czwartek, 15 lutego 2018

Inwestor


Otworzyła drzwi wielkiego, czarnego suva i zgrabnym ruchem umieściła tyłek na siedzeniu. Sięgnęła po pas i zapięła go. Dopiero wtedy spojrzała na kierowcę.
- Cześć. – To było niezmiernie promienne cześć. Wesołe i figlarne.
- Cześć. – Kierowca ruszył bez zwłoki. Chciał wyjechać z miasta, zanim zaczną się tworzyć popołudniowe korki.
- Nie jedziemy do domu?
- Nie.
- To dokąd mnie wieziesz?
- Zgadnij.
- Nie mam bladego pojęcia. Jedyne co mi przychodzi do głowy, w tej okolicy, to twoja kancelaria. Po co jedziemy do kancelarii?
- Musimy coś zostawić w gabinecie.
- Aha.
Wjechali na parking podziemny. Paweł przekręcił kluczyk w stacyjce i w samochodzie wszystko zgasło. Wyciągnął kluczyki, jednocześnie otwierając sobie drzwi. Nie słysząc tego samego dźwięku po przeciwnej stronie ponaglił swoją pasażerkę:
- Chodź.
- Może zostanę. Zaczekam na ciebie tutaj. Nigdy nie byłam z tobą w pracy. To znaczy u ciebie w pracy. Jakąś taką tremę mam. To zaczekam tutaj, dobrze?
- Powiedziałem chodź.
Spojrzała na niego i wiedziała, że nie powinna dyskutować. Otworzyła drzwi i wysiadła od razu. Na parkingu pod ziemią panował przyjemny chłód. Mocno kontrastując z czerwcowym miejskim skwarem na powierzchni. Pozwalając dostrzec urok tej ogromnej, betonowej klatki. Trzasnęła drzwiami, obeszła samochód i stanęła obok Pawła. Sekundę później oboje ruszyli do windy. Zanim srebrne metalowe drzwi dźwigu się zamknęły, Paweł nacisnął guzik ostatniego piętra. Jechali w zupełnej ciszy. Zatopieni we własnych myślach. Kiedy winda zatrzymała się i ponownie otworzyła drzwi, jednym krokiem przenieśli się do białego, surowego korytarza, ze szklanymi drzwiami. Za tymi drzwiami na pierwszy rzut oka toczyła się jakaś wojna. Po chwilowej obserwacji można by stwierdzić, że może jednak nie wojna, może rokowania pokojowe. Po otwarciu drzwi możemy być pewni, że znaleźliśmy się na jerozolimskim targu. W miarę przemieszczania się główną aleją zmienia się klientela i zmieniają się sprzedający.
- Panie mecenasie. – Zagaduje Pawła szczupła blondynka. Jest wyraźnie zaskoczona. Chyba jego obecnością. Stara się dotrzymać im kroku i próbuje chyba załatwiać jakąś sprawę. – Mogłabym…
- Nie ma mnie. – Paweł nie sili się na uprzejmości. Blondynka milknie natychmiast i przestaje się przemieszczać. Zostaje dokładnie tam, gdzie dowiedziała się, że pana mecenasa nie ma. Oni natomiast idą dalej. Do samego końca. Iza dostrzega tam kolejne drzwi. Z tym, że ciężkie i drewniane. Przed drzwiami stoi kolejna szczupła kobieta, tyle że ta jest ruda:
- Coś się stało? Panie prezesie mogę w czymś pomóc?
- Dziękuję. Poradzę sobie. – Paweł otwiera ciężkie drewniane drzwi i wpuszcza Izę do środka. Wchodzi rzecz jasna zaraz za nią. I popycha drzwi. Iza zatrzymuje się pośrodku kwadratowego gabinetu, urządzonego surowo. Cała jedna ściana jest regałem teczek, segregatorów i akt. Vis a vis znajduje się ściana, która w całości służy za okno. Pomiędzy nimi stoi biurko i kilka regałów z książkami. Paweł podchodzi do biurka i odsuwa w nim szufladę.
- Zdejmij biustonosz i majtki i włóż je tutaj. – Iza jest trochę zdezorientowana, ale posłuszna. Ostatnie tygodnie były nerwowe. Pełne napięcia. Chce mu to wynagrodzić. – Dobrze. Teraz połóż dłonie na biurku i wypnij pupę w moją stronę.
- Paweł…
- Zrób co mówię.
- Nawet nie zamknąłeś drzwi.
- Gwarantuję ci, że nikt tu nie wejdzie. – Podchodzi do niej od tyłu i podciąga wysoko krótką sukienkę. Przesuwa kciuk od kości ogonowej w dół, rozsmarowując lubrykant między jej nogami. Wciska śliski palec w jej tyłek, ale tylko na sekundę i zaraz go wyjmuje. Rozsuwa mocno pośladki i wsuwa miedzy nie zimny i śliski korek analny. Drażni nim przez chwilę okolice. W końcu zatrzymuje się na zaciśniętym mocno mięśniu zwieracza. – Stój spokojnie. Złap porządny oddech. – I mocnym zdecydowanym ruchem umieszcza w jej tyłku część korka.
- Ałaaaaa… Ssssss…
- No nie polecam. Nikt tu co prawda nie wejdzie, ale to są ścianki działowe z tektury. To była pierwsza z trzech kulek na tym korku. Ta najmniejsza. Wypnij ponownie tyłek. Porządnie. I nabierz powietrza. – Drugą kulkę wciskał zdecydowanie wolniej, co nie znaczyło, że przyjemniej. Iza trzymała mocno brzegi biurka, zaciskała powieki i przygryzała na przemian obie wargi. Dzięki temu udało jej się zapanować nad dźwiękami i nie krzyczeć. Kiedy Paweł przestał napierać, a zwieracz z ulgą zacisnął się w przesmyku między druga a trzecią kulką, spuściła głowę między ramiona i zaczęła dyszeć. – Już, możemy kończyć? Bo długa droga przed nami. Stań szerzej i ponownie się wypnij. Jeszcze szerzej trochę. O, tak. Moja panno, zerżnę ci jutro tyłek. – Przejechał palcem środkowym po jej łechtaczce. I od wzgórka łonowego, aż do przedsionka pochwy, po czym przyłożył kciuk do korka i umieścił ostatnią kulkę w jej odbycie.
- Ałaaaaaaaaaaaaaa…
- Spokojnie już po wszystkim. – Położył rękę na jej plecach i przesunął wolno w dół, na pośladek. Kiedy się wyprostowała pocałował jej ramię. - Popraw sukienkę i chodź.
- Ale jak to – chodź? Przecież…
- Mówiłem, że przed nami długa droga. Mówiłem także, że musimy tu tylko coś zostawić. Chodziło o twoją bieliznę, resztę zabieramy ze sobą, albo w sobie. – Nie dał jej ani szans, ani czasu na jakiekolwiek negocjacje energicznie otwierając na oścież drzwi. Puścił ją przodem, sam trzymając się odrobinę z tyłu i dyskretnie lustrując jej tyłek. Kształtny, zgrabny, zalotny, choć dziś jakby nieco mniej rozkołysany. Dotarli na korytarz zatrzymali się i czekali na windę.
- Jesteś jakaś spięta.
- Martwię się, czy tego nie zgubię. Byłoby widowisko.
- Nie ma obaw. Gwarantuję.
Dotarli na parking, do samochodu. Paweł podszedł do niego od strony pasażera i otworzył przed nią drzwi. Stał obok i czekał, aż wsiądzie. Chciał to obejrzeć z pierwszego rzędu. Jej reakcje. Grymas kiedy pod ciężarem własnego ciała popchnie korek tak głęboko jak tylko się da.
- Nie martwi cię, że ta lepka, kleista maź, którą rozprowadziłeś między moimi nogami, pobrudzi ci siedzenie.
- Nie. Ani trochę.
- Aha, a dokąd jedziemy?
- W dzicz.
- A konkretniej.
- Bieszczady.
- O kurwa.
Jechali na południe. W samochodzie gadało tylko radio. Oboje milczeli. Ona nie wiedziała co powiedzieć, a on nie chciał jej powiedzieć za wiele. Za oknem znikały kolejne domy, kolejne drzewa, znaki, przystanki, ludzie… A we wnętrzu samochodu nie zmieniało się nic. Tylko cisza, gadającego radia, stawała się coraz cięższa, aż wreszcie spadła. Po jakiejś godzinie, od wyjazdu z Warszawy, Paweł zatrzymał się na stacji benzynowej.
- Chodź.
Ponieważ mocno ociągała się z wysiadaniem, podszedł do jej drzwi, otworzył je i bez wstępów włożył  rękę pod sukienkę. Położył dłoń na jej brzuchu. Jego palce zsuwały się w dół szukając wejścia do pochwy. Była mokra. Godzina jazdy z korkiem analnym, kiedy cię trzęsie kołysze i podrzuca, musi działać choćby nawet nie było całkiem przyjemne. Zabrał rękę.
- Chodź. – Powtórzył, dużo bardziej stanowczo. Gdy wysiadła zaprowadził ją do toalety. – Oprzyj ręce na umywalce i stań szeroko. – Jego palce znowu trafiły między jej nogi, tyle że tym razem w miejsce gdzie znajdował się korek. Zaczął go obracać. Powoli.
