Otworzyła drzwi wielkiego, czarnego suva i zgrabnym ruchem
umieściła tyłek na siedzeniu. Sięgnęła po pas i zapięła go. Dopiero wtedy
spojrzała na kierowcę.
- Cześć. – To było niezmiernie promienne cześć. Wesołe i
figlarne.
- Cześć. – Kierowca ruszył bez zwłoki. Chciał wyjechać z miasta, zanim zaczną się tworzyć popołudniowe korki.
- Cześć. – Kierowca ruszył bez zwłoki. Chciał wyjechać z miasta, zanim zaczną się tworzyć popołudniowe korki.
- Nie jedziemy do domu?
- Nie.
- To dokąd mnie wieziesz?
- Zgadnij.
- Nie mam bladego pojęcia. Jedyne co mi przychodzi do głowy,
w tej okolicy, to twoja kancelaria. Po co jedziemy do kancelarii?
- Musimy coś zostawić w gabinecie.
- Aha.
Wjechali na parking podziemny. Paweł przekręcił kluczyk w
stacyjce i w samochodzie wszystko zgasło. Wyciągnął kluczyki, jednocześnie
otwierając sobie drzwi. Nie słysząc tego samego dźwięku po przeciwnej stronie
ponaglił swoją pasażerkę:
- Chodź.
- Może zostanę. Zaczekam na ciebie tutaj. Nigdy nie byłam z
tobą w pracy. To znaczy u ciebie w pracy. Jakąś taką tremę mam. To zaczekam
tutaj, dobrze?
Spojrzała na niego i wiedziała, że nie powinna dyskutować.
Otworzyła drzwi i wysiadła od razu. Na parkingu pod ziemią panował przyjemny
chłód. Mocno kontrastując z czerwcowym miejskim skwarem na powierzchni. Pozwalając
dostrzec urok tej ogromnej, betonowej klatki. Trzasnęła drzwiami, obeszła
samochód i stanęła obok Pawła. Sekundę później oboje ruszyli do windy. Zanim
srebrne metalowe drzwi dźwigu się zamknęły, Paweł nacisnął guzik ostatniego
piętra. Jechali w zupełnej ciszy. Zatopieni we własnych myślach. Kiedy
winda zatrzymała się i ponownie otworzyła drzwi, jednym krokiem przenieśli się
do białego, surowego korytarza, ze szklanymi drzwiami. Za tymi drzwiami na
pierwszy rzut oka toczyła się jakaś wojna. Po chwilowej obserwacji można by
stwierdzić, że może jednak nie wojna, może rokowania pokojowe. Po otwarciu
drzwi możemy być pewni, że znaleźliśmy się na jerozolimskim targu. W miarę
przemieszczania się główną aleją zmienia się klientela i zmieniają się
sprzedający.
- Panie mecenasie. – Zagaduje Pawła szczupła blondynka. Jest
wyraźnie zaskoczona. Chyba jego obecnością. Stara się dotrzymać im kroku i
próbuje chyba załatwiać jakąś sprawę. – Mogłabym…
- Nie ma mnie. – Paweł nie sili się na uprzejmości.
Blondynka milknie natychmiast i przestaje się przemieszczać. Zostaje dokładnie
tam, gdzie dowiedziała się, że pana mecenasa nie ma. Oni natomiast idą dalej.
Do samego końca. Iza dostrzega tam kolejne drzwi. Z tym, że ciężkie i drewniane.
Przed drzwiami stoi kolejna szczupła kobieta, tyle że ta jest ruda:
- Coś się stało? Panie prezesie mogę w czymś pomóc?
- Dziękuję. Poradzę sobie. – Paweł otwiera ciężkie drewniane
drzwi i wpuszcza Izę do środka. Wchodzi rzecz jasna zaraz za nią. I popycha
drzwi. Iza zatrzymuje się pośrodku kwadratowego gabinetu, urządzonego surowo.
Cała jedna ściana jest regałem teczek, segregatorów i akt. Vis a vis znajduje
się ściana, która w całości służy za okno. Pomiędzy nimi stoi biurko i kilka
regałów z książkami. Paweł podchodzi do biurka i odsuwa w nim szufladę.
- Zdejmij biustonosz i majtki i włóż je tutaj. – Iza jest
trochę zdezorientowana, ale posłuszna. Ostatnie tygodnie były nerwowe. Pełne
napięcia. Chce mu to wynagrodzić. – Dobrze. Teraz połóż dłonie na biurku i
wypnij pupę w moją stronę.
- Paweł…
- Zrób co mówię.
- Nawet nie zamknąłeś drzwi.
- Gwarantuję ci, że nikt tu nie wejdzie. – Podchodzi do niej
od tyłu i podciąga wysoko krótką sukienkę. Przesuwa kciuk od kości ogonowej w
dół, rozsmarowując lubrykant między jej nogami. Wciska śliski palec w jej tyłek,
ale tylko na sekundę i zaraz go wyjmuje. Rozsuwa mocno pośladki i wsuwa miedzy
nie zimny i śliski korek analny. Drażni nim przez chwilę okolice. W końcu
zatrzymuje się na zaciśniętym mocno mięśniu zwieracza. – Stój spokojnie. Złap
porządny oddech. – I mocnym zdecydowanym ruchem umieszcza w jej tyłku część
korka.
- Ałaaaaa… Ssssss…
- No nie polecam. Nikt tu co prawda nie wejdzie, ale to są
ścianki działowe z tektury. To była pierwsza z trzech kulek na tym korku. Ta
najmniejsza. Wypnij ponownie tyłek. Porządnie. I nabierz powietrza. – Drugą kulkę
wciskał zdecydowanie wolniej, co nie znaczyło, że przyjemniej. Iza trzymała
mocno brzegi biurka, zaciskała powieki i przygryzała na przemian obie wargi. Dzięki
temu udało jej się zapanować nad dźwiękami i nie krzyczeć. Kiedy Paweł przestał
napierać, a zwieracz z ulgą zacisnął się w przesmyku między druga a trzecią
kulką, spuściła głowę między ramiona i zaczęła dyszeć. – Już, możemy kończyć?
Bo długa droga przed nami. Stań szerzej i ponownie się wypnij. Jeszcze
szerzej trochę. O, tak. Moja panno, zerżnę ci jutro tyłek. – Przejechał palcem środkowym po
jej łechtaczce. I od wzgórka łonowego, aż do przedsionka pochwy, po czym przyłożył
kciuk do korka i umieścił ostatnią kulkę w jej odbycie.
- Ałaaaaaaaaaaaaaa…
- Spokojnie już po wszystkim. – Położył rękę na jej plecach
i przesunął wolno w dół, na pośladek. Kiedy się wyprostowała pocałował jej
ramię. - Popraw sukienkę i chodź.
- Ale jak to – chodź? Przecież…
- Mówiłem, że przed nami długa droga. Mówiłem także, że
musimy tu tylko coś zostawić. Chodziło o twoją bieliznę, resztę zabieramy ze
sobą, albo w sobie. – Nie dał jej ani szans, ani czasu na jakiekolwiek
negocjacje energicznie otwierając na oścież drzwi. Puścił ją przodem, sam
trzymając się odrobinę z tyłu i dyskretnie lustrując jej tyłek. Kształtny,
zgrabny, zalotny, choć dziś jakby nieco mniej rozkołysany. Dotarli na korytarz
zatrzymali się i czekali na windę.
- Jesteś jakaś spięta.
- Martwię się, czy tego nie zgubię. Byłoby widowisko.
- Nie ma obaw. Gwarantuję.
Dotarli na parking, do samochodu. Paweł podszedł do niego od
strony pasażera i otworzył przed nią drzwi. Stał obok i czekał, aż wsiądzie.
Chciał to obejrzeć z pierwszego rzędu. Jej reakcje. Grymas kiedy pod ciężarem
własnego ciała popchnie korek tak głęboko jak tylko się da.
- Nie martwi cię, że ta lepka, kleista maź, którą
rozprowadziłeś między moimi nogami, pobrudzi ci siedzenie.
- Nie. Ani trochę.
- Aha, a dokąd jedziemy?
- W dzicz.
- A konkretniej.
- Bieszczady.
- O kurwa.
Jechali na południe. W samochodzie gadało tylko radio. Oboje
milczeli. Ona nie wiedziała co powiedzieć, a on nie chciał jej powiedzieć za
wiele. Za oknem znikały kolejne domy, kolejne drzewa, znaki, przystanki,
ludzie… A we wnętrzu samochodu nie zmieniało się nic. Tylko cisza, gadającego
radia, stawała się coraz cięższa, aż wreszcie spadła. Po jakiejś godzinie, od
wyjazdu z Warszawy, Paweł zatrzymał się na stacji benzynowej.
- Chodź.
Ponieważ mocno ociągała się z wysiadaniem, podszedł do jej
drzwi, otworzył je i bez wstępów włożył
rękę pod sukienkę. Położył dłoń na jej brzuchu. Jego palce zsuwały się w
dół szukając wejścia do pochwy. Była mokra. Godzina jazdy z korkiem analnym,
kiedy cię trzęsie kołysze i podrzuca, musi działać choćby nawet nie było
całkiem przyjemne. Zabrał rękę.
- Chodź. – Powtórzył, dużo bardziej stanowczo. Gdy wysiadła
zaprowadził ją do toalety. – Oprzyj ręce na umywalce i stań szeroko. – Jego palce
znowu trafiły między jej nogi, tyle że tym razem w miejsce gdzie znajdował się
korek. Zaczął go obracać. Powoli.
- Ssssssss…
- Stój spokojnie. Wyjmę go. Pamiętasz, że pierwsza kulka
jest największa.
- Ałaaaaaaaa… - Jej oddech był nierówny, przyspieszony,
niespokojny.
- Ciii. Teraz już będzie łatwiej. – Jedną ręką przytrzymał
sobie jej pośladek, a drugą dokończył usuwanie korka. Opłukał go wodą z mydłem
i schował sobie do kieszeni. – Zostawić cię na chwilę samą?
- Tak. Zdecydowanie tak. – Iza miała ochotę usiąść, ale fakt
że jest w publicznej toalecie, mocno ją od tego odstręczał. Stała więc na
trzęsących się nogach i trzymała jeszcze przez chwilę umywalki. Wzięła kilka
głębokich wdechów i postanowiła wykonać odświeżającą toaletę, co w tych
warunkach było jedynie ochlapaniem się czystą wodą w niektórych miejscach. W
końcu uznała, że wystarczy i postanowiła wrócić do samochodu. Otworzyła drzwi,
zaraz za nimi ujrzała opartego o ścianę Pawła. Zawrócił ją do kabiny i
przekręcił zamek. Wyjął z tylnej kieszeni spodni małą, niepozorną, niebieską
buteleczkę i wycisnął sobie trochę żelu na palce. Podszedł do niej, podciągnął
sukienkę, a palec z żelem zaczął napierać na jej ciasny tyłek. Najpierw jeden
potem drugi. Powoli i bardzo płytko, ale i tak zrobiło to na niej wrażenie.
- Załap się za umywalkę.
Kilka sekund później poczuła końcówkę korka.
- Naprawdę? Znowu? Proszę cię.
- Odwróć się i pochyl. Nie będę się powtarzał. Mam ochotę na
twój tyłek. Trzeba go na to przygotować. Rozluźnij się trochę. – Próbowała,
nawet zaczęła oddychać głęboko, ale kiedy tylko poczuła jak rozsuwa mięśnie i
wdziera się do środka, natychmiast zesztywniała. Zacisnęła i powieki i usta,
spuściła głowę, czołem niemal dotykała kranu. Jej tyłek, może jeszcze nie
obolały, ale po godzinnej jeździe z korkiem, był nieco podrażniony. I to
ponowne wpychanie było zdecydowanie bardziej odczuwalne. – Jeszcze chwila i
będzie po wszystkim. To jest naprawdę malutki koreczek. Postaraj się choć
odrobinę rozluźnić, będzie zdecydowanie łatwiej. Pośladki masz jak ze stali,
cała jesteś napięta jak struna, w tej sytuacji przeciskanie, przez te mięśnie
napięte musi boleć. Oddychaj... Właśnie tak. Grzecznie.
- Ssssssss…
Wyprostowała się. Paweł złapał ją mocno za biodra i
przycisnął do siebie. Zaczął całować jej szyję, kark i ramiona. Odszukał jej
dłonie i splótł ich palce. Patrzyła na tę scenę w lustrze i pomimo tego, że
rozgrywała się w publicznej toalecie, wydała jej się całkiem romantyczna. Jakże
niepasująca do tego co działo się kilka, kilkanaście sekund wcześniej. Paweł
przerwał pieszczoty z jej skórą. Spojrzał w lustro i spotkał tam jej oczy.
Badał uważnie to spojrzenie przez chwilę, ale nie był wstanie nic wywnioskować.
W końcu sięgnął ręką do zamka i otworzył drzwi. Iza wyszła pierwsza i od razu
skierowała się do samochodu.
- Zaczekaj, kupimy jeszcze wodę na drogę. – I poprowadził ją
za rękę w stronę stoiska z napojami. – Chcesz coś? Może jakiś soczek?
- Dziękuję. Woda wystarczy.
- Ale soczek ma witaminy, węglowodany, dodaje energii…
- Nie potrzebuję energii. Niegazowana woda wystarczy.
- No dobrze.
Wziął dwie butelki wody i poszedł zapłacić. Przy kasie do
tych zakupów dołożył jeszcze paczkę prezerwatyw i kolejną tubkę lubrykantu. Po
dokonaniu płatności udali się do samochodu. Paweł z galanterią otworzył jej
drzwi, a z przyjemnością patrzył jak siada. Potem zajął swoje miejsce i ruszył.
W Bieszczady.
- Po co ci prezerwatywy? Mówiłeś, że nie cierpisz, dlatego
mam wkładkę w macicy.
- Nie cierpię. – Patrzy przed siebie i uśmiecha się szeroko.
- Co cię tak bawi?
- Nic nie uszło twojej uwadze. – I znowu ten uśmiech. Nie do
niej, ale tuż obok niej.
„A niech go szlag.” Iza postanawia już się więcej na ten
temat nie odzywać. Nie będzie go bawić swoją dociekliwością. Zmilczy. I znowu
nastała cisza. I tylko radio nie przestawało nadawać. Paweł od czasu do czasu
zerkał na swoją pasażerkę, ale ona uparcie obserwowała uciekający świat za
oknem. Wreszcie po kolejnej godzinie milczenia, trochę zbyt głośno i zbyt
szorstko, niż tego chciał:
- Przestań się wiercić.
- Nie mogę. Mam powód. Powiedziałabym gdzie, ale to by było
niegrzeczne.
- Coś cię boli?
- No, nie że boli. Powiedzmy – uwiera. I dobija się
intensywnie, pomimo miękkiego zawieszenia w twoim samochodzie. To nie jest
chyba odpowiedni sport na polskich drogach.
- A mnie się wydaje, że to są idealne warunki dla tego
sportu.
- Tak? To proponuję abyś w drodze powrotnej sobie zaaplikował
ten gadżet i sam spróbował.
- Ale jestem zła. Ale zła. Ale mam nastrój bojowy… Ja i tak
to jutro zrobię.
Nic mu na to nie odparowała. Zamilkła. Tylko ponownie
próbowała wygodniej się usadowić na siedzeniu.
- To co robisz, to jest prowokacja. A a a a – nie próbuj
zaprzeczać.
Położył rękę na jej kolanie i przesunął w górę podciągając
sukienkę i odsłaniając jej nagie uda.
- Rozsuń nogi. – Odsunęła kolana od siebie ledwie odrobinę.
I nadal gapiła się w okno. – Popatrz na mnie. Coś taka naburmuszona? Chcesz
żebym zrezygnował?
- Tak. Nie. Nie wiem.
- No właśnie. A ja wiem.
Przesunął rękę jeszcze wyżej, oddzielając od siebie jej uda.
Jego środkowy palec wylądował na łechtaczce. Nie trzeba było nic więcej, aby
poczuć jaka jest wilgotna. Po raz kolejny próbował spojrzeć w jej oczy, ale
odnalazł tylko niewyraźne odbicie w szybie, na tle sosnowego lasu. Zabrał rękę
i niemal natychmiast gwałtownie zahamował. Następnie skręcając ostro zjechał z
asfaltu i udał się leśną drogą w ten sosnowy las, który znalazł za jej
odbiciem. Chwilę później się zatrzymał.
- Powiedz, że chce ci się siku.
- Nie.
- Czemu przyjechałeś do lasu?
- Penetrację twojego tyłka zaplanowałem na jutro i w tej
kwestii nic się nie zmienia. Ale wysiądź.
- Masz zamiar przywiązać mnie do drzewa i porzucić jak
niechcianego psa?
- Głuptasie, co to za pomysł, przecież wtedy nie zerznąłbym
ci tyłka jutro. A obiecałem. Chodź, zapraszam cię do bagażnika.
- Żartujesz.
- Nie żartuję.
Wziął ją za rękę i poprowadził na tył samochodu. Odstawił
przyniesioną butelkę wody i otworzył klapę bagażnika.
- Wejdź i uklęknij tyłem do mnie.
- Paweł…
- Zrób co powiedziałem.
Tu nie było miejsca na sprzeciw. Dyskusje, czy jakiekolwiek
negocjacje. On mówił, a ona go słuchała. Tak już było we wszechświecie. Paweł
wydawał polecenia, a ludzie je wykonywali – zawsze, wszyscy. Wpełzła więc
bardzo dystyngowanie do tego bagażnika, z gracją pijanej Wandy Nierusz z domu
Zostaw, udającej się do miejsca swojego legowiska.
- Podciągnij sukienkę. I chcę cię widzieć na czworakach.
Przyglądał się jej przez chwilę. Przekręcał głowę, taksował,
jakby wybierał odpowiedni scenariusz do tej sytuacji. W końcu podszedł do niej
i dobrał się do korka. Wyjął go szybko i bez ceregieli, w wyniku czego Iza
zwinęła się w kulkę opierając pośladki na piętach i chowając głowę między
ramiona. Paweł opłukał korek wodą gazowaną kupioną na stacji i schował go do
kieszeni. Stanął za nią i wyprostował jej plecy. Potem przez chwilę nie odrywał
od nich dłoni, masował wzdłuż kręgosłupa aż do kości ogonowej i z powrotem na
kark i ramiona. Uspokoiły ją odrobinę te gesty. Zamknęła oczy i wciągała przez
nos zapach lasu zmieszany z zapachem Pawła. Skupiła się na tych miarowych
oddechach, a każdy z nich był inny. W innej proporcji zmieszany, inaczej podany.
- Oprzyj ręce na podłodze.
Słowa dotarły do jej uszu i zakłóciły spokój, który ledwie
odzyskała. Dłonie błądzące przed chwilą po plecach znalazły się na biodrach i
uniosły je do góry. A zaraz potem jedna z tych dłoni wymierzyła w jej pośladek
porządnego klapsa. Zapiekło. Aż podskoczyła.
- Nie wierć się i grzecznie rozsuń nogi.
Spokój szlag trafił. Usłyszała szelest przeciąganego przez
szlufki paska i chrzęst suwaka ześlizgującego się po metalowych zakładkach.
Kiedy dźwięki ucichły, część Pawła znalazła się między jej nogami. Gorąca,
pulsująca i niecierpliwa część. Napierał stanowczo na ciasne wejście, jednak
nie w miejscu, którego się tak bardzo obawiała. Wysunęła mocno biodra w jego kierunku
i oparła się na łokciach ułatwiając mu zadanie. Jej wagina była wilgotna,
gorąca i chętna. Korek działał. Chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed
sobą. Nie wzniecał spektakularnych płomieni, ale rozlewał po całym ciele żar,
który docierał do wszystkich zakamarków. I ten żar pragnęła ugasić. Każdy ruch
Pawła był długi i powolny. Robił jej tak zawsze kiedy chciał ją trzymać o krok
od spełnienia. Kontrolować jej rozkoszne męki. A to znaczyło, że doskonale
zdawał sobie sprawę z efektu korka. Harcerzyk. Rozpala ognisko od jednej
zapałki. A potem nie pozwala mu zgasnąć. Wreszcie cały penis zanurzył w pochwie,
tak że czuła jego biodra na swoich pośladkach, a jego moszna przylegała ciasno
do jej warg sromowych i łechtaczki. Zatrzymał się. Po kilku sekundach się
wycofał. Po to, aby cały proces wsuwania
do wnętrza zacząć od początku. Tyle że tym razem poza penisem zaangażował też
swój palec wpychając go jednocześnie w jej pupę. Iza natychmiast
znieruchomiała. Ilość lubrykantu używanego dzisiaj przez Pawła sprawiła iż ten
gest nie sprawiał bólu. Jednak uczucie zażenowania boleśnie raniło jej ego.
Ruchy Pawła, jednostajnie przyspieszone, odbijały się szerokim echem w jej
ciele. Całym ciele. Wymykający się i niemal natychmiast wracający do pochwy
penis, w duecie z palcem, którego nie sposób zignorować. Na zmianę – całkowite
wypełnienie i pustka. Intrygująca mieszanka, upojna. Upojna na tyle, że
zignorowała wstyd i pozwoliła sobie na rozluźnienie. Jej biodra zaczęły się
delikatnie kołysać.
- Włożę drugi palec.
I znowu zastygła w bezruchu. Jej głowa zawisła zrezygnowana
między ramionami. I bardzo cicho wymamrotała:
- Nie masz litości.
- Moja litość nie jest ci do niczego potrzebna.
- Ale odrobina zrozumienia to by się może przydała. Kiedy
już, z ogromnym trudem, ale jednak, moje ciało i moje ego, akceptują sytuacje,
ty natychmiast przesuwasz granicę.
- Nie mamy wiele czasu. Myślę, że ty nie powinnaś go mieć
zbyt wiele. Wolę kiedy dajesz się ponieść. Lubię patrzeć jak twoje obawy spadają
na podłogę.
Paweł nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. Nie tłumacząc nic
więcej chwycił ją lewą ręką za biodro, złączył palec wskazujący z środkowym i zaczął
się dobijać do jej tyłka. Jednak w tej chwili nie było to łatwe.
- Iza, oddychaj. I rozluźnij się trochę, proszę. Będę
ostrożny, obiecuję. Powoli i delikatnie.
- Dwa? Na dwóch skończysz?
- Obiecuję.
Przekonał ją. Po raz kolejny ją przekonał, żeby zapomniała
że ma wolną wolę i spełniała wolę jego. Zamknęła oczy i korzystając z
dobrodziejstwa technik relaksacyjnych zaczęła wciągać przez nos do płuc sosnowe
powietrze i wyobrażać sobie szumiące na wietrze drzewa. Jednocześnie próbując
nie myśleć co dzieje się na zapleczu jej ciała oddanego w ręce niezrównanego
manipulanta, a może niezrównoważonego. Właściwie pasuje jedno i drugie. Relaks
przyniósł zamierzony efekt. Tym efektem były oczywiście wdzierające się do jej
tyłka palce. Lewa ręka nadal ściskająca biodro, przytrzymywała ją w miejscu.
- Nie uciekaj mi. Chcę wypełnić także to drugie wnętrze.
I robi to szybko, energicznie. Tym razem penetrując na
zmianę jej pochwę i tyłek. Raz jest penis w jej pochwie raz palce w tyłku. Iza
słyszy swój przyspieszony oddech. Po kilku sekundach ten oddech to już jęk.
Zdaje sobie sprawę, że zaraz zacznie krzyczeć. To co zafundował jej Paweł to
jest mieszanka wybuchowa. Za dużo tu wszystkiego. Jest jej dobrze. Bardzo
dobrze. I jednocześnie źle. Bardzo źle. I jeszcze ta ogłupiająca rozkosz. Nie
potrafi jej zignorować. Musi sobie na nią pozwolić. Krzyczy. Czuje, że Paweł
odpuścił sobie jej tyłek trzyma ją teraz obiema rękami za biodra przysuwając i
odsuwając je od siebie. Dyszy coraz głośniej i przyspiesza jeszcze nieznacznie.
To już nie jest do zniesienia. Poddaje się i pozwala aby kolejna napływająca
fala zabrała ją ze sobą. Dociska pośladki do jego bioder i po raz kolejny
napina się jak struna aby przygotować swoje ciało na fajerwerki. Chwilę po tym
jak eksplodowały, znieruchomiał i Paweł przeżywając swój orgazm. Po kilku
głębokich oddechach naciągnął bokserki i podciągnął spodnie. Potem ułożył się
obok Izy na podłodze bagażnika przytulając się do jej pleców. Sięgnął po jej
dłoń i splótł ich palce. Uniósł je na chwilę wysoko i przyglądał się temu
połączeniu. Odłożył jej rękę, przewrócił się na plecy i sięgnął do swojej
kieszeni. Ponownie się do niej przysunął i podciągnął wysoko oddzielający ich
cieniutki kawałek materiału będący jej sukienką. Pieścił się jakiś czas z jej
skórą na biodrze i na pośladku gładząc ją na zmianę wierzchem dłoni i opuszkami
palców. Dłoń na chwilę zniknęła, aby po tej chwili, pojawić się z nową porcją
żelu. Głośny głęboki wdech kiedy pomiędzy jej pośladkami chłodna żelowa
substancja nawilżała tę drugą dziurkę. Tylko po co? Jeszcze nie zdążyła
postawić pytajnika za tym pytaniem, a już dostała odpowiedz. W postaci korka
aplikowanego powoli w tyłek.
- Dwa palce, to miał być koniec.
- I był. Przecież nie dołożyłem ani jednego więcej. Leż
sobie spokojnie, oddychaj, przebrniemy przez to powoli i delikatnie. I już
tylko ostatnia została.
- Aaaa ła.
- Już. Już po wszystkim.
- Czemu ty to robisz?
- Dla twojego dobra.
- Jakoś trudno mi w to teraz uwierzyć.
- Uwierzysz jutro. A raczej się przekonasz.
- Sratatata.
- Sratatata? Kotku piszczysz przy każdym dotknięciu tego
magicznego guzika, a ja chcę się tam jutro wpakować z penisem moim. Do tej pory
udało mi się włożyć tylko dwa palce. Dociera do ciebie jaka to jest różnica. Kolosalna.
- To po co to? W ogóle po co? Po co to zaczynałeś?
- Bo jestem pewien, że ci się spodoba. Polubisz to.
- Daleko jeszcze?
- Dokąd?
- Do celu.
- Kawał drogi.
- A w te Bieszczady?
- Znacznie bliżej.
Iza podnosi się i opuszcza wnętrze bagażnika. Na zewnątrz przeciąga
się i poprawia sukienkę, która z godziny na godzinę jest w coraz gorszym
stanie. Przechodzi jej przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, to wieczorem kiedy
ją zdejmie będzie musiała wyrzucić. Podnosi wzrok, który tkwił do tej pory na
jej dłoniach próbujących ugłaskać zagniecenia i dostrzega przed sobą dwie
zbliżające się postacie – mężczyzn. Blisko, niebezpiecznie blisko. Nikt do nikogo
obcego tak blisko nie podchodzi. Z kijem. Z kijem bejsbolowym i konarem drzewa.
- Paweł?!
Pięć liter i tylko jeden dźwięk. Wibruje w jego uszach i nie
pozostawia wątpliwości, że to jednocześnie ostrzeżenie i wołanie o pomoc. Paweł
właśnie kończył sznurować but oparty o krawędź bagażnika. Zagląda do wnętrza
samochodu i odnajduje wzrokiem lusterko wsteczne i wszystko staje się jasne. Za
jego plecami, twarzą w twarz z jego kobietą stoi dwóch osiłków. Ich zamiary są
raczej czytelne. Odczytać je można z zawartości ich rąk. Jeszcze raz sięga do
buta aby poprawić nogawkę. Zaraz potem odwraca się do tego całego towarzystwa.
- Kochanie, podejdź tu do mnie.
Iza nie jest pewna, czy powinna się ruszyć. Jednak widząc
zmieniające się oblicza dwóch przybyszów, natychmiast zerka w stronę Pawła. I
jej oblicze również się zmienia. Kilka kroków od niej stoi Paweł z wycelowaną w
intruzów bronią.
- Iza. Stań za moimi plecami. Iza. Natychmiast.
Ale ona nie może się poruszyć. Nie jest do tego zdolna.
Wrosła i osłupiała jednocześnie. I nie potrafi zareagować. Ośmieleni tą
niezręczną sytuacją, intruzi próbują wybadać sytuację zbliżając się nieznacznie
do Izy. Jednak Paweł od razu dostrzega ten ruch.
- Rusz się któryś jeszcze choćby o milimetr, a opróżnię
magazynek. I przysięgam, że nie będę marnował kul na strzały ostrzegawcze. –
Robi dwa kroki w stronę Izy i wyciąga do niej rękę. – Skarbie, chodź. Stań za
mną.
Patrzą na niego ogromne zielone oczy pełne strachu. Na
szczęście już przytomne. Przechodzi w stronę Pawła i podaje mu rękę, a on
natychmiast wciąga ją za swoje plecy.
- Kochanie nie wolno ci stać na linii strzału. Zapamiętaj.
- Dobrze. – Odpowiada mu Iza i nie poznaje swojego głosu.
- A teraz wy.
- Chcieliśmy tylko zapytać, czy niepotrzebna wam pomoc? Sami
w środku lasu, otwarty bagażnik… Człowiek się spodziewa różnych rzeczy.
- I co, tę pomoc niesiecie kijami?
- Już mówiłem, człowiek się spodziewa wszystkiego. Wzięliśmy
co było pod ręką - do obrony.
- Chcesz mi powiedzieć, że znalazłeś ten kij bejsbolowy na
ściółce?
- Dokładnie.
- Dobra, wystarczy mi tych wyjaśnień. Zostawcie zabawki tu
gdzie stoicie i oddalcie się. Ale już.
- A jeśli „zabawek” nie zostawimy?
- To będę strzelał.
- Narobisz sobie kłopotów. Myśmy nic przecież nie zrobili.
Będziesz strzelał do niewinnych ludzi.
- Niewinni ludzie nie zachodzą innych ludzi od tyłu z
bejsbolem.
- No, my już wiemy z czym zachodzą od tyłu. Szczególnie tę
sunie. Oj zaszedłbym ją. Z czymś większym. Znacznie większym.
- Panowie, wypierdalać w tej chwili. Następnego ostrzeżenia
nie będzie. Kłopotów też nie będzie żadnych. Wasze kłopoty się skończą raz na
zawsze w momencie kiedy zacznę strzelać, a moje się nawet nie zaczną. Bo oto:
zaatakowaliście mój samochód, poobijaliście karoserię, wytłukliście szyby i
wywlekliście nas na zewnątrz. Złamaliście mi nogę, no może też i rękę, bo
stanąłem w obronie kobiety. Kiedy leżałem na ziemi, nie widząc żadnych innych
szans obrony wyciągnąłem pistolet i strzeliłem. W obronie własnej… i kobiety.
Czemu aż osiem razy, bo wpadłem w panikę. Czemu od razu celowałem w głowę, nie
potrafię wyjaśnić. To był impuls. I jak wam się podoba moja historia? Uwielbiam
prawo. Mam je w genach. Matka czytała mi kodeks karny na dobranoc, zamiast Czerwonego
Kapturka. Macie ochotę się ze mną zmierzyć? Kijami? Jedyna wasza szansa w tym,
że chybię. Ale mam złą wiadomość – nie chybiam. Panowie – wypierdalać.
Przekonał ich. Tak jak wcześniej przekonał Izę. Położyli
kije tam gdzie stali i puścili się pędem w kierunku przeciwnym do tego w którym
stał Paweł z bronią. Patrzył za nimi przez chwilę. A kiedy stali się tylko
maleńkimi czarnymi punktami opuścił broń. Poszedł po „zabawki”, wrzucił je do
bagażnika i go zatrzasnął. Przeszedł do drzwi pasażera i otworzył je
zamaszyście.
- Wsiadaj.
Nie ociągała się. W zetknięciu z siedzeniem przypomniał o
sobie korek. Ale był w tej chwili tak mało ważny, że nie zatrzymała na nim
swoich galopujących myśli. Paweł zajął miejsce kierowcy i natychmiast odpalił
samochód. Wrzucił broń do skrytki po stronie pasażera. Wycofał, nawrócił,
wrzucił jedynkę, potem dwójkę i dodał gazu. Spojrzał na Izę, jej twarz
zaczynała odzyskiwać kolory. Oczy miała szkliste i przestraszone. Dłonią
zasłaniała usta. Wrócili na drogę krajową, asfaltową i pognali przed siebie. Zostawiając
daleko za sobą wjazd do lasu.
- Paweł co to było?
- To były doznania ekstremalne.
- Czy ta broń jest naładowana?
- Oczywiście.
- Po co ci naładowana broń?!
- Po co byłaby mi broń, która jest nienaładowana? Nienaładowana
broń jest bez sensu.
- Nie drocz się zemną!
- Cieszę się, że krzyczysz. Przestraszyłaś mnie. Zimna krew,
zdrowy rozsądek, chodzący pragmatyzm, czemu nie wykorzystałaś ich w tym
przypadku? Mnie obficie tym raczysz, a zbirów oszczędziłaś.
- Czego oni od nas chcieli?
- Chyba nie chcę o tym myśleć, a już na pewno rozmawiać. I
to z tobą. Dlaczego mnie nie posłuchałaś?! Gdyby nie ta broń, Boże w niebiosach
dziękuję żeś mnie natchnął i ją zabrałem. Gdyby nie broń, to teraz rozgrywałby
się największy koszmar naszego życia. A już na pewno twojego. Masz mnie
słuchać. Słyszysz?
- Tak.
- Obiecuj.
- Obiecuję. Paweł, a gdyby oni się nie zatrzymali, gdyby
szli dalej, to…
- …to bym ich wystrzelał. Po to mam broń. Po to jest
naładowana.
- Naprawdę nie chybiasz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się nonszalancko:
- Nie chybiam.
Jechali już ponad trzy godziny. W niemal ciągłym milczeniu.
Po wyjeździe z lasu, nawet nie przyszło im do głowy, żeby uruchomić radio.
Krajobraz za oknem się zmienił. Iza przesuwała teraz wzrok po porozrzucanych na
horyzoncie pagórkach.
- Może byśmy coś zjedli?
- Nie ma mowy. Żadnych więcej postojów. Najkrótszą drogą do
celu poproszę. Chcę wziąć prysznic, chcę to wyjąć…
- Boli cię?
- Nie boli, podnieca. Zadowolony?
- Tak. Ale ty nie możesz „tego” wyjąć. Tylko ja mogę „to”
wyjmować i wkładać.
- Ty te zasady wymyślasz na bieżąco? Czy jest jakiś akt
normatywny określający zasady działania „z” i „wobec” niewolnicy seksualnej.
- Każda niewolnica jest inna, więc dostosowuję zasady do ich
odrębnych predyspozycji.
- Czyli na bieżąco.
- Jestem głodny.
- Nie. Zjesz na miejscu.
- Chociaż McDonalda. No maleńka, nie każ się prosić. Kupię
ci loda.
- W dupę se wsadź.
- Z głodu to ja mogę wymyślić różne rzeczy…
- Do McDrivea i nie chce twoich lodów, chcę szejka.
- Czekoladowego?
- Zboczeniec.
Dotarli. Zameldowali się na recepcji i zostali przez obsługę
odprowadzeni do pokoju. Iza przez cały czas uśmiechała się pod nosem, ale
milczała do póki nie zostali sami.
- To jest ta twoja dzicz? Ha, ha, ha… Ile to ma gwiazdek?
- Nie kpij sobie mała. Udowodnię ci, że takiego dzikiego to
mnie jeszcze nie widziałaś. Jutro. Czeka cię ostra jazda.
- Specjalnie to robisz prawda? Straszysz mnie tym seksem
alternatywnym.
- Tak.
- Czemu?
- Bo strach jest nieodłączną częścią tej gry. Tak samo jak
ból, wstyd, zakłopotanie… i satysfakcja. Seks analny taki ma być – wyrazisty w
smaku. I czasem jest to gorzka czekolada. Czasem wasabi. Czasem kieliszek
siwuchy. Ale nigdy, nigdy lody śmietankowe, które możesz zaserwować każdemu, bo
każdy je przełknie. Seks analny to danie wyborne, ale nie jest dla wszystkich.
- Jeśli miałam to uznać za komplement – to nie uznałam. A
teraz, z tobą czy bez ciebie idę pod prysznic.
- Poskromienie Złośnicy – ostatni akt.
- Sądziłam, że jutro będzie ostatni akt.
- Jutro już złośnica będzie poskromiona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz