Paweł postanawia
kupić coś do picia, a Iza korzystając z okazji rozejrzeć się w tym bałaganie.
Podchodzi do jednego ze stoisk gdzie trwa konkurs. Młody, całkiem przystojny
mężczyzna właśnie rzuca w eter pytanie:
- Ile, w kilometrach, wynosi Wielka obwodnica Bieszczadzka?
- 147 km, około. Różne źródła, różnie podają. – Odpowiada
Iza jako pierwsza i jako jedyna.
- Gratuluję pani w niebieskiej sukience. Nagroda jest do
odebrania od razu.
- Jaka jest nagroda?
- Przejazd do Tyrawy Wołoskiej i z powrotem. Samochodem
rajdowym. Ze mną. Mam na imię Michał.
- Przez serpentyny.
- Dokładnie. Zapraszam. Będzie szybko. Jeśli pani chce.
- Chcę.
- Proszę się nie gniewać, ale będzie potrzebny pani dowód
osobisty.
- Jasne. Momencik.
Iza idzie szybko, bardzo szybko do samochodu i szarpie za
klamkę. Na jej szczęście Paweł swoim zwyczajem zostawił otwarte. Sięga do
schowka i wyjmuje dokument. Wraca do stoiska i podaje dowód pani w średnim
wieku, która spisuje jej dane i prosi o podpis. Jej kierowca czeka obok.
Mierząc ją wzrokiem. Na to wszystko wraca Paweł z wodą niegazowaną i gazowaną
wodą. Podchodzi do Izy, bardzo blisko, wyraźnie skonsternowany. Próbuje
przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski. Nie mogąc wymyślić nic sensownego,
w końcu się odzywa:
- Co tu się dzieje?
- Pani Iza odbiera wygraną. Przejazd wozem rajdowym. –
Odpowiada mu kierowca czekający na załatwienie formalności.
- Absolutnie. Nie ma mowy. Nigdzie nie pojedziesz. – Paweł
się gotuje.
- Jadę. – Iza jest zdecydowana.
- Wykluczone.
- Chcę jechać. Jadę.
Iza odbiera swój dowód i odwraca się do gościa który ma ją
zabrać w tę podróż. Pawła trafia na miejscu szlag i próbuje zatrzymać ją siłą.
To znaczy złapać za rękę, aby zmusić chociaż do dalszej rozmowy. Przeszkadza mu
w tym kierowca zatrzymując jego dłoń silnym uściskiem, tuż przed jej ramieniem.
- No. Pani Iza posługuje się dowodem osobistym i sama
decyduje o sobie. Powiedziała, że chce jechać i pojedzie. Proszę się hamować.
Po tym zdaniu rajdowiec rozluźnia palce i zabiera rękę.
Paweł tylko zaciska mocniej szczęki. Aż zgrzytają. Ma ochotę mu przyłożyć. Już
za samo wymawianie jej imienia powinien dostać. Wie jednak, że nie może
urządzić awantury. Zupełnie nie chodzi o jakieś prawne konsekwencje. Ale
pozwolić jej na przejażdżki rajdowe, przecież to jest skrajnie niebezpieczne… Nagle
uświadamia sobie, że ona nie ma na sobie grama bielizny. Obleczona jedynie w
cieniusieńką kieckę, właściwie połowę kiecki bo góra nie jest jakoś przesadnie
rozbudowana. Niemal nagie plecy, ramiona, głęboki dekolt… Skąpe odzienie na
niej, a w niej… korek. Jeszcze ten cholerny korek… Rusza za nimi. I nie tylko
on. Cały zgromadzony na parkingu tłum, też chce zobaczyć jak Iza odbiera swoją
nagrodę. To znaczy jak zaczyna odbierać, bo resztę to już zobaczy tylko kierowca.
Paweł stara się panować nad sobą, ale to nie jest do zrobienia. Nie w tej
sytuacji. Nie, kiedy ten ogier, ze stajni Subaru, będzie jeździł z jego Izą. Sam
na sam. Półnagą. Przez niego, przez niego samego. To wszystko jego pomysły,
jego wola i jego konsekwencje. Pisk jakieś kobiety, stojącej obok, przerywa tok
myślenia. Czuje też na dłoni mokro i zimno. Zerka na nią i orientuje się, że
ściska z całych sił butelkę z wodą. Woda przelewa się przez palce, a butelka
nie ma korka. - W przeciwieństwie do Izy. – pastwi się nad nim alter ego. Pisk
kobiety spowodowany był ochlapaniem, a może i uderzeniem grubego plastiku.
Paweł ma to gdzieś. Nie przeprasza, ani nic zupełnie. Kobieta też się nie odzywa
w tym temacie. Przerażona wyglądem jego popielatej twarzy. Woda kapie mu z
dłoni na spodnie i buty, co jest nie do pomyślenia. Ale co tam woda, jak
rajdowiec właśnie posadził Izę na siedzeniu pasażera i zapina jej
pięciopunktowe pasy. Sprawdzając każdy osobno, za długo, za blisko. Po
sprawdzeniu, jakby jeszcze mu było mało, wsuwa dłonie po raz kolejny, pod grubą
plecionkę, tuż nad piersiami. Ociera kostki o jej skórę, chwyta mocno pasy i
szarpie. Gapi się przy tym w jej oczy. Paweł bez zastanowienia rusza do niego.
To są jego ślepia, jego skóra, jego Iza, to jest JEGO. Staje tak blisko, żeby
tamten nie mógł go ominąć, kiedy będzie odchodził. Kierowca podnosi się i
odwraca od Izy, napotyka od razu Pawła twarz.
- Przepraszam.
- Słusznie. Nie dotykaj jej więcej. Jak wrócisz, połóż
rączki na kolankach i czekaj. Sam ją rozepnę.
- Może pokażę jej jak i zrobi to ona.
Paweł chwyta mocno otwarte nadal drzwi samochodu prawą ręką.
Lewą dalej maltretuje plastikową butelkę, z której już nic nie kapie, bo nic
tam już nie ma. Robi to, by nie chwycić tego gościa za bety i nie przerzucić,
jednym zamaszystym ruchem, na Ukrainę. Nie może jej zatrzymać. To jest nie do
zniesienia. Patrzy nad ramieniem kierowcy w jej oczy i dostrzega w nich spokój.
Żadnej satysfakcji, złośliwości, czy zemsty. Siedzi i czeka cierpliwie. Czemu
jest taka spokojna, podczas kiedy on urządza tu sceny.
- Przepraszam pana. Chcę zamknąć drzwi.
- Sam zamknę.
- Nie. Ja zamknę. Biorę za nią odpowiedzialność. Proszę się
odsunąć.
Paweł tylko kręci głową, bez słowa, ale daje dwa kroki do
tyłu i pozwala mu zatrzasnąć drzwi. Patrzy teraz w szybę i szuka za nią Izy
twarzy, pośród kilkunastu innych, odbijających się w tafli szkła. Twarzy, które
tak naprawdę stoją obok niego. I zostaną tu. Podczas gdy ona się oddali. Rajdowiec
siada za kierownicą. Natychmiast zatrzaskuje za sobą drzwi. Paweł doskonale
wie, że chce jak najszybciej zostać z nią sam na sam. Odpala silnik – niemal
natychmiast, chyba nawet nie zdążył zapiąć swoich pasów. Izie zapinał kilka
minut. Rusza. Wjeżdża na asfalt, dodaje gazu i już ich nie ma. Znikają za
pierwszym zakrętem.