- Ssssssss…
- Stój spokojnie. Wyjmę go. Pamiętasz, że pierwsza kulka jest największa.
- Ałaaaaaaaa… - Jej oddech był nierówny, przyspieszony, niespokojny.
- Ciii. Teraz już będzie łatwiej. – Jedną ręką przytrzymał sobie jej pośladek, a drugą dokończył usuwanie korka. Opłukał go wodą z mydłem i schował sobie do kieszeni. – Zostawić cię na chwilę samą?
- Tak. Zdecydowanie tak. – Iza miała ochotę usiąść, ale fakt że jest w publicznej toalecie, mocno ją od tego odstręczał. Stała więc na trzęsących się nogach i trzymała jeszcze przez chwilę umywalki. Wzięła kilka głębokich wdechów i postanowiła wykonać odświeżającą toaletę, co w tych warunkach było jedynie ochlapaniem się czystą wodą w niektórych miejscach. W końcu uznała, że wystarczy i postanowiła wrócić do samochodu. Otworzyła drzwi, zaraz za nimi ujrzała opartego o ścianę Pawła. Zawrócił ją do kabiny i przekręcił zamek. Wyjął z tylnej kieszeni spodni małą, niepozorną, niebieską buteleczkę i wycisnął sobie trochę żelu na palce. Podszedł do niej, podciągnął sukienkę, a palec z żelem zaczął napierać na jej ciasny tyłek. Najpierw jeden potem drugi. Powoli i bardzo płytko, ale i tak zrobiło to na niej wrażenie.
- Załap się za umywalkę.
Kilka sekund później poczuła końcówkę korka.
- Naprawdę? Znowu? Proszę cię.
- Odwróć się i pochyl. Nie będę się powtarzał. Mam ochotę na twój tyłek. Trzeba go na to przygotować. Rozluźnij się trochę. – Próbowała, nawet zaczęła oddychać głęboko, ale kiedy tylko poczuła jak rozsuwa mięśnie i wdziera się do środka, natychmiast zesztywniała. Zacisnęła i powieki i usta, spuściła głowę, czołem niemal dotykała kranu. Jej tyłek, może jeszcze nie obolały, ale po godzinnej jeździe z korkiem, był nieco podrażniony. I to ponowne wpychanie było zdecydowanie bardziej odczuwalne. – Jeszcze chwila i będzie po wszystkim. To jest naprawdę malutki koreczek. Postaraj się choć odrobinę rozluźnić, będzie zdecydowanie łatwiej. Pośladki masz jak ze stali, cała jesteś napięta jak struna, w tej sytuacji przeciskanie, przez te mięśnie napięte musi boleć. Oddychaj... Właśnie tak. Grzecznie.  
- Ssssssss…
Wyprostowała się. Paweł złapał ją mocno za biodra i przycisnął do siebie. Zaczął całować jej szyję, kark i ramiona. Odszukał jej dłonie i splótł ich palce. Patrzyła na tę scenę w lustrze i pomimo tego, że rozgrywała się w publicznej toalecie, wydała jej się całkiem romantyczna. Jakże niepasująca do tego co działo się kilka, kilkanaście sekund wcześniej. Paweł przerwał pieszczoty z jej skórą. Spojrzał w lustro i spotkał tam jej oczy. Badał uważnie to spojrzenie przez chwilę, ale nie był wstanie nic wywnioskować. W końcu sięgnął ręką do zamka i otworzył drzwi. Iza wyszła pierwsza i od razu skierowała się do samochodu.   
- Zaczekaj, kupimy jeszcze wodę na drogę. – I poprowadził ją za rękę w stronę stoiska z napojami. – Chcesz coś? Może jakiś soczek?
- Dziękuję. Woda wystarczy.
- Ale soczek ma witaminy, węglowodany, dodaje energii…
- Nie potrzebuję energii. Niegazowana woda wystarczy.
- No dobrze.   
Wziął dwie butelki wody i poszedł zapłacić. Przy kasie do tych zakupów dołożył jeszcze paczkę prezerwatyw i kolejną tubkę lubrykantu. Po dokonaniu płatności udali się do samochodu. Paweł z galanterią otworzył jej drzwi, a z przyjemnością patrzył jak siada. Potem zajął swoje miejsce i ruszył. W Bieszczady.
- Po co ci prezerwatywy? Mówiłeś, że nie cierpisz, dlatego mam wkładkę w macicy.
- Nie cierpię. – Patrzy przed siebie i uśmiecha się szeroko.
- Co cię tak bawi?
- Nic nie uszło twojej uwadze. – I znowu ten uśmiech. Nie do niej, ale tuż obok niej.
„A niech go szlag.” Iza postanawia już się więcej na ten temat nie odzywać. Nie będzie go bawić swoją dociekliwością. Zmilczy. I znowu nastała cisza. I tylko radio nie przestawało nadawać. Paweł od czasu do czasu zerkał na swoją pasażerkę, ale ona uparcie obserwowała uciekający świat za oknem. Wreszcie po kolejnej godzinie milczenia, trochę zbyt głośno i zbyt szorstko, niż tego chciał:
- Przestań się wiercić.
- Nie mogę. Mam powód. Powiedziałabym gdzie, ale to by było niegrzeczne.
- Coś cię boli?
- No, nie że boli. Powiedzmy – uwiera. I dobija się intensywnie, pomimo miękkiego zawieszenia w twoim samochodzie. To nie jest chyba odpowiedni sport na polskich drogach.
- A mnie się wydaje, że to są idealne warunki dla tego sportu.
- Tak? To proponuję abyś w drodze powrotnej sobie zaaplikował ten gadżet i sam spróbował.
- Ale jestem zła. Ale zła. Ale mam nastrój bojowy… Ja i tak to jutro zrobię.
Nic mu na to nie odparowała. Zamilkła. Tylko ponownie próbowała wygodniej się usadowić na siedzeniu.
- To co robisz, to jest prowokacja. A a a a – nie próbuj zaprzeczać.
Położył rękę na jej kolanie i przesunął w górę podciągając sukienkę i odsłaniając jej nagie uda.
- Rozsuń nogi. – Odsunęła kolana od siebie ledwie odrobinę. I nadal gapiła się w okno. – Popatrz na mnie. Coś taka naburmuszona? Chcesz żebym zrezygnował?
- Tak.     Nie.     Nie wiem.
- No właśnie. A ja wiem.
Przesunął rękę jeszcze wyżej, oddzielając od siebie jej uda. Jego środkowy palec wylądował na łechtaczce. Nie trzeba było nic więcej, aby poczuć jaka jest wilgotna. Po raz kolejny próbował spojrzeć w jej oczy, ale odnalazł tylko niewyraźne odbicie w szybie, na tle sosnowego lasu. Zabrał rękę i niemal natychmiast gwałtownie zahamował. Następnie skręcając ostro zjechał z asfaltu i udał się leśną drogą w ten sosnowy las, który znalazł za jej odbiciem. Chwilę później się zatrzymał.  
- Powiedz, że chce ci się siku.
- Nie.
- Czemu przyjechałeś do lasu?
- Penetrację twojego tyłka zaplanowałem na jutro i w tej kwestii nic się nie zmienia. Ale wysiądź.
- Masz zamiar przywiązać mnie do drzewa i porzucić jak niechcianego psa?
- Głuptasie, co to za pomysł, przecież wtedy nie zerznąłbym ci tyłka jutro. A obiecałem. Chodź, zapraszam cię do bagażnika.
- Żartujesz.
- Nie żartuję.
Wziął ją za rękę i poprowadził na tył samochodu. Odstawił przyniesioną butelkę wody i otworzył klapę bagażnika.
- Wejdź i uklęknij tyłem do mnie.
- Paweł…
- Zrób co powiedziałem.
Tu nie było miejsca na sprzeciw. Dyskusje, czy jakiekolwiek negocjacje. On mówił, a ona go słuchała. Tak już było we wszechświecie. Paweł wydawał polecenia, a ludzie je wykonywali – zawsze, wszyscy. Wpełzła więc bardzo dystyngowanie do tego bagażnika, z gracją pijanej Wandy Nierusz z domu Zostaw, udającej się do miejsca swojego legowiska.
- Podciągnij sukienkę. I chcę cię widzieć na czworakach.
Przyglądał się jej przez chwilę. Przekręcał głowę, taksował, jakby wybierał odpowiedni scenariusz do tej sytuacji. W końcu podszedł do niej i dobrał się do korka. Wyjął go szybko i bez ceregieli, w wyniku czego Iza zwinęła się w kulkę opierając pośladki na piętach i chowając głowę między ramiona. Paweł opłukał korek wodą gazowaną kupioną na stacji i schował go do kieszeni. Stanął za nią i wyprostował jej plecy. Potem przez chwilę nie odrywał od nich dłoni, masował wzdłuż kręgosłupa aż do kości ogonowej i z powrotem na kark i ramiona. Uspokoiły ją odrobinę te gesty. Zamknęła oczy i wciągała przez nos zapach lasu zmieszany z zapachem Pawła. Skupiła się na tych miarowych oddechach, a każdy z nich był inny. W innej proporcji zmieszany, inaczej podany.
- Oprzyj ręce na podłodze.
Słowa dotarły do jej uszu i zakłóciły spokój, który ledwie odzyskała. Dłonie błądzące przed chwilą po plecach znalazły się na biodrach i uniosły je do góry. A zaraz potem jedna z tych dłoni wymierzyła w jej pośladek porządnego klapsa. Zapiekło. Aż podskoczyła.
- Nie wierć się i grzecznie rozsuń nogi.
Spokój szlag trafił. Usłyszała szelest przeciąganego przez szlufki paska i chrzęst suwaka ześlizgującego się po metalowych zakładkach. Kiedy dźwięki ucichły, część Pawła znalazła się między jej nogami. Gorąca, pulsująca i niecierpliwa część. Napierał stanowczo na ciasne wejście, jednak nie w miejscu, którego się tak bardzo obawiała. Wysunęła mocno biodra w jego kierunku i oparła się na łokciach ułatwiając mu zadanie. Jej wagina była wilgotna, gorąca i chętna. Korek działał. Chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed sobą. Nie wzniecał spektakularnych płomieni, ale rozlewał po całym ciele żar, który docierał do wszystkich zakamarków. I ten żar pragnęła ugasić. Każdy ruch Pawła był długi i powolny. Robił jej tak zawsze kiedy chciał ją trzymać o krok od spełnienia. Kontrolować jej rozkoszne męki. A to znaczyło, że doskonale zdawał sobie sprawę z efektu korka. Harcerzyk. Rozpala ognisko od jednej zapałki. A potem nie pozwala mu zgasnąć. Wreszcie cały penis zanurzył w pochwie, tak że czuła jego biodra na swoich pośladkach, a jego moszna przylegała ciasno do jej warg sromowych i łechtaczki. Zatrzymał się. Po kilku sekundach się wycofał. Po to, aby cały  proces wsuwania do wnętrza zacząć od początku. Tyle że tym razem poza penisem zaangażował też swój palec wpychając go jednocześnie w jej pupę. Iza natychmiast znieruchomiała. Ilość lubrykantu używanego dzisiaj przez Pawła sprawiła iż ten gest nie sprawiał bólu. Jednak uczucie zażenowania boleśnie raniło jej ego. Ruchy Pawła, jednostajnie przyspieszone, odbijały się szerokim echem w jej ciele. Całym ciele. Wymykający się i niemal natychmiast wracający do pochwy penis, w duecie z palcem, którego nie sposób zignorować. Na zmianę – całkowite wypełnienie i pustka. Intrygująca mieszanka, upojna. Upojna na tyle, że zignorowała wstyd i pozwoliła sobie na rozluźnienie. Jej biodra zaczęły się delikatnie kołysać.
- Włożę drugi palec.
I znowu zastygła w bezruchu. Jej głowa zawisła zrezygnowana między ramionami. I bardzo cicho wymamrotała:
- Nie masz litości.
- Moja litość nie jest ci do niczego potrzebna.
- Ale odrobina zrozumienia to by się może przydała. Kiedy już, z ogromnym trudem, ale jednak, moje ciało i moje ego, akceptują sytuacje, ty natychmiast przesuwasz granicę.
- Nie mamy wiele czasu. Myślę, że ty nie powinnaś go mieć zbyt wiele. Wolę kiedy dajesz się ponieść. Lubię patrzeć jak twoje obawy spadają na podłogę.
Paweł nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Nie tłumacząc nic więcej chwycił ją lewą ręką za biodro, złączył palec wskazujący z środkowym i zaczął się dobijać do jej tyłka. Jednak w tej chwili nie było to łatwe.
- Iza, oddychaj. I rozluźnij się trochę, proszę. Będę ostrożny, obiecuję. Powoli i delikatnie.
- Dwa? Na dwóch skończysz?
- Obiecuję.
Przekonał ją. Po raz kolejny ją przekonał, żeby zapomniała że ma wolną wolę i spełniała wolę jego. Zamknęła oczy i korzystając z dobrodziejstwa technik relaksacyjnych zaczęła wciągać przez nos do płuc sosnowe powietrze i wyobrażać sobie szumiące na wietrze drzewa. Jednocześnie próbując nie myśleć co dzieje się na zapleczu jej ciała oddanego w ręce niezrównanego manipulanta, a może niezrównoważonego. Właściwie pasuje jedno i drugie. Relaks przyniósł zamierzony efekt. Tym efektem były oczywiście wdzierające się do jej tyłka palce. Lewa ręka nadal ściskająca biodro, przytrzymywała ją w miejscu.
- Nie uciekaj mi. Chcę wypełnić także to drugie wnętrze.
I robi to szybko, energicznie. Tym razem penetrując na zmianę jej pochwę i tyłek. Raz jest penis w jej pochwie raz palce w tyłku. Iza słyszy swój przyspieszony oddech. Po kilku sekundach ten oddech to już jęk. Zdaje sobie sprawę, że zaraz zacznie krzyczeć. To co zafundował jej Paweł to jest mieszanka wybuchowa. Za dużo tu wszystkiego. Jest jej dobrze. Bardzo dobrze. I jednocześnie źle. Bardzo źle. I jeszcze ta ogłupiająca rozkosz. Nie potrafi jej zignorować. Musi sobie na nią pozwolić. Krzyczy. Czuje, że Paweł odpuścił sobie jej tyłek trzyma ją teraz obiema rękami za biodra przysuwając i odsuwając je od siebie. Dyszy coraz głośniej i przyspiesza jeszcze nieznacznie. To już nie jest do zniesienia. Poddaje się i pozwala aby kolejna napływająca fala zabrała ją ze sobą. Dociska pośladki do jego bioder i po raz kolejny napina się jak struna aby przygotować swoje ciało na fajerwerki. Chwilę po tym jak eksplodowały, znieruchomiał i Paweł przeżywając swój orgazm. Po kilku głębokich oddechach naciągnął bokserki i podciągnął spodnie. Potem ułożył się obok Izy na podłodze bagażnika przytulając się do jej pleców. Sięgnął po jej dłoń i splótł ich palce. Uniósł je na chwilę wysoko i przyglądał się temu połączeniu. Odłożył jej rękę, przewrócił się na plecy i sięgnął do swojej kieszeni. Ponownie się do niej przysunął i podciągnął wysoko oddzielający ich cieniutki kawałek materiału będący jej sukienką. Pieścił się jakiś czas z jej skórą na biodrze i na pośladku gładząc ją na zmianę wierzchem dłoni i opuszkami palców. Dłoń na chwilę zniknęła, aby po tej chwili, pojawić się z nową porcją żelu. Głośny głęboki wdech kiedy pomiędzy jej pośladkami chłodna żelowa substancja nawilżała tę drugą dziurkę. Tylko po co? Jeszcze nie zdążyła postawić pytajnika za tym pytaniem, a już dostała odpowiedz. W postaci korka aplikowanego powoli w tyłek.
- Dwa palce, to miał być koniec.
- I był. Przecież nie dołożyłem ani jednego więcej. Leż sobie spokojnie, oddychaj, przebrniemy przez to powoli i delikatnie. I już tylko ostatnia została.
- Aaaa ła.
- Już. Już po wszystkim.
- Czemu ty to robisz?
- Dla twojego dobra.
- Jakoś trudno mi w to teraz uwierzyć.
- Uwierzysz jutro. A raczej się przekonasz.
- Sratatata.
- Sratatata? Kotku piszczysz przy każdym dotknięciu tego magicznego guzika, a ja chcę się tam jutro wpakować z penisem moim. Do tej pory udało mi się włożyć tylko dwa palce. Dociera do ciebie jaka to jest różnica. Kolosalna.
- To po co to? W ogóle po co? Po co to zaczynałeś?
- Bo jestem pewien, że ci się spodoba. Polubisz to.
- Daleko jeszcze?
- Dokąd?
- Do celu.
- Kawał drogi.
- A w te Bieszczady?
- Znacznie bliżej.
Iza podnosi się i opuszcza wnętrze bagażnika. Na zewnątrz przeciąga się i poprawia sukienkę, która z godziny na godzinę jest w coraz gorszym stanie. Przechodzi jej przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, to wieczorem kiedy ją zdejmie będzie musiała wyrzucić. Podnosi wzrok, który tkwił do tej pory na jej dłoniach próbujących ugłaskać zagniecenia i dostrzega przed sobą dwie zbliżające się postacie – mężczyzn. Blisko, niebezpiecznie blisko. Nikt do nikogo obcego tak blisko nie podchodzi. Z kijem. Z kijem bejsbolowym i konarem drzewa.
- Paweł?!
Pięć liter i tylko jeden dźwięk. Wibruje w jego uszach i nie pozostawia wątpliwości, że to jednocześnie ostrzeżenie i wołanie o pomoc. Paweł właśnie kończył sznurować but oparty o krawędź bagażnika. Zagląda do wnętrza samochodu i odnajduje wzrokiem lusterko wsteczne i wszystko staje się jasne. Za jego plecami, twarzą w twarz z jego kobietą stoi dwóch osiłków. Ich zamiary są raczej czytelne. Odczytać je można z zawartości ich rąk. Jeszcze raz sięga do buta aby poprawić nogawkę. Zaraz potem odwraca się do tego całego towarzystwa.
- Kochanie, podejdź tu do mnie.
Iza nie jest pewna, czy powinna się ruszyć. Jednak widząc zmieniające się oblicza dwóch przybyszów, natychmiast zerka w stronę Pawła. I jej oblicze również się zmienia. Kilka kroków od niej stoi Paweł z wycelowaną w intruzów bronią.
- Iza. Stań za moimi plecami. Iza. Natychmiast.
Ale ona nie może się poruszyć. Nie jest do tego zdolna. Wrosła i osłupiała jednocześnie. I nie potrafi zareagować. Ośmieleni tą niezręczną sytuacją, intruzi próbują wybadać sytuację zbliżając się nieznacznie do Izy. Jednak Paweł od razu dostrzega ten ruch.
- Rusz się któryś jeszcze choćby o milimetr, a opróżnię magazynek. I przysięgam, że nie będę marnował kul na strzały ostrzegawcze. – Robi dwa kroki w stronę Izy i wyciąga do niej rękę. – Skarbie, chodź. Stań za mną.
Patrzą na niego ogromne zielone oczy pełne strachu. Na szczęście już przytomne. Przechodzi w stronę Pawła i podaje mu rękę, a on natychmiast wciąga ją za swoje plecy.
- Kochanie nie wolno ci stać na linii strzału. Zapamiętaj.
- Dobrze. – Odpowiada mu Iza i nie poznaje swojego głosu.
- A teraz wy.
- Chcieliśmy tylko zapytać, czy niepotrzebna wam pomoc? Sami w środku lasu, otwarty bagażnik… Człowiek się spodziewa różnych rzeczy.
- I co, tę pomoc niesiecie kijami?
- Już mówiłem, człowiek się spodziewa wszystkiego. Wzięliśmy co było pod ręką - do obrony.
- Chcesz mi powiedzieć, że znalazłeś ten kij bejsbolowy na ściółce?
- Dokładnie.
- Dobra, wystarczy mi tych wyjaśnień. Zostawcie zabawki tu gdzie stoicie i oddalcie się. Ale już.
- A jeśli „zabawek” nie zostawimy?
- To będę strzelał.
- Narobisz sobie kłopotów. Myśmy nic przecież nie zrobili. Będziesz strzelał do niewinnych ludzi.
- Niewinni ludzie nie zachodzą innych ludzi od tyłu z bejsbolem.
- No, my już wiemy z czym zachodzą od tyłu. Szczególnie tę sunie. Oj zaszedłbym ją. Z czymś większym. Znacznie większym.
- Panowie, wypierdalać w tej chwili. Następnego ostrzeżenia nie będzie. Kłopotów też nie będzie żadnych. Wasze kłopoty się skończą raz na zawsze w momencie kiedy zacznę strzelać, a moje się nawet nie zaczną. Bo oto: zaatakowaliście mój samochód, poobijaliście karoserię, wytłukliście szyby i wywlekliście nas na zewnątrz. Złamaliście mi nogę, no może też i rękę, bo stanąłem w obronie kobiety. Kiedy leżałem na ziemi, nie widząc żadnych innych szans obrony wyciągnąłem pistolet i strzeliłem. W obronie własnej… i kobiety. Czemu aż osiem razy, bo wpadłem w panikę. Czemu od razu celowałem w głowę, nie potrafię wyjaśnić. To był impuls. I jak wam się podoba moja historia? Uwielbiam prawo. Mam je w genach. Matka czytała mi kodeks karny na dobranoc, zamiast Czerwonego Kapturka. Macie ochotę się ze mną zmierzyć? Kijami? Jedyna wasza szansa w tym, że chybię. Ale mam złą wiadomość – nie chybiam. Panowie – wypierdalać.
Przekonał ich. Tak jak wcześniej przekonał Izę. Położyli kije tam gdzie stali i puścili się pędem w kierunku przeciwnym do tego w którym stał Paweł z bronią. Patrzył za nimi przez chwilę. A kiedy stali się tylko maleńkimi czarnymi punktami opuścił broń. Poszedł po „zabawki”, wrzucił je do bagażnika i go zatrzasnął. Przeszedł do drzwi pasażera i otworzył je zamaszyście.
- Wsiadaj.
Nie ociągała się. W zetknięciu z siedzeniem przypomniał o sobie korek. Ale był w tej chwili tak mało ważny, że nie zatrzymała na nim swoich galopujących myśli. Paweł zajął miejsce kierowcy i natychmiast odpalił samochód. Wrzucił broń do skrytki po stronie pasażera. Wycofał, nawrócił, wrzucił jedynkę, potem dwójkę i dodał gazu. Spojrzał na Izę, jej twarz zaczynała odzyskiwać kolory. Oczy miała szkliste i przestraszone. Dłonią zasłaniała usta. Wrócili na drogę krajową, asfaltową i pognali przed siebie. Zostawiając daleko za sobą wjazd do lasu.  
- Paweł co to było?
- To były doznania ekstremalne.
- Czy ta broń jest naładowana?
- Oczywiście.
- Po co ci naładowana broń?!
- Po co byłaby mi broń, która jest nienaładowana? Nienaładowana broń jest bez sensu.
- Nie drocz się zemną!
- Cieszę się, że krzyczysz. Przestraszyłaś mnie. Zimna krew, zdrowy rozsądek, chodzący pragmatyzm, czemu nie wykorzystałaś ich w tym przypadku? Mnie obficie tym raczysz, a zbirów oszczędziłaś.
- Czego oni od nas chcieli?
- Chyba nie chcę o tym myśleć, a już na pewno rozmawiać. I to z tobą. Dlaczego mnie nie posłuchałaś?! Gdyby nie ta broń, Boże w niebiosach dziękuję żeś mnie natchnął i ją zabrałem. Gdyby nie broń, to teraz rozgrywałby się największy koszmar naszego życia. A już na pewno twojego. Masz mnie słuchać. Słyszysz?
- Tak.
- Obiecuj.
- Obiecuję. Paweł, a gdyby oni się nie zatrzymali, gdyby szli dalej, to…
- …to bym ich wystrzelał. Po to mam broń. Po to jest naładowana.
- Naprawdę nie chybiasz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się nonszalancko:
- Nie chybiam.

Jechali już ponad trzy godziny. W niemal ciągłym milczeniu. Po wyjeździe z lasu, nawet nie przyszło im do głowy, żeby uruchomić radio. Krajobraz za oknem się zmienił. Iza przesuwała teraz wzrok po porozrzucanych na horyzoncie pagórkach.  
- Może byśmy coś zjedli?
- Nie ma mowy. Żadnych więcej postojów. Najkrótszą drogą do celu poproszę. Chcę wziąć prysznic, chcę to wyjąć…
- Boli cię?
- Nie boli, podnieca. Zadowolony?
- Tak. Ale ty nie możesz „tego” wyjąć. Tylko ja mogę „to” wyjmować i wkładać.
- Ty te zasady wymyślasz na bieżąco? Czy jest jakiś akt normatywny określający zasady działania „z” i „wobec” niewolnicy seksualnej.
- Każda niewolnica jest inna, więc dostosowuję zasady do ich odrębnych predyspozycji.
- Czyli na bieżąco.
- Jestem głodny.
- Nie. Zjesz na miejscu.
- Chociaż McDonalda. No maleńka, nie każ się prosić. Kupię ci loda.
- W dupę se wsadź. 
- Z głodu to ja mogę wymyślić różne rzeczy…
- Do McDrivea i nie chce twoich lodów, chcę szejka.
- Czekoladowego?
- Zboczeniec. 

Dotarli. Zameldowali się na recepcji i zostali przez obsługę odprowadzeni do pokoju. Iza przez cały czas uśmiechała się pod nosem, ale milczała do póki nie zostali sami.
- To jest ta twoja dzicz? Ha, ha, ha… Ile to ma gwiazdek?
- Nie kpij sobie mała. Udowodnię ci, że takiego dzikiego to mnie jeszcze nie widziałaś. Jutro. Czeka cię ostra jazda.
- Specjalnie to robisz prawda? Straszysz mnie tym seksem alternatywnym.
- Tak.
- Czemu?
- Bo strach jest nieodłączną częścią tej gry. Tak samo jak ból, wstyd, zakłopotanie… i satysfakcja. Seks analny taki ma być – wyrazisty w smaku. I czasem jest to gorzka czekolada. Czasem wasabi. Czasem kieliszek siwuchy. Ale nigdy, nigdy lody śmietankowe, które możesz zaserwować każdemu, bo każdy je przełknie. Seks analny to danie wyborne, ale nie jest dla wszystkich.
- Jeśli miałam to uznać za komplement – to nie uznałam. A teraz, z tobą czy bez ciebie idę pod prysznic.
- Poskromienie Złośnicy – ostatni akt.
- Sądziłam, że jutro będzie ostatni akt.
- Jutro już złośnica będzie poskromiona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz