację.  
- Nie mam. To cały czas ja. Próbuję ci coś uświadomić.  
- Tak? Ja też ci coś uświadomię. Bardzo nieprzyjemnie mi się siedzi na tych ławkach.
- Oj. O tym też nie pomyślałem.
- To do pana nie podobne, panie mecenasie. Tyle nieprzemyślanych spraw.
- Jest coś, co zajmuje moje myśli i to chyba obsesyjnie. Chcę renegocjować pewną umowę.
Rozmowa zaczęła zmierzać w niebezpiecznym kierunku, na szczęście podano im zupę. Iza przyjęła to z wdzięcznością. Nie chciała się kłócić. Już się wystarczająco nakłócili w ostatnim miesiącu. Zabrała się za opróżnianie miski pełnej po brzegi gorącego wywaru z zacierkami.
- Pyszna. Naprawdę pyszna. Byłeś tu już wcześniej?
- Tak.
- Powtórzę się, zaskakujesz mnie.
- Staram się.
Starszy pan przyniósł następne dania i pozbierał miski. Kiedy się oddalił, Iza zaczęła komentować swój talerz:
- Litości, to jest ilość dla drwala, pracującego w Bieszczadach przy przecince lasu. Przecież ta porcja jest większa od mojej głowy. Nie zjem mojej głowy. Kroi polędwicę na pół i jedną połowę przekłada na jego talerz, do żeberek.
- Ok. Jak chcesz. Będę miał dużo energii, będę ją musiał jakoś spożytkować. Życzenie masz jedno, a ja pomysłów wiele.
Po tych słowach Iza zabiera swoją polędwice z jego talerza i zaczyna wreszcie jeść. Żeby nie musieć na niego patrzeć.
- Pójdę zapłacić.
Paweł biegający między stolikami, obsługujący się sam, załatwiający przyziemne sprawy, to jak scena z filmu. Ciekawie się to ogląda, ale wiadomo, że to fikcja. Takiego Pawła nie ma. On gra. Coś gra przed nią, tylko po co?
- Możemy iść.
- Czekaj, skorzystam jeszcze z toalety.
Iza wstaje, zdejmuje marynarkę z podwiniętymi rękawami i oddaje mu ją. Potem odwraca się i odchodzi. Paweł po krótkiej chwili wahania rusza za nią. Miał oczywiście ogromną ochotę wpakować jej się do tego kibla, ale po tych uwagach dotyczących filmów dla dorosłych, uznał, że może rzeczywiście okoliczności nie są do tego stosowne. I normalnie miałby to gdzieś, ale dzisiaj nie chciał jej już dodatkowo zawstydzać – już swoje zniosła. Oparł się więc plecami o ścianę przy tych drzwiach, którymi tu weszli i czekał. Z marynarką w dłoni. Rękawów nie odwinął. Wzrok wbił w podłogę i myślał co bez niej zrobi. To pytanie już od dłuższego czasu nosił z tyłu głowy. Niezliczoną ilość razy powtarzał je w myślach i jak dotąd nie znalazł odpowiedzi. Z żadną swoją „hostessą” nie był tak długo. I nie był tak. Słysząc stłumiony przez drewno stukot obcasów, Paweł podnosi wzrok.
- Nie założyłeś jej?
- Czeka na ciebie, już prawie dziesiąta, na pewno jest chłodno, powinnaś w niej zostać. - I przytrzymuje marynarkę, tak aby Iza mogła ją wygodnie ubrać. – O tym też nie pomyślałem.
Wracają do cywilizacji. Faktycznie zrobiło się chłodno. Paweł zmarznie. Ona zresztą też. Ale w nagrodę ma niebo. Nocne niebo, w tak rzadko bezchmurnych Bieszczadach. A może tylko jej zawsze trafiają się płaczące Bieszczady. W każdym razie dzisiaj ma szczęście. Tyle odsłoniętego nieba. To niebo wydaje się być tak blisko, na wyciągnięcie ręki.
- I znowu zamyślona. Nad czym?
- Nad potęgą kosmosu.
- Naprawdę?
- Tak.
- Coś spochmurniałaś. Zapraszam cię na drinka.
- Dobrze.
Paweł prowadzi ją klucząc wąskimi ulicami miasteczka. Widać, że dobrze zna to miejsce. Tak swobodnie się tu porusza. Przechodzą przez pięknie oświetlony rynek, mijają klasztor franciszkański i ratusz. Na chodniku Iza dostrzega, oprawioną w drewniane ramy reklamę lokalu. Pośpiesznie odczytuje słowa mijając stojak. Życzenie. Ale dopiero dziesiąta, nie wiadomo co jeszcze się może dziś wydarzyć. A diabli z tym. Co by się nie działo ona już ma życzenie.