- Ma być szybko?
- Szybko.
- Bardzo?
- Bardzo.
Iza próbuje się na tę
prędkość przygotować i czegoś przytrzymać. Nie bardzo wie, czego można tu
złapać. Kawałek prostej, który przemierzają wciska ją w fotel. Hamowanie,
redukcja i ostry zakręt sprawiają, że Izy dłoń trzyma się mocno metalowej
klatki, a druga siedzenia. Piszczy z uśmiechem, cała rozpromieniona. Tę reakcję
komentuje jej kierowca.
- Dopiero się rozkręcam.
- Mam nadzieję. Oberwie mi się za ten wybryk. Oby było
warto.
- Strasznie zaborczy
ten twój chłopak. Może mogę ci pomóc, jeśli się czegoś obawiasz.
- Nie obawiam. Najwyżej dostanę dwa klapsy więcej.
- …? – Jej kierowca jest jednym znakiem zapytania i nie
patrzy na drogę.
- Taki układ. Patrz na drogę. Jesteś za mnie odpowiedzialny.
Pamiętasz.
- Klapsy???
- Zdenerwowałam go.
- No i…
- No i będzie kara.
- A ty go zdenerwowałaś, żeby te klapsy dostać?
- Czemu ja o tym z tobą rozmawiam? Wygrałam ten kurs.
Przestań gadać i mnie przewieź. Jak trzeba.
Gadać przestał. Byli na prostej. Wcisnął gaz do oporu.
Śliski materiał sukienki podjechał aż pod brzuch i zatrzymał się w złączeniu
jej ud, których wcale nie ściskała z zawstydzeniem. Całą sytuację kwitując jedynie
lekkim uniesieniem brwi i nie poprawiając w panice kiecki. Następnie delikatne
hamowanie za, delikatne. Ostrożne. Zapewne po to, aby materiał sukienki nie
wrócił na swoje miejsce. Potem zakręt. Za ostro. Jej prawa pierś niemal
wyskakuje spod sukienki. Kolejna prosta, gaz do dechy i sukienka znowu
podjeżdża maksymalnie. Iza dochodzi do wniosku, że to bardzo zdolny kierowca i,
że tą jazdą ją rozbiera. Postanawia się zemścić i zabawić jego kosztem:
- Robisz to specjalnie? Chcesz zobaczyć moje majtki?
- …? – Jej kierowca jest niebezpiecznie skupiony. Bo nie na
tym co trzeba.
- Nie zobaczysz. Nie mam majtek.
Zaskoczył ją. Spodziewała się hamowania, a on znowu docisnął
gaz.
- Ta sukienka już wyżej nie podjedzie.
- To się okaże.
Żołądek Izy wylądował w przełyku. Przełknęła go z powrotem
do brzucha i zbeształa się w myślach. – Niebezpieczne te gierki. Nie baw się w
to. – Potem oparła się wygodnie, bo oto miała przed sobą najfajniejszy kawałek
trasy. Drogowe jelita. Pisała o nich kiedyś do gazetki szkolnej, a dzisiaj tu
jest, po to, żeby się dobrze bawić. Serpentyny nieźle nią szarpią. Kończyny
zachowują się jak chcą i nie jest wstanie ich kontrolować. Najpierw piszczy i
się śmieje. Potem się śmieje i piszczy. Niezła jazda. Tylko za krótka.
Zdecydowanie za krótkie te jelita. Kolejny odcinek drogi też niczego sobie, ale
inaczej. Tyrawa Wołoska i powrót tą samą trasą. Czyli czeka ją to jeszcze raz.
Tyle, że jej kierowca coś za mocno się guzdrze.
- To miał być przejazd rajdowy. Jak nie zaczniesz w tej
chwili rajdować, to złożę reklamację na ten kurs.
- Skąd jesteś?
- Nieważne. Nie ma mnie. Jest tylko jazda. Jedź szybciej.
- Na pewno nie stąd. Więc skąd przyjechałaś?
- Przyjechaliśmy, jak zdążyłeś zauważyć nie jestem sama, z
Warszawy.
- Świetnie. – Kierowca jest za mocno ucieszony.
- To nieistotne. Mam Pawła. Albo raczej on ma mnie.
- Na razie.
- Panie kierowco, dodaj gazu.
- Michał, mam na imię Michał. Dam gazu, ile tylko chcesz,
ale daj mi swój numer telefonu.
- Nie daje niczego, przypadkowo wożącym mnie Michałom.
- Zrób wyjątek.
- Ok. Powiem teraz na głos mój numer telefonu, jak go
zapamiętasz jest twój. – I wyrecytowała ciąg cyfr, a kierowca po kilku
sekundach dodał gazu. Iza znowu mogła się cieszyć szybkością. Przez jakiś
czas.
Wjechali na parking wolno, za wolno jak na rajdowe
widowisko. Paweł miał na ten temat swoją teorię: kierowca się wlekł, bo chciał
jak najdłużej być z Izą, jego Izą. Jeszcze jego, ale jak długo?. Tego nie wie i
to jest nie do zniesienia. Stoi tak jak stał i tam gdzie stał, kiedy ona
wyjeżdżała z rajdowcem na przejażdżkę. Teraz, po ich powrocie, też tu stoi. Nie
rusza się. Nie przemieszcza. Nie rzuca do samochodu, do niej, do niego. Tkwi.
Nie ma pojęcia jak się zachować. Najchętniej urządziłby scenę. Dał w mordę
rajdowcowi, a ją zawlókł do swojego czarnego suva – za włosy. Instynkt
podpowiada mu jednak, aby tego nie robić. Dlatego stoi. Czeka na jakiś rozwój
wydarzeń, aby móc na nie zareagować.
Iza wysiada i rozgląda się szukając Pawła. Odnajduje go
wzrokiem w miejscu, w którym stał, kiedy ona odjeżdżała. Kierowcę pożegnała
jeszcze we wnętrzu samochodu. Kiedy wysiadła, nie oglądając się na nic, bez
zwłoki ruszyła w stronę Pawła. Podeszła ostrożnie, próbując wybadać jego
nastrój. Jest spięty. Mięsnie pod skórą aż trzeszczą. Nie patrzy na nią.
Obserwuje coś, albo kogoś za jej plecami.
- Paweł…
- Udało ci się. Od wczoraj próbowałaś, dziś ci się udało
wyprowadzić mnie z równowagi.
- Paweł to nie tak.
- Nie. Nie tu. Nie będę tutaj tego roztrząsał. W ogóle nie
wiem, czy będę.
Odwraca się na pięcie i rusza do samochodu. Nie wziął jej za
rękę, nie zawołał, co powinna zrobić? Jest zły. I chyba smutny. Iza tak do
końca nie jest pewna, czy w kontekście uczuć Pawła można używać określenia
smutek. Czy on przeżywa takie stany. Na pewno coś go gryzie. Miał tak kilka
razy przed wielkimi rozprawami. Był wtedy taki, że bez kija nie podchodź. Teraz
jest podobnie. Po chwili wahania Iza rusza za nim. To wydaje jej się
bezpieczniejsze. Jak nie będzie jej chciał w samochodzie, to najwyżej ją wyrzuci.
Otwiera drzwi po stronie pasażera i lustruje oblicze Pawła. Chciałaby się
czegoś dopatrzeć w jego twarzy, odgadnąć emocje, co jeszcze czuje, prócz
ogromnej złości. Nie da rady. On nawet na nią nie patrzy. Iza wsiada do
samochodu i zapina pas. Paweł przekręca kluczyk w stacyjce, naciska sprzęgło,
wrzuca wsteczny, cofa. Znowu sprzęgło, jedynka i ostrożnie wyjeżdża z parkingu.
Na asfalcie zmienia bieg i dodaje gazu.
- Gdzie jedziesz?
- Odwiozę cię do hotelu.
- A ty?
- Jeszcze nie wiem. Muszę pomyśleć.
- Paweł.
- Co? Słucham.
- To tylko zabawa była. Rozrywka. Odrobina adrenaliny. O
czym ty chcesz myśleć?
- Złamałaś wszystkie zasady. Nie spełniłaś obietnicy. Nie
dotrzymałaś słowa. Miałaś mnie słuchać. Miałaś być posłuszna. Dzisiaj zależało
mi na tym szczególnie. Wiedziałaś. Myślisz, że gdybym się spodziewał twoich
wybryków, to pozwoliłbym ci wyjść z hotelu bez majtek.?! Że miałabyś korek
analny?! Tę kieckę!? Nie zakładałem, że
choć na chwilę, się oddalisz. Że stracę cię z oczu, że stracę kontrolę.
- Paweł, ja nie chciałam…
- Co to było? Manifestacja? Bunt? Próba sił? Co chciałaś
osiągnąć? Co udowodnić?
- Nic! Nic z tych rzeczy! To nic nie było! Zabawa.
Rozrywkowy wyskok. Spontan. Wiesz, że jest coś takiego. Życie bez freudowskiej
analizy. Nie pomyślałam, że tak to odbierzesz. Nie zostawiaj mnie w hotelu. Nie
znikaj. Ukarz mnie. Poniosę konsekwencje. Nie zostawiaj mnie w hotelu.
Paweł wreszcie na nią spojrzał. Nie przestał być zły, ale
zastanowiła go, ta jej gotowość do poniesienia kary. - Czy to możliwe, że ona
go prowokuje? Po co? Wygląda na przestraszoną. Autentycznie. Czego się boi? Kary?
Hotelu? - Jego myśli zmieniły kierunek. Zwolniły. Postanowił zaryzykować i
uwierzyć jej wyjaśnieniom. Postanowił się dowiedzieć. Postanowił dolać kilka
kropli oliwy do tego ognia i zobaczyć co się stanie. Złość zeszła na dalszy
plan.
- Zabawa. Jeśli to jest prawda, mam nadzieję, że to jest
prawda…
- Jest.
- Skarbie – milcz. To byłoby uspokajające, gdyby nie fakt,
że zabawiłaś się moim kosztem. Widziałaś moją reakcję i nie przerwałaś tego. Ta
zabawa to nie był tylko rajdowy kurs. Zagrałaś na moich nerwach. Szarpałaś struny,
których lepiej nawet nie trącać. Teraz wnosisz o karę, przez którą chcesz
uzyskać rozgrzeszenie. Czynu upapranego premedytacją. Wiesz co by to musiało
być?. Jaka kara pozwoliłaby mi odzyskać spokój?. Nie jesteś na nią gotowa.
Dlatego zawiozę cię do hotelu.
Paweł zamilkł, a tym samym w samochodzie zaległa cisza. Żadne
z nich nie patrzyło na to drugie. Oboje intensywnie wpatrywali się w przednią
szybę, nie po to aby cokolwiek za nią dostrzec. Paweł był nieobecny. Trudno
powiedzieć czy bardziej wściekły, czy urażony. Iza – Iza chciała się odezwać.
Tylko nie wiedziała, czy już może. Z jednej strony pragnęła mu udowodnić, że
potrafi być posłuszna, dlatego milczała. Była jednak jeszcze ta druga strona,
jeśli się nie odezwie, wyląduje w pokoju hotelowym, sama. Na to, to na pewno
nie jest gotowa. Po tym wszystkim co zrobił, nie może jej teraz zostawić na
pastwę własnych myśli. Postanawia, że spróbuje się jednak odezwać. Nawet gdyby
miała wyjść na krnąbrną pannicę.
- Nie.
- Co, „nie”?
- Nie wiem czy mogę?
- Mów! I tak przecież nie zmilczałaś.
- Bo byś mnie odstawił do hotelu, a ja w tej chwili wybieram
wszystko inne, tylko nie samotność w apartamencie!
- Wszystko?!
- Tak.
Paweł zerknął w lusterka aby się upewnić, że nikt mu w dupę nie wjedzie, a zaraz potem ostro zahamował. Nawrócił na środku drogi, a
następnie dodał gazu. Po niedługim czasie ponownie mijali, ten nieszczęsny
parking. Kawałek dalej Paweł skręcił na skrzyżowaniu, wybierając pustą wąską
szosę, której Iza zupełnie nie kojarzyła. Po kilku kilometrach zjechał z
asfaltu i znaleźli się na polnej dróżce, wnosząc po wysokości traw rosnących na
jej środku – dawno nieuczęszczanej. Zarośnięte łąki po obu stronach samochodu
nie pozwalały porządnie się rozejrzeć. Wreszcie dotarli do jakiegoś zagajnika,
przejechali przez jego środek, a gdy wyjechali spomiędzy drzew, przed oczami
mieli spore gospodarstwo. Paweł zatrzymał się pod stodołą. Przekręcił kluczyk i
zgasił silnik. Nie wysiadł. Pozostał na miejscu. Po dłuższej chwili jakiegoś
dziwnego skupienia, wreszcie spojrzał na Izę. Jego wzrok był niepokojący.
Niepokojąco podekscytowany.
- Dobrze. Teraz pokażesz mi to twoje „wszystko”. Wysiadaj.
Iza natychmiast złapała za klamkę i otworzyła sobie drzwi.
Wyskoczyła z samochodu i wpadła po pas w trawę. Podwórko zamieniło się w łąkę.
Długa, cienka roślinność łaskotała skórę. Rozsiewała do tego niesamowite
wonności. Iza zamknęła oczy i oddała się relaksującej czynności, wdychania tego
zapachu. Odprężyła się odrobinę. Miała na to chwilę. Po tej chwili poczuła na
dłoni rękę Pawła.
- Chodź.
Otworzyła oczy i poszła za nim w stronę stodoły. Wielki budynek,
z mocno pociemniałego drewna, kontrastował z wszechobecną zielenią. Paweł
wyciągnął drewniany skobel spomiędzy metalowych zakładek i uchylił wrota.
- Mogę?
- Mów.
- Czy to rozsądne pakować się komuś do stodoły?
- To moja stodoła.
- Masz stodołę? W Bieszczadach? To gospodarstwo…
- Nie teraz.
- Przepraszam.
Zgodnie z Pawła niewyartykułowanym życzeniem, weszła do
środka. W stodole panował półmrok, czyli mrok zakłócony snopami światła
wpadającego przez szpary. Mieszającej się ze sobą ciepłej żółtej barwy słońca i
gorącej czerwieni pociemniałego drewna.
Iza pomyślała, że oto jest jej złota klatka. Na końcu świata. Trochę
przeraziła ją ta myśl. Odwróciła się w stronę Pawła. On właśnie zamykał ich w
środku. Przyciągnął wrota i założył na nie gruby metalowy haczyk. Serce Izy
zaczęło walić ostrzegawczo, nieświadome tego, na co jego właścicielka właściwie
się zgodziła. Sama właścicielka też tego nie wiedziała. Paweł podszedł do
jednej ze ścian i z metalowego haka zdjął kawał czerwonej liny, precyzyjnie
kiedyś, przez kogoś zwiniętej. W równiutkie, ciasne kółka. Związane w czterech
miejscach grubym, szorstkim sznurkiem. Przełożył sobie te kółka przez rękę i stanął
przed nią. Poważy, skupiony i władczy. Sto procent samca, pana, hegemona. Oto
ten, który może wszystko. Zaczął od sukienki. Przeciągnął palce po jej
ramionach i zsunął z nich ramiączka, w efekcie czego sukienka upadła u Izy
stóp.
- Podnieś ją i powieś na haku z którego zabrałem linę.
Iza bez chwili wahania wykonuje jego polecenie. Wychodzi z
sukienki, podnosi ją, chwyta za ramiączka i odnosi na wskazane miejsce. Byłaby
naga, tak jak przy dziele stworzenia, gdyby nie sandały które ma na stopach.
Wraca do Pawła staje na przeciwko, a on po kilku sekundach przyglądania się jej
nagiej, wyjmuje z kieszeni nóż. Scyzoryk sprężynowy, którego ostrze wyskakuje
ze świstem po naciśnięciu odpowiedniego miejsca.
- Wolałbym, żebyś była boso.
Iza pochyla się i rozpina po kolei paski na kostkach.
Wyjmuje nogi z butów i staje bosymi stopami na wybetonowanym boisku stodoły.
Paweł w tym czasie zręcznie rozcina
sznurki i uwalnia czerwoną linę. Chwyta jeden jej koniec i podchodzi do Izy.
Bardzo blisko.
- Złóż dłonie i wyciągnij przed siebie.
Iza składa swoje dłonie, jak do modlitwy i prostuje ręce,
mocno wyciągając je przed siebie. Jej przeguby zaczyna oplatać czerwona lina.
Jest zaskakująco miękka. Paweł przekłada kilka razy jej koniec pod i nad zaplecionymi
fragmentami, formując na rękach zgrabny węzeł. Zostawia jej ręce i podnosi
drugi koniec liny. Przemierza ją w dłoniach, bierze spory zapas i przerzuca
przez belkę wiszącą wysoko nad ich głowami. Przyciąga do siebie linę,
wyciągając Izy ręce maksymalnie do góry. Trochę za mocno tak, że musi ona wspiąć
się na palce. Paweł orientując się w sytuacji rozluźnia linę i reguluje ją tak,
by Iza mogła z powrotem stanąć na całych stopach. Potem rzuca linę jeszcze raz
przez belkę, napina ją i wiąże ze sobą. Ciało Izy umieszczone jest idealnie prostopadle
do belki. Naciągnięte jak struna. Paweł stoi tuż przed nią i rozwiązuje krawat.
Następnie wiesza go na jej szyi. Odsuwa się dwa kroki w tył i zaczyna rozpinać
koszulę. Począwszy od kołnierzyka i szybko przemieszcza się w dół. Kiedy
rozdzielony materiał odsłania już fragment nagiego torsu, zabiera się za
mankiety. Iza coraz głośniej oddycha. Uwielbia obserwować proces zdejmowania
koszuli, to preludium do najseksowniejszego gestu Pawła. Właściwie dwóch:
zdejmowania i zakładania zegarka. Tak bardzo go uwielbia. Tak mocno działają na
nią, jego dłonie. Srebrna, zimna, surowa,
bransoleta. Kawał ciężkiego metalu w tych dłoniach, na tych dłoniach.
Zsuwany, przekręcany, przyciskany - sprawia, że robi jej się mokro. Paweł o tym
wie. Prowokuje ją tym z upodobaniem, szczególnie w miejscach publicznych. Teraz
też na pewno celowo robi to na jej oczach, tuż przed oczami. Ściąga koszulę i
przerzuca ją przez belkę. Tę wieńczącą ściankę, odgradzającą boisko od zaplecza
stodoły. Odwraca się do niej ponownie i odpina zegarek. Brutalnie i szybko. Iza
aż jęknęła. Przycisnęła mocniej do siebie uda. Paweł tylko się uśmiechnął i
odszedł odłożyć zegarek na belkę obok koszuli. Zsunął tam buty i skarpety, i zostawił
je. Znowu udał się pod ścianę stodoły. Bose stopy, nagi tors, ramiona, ręce,
tylko spodnie jeszcze ma. I pasek. Przyniósł skręcony, gruby sznurek konopny.
Tak jak poprzednio odmierzył go w dłoniach i podzielił na pół. Jedną część
oplótł wokół jej nóg, tuż nad kostkami. Drugą owinął tuż pod kolanami. Z obu
końców uformował dziwny węzeł pośrodku jej łydek. Poszło mu to niezwykle szybko
i sprawnie. Żadnych chaotycznych gestów. Wystudiowany każdy ruch. Iza jest
pewna, że zna się na tym doskonale. Spogląda w stronę ściany, z której Paweł
przyniósł sznurek i zdaje sobie sprawę, że to co wydawało się na pierwszy rzut
oka zwykłą zawartością budynku gospodarczego, jest w rzeczywistości obszernym
zestawem do pętania. Ułożonych, odwieszonych, posegregowanych z niezwykłym
pietyzmem. Przeróżnych grubości, długości, surowca, faktury, koloru lin i
sznurków. Rozwieszonych na haczykach równiutko poprzykręcanych do ciemnych
desek. W głowie Izy natychmiast pojawiło się pytanie: ciekawe ile panienek
przywiózł do tej stodoły i czy to ta stodoła była powodem jego bardzo krótkich
relacji z kobietami? Czy od samego początku, już od wyjazdu z Warszawy,
planował ją tu przywieść? – Nie zapyta go o to. Nie ma mowy. W ogóle się nie
odezwie. Ze strachu – tak. Ale nie tylko. Pragnie się wywiązać z danego słowa.
Słowa, którym dała mu „wszystko” i zobaczyć co on z tym zrobi. Iza bardzo nie
lubi rzucać wyrazów na wiatr. Zabolały ją mocno jego zarzuty o niedotrzymanie
obietnicy. Chociaż Paweł uważał inaczej, naprawdę nie zrobiła tego z
premedytacją. Chciała po prostu wykorzystać okazję do zabawy. Niewiele ich
miała. Zwłaszcza ostatnimi czasy. Próbowała uporządkować napływające
chaotycznie myśli, a tymczasem Paweł za jej plecami złapał krawat i przeciągnął
go po szyi. Przysunął do twarzy i zawiązał jej oczy. Iza była tak zaskoczona,
że niewiele brakowało, a zaczęłaby mielić jęzorem. Otrząsnęła się jednak w porę
i jej otwarta buzia tylko głośno nabrała powietrza. Sytuacja jest specyficzna. Podnieca
ją i przeraża. To wszystko czego właśnie doświadcza. Zawsze, ciągle, bez
przerwy żądał od niej otwierania oczu, a tymczasem zawiązuje je własnym
krawatem w myszki. Czuje na włosach mocne ciągniecie. To też bez wątpienia jakiś
misterny supeł z gwarancją, że nie zawiedzie. Co on chce jej zrobić, że woli
aby na to nie patrzyła. Iza pomyślała, że jak zastosuje do tego jeszcze knebel,
to wpadnie w panikę. Jednak natychmiast przybiegła do niej zdyszana refleksja,
aby poinformować, że znajduje się na takim zadupiu, w stodole opuszczonego
gospodarstwa i nie ma takich decybeli w krtani, które mogłyby przebić się przez
te pustkowia. To też odległość od cywilizacji jest już niejako
najskuteczniejszym kneblem jaki mógł zastosować. Innego nie trzeba. Żadnego też
nie dostała. Nad Izą, oprócz Pawła, któremu pozwoliła, dominował strach, bez
pozwolenia. Kotłowało się jeszcze milion innych uczuć, ale strach zdecydowanie
wybijał się ponad wszystkie i znajdował tuż pod powierzchnią, pod skórą. Gotów
w każdej chwili wypełznąć na wierzch. Przyprawiając ją o gęsią skórkę i
niekontrolowane drżenie. Co było mocno irytujące. Bo przecież wiedziała, jak
tylko dopuszczała do głosu rozsądek, wiedziała że Paweł nie zrobi jej krzywdy.
Ufała mu. Znała prawie rok. Przez ten rok przeżyła z nim więcej niż przez
pozostałe lata swojej egzystencji. Zaistniało kilka sytuacji ekstremalnych, ale
nigdy, przy nim, nie musiała się obawiać o swoje bezpieczeństwo. Dlatego nie
mogła zrozumieć czemu teraz tak się boi. – Bo jesteś unieruchomiona,
ubezwłasnowolniona, pozbawiona możliwości obrony, reakcji, czegokolwiek.
Wystarczy, żeby cię teraz zostawił i amen. Nic nie musiałby ci nawet robić. –
Lektor w jej głowie świetnie współpracuje ze strachem. Iza toczy ze sobą wojnę.
- Przecież to nadal on. Tylko zabawa odrobinkę bardziej wytrawna. Cierpka.
Paweł powoli się odprężał. Złość właściwie przeszła, narastało w nim podniecenie. Iza taka grzeczna. Taka posłuszna. Pozwala się pętać i unieruchomić, i to bez jednego słowa. To takie niewiarygodne i nowe. To podporządkowanie. To, że chce przeprosić i przyjąć karę. No właśnie - kara. To, że ją tu przywiózł. Bez żadnego przygotowania i wyjaśnienia. Potem przywiązał do belki, patrząc jak jej źrenice robią się wielkie z przerażenia. Unieruchomił nogi, zasłonił oczy. Przez cały ten czas słuchał jak jej serce dudni w piersiach. Gotowy przysiąc, że naprawdę je słyszy, tak jak się słyszy szum morza zamknięty w muszelce. Jej strach pokryty gęsią skórką i objawiający się drżeniem. Był wstanie uznać, że odbyła swoją karę. Musiał też przyznać, że to okropne uczucie, świadomość, że jest taka przerażona w jego obecności. Jakby spodziewała się po nim najgorszego. Jakby dopuszczała możliwość, że jest wstanie zrobić jej coś złego. Zbliżył usta do jej ucha i po długiej przerwie znowu się odezwał. Tym razem szeptem.
- Grzeczna dziewczynka. – Wyciągnął swoje ręce wysoko do
góry. Położył je na związanych dłoniach Izy. Gładził przez chwilę kostki i
palce. Sprawdzał wiązanie. Potem opuszkami palców zaczął zjeżdżać w dół po jej
rękach. Zatrzymał się na ramionach i przesunął do piersi. Schował je obie w
dłonie i delikatnie zacisnął palce. Teraz miał w lewej ręce namacalny dowód lęku.
Jej serce miotało się pod jego palcami. Jakby chciało zerwać przytrzymujące je
żyły i uciec swojej właścicielce. Paweł umieścił usta obok drugiego jej ucha i
znowu zaczął szeptać – Iza, nie bój się. Jesteś bezpieczna. Żadna kara, którą
przeznaczam dla ciebie, nie jest po to, żeby zrobić ci krzywdę. Ma wydobyć
określone emocje. Nad tymi emocjami lubię panować. Wywoływać, ujarzmiać,
uwalniać – decydować. Ile, czego, jak długo. Lubię świadomość, że wszystko
zależy ode mnie. Że mam ciebie całą w swoich rękach. Wiem, że nie przygotowałem
cię na to odpowiednio. Ale znam cię moja panno. Wiem na co mogę sobie pozwolić
dzisiaj. Uwierz mi.
Postanowiła uwierzyć. Tak jak sugerował. Nie zostawi jej tu.
Nie spierze na kwaśne jabłko. Jest bezpieczna. Starała się, bardzo mocno się
starała w to wierzyć. Jej serce też powoli zaczynało się do tej teorii przekonywać.
Wtedy Paweł zabrał ręce z jej piersi i po kilku sekundach usłyszała dźwięk odpinanej
sprzączki. Po kilku następnych po jej tyłku przejechał delikatnie pasek. Celowo
tak wywlekany przez właściciela, aby jej dotknąć. Zasygnalizować tym dotykiem
swoją obecność. Jej serce natychmiast zwątpiło w teoretyczne bezpieczeństwo i ponownie
próbowało się uwolnić od szurniętej właścicielki, która nie zamierzała zrobić
nic, co mogłoby zmienić ich sytuację.
- Iza, dostaniesz dziesięć pasów na tyłek.
Struchlała. Nie mogła sobie przypomnieć ile to jest dziesięć.
Jak się ma ta wielkość w odniesieniu do kary. Dziesięć pasów to już przesrane,
do zniesienia, czy akt łaski? Rano dostała cztery. Poniżające i odczuwalne, ale
mocno zachowawcze. Dziesięć to na pewno więcej niż cztery. Tego była pewna.
Więc będą bardziej poniżające i mocniej odczuwalne. Tyle wywnioskować jej się
udało i tylko tyle. Ani grama więcej. Przez te zawiązane oczy nie miała pojęcie
gdzie on jest i co teraz robi. To potęgowało niepokój. Nawiedził ją
niekontrolowany dreszcz. Zaraz po nim poczuła na tyłku pasek i usłyszała swój
krzyk. Głośny. Długo powstrzymywany wyrwał się teraz z ogromnym natężeniem.
Napakowany emocjami, zdominowany strachem.
- Ałłłaaaaaaaaaaaaaaaa…
Sssssyyy… Ałłaaaa… - Iza szybko
zamknęła usta, aby nad nim, tym krzykiem, zapanować i zaczęła głęboko oddychać
przez nos.
- Stój spokojnie. Nie ruszaj się.
Skupiła się cała aby wypełnić to polecenie i znowu poczuła
na tyłku pasek, ale tym razem nie krzyknęła, tylko przygryzła wargę. Sekundę
później otworzyła usta i zachłannie wciągała powietrze. Paweł stanął bardzo
blisko niej. Jego wzwód, chociaż nadal ubrany w spodnie, mocno zaznaczał swoją
obecność na obitym pośladku. Pasek, którym właśnie dostała został odwieszony na
jej szyi tyle, że tym razem oba jego końce zwisały na plecy.
- Rozluźnij się odrobinę i wypnij tyłek.
Żeby to zrobić, Iza musiała wspiąć się maksymalnie na palce.
Tylko wtedy lina nie trzymała tak ciasno i dawała możliwość jakiegokolwiek
manewru. Stwarzała szansę na wykonanie polecenia. Połowy polecenia. Bo próba
wypięcia tyłka nie dawała się połączyć z rozluźnianiem. Wręcz przeciwnie. Aby
choć trochę przesunąć do tyłu pośladki, musiała napiąć niemal wszystkie mięśnie
w swoim ciele. Najgorsze były oczywiście spętane nogi. Zrobiła trzy podejścia i
za każdym traciła równowagę. Zasłonięte oczy powodowały frustrację. Brak
kontaktu z otoczeniem, z nim. Żadnego dźwięku, zapachu, szeptu, oddechu niczego
zupełnie. Jakby wylądowała w próżni. Wzięła głęboki wdech i ponownie oderwała pięty od ziemi. Jednak tym razem, żeby mieć choć złudzenie względnej
stabilności, rozsunęła dłonie i koniuszkami palców złapała trzymającą ją linę. Udało
jej się utrzymać równowagę i przyjąć żądaną pozycję, choć przeraźliwie jasno
zdawała sobie sprawę, że ten stan długo nie potrwa. Walczyła jednak o każdą
sekundę. Kiedy napięte mięśnie nóg, zaczynały drżeć pod wpływem wrzynającego
się w nie, ciasno zaplecionego sznurka, a pięty powoli opadać na beton, w
połowie swoich ud poczuła rękę Pawła. Chwycił mocno jej nogi i uniósł do góry
odrywając od podłoża. Poczuła ogromną ulgę. Jakby poluzował na raz wszystkie
mięśnie. Jakby zdjął z jej ciała spory ciężar. Ponownie usłyszała jego ściszony
głos.
- Ślicznie. Moja sunia się stara. Wiem, że to boli. Nogi i
ręce unieruchomione. Napinające się mięśnie i ścięgna w nierównej walce ze sznurkiem.
Naprężony węzeł w połowie łydek, który ciąży jak odważnik. I próbuje uziemić
stopy. Iza odstawię cię, a ty zrobisz to jeszcze raz. Wypniesz pupę, bo chcę ci
wyjąć korek. Może nie będzie delikatnie, ale postaram się, żeby było szybko.
Iza nie mogła się skupić na jego słowach. Gdzieś tam z tyłu
głowy tłukło się tylko jedno: jak on mnie nazwał? Sunia? Tego jeszcze nie było
w asortymencie określeń pieszczotliwych. Porzuciła te rozważania natychmiast, jak
tylko poczuła swoje stopy na betonie. Od razu też zaczęła wspinać się na palce,
aby wykonać polecenie. Udało się. Za pierwszym razem, od razu jej się udało i
wypięła mu ten tyłek ile mogła. Ręka Pawła bez zwłoki znalazła się miedzy jej
pośladkami i jednym ruchem wyjęła z niej korek.
- Maaaaaa… - Oczywiście, że miała zamiar krzyknąć na całe
gardło, całe słowo, jednak jakimś cudem przypomniała sobie, że przecież
postanowiła się nie odzywać. Skończyło się dość idiotycznie. Odstawiła pięty na
beton. Poprawiła się odrobinę, aby jak najkorzystniej ułożyć ciało, kiedy
przestała się wiercić poczuła, jak pasek sunie po jej skórze, aż wreszcie traci
z nią kontakt. No, to jest bardzo czytelne przesłanie. Żołądek przemieścił jej
się w stronę gardła. Serce wiadomo, nie otrząsnęło się jeszcze z wcześniejszych
wrażeń. O innych swoich organach wewnętrznych nie zdążyła pomyśleć bo usłyszała
klaśnięcie i poczuła piekący ból na pośladkach. Oj zdecydowanie mocniejszy od
wszystkich jakie do tej pory dostała. Zaraz za nim czwarty i piąty. Chwila
przerwy w czasie której wypuściła z płuc całe powietrze i szósty, kiedy
zaczynała ponownie je nabierać. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na resztę.
Jednak zamiast kolejnych razów na tyłku, poczuła jak końcówka paska ociera się o
jej lewą brodawkę. Drażni ją i drapie. Przez kilka sekund, potem znika, aby
pojawić się na niej delikatnym uderzeniem. Chwilę później to samo przeżywa
prawa brodawka. Pasek nie wraca na jej szyję. Zostaje chyba odłożony na beton,
zapewne po to, aby się nie spodziewała kolejnych razów. Iza drży. Nie jest
wstanie tego kontrolować. Udało jej się nie krzyczeć, nie rozpłakać, nie
miotać, ale nad tym odruchem zapanować nie potrafi. Obok niej, po lewej
stronie, staje nagi Paweł. Czuje jego gorącego, pulsującego członka na swoim
biodrze. Lewa rękę powędrowała do jej lewej piersi, prawa natomiast na kark,
ale tyko na krótką chwilę. Zaraz zaczęła przemieszczać się w dół po
kręgosłupie, aż do kości ogonowej, pośladków i jeszcze niżej, do zaciśniętych
ud. Palce tej ręki wślizgnęły się pomiędzy nie i podążyły maksymalnie w górę,
między jej wargi sromowe. Wilgoć, w którą się zanurzyły Paweł skwitował
nieskrywanym zaskoczeniem.
- Wow. No pięknie. Nie spodziewałem się aż takiego
entuzjazmu moja panno. Podoba mi się.
Izie zdecydowanie mniej. No jak może - jej własne ciało. Jej
pochwa - tak się zachowywać, w takiej sytuacji. Co za bezwstydny organ. Zero
przyzwoitości. Tak się ślinić, podczas gdy ona z całą resztą ciała, jest
poddawana poniżającym praktykom. Jedna z nich właśnie ma miejsce między jej
udami. Ręka Pawła rozsmarowuje jej podniecenie między nimi. Po obydwu stronach.
Co jakiś czas zahaczając kciukiem o jej srom, przejeżdżając po łechtaczce. Iza
jęczy coraz głośniej. Zagryza wargi. Wspina się na poocierane palce swoich stóp,
aby uciec przed palcami jego dłoni. Obserwując to wszystko, Paweł uświadamia
sobie, że ona za chwile mu dojdzie. A nie może. To jest jej kara. Kara nie
polega na przeżywaniu orgazmów. Bynajmniej nie ta. Zabiera rękę spomiędzy jej
ud. Iza kwituje to głośnym westchnieniem. Trudno zgadnąć czy ulgi, czy żalu.
Stawia też zaraz na boisku całe stopy, aby dać odpocząć mięśniom nóg. Paweł przesuwa
się i staje centralnie za nią. Jedną ręką łapie ją za biodro, drugą chwyta
swojego członka i wciska go między jej pośladki. Ociera się, przemieszcza
między nimi z góry na dół i potęguje ,i tak już ogromne napięcie. Jego lewa
ręka cały czas trzyma jej biodro i nie pozwala się odsunąć. Penis zatrzymuje
się na zwieraczu, a prawa ręka odsuwa pośladek, aby ułatwić mu dostęp. Biodra
Pawła wysuwają się do przodu wciskając jego członka w ciasny otwór, ciaśniejszy
w tej chwili niż kiedykolwiek wcześniej.
- Ałłłaaaaaaaaaaaa… Ała, ała, ała, ała… To boli. Bardzo.
- To jest kara. To ma boleć. Skarbie.
Iza jest na siebie wściekła. Wszystkie postanowienia szlag
trafił. On i tak nie przestał. Jeszcze jej udowodnił brak pokory. - Po jaką
cholerę ty się odzywałaś? Co? – Beszta się w myślach, ale słów wypowiedzianych
zawróć już nie da rady. Pozostaje jedynie przetrwać resztę tej kary w
milczeniu. To jedyne sensowne wyjście w jej sytuacji. – Przypominam ci, że jesteś
bezpieczna. A kolega z sodomy pyta czy masz emocje? – Do głosu dochodzi,
trzymany przez chwile na dystans, lektor. Tak Iza ma emocje. Ma bardzo dużo emocji.
Wszystkie są skierowane ostrzem w osobę Pawła. Wolałaby żeby dołożył jej
kolejne dziesięć pasów, dwadzieścia, zamiast tej barbarzyńskiej penetracji. Na
dodatek nie mającej końca. Pcha się i pcha. Korki, rozciąganie, gimnastyka na
stole, dzięki temu wszystkiemu jest wstanie wytrwać i oddychać. Co jakiś czas.
W życiu mu tego nie powie. Nie przyzna. Szczególnie po tej stodole. Po tym co
teraz robi. Trzyma ją za oba biodra i przyciąga do siebie. Wchodząc coraz
głębiej i głębiej. Bardzo wolno i spokojnie, ale bez żadnej przerwy. Wreszcie
się zatrzymuje. Ociera biodrami o jej pośladki, Iza czuje na nich jego chłodne
jądra. Paweł dyszy. Nie rusza się, a jedynie kołysze nimi lekko. Bez
posuwistych ruchów. Kolejny etap rozciągania. Iza poddaje się temu,
zdeterminowana wytrwać bez słowa już żadnego. Jedynie niekontrolowane jęki
uwalniane w procesie oddychania, mogą mu zdradzić jej stan.
- Dotarliśmy do końca. Dokładnie tego chciałem. Jest cały w
twoim tyłku. Przyzwyczaj się do tego. Wyjmę go teraz całego i włożę jeszcze
raz. Do końca.
Iza tylko jęknęła. Natomiast Paweł zaczął się wysuwać
powoli. Czując na penisie zaciskające i rozluźniające się mięśnie. Wzbierało w
nim podniecenie. Ochota by pozwolić sobie na więcej. Może tak. Może właśnie tutaj
to zrobi. Zerżnie ją wreszcie analnie. Ale nie w trakcie odbywania kary.
Dopiero po wszystkim. Jak ją już rozwiąże. Spodobał mu się ten pomysł.
Postanowił dokończyć karę i zabrać się do dzieła. Wyjął penis, a kiedy tylko
jej ciasna dziurka zamknęła się za nim, natychmiast zaczął ją ponownie
rozpychać. Znacznie intensywniej niż początkowo miał w planach. Jego ręce
trzymały mocniej, a biodra pchały się szybciej, zdradzając zniecierpliwienie.
Iza nie panowała nad drżeniem, nad jękami i ociekającą waginą. Dojechał do
końca i szybko zawrócił. Ledwie zdążyła poczuć uderzającą o pośladki mosznę.
Wyjął go i wcisnął między jej mokre uda. Wykonał kilka, kilkanaście szybkich
ruchów posuwistych i zabrał penis nie wiadomo gdzie. Zaraz jednak dowiedziała
się dlaczego. Na jej tyłku ze świstem wylądował po raz siódmy pasek. Podniecona
maksymalnie, nie przygotowana w ogóle, wrzasnęła.
- Ał! – Tylko tyle.
Zaraz po „ał” do tyłka przykleił się ósmy i dziewiąty raz.
Mocne, siarczyste. Paliły już niemiłosiernie. Tym razem nie było taryfy
ulgowej. Ręka Pawła znalazła się ponownie między jej nogami, palce zgarnęły
zachłannie jej wilgoć, po czym rozsmarowały na obu pośladkach. – Ty draniu! - Pomyślała Iza, a lektor
przyglądający się tej scenie z towarzyszem z Sodomy, potwierdził jej
przypuszczenia. – Tak, dokładnie, zwilżył twój obity tyłek, żebyś tę dziesiątkę
poczuła w koniuszkach palców i zapamiętała na długo. - Usłyszała cichy świst i
poczuła tę dziesiątkę tak jak chciał. Nie tylko w koniuszkach palców, ale w
koniuszkach włosów nawet. Rzucił pasek na beton, co głośno obwieściła upadająca
sprzączka. Położył ręce na jej żebrach w okolicach piersi i zaczął całować
kark. Przesuwając się coraz niżej znacząc ślad wzdłuż kręgosłupa wilgotnymi
pocałunkami, aż dotarł do zaczerwienionych pośladków. Dłuższą chwilę klęczał za
nią. Całował i rozcierał podrażnioną skórę na pupie. Wciskał dłoń między uda
drażniąc jej wargi, a kciuk głębiej – w pochwę, wywołując jeszcze większe
podniecenie i kolejne stróżki wilgoci ściekające po nogach. Iza była totalnie,
bez reszty i z kretesem otumaniona. Strach, ból i wstyd. Na koniec ogromne
podniecenie. Wolała nie dociekać co je wywołało, musiała jednak przyznać, że
zaraz będzie stała w kałuży swoich soków i generalnie to ma w tej chwili gdzieś
piekący tyłek i poniżającą sytuację… Chce spełnienia, rozluźnienia, ekstazy,
chce dojść. Czuje jak Paweł pociąga za linę na jej nogach i jednym ruchem je
uwalnia. Sznurek leży wokół jej stóp, a on rozciera i masuje jej łydki. Potem
unosi delikatnie, po kolei, obie stopy, aby rozruszać jej stawy i mięśnie.
Podnosi się i rozwiązuje krawat.
- Koniec kary. Masz pełne rozgrzeszenie. Ależ mi się
podobało. Po raz pierwszy byłaś taka grzeczna. Posłuszna, momentami nawet
uległa. Wspaniała. Ale pewnie zaraz zarobię jakąś stosowną wiązankę? Co? Czy
zamierzasz się odgrywać milczeniem.
Paweł odwiązał krawat, rzucił go obok paska i czekając aż
Iza otworzy oczy bawił się jej piersiami. Łaskotał je i ściskał. Ugniatał i
delikatnie drapał. Całował przy tym jej kark, ramiona i szyję. Słuchał
przyspieszonego oddechu i co jakiś czas urywanego pospiesznie jęku. W końcu wyciągnął
wysoko rękę i złapał za linę. Szarpnął jeden koniec i wiązanie puściło.
Przerzucił ją przez belkę raz, potem drugi i do rozplątanie zostały już tylko
ręce. Stanął naprzeciwko niej i arogancko zerkał w jej oczy. Iza była pewna, że
on wie. Że zna jej myśli i pragnienia. Patrzyła na niego zmieszana i
zawstydzona. Nie wiedząc jak traktować to co się w tej stodole wydarzyło.
Uwolnił jej ręce i zaczął masować nadgarstki, podniósł jedną dłoń do ust i
długo całował jej wewnętrzną stronę. Iza nie wytrzymała.
- Paweł…
- Słucham cię skarbie.
- Chcę seksu.
Tego się nie spodziewał. Miał na nią ogromną ochotę. Chciał
pieprzyć intensywnie i mocno. Dla swojej przyjemności, ale czy dla jej także.
No to już nie koniecznie. Nie miało to być już elementem kary, bardziej
korzystaniem ze złożonej kiedyś obietnicy.
- Rozstaw szeroko nogi.
Paweł ponownie zachodzi ją od tyłu. Gładzi otwartą dłonią
otarty pośladek, a palce drugiej dłoni wciska w jej pochwę. Zaczął od jednego,
potem dołożył drugi i trzeci. Iza wygina się i piszczy, chociaż Paweł nie
zapuszcza się głęboko, a zabawia raczej u wejścia. Nagle zabiera rękę, okrąża kilka razy jej ciało i ponownie staje naprzeciwko jej twarzy.
- Więc mówisz, że chcesz seksu.
- Tak.
- Ale wiesz, że ja dziś uprawiam tylko jeden rodzaj seksu.
Iza myśli, liczyła jednak na to, że da się ponieść sytuacji
i trochę odpuści. Kupił gumki. Po co jak nie po to. Na wypadek sytuacji, w
której nie można się umyć. I co teraz? Stoi przed nim w rozkroku i robi się
purpurowa. Paweł obserwuje właśnie jej krocze, a ona czuje jak po nodze spływa
jej stróżka zostawiając na całej długości mokry lśniący ślad. Paweł podnosi
wzrok i kieruje spojrzenie w jej oczy. Lubieżne, pełne pasji i podniecenia. On
też ma ochotę na seks. Nie będzie dalej drążył tematu. To zbyt ryzykowne.
Zapyta ją czy chce, a ona się nie zgodzi i po negocjacjach. Lepiej skorzystać z
faktu, że dziś nie musi o nic pytać. Staje za jej plecami. Kładzie obie dłonie na jej biodrach i
ostrożnie popycha ją do przodu, zmuszając do przemieszczania się w stronę
ścianki na końcu boiska.
- Chwyć belkę i pochyl się.
- Paweł…
- Spokojnie. Dasz radę. Jestem pewny.
Skoro on był pewny, to ona już nie musiała. Postanowiła po
prostu go słuchać. To przecież takie proste. Zajęta myślami nie wiedziała nawet
kiedy i jak w jego rękach pojawiła się niebieska buteleczka. Potem palce śliskie
od lubrykantu na jej odbycie, a zaraz potem w jej odbycie. I to od razu dwa.
Żeby przypadkiem nie liczyła na żadne subtelności. Kilka ruchów – szybkich, tak
że musiała się spiąć i zaraz penis wdzierający się z zapałem głęboko.
Zdecydowanie i głęboko. Iza i dyszy, i piszczy. – Czy on ma zamiar tak za
każdym razem? Do końca? – Tak, najwyraźniej taki ma zamiar. I do tego coraz
szybciej. Pochyla się nad nią, ręka wędruje do jej krocza, do łechtaczki. Palce
bawią się nią przez chwile, aż zostaje na niej tylko jeden. Dociskający się do
ciała. Przesuwający się czasami, kiedy jej ciało popychane jest mocno i szybko
ruchami jego bioder.
Paweł jest owładnięty pożądaniem. To jest mniej więcej to,
czego chciał. Ostry seks z niewielką dawką brutalności. Dla niego niewielką.
Dla niej na pewno do zniesienia. Ma dowód ściekający po dłoni. Postanawia podkręcić
Izie doznania i wkłada dodatkowo dwa palce w pochwę. Ta pozycja nie pozwala mu posuwać
jej tak jakby tego chciał, ale postanawia nie przerywać jej stymulacji.
Szczególnie, że pod jego palcami mięśnie zaczęły się kurczyć, a tyłek Izy
mocniej kołysać zachłannie korzystając z tego dotyku. Kciuk na łechtaczce,
palce w pochwie i penis w tyłku. Kilka skoordynowanych ruchów i ona wije się
pod nim przytrzymywana na miejscu przez silny uścisk dłoni. Inaczej leżałaby na
betonie. Paweł się zatrzymał, ale nie wycofał nawet o milimetr. On jeszcze nie
skończył. Chce jej tylko dać dojść do siebie po orgazmie, który prawie zwalił
ją z nóg. Którego intensywność oprócz wzrokowej obserwacji mógł poczuć także na
swoich dwóch palcach przytrzymanych w pochwie. Kiedy uznał, że jej oddech jest już
wystarczająco spokojny, wyprostował się za nią. Prawą stopą rozsunął szerzej
jej nogi które ścisnęła podczas szczytowania. Złapał w dłonie jej biodra i
ponownie zaczął odsuwać i przysuwać do siebie. Coraz szybciej i szybciej. Iza
próbowała wbić paznokcie w twardą belkę, której kazał jej się trzymać. Paweł to
zauważył oczywiście. Jej grymas na twarzy, zaciśnięte usta i zamknięte na amen
powieki też. Jednak nie przestawał, nie zwolnił, nie zmienił nic. Dalej
popychał swoje biodra szybko, mocno i głęboko. Dalej trzymał jej miednicę w
żelaznym uścisku nie dając szans na jakiekolwiek manewry uciekające. Bo
wiedział, czuł że to już długo nie potrwa. I po kilku kolejnych, dokładnych
pchnięciach, po całości, po same jądra Wlał całą spermę, jaką natenczas
dysponował w jej tyłek. Znieruchomiał. Przytulił się do jej pleców. Właściwie
opadł na nie głośno dysząc. Kiedy poczuł, że penis wyślizguje się z jej tyłka
gwałtownie się podniósł sięgnął po coś z belki odsunął się od niej i bez zwłoki
zaaplikował jej korek. Zatrzymując cały wytrysk w środku.
- Paweł…
- Ty się zastanów, czy na pewno chcesz powiedzieć, to co
chcesz powiedzieć. Sznurków nawet jeszcze nie pozwijałem.
- Skąd ty czerpiesz inspirację?
- Mam bujna wyobraźnię.
- Zauważyłam.
- Załóż buty, już wystarczająco poocierałaś stopy na
betonie. Czy ty się nigdy nie nauczysz stać spokojnie?!
- To nie było spokojnie?
- Uwierz mi nie było, gdyby …
- Dobra wierzę. Nie chcę wiedzieć nic więcej. Nie było
spokojnie. W moim wykonaniu nigdy nie będzie.
- Będzie, będzie.
Iza patrzyła na niego, a jej oczy robiły się coraz większe i
większe. – Jak to „będzie”? Czyli że co? – Chciała jeszcze przez chwilę poroztrząsać
sobie tę kwestię, ale głos Pawła skutecznie jej to uniemożliwił.
Czekam na kolejną część �� po prostu nie mogę się doczekać tak mnie wciągnęła. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPisze się :). Trochę to trwa.
Usuń