- Zaczekaj. – I pokazuje mu tablicę na której białą kredą, drukowanymi literami jest nasmarowany napis: KARAOKE. – Chcę żebyś mi zaśpiewał. To moje życzenie.
- Co takiego? – zaskoczyła go. Ewidentnie i całkowicie.
- Wiem, że potrafisz. Słyszałam cię kilka razy pod prysznicem. Kiedy byłeś sam.
Paweł się waha. Słowo się rzekło. Życzenie to życzenie. Powiedział: każde. A jednak wolałby przemalować Maserati.
- Jesteś pewna, że tak chcesz zmarnować życzenie.
- Jestem pewna, że nie będzie zmarnowane.
- Więc chodźmy. Ale ja wybieram repertuar.
- Jasne.    
Zeszli stromymi schodami w dół i znaleźli się w lokalu. Pierwszy rzut oka przywołał skojarzenia ze strychem, na którym znajdują się rzeczy wyniesione przez nas na: kiedyś może się przyda. Przecież jeszcze dobre. Stoliki w trzech kształtach i rozmiarach. Krzesła, niemal każde zupełnie inne w swej formie. Oświetlenie w postaci lamp zwisających nisko nad stolikami prosto z sufitu. Lada barowa ciągnąca się przez całą długość lokalu i scena. Zbudowana pod ścianą najbardziej oddaloną od wejścia. Na samym końcu sali. Wszystko to stoi na pięknej kamiennej posadzce, która scala ten bałagan. Nadaje mu charakter i układa wszystkie elementy w całość. Okazuje się, że to całkiem stylowy lokal. Z klimatem. Iza ma wrażenie, że z każdą spędzoną tu chwilą, tego klimatu dostrzega coraz więcej.  Paweł podchodzi do baru, zamawia Martini i  Ballantinesa. Kładzie na ladzie stówę, barman zsuwa ją na blat pod ladą i przyciska tekturową podstawką pod piwo. Całą sytuację kwituje lekkim skinieniem głowy. Widać między nimi nieme porozumienie. Paweł zabiera zamówienie i bez jednego słowa odchodzi. Iza jest przekonana, że bywał tu już wcześniej. Wybiera dla nich stolik pośrodku sali, ale ona ma inne plany.
- Masz dla mnie śpiewać. To moje życzenie. Chcę siedzieć w pierwszym rzędzie.
Odwraca się, aby wzrokiem zlustrować salę i wybrać odpowiednie, wolne miejsce. Kiedy jest już zdecydowana rusza w kierunku sceny. Na kamiennej posadzce odbiją się echem jej obcasy. Rozkołysane ruchy, przywołują na myśl hollywoodzkie gwiazdy lat 60. Idzie do szklanego, okrągłego stolika na metalowych nogach.  Idealnego dla dwojga. Zdejmuje marynarkę i wiesza na oparciu krzesła. Tutaj jej sukienka pasuje idealnie. Paweł odstawia alkohol i zerka w kierunku sceny. A konkretniej ciemnego kąta po prawej stronie w którym ulokowany jest operator sprzętu grającego. Ich spojrzenie się krzyżuje i znowu skinienie głowy, ledwie dostrzegalne. – Oj panie Pawle, chyba odkryłam miejsce gdzie ujawnia się pańskie alter ego. – Iza jest pewna, że to nie jest jego pierwszy raz w tym lokalu. Siada na krześle obitym miękkim, bordowym pluszem. Co za rozkoszna delikatność w porównaniu z ławkami drwala. I spogląda na niego mocno zadzierając głowę, prezentując smukłą szyję. Paweł jest spięty. Stoi jak posąg ze wzrokiem wbitym w scenę. Nawet przez koszulę Iza dostrzega jak napina biceps ściskając szklankę. Jego palce niemal wbijają się w szkło. Jeszcze chwila i ją zmiażdży, skruszy siłą swoich mięśni. Nie, jednak nie. Podnosi szklankę do ust. Opróżnia jej zawartość. Odstawia na stolik cztery kostki lodu które nie miały szans się rozpuścić. Jest taki skupiony. Niezdrowo, przerażająco poważny. Iza postanawia wyrwać go z tej stagnacji. 
- To tylko piosenka. Nie wpłynie na losy świata.
- A może. Może zmieni świat. Cały świat. Mój cały świat.
Zatkało ją. Nie zdawała sobie sprawy, że ten jej niewinny pomysł wywoła tyle emocji. Chciała się rozerwać. Jego kosztem. Móc mu później przypominać, w poważnych okolicznościach, że w Bieszczadach śpiewał karaoke. I drażnić go tym, albo rozśmieszać, a tu taki emocjonalny bałagan. Już nic się nie odzywa. Tak na wszelki wypadek. Niech zaśpiewa coś, cokolwiek, ona wypije Martini i wrócą do hotelu. Po drodze zimne rześkie powietrze przywróci ich do normalności i przestudzi wrażenia. Paweł wreszcie odrywa stopy od podłogi i idzie na scenę. Nie spojrzał na nią, nie odezwał się. Dobrze, bo nie jest pewna, czy wytrzymałaby to spojrzenie. Podszedł do chłopaka w kącie, pochylił się nad nim i podał jakąś informację. Potem się wyprostował, wbił w nią wzrok i nie odrywając oczu, przemaszerował przez sceną do mikrofonu. Po kilku sekundach oczekiwania, lokal wypełniają pierwsze dźwięki. Kilka taktów i ona już wie… Jego wargi jeszcze nie śpiewają, ale oczy już deklarują… I'm Your Man…
- If you want a lover, I'll do anything you ask me to, and if you want another kind of love…
I oto on. Samiec alfa. Każdą sytuację potrafi przekuć w sukces. Swój sukces. Nawet jej życzenie działa na jego korzyść. Na dźwięk jego pierwszych melodyjnych słów Iza robi się mokra. Jego głos, jeździ po niej i dociera do tych niestosownych zakamarków. Ten głos – osacza, chwyta za gardło, ściska piersi, wdziera się w nią  tępym bólem w dole brzucha. Jego wzrok, pilnuje jej oczu. Leonard powinien go usłyszeć, ma godnego rywala do tej piosenki. Iza podnosi swój kieliszek, upija łyk i odstawia. Odwraca głowę i pod jego spojrzeniem oblizuje wargi. Serce wali w piersiach, niemal obijając się o zrobioną dla niego klatkę z kości. Prostuje plecy na oparciu krzesła. Dłońmi chwyta zimne metalowe nogi swojego siedzenia wyginając ramiona do tyłu, a tym samym mocno eksponując piersi, zadziera lekko brodę i zdejmuję nogę ze swojej nogi. Jej stopa, ozdobiona niebotycznym obcasem, płynnym ruchem, zmysłowo spływa na podłogę. Iza poprawia się na krześle, nie odrywając od niego dłoni. Obraca tyłek i rozsuwa maksymalnie kolana. Tyle na ile pozwala sukienka. Oczywiście, że on nic nie może dostrzec. Tu nie chodzi o to co zobaczy, ale o to co wie. A wie, że ona tam siedzi przed nim bez majtek i rozkłada nogi. W pierwszym rzędzie. Jego wzrok mówi wszystko. Zamglone, wygłodniałe spojrzenie zdradza jego apetyt. Piosenka się kończy. Od ścian odbijają się ostatnie dźwięki, a oni tylko tak patrzą, nie mając pojęcia jak zareagować. Cała sala ludzi wstrzymała oddech. Nawet barman nic nie nalewa, usłyszałaby to. Usłyszałaby stąpającego po posadzce pająka. Jej biedne serce już dzisiaj tyle razy poddawane eksperymentom, tylko wali w piersiach z całą swoją siła. Iza wstaje. To był jej pomysł. Czuje się zobowiązana. Powinna jakoś zareagować, zrobił to na jej prośbę. To, że wykorzystał sytuację do swoich celów, to w tej chwili jest mało ważne. Wstała, ale czy da radę się ruszyć? Na szczęście nie musi. Paweł na ten widok zeskakuje ze sceny i w ułamku sekundy jest obok niej. To mu wystarczyło, to że wstała. A może bał się, że wstała by wyjść? Przytula ją mocno, za mocno. Raczej się bał. Obejmuje jej nagie plecy, wodzi palcem po kręgosłupie, i całuje w czoło. Paweł emocjonalnie ckliwy. Cała sala odżywa. Jak w bajce, obudzili się do życia po jego pocałunku. Znowu za plecami mają gwar, harmider, szuranie, stukanie i śmiech. Paweł odsuwa ją od siebie odrobinę, aby móc jej się przyjrzeć. Wybadać nastrój. Iza chwyta ze stolika swój kieliszek i opróżnia go jednym chełstem.
- W porządku?
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
- Iza…
- Przynieś mi jeszcze jedno Martini.
Paweł odchodzi. Nadal jest spięty. Jego mięśnie nerwowo poruszają się pod ubraniem. Zacisnął szczęki, aż za zgrzytało. Zaśpiewał. Sama chciała. Czego się spodziewała? Że nie zagra tą kartą? Każdą zagra, każdą która trafi w jego ręce. Przy barze zrobiło się tłoczno. Czekając na swoją kolej opiera ręce o ladę i odwraca głowę w stronę ich stolika. A tam, ku jego ogromnej irytacji, jakiś palant bajeruje jego Izę. Tak jego. Jeszcze jego. Pocieszający jest tylko fakt, że ona z całych sił próbuje go spławić. Widać to jak na dłoni. Barman przerywa mu te obserwacje:
- To samo?
- Tak.
Zabiera drinki i odchodzi szybko. Przemieszcza się zwinnie między stolikami, omija ludzi i staje obok zakłócającego Izy spokój, intruza. Patrzy mu w oczy, ale pytanie ma do Izy:
- Wszystko w porządku skarbie?
- Tak. Ten pan już sobie idzie.  
- Przeproś panią za swoje nachalne zachowanie i znikaj. 
- Hm. Nie czuję się w obowiązku. – A potem intruz zwraca się do Izy, bo dostrzegł w tych przeprosinach możliwość kontaktu. – Ale jeśli moje zachowanie panią uraziło, to przepraszam. – I bierze jej dłoń ze stolika i ciągnie do ust.
- Błąd. Duży błąd. – Paweł rozluźnia palce prawej dłoni i pozwala znajdującej się w niej szklance zjechać na kamienną podłogę i rozbić się ze szczękiem. Nim dźwięk tłuczonego szkła dociera do ich uszu, on trzyma już przegub nachalnego amanta. W lewej dłoni ma kieliszek martini dla niej. Z amanta ręki wypada dłoń Izy. A Paweł kontynuuje. Wbija swój kciuk w śródręcze przeciwnika. Chwyta cztery jego palce i zaczyna je mocno ciągnąć w zupełnie nie anatomicznym kierunku. W lewej dłoni nadal trzyma martini. Prawą sprowadza intruza do poziomu podłogi i zmusza by klęknął w szkle potłuczonej szklanki i kałuży alkoholu. Iza obserwuje tę scenę i ma wrażenie, że te przeciągnięte na drugą stronę palce, osiągnęły punkt krytyczny i nie poddadzą się już ani milimetr więcej, że kości zaraz poprzebijają skórę i będą sterczeć każda osobno. Robi jej się niedobrze. Odwraca wzrok. Obok Pawła, jak z pod ziemi pojawia się obsługa lokalu i zabiera nachalnego amanta. Ciągnie go do wyjścia, ale tamten co rusz się odwraca i mierzy Pawła obmierzłym spojrzeniem. Aż w końcu znika za drzwiami. Przy stoliku jakaś młoda blondynka  z zapałem sprząta potłuczonego drinka.
- Proszę mi to doliczyć do rachunku. – oznajmia Paweł, a jego głos jest zaskakująco spokojny. – Twoje Martini. – I podaje jej kieliszek. Iza opróżnia go tak jak stoi, do dna i odstawia na stolik. Zabiera z oparcia marynarkę i zakłada na siebie.
- Chodźmy stąd. 
I rusza bez zwłoki. Nie musi się przeciskać. Po tej akcji wszyscy schodzą jej z drogi. Paweł podąża jej śladem, ale w połowie baru zatrzymuje się jeszcze obok barmana i kładzie na ladzie kolejną stówę. Barman reaguje grymasem, sięga po stówę spod podkładki, którą wcześniej dostał od Pawła i kładzie na ladzie na tym, przed chwilą położonym banknocie:
- Na koszt firmy.  
- Na pewno nie. – Kwituje Paweł.
Zostawia pieniądze i dogania Izę. Na tyle szybko, aby jeszcze otworzyć jej drzwi. Przechodzi obok niego na tych obcasach, w kusej sukience i w za dużej marynarce, co tylko podkreśla jej szczupłą sylwetkę. Włosy ma jak zwykle, w sposób kontrolowany - rozczochrane, oczy rzucają skry, wygląda jak łobuz. Wygląda zjawiskowo. Wchodzi na schody i Paweł może podziwiać jej tyłek w akcji. Ze świadomością, że ona nie ma majtek, ma za to… o matko przez cały wieczór. Proste zgrabne nogi wspinają się po schodach, i kręcą dupcią. Dociera na szczyt schodów i zatrzymuje się na chodniku. Pozwalając mu się dogonić. Paweł bierze ją za rękę i ruszają w stronę hotelu.
- Dlaczego my, kobiety, zawsze ulegamy łotrom, a nie grzecznym, sympatycznym, miłym chłopcom, którzy używają prezerwatyw, nigdy nie wymówili słowa ”analny”, dla których szczytem perwersji jest pozycja na pieska.
- No ciekawe, dlaczego? Mam pewną teorię. Teorię łotra, więc mogę nie być wiarygodny.
- No dawaj. Oświeć mnie.
- Chodzi o satysfakcję, efekt zadowolonego łotra. Bo łotra zadowolić raczej trudno, więc kiedy się to uda satysfakcja jest ogromna. Nieporównywalna do zadowolonego miłego chłopca.
- Czyli, że my to robimy, żeby być zadowolone, waszym zadowoleniem.
- Coś w tym stylu.
Pogrążeni w tej nieważnej dyskusji, zaczętej tylko po to, żeby nie rozmawiać przypadkiem, o czymś innym. Prawie docierają na miejsce. Od celu dzielą ich dwie ulice. I właśnie na jednej z nich, z bramy wychodzi Izy adorator z kolegą. Obaj dzierżą noże w dłoniach, na widoku. Pewnie mają napędzać stracha.
- Jaki ten świat mały, znów się spotykamy.
- To powitanie na pewno długo układałeś i głęboko przemyślałeś.
- Zabawne. Ciekawe czy po wszystkim też będziesz takie dowcipy sadził.
Kiwa głową na kolegę i razem ruszają w stronę Pawła i schowanej za nim Izy. Paweł przykleił ją sobie do pleców i lewą ręką, wykręconą do tyłu, trzyma ją w tali. Nie chce pozwolić aby ich rozdzielili. Ostrożnie badając grunt cofa się aby osiągnąć jakąś ścianę, przy której będzie mógł być już pewien, że nikt nie zjawi się z tyłu. Kiedy Iza potyka się o krawężnik, wie że są u celu. Wtedy napastnicy przyspieszają, Paweł puszcza Izę, ale nie odchodzi od niej na krok. Czeka, aż tamci sami do niego przyjdą. Najpierw amant bo jest bliżej. Zostaje ponownie złapany za nadgarstek, a dłoń z jego nożem złożona na pół i skierowana w brzuch. Zatrzymana w porę, nie zdążyła zanurzyć się w ciele. Paweł ponownie wyłamuje mu palce i tym razem chyba skuteczne, bo Iza jest przekonana, że słyszała trzask. Na koniec podcina mu nogi i zwala na ulicę. Słuchać dziwny głuchy dźwięk kiedy jego głowa odbija się od bruku. W tym momencie tuż obok nich zjawia się ten drugi.  Paweł podnosi z ziemi stopę, na ułamek sekundy przyciąga kolano do piersi, potem prostuje nogę w całej długości. Jego stopa ląduje na mostku przeciwnika, trzy razy pod rząd z niezwykłą szybkością i nie zatrzymuje go w miejscu, a katapultuje na odległość jakichś dwóch metrów. Tamten zalicza widowiskowy, niemal filmowy upadek i się nie rusza. Paweł podchodzi do Izy chwyta za rękę i ciągnie ją w stronę hotelu.
- Nie dzwonisz po policję?
- A po co policja? Chcesz tu utknąć. Przyjeżdżać w sprawie, którą i tak umorzą. W najlepszym wypadku odpalą jakieś zawiasy. Chcesz złożyć doniesienie? Chcesz ich oskarżyć w procesie cywilnym?
- Takie sprawy ścigane są chyba z urzędu?
- Jakie sprawy?
- Napad.
Paweł czubkiem buta szturcha leżącego u jego stóp amanta:
- Ty, był jakiś napad?
- Nie proszę pana.
- Bo co to było?
- Nieporozumienie.
- Widzisz… – Zwraca się do Izy. -  Nieporozumienie zwykłe, zdarza się.
- Często? Często ci się zdarza, bo to już drugie, grube nieporozumienie dzisiaj, a dzień się jeszcze nie skończył.
Pokonali ostatnią uliczkę, już bez nieporozumień i udali się przez hotelowy hol prosto pod prysznic. Mieli chwilowo dosyć tego dnia. Każde z innego powodu. Może kiedyś, jak będą wspominać Bieszczady, albo będą w okolicy i podjadą na chwilę, żeby popatrzeć na to miejsce, wrócić na ulice na której Paweł spuścił łomot zbirom, zajrzeć do lokalu pod płytą rynku na karaoke. Może wtedy te wspomnienia będą lepsze. Dojrzałe. Dziś, jak świeży chleb, leżą kluchą na żołądku. Iza jest dodatkowo rozdrażniona operacją wyjmowania korka. Na szczęście Paweł nie serwuje jej już żadnego przedstawienia. Myje jej skórę jakimś niemiłosiernie słodkim, w zapachu, żelem. I w trakcie tego mycia wyciąga delikatnie korek. Jest naprawdę delikatny jak na niego i te wcześniejsze akcje. Ciekawe czego chce. Upuszcza korek na podłogę i odwraca ją do siebie. Patrzy badawczo, przeszukuje studnie jej źrenic, ale niczego nie może dostrzec w tych głębinach.
- Zmęczona?
- Przecież wiesz.
- To chodź, położę cię spać. Poczytać ci na dobranoc?
- Bajkę…
- Romeo i Julia.
- Nie, tego nie.
- Czemu?
- Ta bajka nie ma happy endu. On wychlał truciznę, ona dźgnęła się nożem, no proszę cię. Musi być, że żyli długo i szczęśliwie.
- A znasz taką bajkę?
- Nie. Obejrzyjmy sobie Rambo – pierwsza krew.

Obudził ją chłód. Nie zmarzła, nic z tych rzeczy. Chłód był umiejscowiony w jednym małym punkcie, który absorbował ostatnio całą Pawła uwagę. Otworzyła oczy i spojrzała w okno. Zaczynało świtać. Uświadomiła sobie, że jest jutro i wpadła w panikę. Postanowiła udawać, że to co on robi wcale jej nie obudziło. Zamknęła oczy. Chciała zmusić swój układ oddechowy do pracy w trybie „drzemka”. Spokojnie i miarowo. Nie udało się. Oczywiście przez to co wyprawiał ze swoimi palcami, za jej plecami Paweł, przez to że jej serce dudniło jak dzwony w kościele, że tętno to miała chyba ze 300, przez to wreszcie, że w jej głowie była tylko jedna myśl – dzisiaj jest to cholerne „jutro”.
- Wiem, że nie śpisz.
- To już? Tak od samego rana zaczynasz, bladym świtem jeszcze…
- A no co to czekać. Czekałem rok. Dłużej już nie chcę.
- No to rób co musisz.
Jeśli liczyła na jakieś negocjacje, czy jego oburzenie doborem słów, to się srogo przeliczyła. Leżeli w pozycji na łyżeczkę. Paweł uniósł się na łokciu i pocałował ją w ramię.
- Włożę go na razie tylko i poleżymy sobie. Żeby twoja pupa oswajała się z rozmiarem. Nie będę się ruszał. Obiecuję. Podciągnij kolana wyżej, jak najwyżej – nawet do piersi. Dokładnie tak. Nie chowaj się w poduszkę, chcę widzieć twoją twarz. Przynajmniej profil. Zaczynamy? … Gotowa? … Nie będziesz się do mnie odzywać?
- Nie.
- Dobrze. Nie chcesz się odzywać – nie musisz. Masz zamiar stroić fochy – proszę bardzo. Ale masz mnie słuchać. Obiecałaś mi to.
Już miała się odezwać, bo to przecież w innym kontekście zupełnie było, ale wiedziała, że przegra to starcie. Uznała, że milczenie będzie w tym wypadku bardziej wymowne. Wbiła wzrok w okno, osiągając tym samym pewien kompromis, bo w ten sposób on widział jej profil, a ona jednak połowę twarzy schowała w poduszkę. A on faktycznie nie miał zamiaru czekać. Kiedy tylko Iza wykonała jego polecenie i utkwiła wzrok w szarości sączącej się z okna, na zapleczu jej ciała zaczęło się dziać. I mocno się działo. Za mocno jak na jej gust. Tego, co wdzierało się właśnie do jej wnętrza, nie dało się przyrównać do żadnych używanych przez niego substytutów. Miał rację, znowu miał rację, wkurzało to Izę niemiłosiernie. Jej tyłek pierwszy raz spotyka coś takiego. Otworzyła szeroko usta, głęboko ze świstem wciągając powietrze. Lewą rękę włożyła pod poduszkę na której spoczywała jej głowa i zwinęła w pięść. Prawą ręką chwyciła się prześcieradła i zaciskała na nim palce, aż zbielały jej kostki. Zacisnęła też powieki. Obserwujący jej reakcję Paweł zareagował natychmiast:
- Otwórz oczy. Jedyne co musisz zrobić to oddychać. Pamiętasz jak uczyliśmy się oddychać, na dywanie przed telewizorem po obejrzeniu „Nietykalnych”. Przypomnij sobie. I nie zamykaj oczu.
Przypomnieć sobie, ale jak? Iza za nic nie mogła skupić myśli. Przez ten ból i to poniżenie. Przez to, że on może zrobić z nią co chce. Bo może. I robi. To jest zdecydowanie najgorsze, co do tej pory wymyślił. Po raz kolejny zaciska powieki. Nie kontroluje tego.
- Otwórz oczy. – Jego głos jest ściszony, ale brzmi tak, że Iza błaga w duchu, żeby następnym razem na nią nakrzyczał. – Skup się. Nie lubię się powtarzać.
Iza leży na boku z kolanami przyciśniętymi do piersi. I mocno wypiętą pupą. Paweł klęczy za jej plecami. Ich ciała w miejscu zetknięcia tworzą kąt prosty. Jednak to co się dzieje wcale nie jest proste. Penetracja jej tyłka zaplanowana przez niego na dziś właśnie dochodzi do skutku, a raczej wchodzi do skutku. Paweł posuwa się naprawdę wolno, milimetry dosłownie, jego dłonie błądzą w tym czasie po jej ciele. Masują pośladki, ugniatają je, od czasu do czasu jego ręka wślizguje się między jej uda i drażni łechtaczkę. Jest wilgotna, mokra. Paweł ma satysfakcję.
- Jeszcze kawałek. Niewielki kawałeczek. Dasz radę maleńka… Teraz sobie poleżymy. Przekręcę się. Możesz to poczuć.
Oj poczuła. I natychmiast szarpnęła się do przodu i zacisnęła powieki. Ręka Pawła, przytrzymująca ją w talii, jednym ruchem sprowadziła Izę w miejsce w którym była, a może nawet głębiej. Trochę za ostro niż tego chciał. Nie zwalniając uścisku położył się za nią i podparty na łokciu obserwował jej ściągniętą twarz.
- Otwórz oczy. – tym razem brzmi to jak prośba. – Jeśli zamkniesz je jeszcze raz – będzie kara. Wiesz jaka.
Po tej reprymendzie jego ręka opuszcza jej brzuch i wędruje w dół. Przesuwa się po biodrze aż do kolana chwyta za nie i unosi, oddzielając od siebie jej uda, odsłaniając wargi sromowe i łechtaczkę.
- Obiecałem się nie ruszać, więc przestań się wiercić, abym miał szansę dotrzymać obietnicy. W tej chwili to ty sama wprawiasz go w ruch. Uciekając z tyłkiem, zmuszasz mnie, żebym go do siebie przyciągał. Iza weź kilka głębokich wdechów. I poleżymy sobie przez trochę. Porozciągamy twoje mięsnie. Pierwszy krąg… i drugi krąg…
Wsparty na łokciu obserwuje jej profil. Otwarte oczy wlepione są w okno. Posłuchała. Oddycha. Głęboko przez nos i lekko rozchylone usta. Na jej twarz powoli wpełza spokój. I wreszcie znieruchomiała. Dłoń Pawła natomiast przeciwnie – zaczęła się szwendać w okolicy łechtaczki i mniejszych warg sromowych. Iza zaczęła oddychać głośniej.
- Daj mi szansę mała. Rozluźnij się tylko i czuj.
Pieści ją dłuższą chwilę, napawając się swoim sukcesem. Błądzi po skórze, wewnętrznej stronie ud, wraca między nogi i wsuwa palec w jej pochwę.
- Aaaaaaaaa… Achhhhh…
- Nie ruszaj się. Zabawimy się w środku.
Jego palec, po kilku płytkich pchnięciach odszukał tylną ścianę pochwy, na którą mocno napierał penis. Przesuwając po nim w górę i w dół wewnątrz jej ciała, sprawił że Iza znowu zapomniała o oddychaniu. Jej dotąd zielone oczy przybrały barwę głębokiej czerni, i widać w nich było tylko rozszerzone do granic źrenice.
-  On rośnie.
- Tak ma być. Rozciągamy mięśnie pamiętasz. Przy następnej penetracji, będę się już ruszał. Potrzebny ci trening.  
- Pozwól mi zamknąć oczy. – Głos Izy jest chrapliwy. Plecy ma mokre od potu. I dyszy.
- Dobrze. Jednak pod pewnym warunkiem. Dojdziesz dla mnie. Zaraz. I powiesz mi jak mam ci w tym pomóc.
Iza się waha. Może nawet odrobinę za długo. Paweł ma czas aby poczuć się urażony. Doskonale wie, że walka toczy się miedzy jej dumą, a pragnieniem. Potrafi być zmysłowa. Widział to. Tych kilka razy kiedy odstawiła w kąt samokontrolę. To był spektakl. Tego oczekuje. Tego od niej chce. Dlatego się zaangażował. I pragnie nagrody. I nie zawodzi się. Nie przerwanie obserwując twarz Izy, dostrzega wreszcie jak powoli, niepewnie, ostrożnie opuszcza powieki.    
- Grzeczna mała.
- Po prostu to zrób.
- Jak? Jak mam to zrobić?
- Ruszaj ręką.
- O nie. Tak łatwo nie będzie. Jak ruszać? Mów.
- Czemu mnie dręczysz?
- Chcę, żebyś to usłyszała od samej siebie. Żebyś usłyszała czego chcesz.
- Zaciśnij pięść. Teraz wyprostuj jeden palec, ten najdłuższy, środkowy.
- Dobry wybór.
- Cicho siedź. Włóż go do pochwy, tak by opuszkiem dotykać jej przedniej ściany. Przyciśnij delikatnie. Teraz zacznij nim ruszać, do przodu i do tyłu. Nie wyjmuj go całego, zostawiaj we mnie choć odrobinę. W trakcie ponownego wsuwania, przenieś się z opuszkiem na tylną ścianę.
Iza miała plan. Musiała grać w jego grę, ale nikt nie powiedział, że nie można blefować. Postanowiła się zmusić. Wymamrotać kilka zdań, a potem udać orgazm. I tak się oto z tej sytuacji wymiksować. Tylko teraz, już nie wiedziała czy zdoła. To już urosło do takich rozmiarów… Mimo wszystko pragnęła spróbować. On jeździł właśnie po cienkiej ściance oddzielającej jego penis od opuszka palca. To robiło na niej wrażenie, teraz powinno być wiarygodnie. Zacisnęła mocniej powieki, przygryzła mocno dolną wargę i wprawiła w ruch mięśnie Kegla.
- Nie próbuj oszukiwać. Bo będzie kara.
Iza natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu. – Kurwa. Skąd on wie? To na razie tylko przymiarka była. - Dobrze, że nie zdążyła się zaangażować w tę farsę.
- Mów.
- Wyjmij środkowy palec włóż wskazujący kciuk połóż na łechtaczce i po prostu wpraw to wszystko w ruch – wyrzuciła z siebie jednym tchem i zaczęła ciężko dyszeć.    
Iza mówiła, a z każdym jej słowem penis rósł w jej tyłku niemiłosiernie się rozpychając. Z dłonią Pawła w niej, na niej, to zjawisko, tak nieprzyzwoicie intrygujące. Robi się zachłanna.
- Drugi palec. Włóż w pochwę drugi palec.
Iza próbuje kołysać biodrami i jednocześnie się nie ruszać, żeby nie drażnić napalonego lokatora w jej tyłku. Okazuje się, że to nie jest do zrobienia. - Ty przeklęty, podstępny, gadzie! – beszta Pawła w myślach, bo już wie, że to był jego kolejny podstęp. -„Dojdziesz dla mnie.” Drań jeden. - Żeby to zrobić musi się ruszyć. Musi. Nie zniesie tego stanu. Dwa milimetry od orgazmu. Odsuwa tyłek od jego bioder, pozwalając penisowi się z niej wysuwać. Paweł nie reaguje. Do czasu. Kiedy uznaje, że wystarczająco się już oddaliła, przyciąga Izę do siebie. Wolno. Jego palce nadal są w jej pochwie, a kciuk przyciska łechtaczkę. Każdym ruchem dłoni dociska ją do siebie, zmuszając do poruszania biodrami w celu osiągnięcia celu, a tym samym ułatwiając jego penisowi ponowne wejście w jej odbyt.
- Zrób to jeszcze raz. Sama to zrób.
Iza wyciąga swoją dłoń i chwyta go za biodro. Oddala je powoli od swojego tyłka, wysuwając członka, pilnując jednak aby nie wypadł. Kiedy uznaje, że to wystarczy, bez chwili przerwy i wahania, zmienia kierunek i przyciąga jego miednice do siebie. Ręka Pawła nieustannie zaangażowana jest na jej waginie. Iza drży.
- Jeszcze raz. Ostatni.
- Nie dam rady.
- Dasz rade mała. Zrób sobie to. Do dzieła.
Przekonał ją. Bo czy mogłoby być inaczej. Czy byłaby w stanie, w tej chwili go nie posłuchać. Spętana jego słowami, uzależniona od jego zadowolenia. Wbija paznokcie w jego biodro. Niech ma, niech czuje razem z nią. I powtarza cały proces, tyle że zdecydowanie szybciej. Dyszy i drży, jej ręka zamiera w połowie drogi z powrotem, a ciałem wstrząsają spazmy orgazmu. Paweł dociska się do jej pośladków, jego dłoń wędruje w górę i zamyka na piersi. Słucha jak przez jej usta ze świstem przedziera się powietrze. Przesuwa biodra i wyjmuje członka z jej tyłka.
Jeszcze drżąca i zasapana siada na łóżku i oznajmia:
- Idę pod prysznic.
- Zaczekaj.
- Nie.
- Iza…
- Nie skończyłeś jeszcze tego rozciągania?
- Skończyłem. Iza…
- Co? Jestem niegrzeczna? Czeka mnie lanie?
Wstaje i wychodzi nie czekając na żadną ripostę z jego strony. To znaczy próbuje wyjść. Paweł podrywa się z łóżka i od razu jest obok niej, pomijając etap siadania i wstawania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz