czwartek, 8 marca 2018

Inwestor - odcinek czwarty.


- Nie będę tego tolerował, moja panno. Nie dzisiaj. I tak, zasłużyłaś na lanie. I to porządne. Powiedziałem wczoraj, że masz być posłuszna. Bezwarunkowo. Jak ci ta scena pasuje do definicji słowa: posłuszeństwo. A z przymiotnikiem: bezwarunkowe.
Iza stoi jak sparaliżowana. Paweł podchodzi i zatrzymuje się naprzeciwko niej, tak by mogła na niego spojrzeć.  Podnosi oczy i już wie, że bez kary się nie wywinie. Zapomniała się, nie weszła w rolę. Zdecydowanie spuszcza z tonu.  
- Mogę cię o coś prosić?
- Proś.
- Nie przytulaj mnie po wszystkim.
- Dobrze.
- I jeszcze jedno. Mogę?
- Mów.
- Mogę od razu „po”, wyjść pod ten prysznic? Sama?
- Zastanowię się. Muszę zobaczyć jak to zniesiesz.
- Ile?
- Cztery. Myślę, że to będzie dobry początek. Wystarczający.

Znika z jej pola widzenia i podchodzi do krzesła. Bierze z niego połowę garnituru. Iza słyszy jak metalowy język uderza w obwódkę sprzączki, jak szmerze szorstka skóra przy wyciąganiu ze spodni. I ma gęsią skórkę. Paweł wraca i wiesza to narzędzie na jej szyi. Końcówki paska kładzie na piersiach przykrywając sutki. Odwraca się i odchodzi na chwilę zostawiając ją, z nim, sam na sam. Z paskiem – narzędziem. Z jego dotykiem, zapachem, groźbą. Iza stoi skupiona, jak chyba jeszcze nigdy, a tymczasem on… Podchodzi do ściany odsuwa od niej komodę, ściąga z łóżka narzutę i przerzuca przez mebel. Ten mebel ma mu posłużyć do wymierzenia kary. Chce to zrobić na stojąco. Chce żeby ona wtedy stała. Z wypiętym tyłkiem. Na rozstawionych nogach… Jest tak podniecony tym planowaniem, że zignorował fakt, że jest nagi i to jego podniecenie rośnie na jej oczach. I budzi w niej lęk. Oczy ma pełne przerażenia. Ciekawe czy ze strachu przed paskiem, czy przed jego erekcją, spowodowaną tym co ma się wydarzyć.
Iza stoi i patrzy jak Paweł buduje ołtarz. Dla niej. Na nią. I jaki wpływ ma na niego ta sytuacja. Odwraca się, aby na chwilę zamknąć oczy. Obiecała mu to kiedyś. Dzień według jego woli. Tego czego zapragnie. Po sesji, po egzaminach. Zgodziła się na to. Miała na to ochotę. Tak jej się wydawało. Słowo klucz w tej chwili to – wydawało. I chyba właśnie zmieniła zdanie. Czy to wypada się w tej chwili wycofać, kiedy on stoi za jej plecami nagi, gotowy do działania. Penis we wzwodzie. I… o matko na jej udzie. Paweł kładzie dłonie na jej ramiona, a ona natychmiast otwiera szeroko oczy. Zabiera z niej pasek, wolno ciągnąc go po skórze. Jest przerażona. I przerażające jest to, że tak do końca nie wie czym. Wizją kary, czy bólu, czy swoją reakcją. Jest mokra. Zaciska mocno uda, żeby stróżka jej podniecenia nie pociekła po nodze i nie poniżyła jej w ten okrutny sposób.
- Chodź.
I ona idzie. Staje przed komodą, obleczoną w narzutę z łóżka. Dłonie przyciska do ud, aby nie zdradzić, jak mocno drżą jej ręce. Za jej plecami stoi Paweł.
- Pochyl się i połóż piersi na komodzie. Brodę przyciśnij do tylnej krawędzi, a rękami trzymaj jej boki. Rozsuń nogi na szerokość komody i przysuń palce stóp tak blisko, aby dotykać drewna. Nie przesuwaj piersi. Trzymaj boki, żebyś nie straciła równowagi. Cztery razy. Nie musisz nic liczyć. Nie musisz się odzywać. Chyba, że chcesz krzyczeć, jęczeć, płakać - to się nie krępuj. To lanie dostaniesz za karę. Zlekceważyłaś moje słowa. Nie posłuchałaś polecenia. I byłaś niezwykle arogancka moja panno. Dlatego twój tyłek dostanie cztery razy pasem.
Po tych słowach gruby kawał skóry przeciął powietrze i odciął się pierwszym śladem i pierwszym klaśnięciem na jej pośladkach. Iza zacisnęła mocno usta, ale udało jej się nie zamknąć oczu. Nie wydała też z siebie żadnego dźwięku. Tylko pięty bezwiednie uniosła do góry, wspinając się na palce. Stojący obok Paweł obserwował każdy jej gest, każdy ruch, nawet najmniejsze drżenie. Ale nie potrafił odgadnąć ani jej nastroju, ani uczuć, ani myśli. Uniósł rękę i po raz drugi przylał jej w tyłek.
- Połowa kary.  
I znowu żadnego dźwięku. Paweł jest zaniepokojony. Niedobrze, jak się na niego zawzięła, w poczuciu krzywdy, to nie pozwoli sobie nic czuć. Nie pozwoli do siebie dotrzeć. A on chce zobaczyć jej emocje, tylko tak zdoła wytyczyć granice. Może za mało jej wystosował tych razów. Może powinien więcej. Nie chciał przesadzić, ale może w tych czterech razach nie zdąży rozniecić żaru. I niczego się nie dowie. Pytania nie wchodzą w grę. Nie może wymagać odpowiedzi, sam musi to osiągnąć, wydobyć na światło dzienne – Jeśli w ogóle tam jest. – Kwituje za niego jego alter ego, mocno rozdrażnione. – Może się pomyliłeś i po prostu dręczysz kobietę. – Paweł podnosi rękę po raz trzeci i tym razem to chyba on, boi się bardziej. Pasek przelatuje przez pokój, ląduje na Izy tyłku i …
- Ał. Aaaaaaaaaach…
A potem jeszcze głośny świst wstrzymywanego za długo w płucach powietrza. Szeroko otwarte usta i przymknięte powieki, których Paweł postanawia się chwilowo nie czepiać, uspokojony jej reakcją. Czeka chwilkę, mierzy ją wzrokiem, ocenia. Pięty odstawione na podłogę, palce przysunięte do komody. Piersi położone na komodzie, dzięki czemu jej plecy i nogi tworzą cyfrę siedem, a ta z kolei idealnie podsuwa mu jej tyłek do lania. Iza oddycha, to bardzo dobry znak. Żeby nie trzymać jej za długo w niepewności bierze ostatni zamach i pasek ląduje na jej mocno zaczerwienionych pośladkach.
- Koniec. – Głos Pawła jest zachrypnięty. Ma powody do strachu. To jej pierwsze lanie.
- Mogę się wyprostować?
- Tak. – I po długiej pauzie. - Mogę cię dotknąć?
- Nie, chyba lepiej nie.
- Nie przytulać. Nie będę cię ściskać, obejmować, trzymać. Chciałem tylko położyć dłoń na twojej skórze.
Iza stoi twarzą do ściany i milczy. Nie wie. Nie ma pojęcia co z tym zrobić. Ręce spuściła wzdłuż ciała, ale głowę stara się trzymać prosto. Powinna być na niego wściekła. I chyba jest. Facet ją zlał za to, że chciała iść pod prysznic w nieodpowiednim momencie. A ona mu na to pozwoliła. Tyłek piecze, ale podejrzewa, że coś za słabo. Cztery pasy z Pawła ręki powinny palić żywym ogniem, szczególnie kogoś, kto nigdy czegoś takiego nie doświadczył. No poza, oczywiście pokazowym wczorajszym razem, ale tego nie liczy, bo nawet nie bardzo pamięta co wtedy czuła. Więc podejrzewa, że ją mocno oszczędził. To jest okoliczność łagodząca. Chyba. Jak ma się do tego wszystkiego odnosić? Powinna mu pozwolić się dotknąć? A jeśli go odepchnie, uderzy, albo się rozpłacze? Skąd może to wiedzieć? A czemu w ogóle to rozważa? Tylko dlatego, że jej płaci?
- Nie. Mogę iść pod prysznic?
- Sama – nie.
- To jest zemsta?
- Absolutnie nie. Nie pójdziesz tam płakać w samotności, użalać się. To nie jest moim celem. Była wina, była kara. I koniec. To jak spowiedź. Dostajesz rozgrzeszenie i jesteś wolna. Jeśli masz emocje przeżywać, przeżywaj je ze mną.
- Nie.
Niedobrze. No to pat. Znowu przez rok nie pokaże żadnej łzy, żadnych emocji. – Drogi panie, niema się co oszukiwać nie będzie żadnego kolejnego roku. – Jego alter ego jest dzisiaj brutalnie szczere. Paweł postanawia trochę po drążyć:
- Co nie?
- Nie ma czego przeżywać. Zgodziłam się wypełniać twoją wolę prawie rok temu. Biorę za to pieniądze. To, co robisz dzisiaj, jest tylko bardziej egzotyczne.
- Iza, czy ty próbujesz mnie wyprowadzić z równowagi? Bo muszę przyznać, że niewiele ci brakuje.
- Siku mi się chce. Obudziłam się z twoim palcem w dupie. Potem włożyłeś tam penisa. Kazałeś mi dochodzić i rozciągać mięśnie. Następnie wypiąć się do lania. Nie miałam kiedy opróżnić pęcherza i już niewiele wytrzymam bez tego.
- Dobrze.
- Co?
- Sikaj.
- Mogę iść do toalety?
- Tylko jeśli ja mogę iść z tobą.
- A jeśli nie?
- Sikaj tu gdzie stoisz.
- Ale przecież ja mogę iść do toalety. Mogę. Nie muszę cię słuchać. Nie muszę. Mogę cię nie słuchać.
Cisza. Paweł znosi to bez słowa, ale jego alter ego powoli zaczyna wierzyć Pawłowej intuicji. Nareszcie. Jakieś emocje. Bunt. Nie musi. Nic nie musi. Musi tylko do niej dotrzeć, że chce. – A chce? – alter ego jeszcze odrobinę wątpi. A Iza stoi przed komodą i w tej chwili nie słucha ani jego, ani tym bardziej siebie. Dlaczego nie idzie do tego kibla? Bo co, bo jej nie zapłaci? Zapłaci bez względu na to co zrobi. A nawet gdyby zatrzymał przelew z agencji, to i tak nie będzie to już miało większego wpływu na jej życie. Więc czemu nie idzie do tego cholernego kibla?! To jest jakiś kosmiczny szajs. Każda myśl zostawia tyle brudu. Paweł postanawia odrobinkę odciążyć jej głowę:
- Chodź.
I wyciąga do niej rękę. Iza szybko podaje mu swoją dłoń. Żeby przypadkiem nie zmienić zdania, żeby się nie rozmyślić. Żeby chwycić tę dłoń jak kawałek drewna płynący obok niej z nurtem tej samej rzeki. I odetchnąć.
- Widzisz jakie to proste. Wystarczy mnie słuchać.
I ciągnie ją za tę rękę, trzymaną odrobinę za mocno, pod prysznic. Szybko żeby nie miała czasu na myślenie.
- Paweł – siku.
- Dobrze. Wysikasz się pod prysznicem. Potem cię umyję. Zabiorę do salonu i przelecę twój tyłek na stole.
- Paweł…
- Ani słowa sprzeciwu. Zrobimy tak, jak powiedziałem.   
Iza nie chciała wyjść z łazienki. Wiedząc co ją czeka, wynajdywała coraz to nowe powody aby jeszcze nie musieć opuszczać tego bezpiecznego terytorium. Siedem kremów, każdy aplikowany na inną cześć ciała. Potem balsam po całości. Odżywka na włosy, czesanie, suszenie. Miała pomysł, że zajmie się jeszcze paznokciami, zmyje lakiery, położy nowe, ale zauważyła że Paweł z rozbawieniem tracił cierpliwość. Jak przestanie go to bawić, a cierpliwości już nie będzie, to znowu nie wiadomo co.  Powiedział: przelecę twój tyłek na stole. Czyli że w łazience jest bezpieczna, chociaż cholera go wie. Przecież jest wstanie przyciągnąć stół tutaj do niej, jeśli nie będzie mógł zaciągnąć jej na stół. W końcu bez żadnych pytań i tłumaczeń wynosi ją z łazienki nagusieńką i stawia obok stołu.
- Położymy cię. Oprzyj pośladki o blat. Teraz delikatnie opuszczaj plecy, a ja podniosę ci nogi. Oprzemy twoje stopy chwilowo na krawędzi, a później je uniosę i wyprostuje. A na razie troszkę cię rozjeździmy.
I Paweł przekręca na jej oczach mały czarny przedmiot, który zaczyna brzęczeć.
- A to co za nowe cholerstwo?
- To jest wibrator analny.
- Czy ty mi czegoś oszczędzisz?
- Zdecydowanie. Bardzo wielu rzeczy. Uwierz mi, że nie przepadam za tymi wszystkimi plastiko-silikono-gumowymi akcesoriami. Wole bezpośredni kontakt z twoim ciałem, ale to jest po to, żeby twoje ciało nie ucierpiało. Za mocno.
- Za mocno.
- Tak. To że będziesz czuła ten weekend przez parę ładnych dni, że twój tyłek będzie go czuł, to ci obiecuję. A teraz rozsuń kolana. Szeroko.
Zimna lepka maź wlała się miedzy jej pośladki i zaczęła wolno spływać w stronę kości ogonowej. Zatrzymana po drodze i wciśnięta w odbyt wibratorem. Iza studiuje medycynę. Myślała, że nic co ludzkie nie jest jej obce. A jednak okazuje się, że jest. Ciało obce w okolicach, którymi nieszczególnie zaprzątała swoje myśli. Zwłaszcza w kontekście erotycznym. Rozłożona na stole. W świetle dnia wlewającego się przez okna. Nie mogąc ukryć się w żadnym cieniu, żadnym mroku, żadnej ciemności, próbowała znaleźć odrobinę schronienia pod powiekami. W niemocy i obezwładniającym wstydzie został jej tylko bunt.
- Iza, chcę żebyś miała otwarte oczy.
- A ja nie chcę.
- Moja panno, kary nadal obowiązują. To, że dostałaś raz, to wcale nie znaczy, że nie przyleję ci ponownie. Żadnym strojeniem fochów mnie nie powstrzymasz. Otwieraj oczy.
Otworzyła, bo odkryła, że słuchanie jego poleceń, jest prostsze niż szukanie odpowiedzi. On ma odpowiedzi, wydaje się, że prawidłowe. Na wszystko jak widać i bierze za nie odpowiedzialność. Więc po co samemu się w dociekanie angażować. To tylko robi coraz większy burdel w głowie.
- Iza, rozluźnij się trochę. Oddychaj.
- Nie ma mowy. Tego nie możesz mi kazać. Nie jest do zrobienia. Twoja ręka, uzbrojona w wibrującą maczugę, wykonuje ruchy posuwiste w moim tyłku. W pełnym dziennym świetle. Na stole. Ja nie mogę zamykać oczu. Nie do zrobienia.
- Maczugę? Ok. Co by ci pomogło się rozluźnić?
- Gdybyś sobie poszedł. Nie wiem na spacer. Taki ze 300 km. W jedną stronę.
- A jeśli odpuszczę te otwarte oczy. Spróbujesz wtedy?
Długa chwila zastanowienia – jej, i rosnące zniecierpliwienie – jego, nie poprawiają nastroju na stole. Iza wlepia wzrok w sufit. Paweł trzyma wibrator w jej tyłku, ale przestał nim ruszać. Wreszcie ona decyduje się odezwać. Chce przez to przebrnąć, dochodząc do wniosku, że i tak ją nie minie, nie ma co przedłużać.
- Może. Nie wiem czy jestem wstanie.
- Spróbujemy. Jesteś świetnie nasmarowana. Odłożę wibrator. Ty zamknij te zielone ślepia. Oprzyj nogi na moich ramionach i przypomnij sobie sosny. Jak za pierwszym razem.
- Wtedy nie było przyjemnie.
- Teraz też niekoniecznie będzie. Ale nie powinno boleć - bardzo. Jeśli będzie przestaniemy.
Złapał ją za biodra i przysunął jej tyłek na samą krawędź stołu. Potem przyłożył do jej zwieracza swojego członka i zaczął się wsuwać do środka. Wdzierać właściwie. Jej miednica natychmiast uniosła się w górę, a potem szarpnęła do tyłu próbując uciec przed intruzem. Nie miała szans. Paweł ponownie przyciągnął do siebie jej ciasny tyłek, za biodra. I sprowadził na zimny blat stołu. Złapał jej nogi w kostkach jedną ręką i uniósł razem wysoko, tak że utworzyły z jej pupą kąt prosty. Drugą ręką pomógł swojemu penisowi ponownie odnaleźć niemiłosiernie ciasny otwór w jej ciele i ponownie się do niego dostać. Wolno i płytko na początek. Tylko tyle, aby Iza nie zdołała się go pozbyć klucząc po stole pośladkami. Potem rozdzielił jej nogi. Szeroko i mocno. Ponownie położył stopy na ramionach i chwycił zachłannie za biodra. Przyciągając je do siebie wjeżdżał coraz głębiej i mocniej w jej odbyt. Gdy dotarł do połowy swojej długości zatrzymał się na sekundę i powoli zaczął cofać. Iza wiła się pod nim, więc musiał mocno wbić palce w jej pośladki żeby ją utrzymać. Słyszał swój własny przyspieszony oddech i próbował się opanować. Paweł był w rozkosznym miejscu ze swoim członkiem. Gorącym, pulsującym i ciasnym. Chciał się przejechać. Koniecznie na pełnym gazie, ale za mocno zdawał sobie sprawę, że to jeszcze za wcześnie. Wbił paznokcie we własną dłoń i narzucił sobie żelazną dyscyplinę.
- Jeszcze raz. Tak samo wolno. Oddychaj. Kiedy go wkładam wypuszczasz powietrze, nabierasz kiedy wyjmuję… Dokładnie. Grzeczna dziewczynka. Bardzo dobrze.
Ta pochwała podziałała na nią uspokajająco. Jego głos niski, miękki, aksamitny. Tym głosem nigdy się na nią nie złości. A to pozwala sądzić, że jest zadowolony. Jego zadowolenie ją odpręża. Iza nie może uwierzyć wnioskom do których doszła… z penisem w… Żadnej więcej analizy sytuacji. Po prostu oddychać. A Paweł poruszał się w jednym tempie. Wolno, ostrożnie cały czas obserwując jej reakcję i cały czas pilnując jej oddechu. Czy pod presją tego spokoju, tej pewności, tej troski – chociaż podawanej w sposób brutalnie nowy i przyjmowanej z zakłopotaniem. Czy w tej sytuacji jego pytania mogły dostać inną odpowiedź?
- Mogę jeszcze?
- Tak.
- Mogę trochę szybciej?
- Tak.
- Mogę do końca?
- Tak. 
Pochyla się nad nią i chwyta w zęby jej lewą brodawkę delikatnie ją przygryzając. Potem prawa brodawka, a w międzyczasie jego dłonie wędrują na jej ramiona. Cofa odrobinę swój tyłek, a kiedy nim wraca, przysuwa Izę za te ramiona na krawędź stołu i dociska do siebie odrobinę głębiej niż w poprzedniej pozycji. Tylko trochę, ale różnica jest odczuwalna. Iza wierci się pod nim, przytrzymywana silnymi dłońmi nie może oderwać ciała od blatu. Jej nogi zwisają na jego biodrach. Jego usta dręczą lewą pierś w rytm posuwistych ruchów przyspieszonych wypełniających ją z kretesem, bez żadnego marginesu. Paweł zostawia jej pierś i prostuje się na chwilę. Przez ten manewr Iza zaczyna krzyczeć.
- Nie, nie, nie… Natychmiast połóż swoją skórę na mojej łechtaczce. Nie wolno ci tracić z nią kontaktu.
- Dobrze. Dostaniesz skórę, ale tę na palcu.
I Paweł przykłada swój kciuk do jej łechtaczki, a palec wskazujący wkłada w pochwę. Iza szarpie się i próbuje przekręcić na bok. Paweł łapie ją więc pod kolanami i mocno nasuwa na siebie. Jest napalony. Podniecony do granic tą walką o każdy ruch, każdy centymetr jej ciała. Przywoływaniem jej do porządku, sprowadzaniem nisko, w okolice swoich bioder. Ciągnie ją do siebie i wpycha się między jej nogi, trochę za mocno, za szybko i za daleko. Orientuje się w tym dopiero, kiedy ona krzyczy. I nieruchomieje natychmiast.
- Iza. Uspokój się. Posłuchaj, przestań się ze mną szarpać, bo nie wiem jak to się skończy. Początek był lepszy, spokojniejszy. Bo leżałaś grzecznie. Połóż się grzecznie będę delikatniejszy. Nie będę musiał z tobą walczyć.
Posłuchała. Poprawiła plecy na stole, wyciągnęła ręce wzdłuż ciała i zacisnęła dłonie na krawędziach blatu. Żeby zdrętwiały palce i odwróciły uwagę od tego co robi on. I żeby ten on, nie mógł nią tak łatwo jeździć, po tym blacie. Jej nogi zostają zaplecione w jego pasie, dzięki czemu Pawła ręce są wolne i może trzymać w dłoniach jej miednicę. Delikatnie nią kołysząc. Izy ręce trzymają się blatu i nie pozwalają mu na tyle kołysania ile by chciał. Podoba mu się ta próba kontroli sytuacji. I nie pozwoli mu przesadzić. Nie mogąc przysunąć do siebie Izy, maksymalnie przysuwa do niej siebie. I zaczyna posuwać się w niej miarowo. Do przodu i do tyłu. Po dłuższej chwili stagnacji i wymiany myśli, choć właściwie monologu, jego prącie zmieniło rozmiar, co Iza przyjęła z zadowoleniem. Kiedy ponownie zaczął się ruszać, ocierać i stymulować tym dotykiem, penis ekspresowo wskoczył na wyższy poziom wtajemniczenia. A każdy kolejny ruch nie pozostawiał złudzeń, że wraca do swoich poprzednich rozmiarów. Na szczęście Paweł dotrzymał słowa i zaczął powoli. Iza miała czas aby się przyzwyczaić. Do tego całkowitego, grzesznego wypełnienia. Dobra taktyka. Jej wagina ociekała podnieceniem. Paweł ponownie się pochylił nad jej biustem i położył skórę na łechtaczce. Tak jak sobie życzyła. Ręce wylądowały na ramionach, a biodra zaczęły przyspieszać. Iza zaczęła jęczeć i wic się chociaż miała być grzeczna. Nie panowała nad sobą w ogóle. Tym razem jednak Paweł nie zamierzał odpuścić. Przyciskał ją do stołu swoim ciałem, zsuwał ją sobie między nogi i nie przestawał. Zgodziła się. A jej jęki nie są jak na razie niepokojące. Ale coraz głośniejsze. Paweł podnosi się z niej i chwyta za biodra. Zmusza je do współpracy ze swoimi. Ustala im jeden rytm i nie reagując już na jej urywany oddech, wycie i krzyki dociera do tego końca. Sam. I spuszcza się kałużą spermy na jej brzuch. Nie chcąc jej obciążać swoim ciężarem, na twardym blacie maltretującym jej wykorzystane ciało, opada na krzesło. Iza przekręca się na bok podkurcza wciągnięte na stół nogi i dyszy. Sperma z jej brzucha spływa na ciemne, lśniące drewno.
- Dałaś mi popalić. Kobieto.
- Należało ci się.
- Jestem tego samego zdania. Należało mi się.
- Chyba myślimy o tym w różnym kontekście.
- To nic. Odpocznij chwilę. Ja złapię oddech i odniosę cię pod prysznic. A potem śniadanie.
- Nie jestem głodna.
- Jesteś.
- Byle nie na tym stole. Nie zjem niczego co tu wyląduje.
Paweł wstaje podchodzi do telefonu i wybiera jakiś numer. Po kilku sekundach odzywa się do słuchawki: Tak. Proszę podać śniadanie, które wczoraj zamawiałem. Zjemy na tarasie. – I odkłada słuchawkę. Wyciąga kilka chusteczek z pudełka perłowego stojącego na szafce obok telefonu  i podchodzi do Izy. Wyciera jej brzuch, a potem stół sprzątając ślady spermy powierzchownie. Formuje kulkę z zaspermionej celulozy i naśladując koszykarza umieszcza ją w koszu. Pozbywszy się chusteczek, mając wolne ręce. Zgarnia Izę ze stołu przy akompaniamencie jej pisków i wynosi do łazienki. Wstawia pod prysznic i puszcza wodę.

- Proszę, twoja woda z połową cytryny. – Paweł wskazuje jej szklankę połową tosta. Szklanka, stojąca obok niego sugeruje gdzie Iza ma usiąść.
- Wielkie dzięki. Za pamięć.
- Znam twoje bziki.
- Ja też kilka twoich poznałam.
- Możesz poznać więcej.
- Nie wiem czy chcę. Cóż za frywolny krawat. Na tobie, wygląda wręcz nieprzyzwoicie. – Iza bezceremonialnie zmienia temat.
- Mówi to ktoś, kto paraduje w przykrótkim ręczniku.
- Czy to są myszki?
- Tak. Mam dzisiaj frywolny nastrój na myszki.
- Powiedziałabym raczej, że na czekoladę, ale zostawmy to. Pytania mam. Co będziemy dzisiaj robić i czy dostanę majtki?
- Niespodzianka, nie. Zjedz coś i będziemy się zbierać.
- Z tego co widzę to ty już jesteś zebrany. Ja nie wiem jak mam się zbierać, więc czekam na instrukcje.
- Zjedz coś.
- Czy jajko po wiedeńsku i maślana grzanka z łososiem wędzonym wystarczą? Mogę kawy?
- Mam ci przypomnieć wykład, twój wykład, na temat kawy na pusty żołądek?
- Nie jest pusty, wypiłam wodę z cytryną. Rozcieńczyłam kwasy żołądkowe…
- Na litość boską – jedz. – I rzuca gazetą o stolik, a Iza od razu zaczyna sprzątać swoje śniadanie. Do brzucha. Paweł uśmiecha się z wyższością. – Widzę, że pasek spełnia swoje zadanie.
Iza próbuje skupić się na grzance, ale czuje jak jej policzki pałają zawstydzeniem. Po kolejnym kęsie, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, podnosi znad talerza wzrok i kieruje go na Pawła spodnie. W pasie. Tak, dokładnie tam jest. Duża, metalowa sprzączka i gruby, surowy kawał skóry. Są w kontakcie. Nie wie jednak, jak bardzo surowy potrafi być. Widząc reakcję Pawła, który poprawia się na fotelu… I opiera plecy odsłaniając jej widok, zabiera pośpiesznie wzrok i lokuje go na jajku. Policzki palą wstydem w czystej postaci. – Po cholerę się tam gapisz. Czego tam szukasz pusta babo. Miej odrobinę przyzwoitości. – Beszta się w myślach, przyłapana na niestosownym zachowaniu. Kończy śniadanie i sięga po filiżankę kawy. Upija kilka łyków i filiżanka jest pusta. Szybko, za szybko. A dzbanek z kawą stoi obok jego talerzyka. Chyba nie da rady sięgnąć. Poprosić go? Wypada, po tych incydentach z paskiem? – Nie zgrywaj cnotliwej idiotki. Penetrował ci tyłek na stole. Powiedz mu, że chcesz jeszcze kawy. – Odzywa się jej lektor, ale dziś zamiast czytać brajlem, tłumaczy teksty, wystosowane do niej przez mieszkańca Sodomy.
- Poproszę jeszcze. - I podsuwa mu przed oczy filiżankę.
- O co?
- O kawę, to chyba czytelne przesłanie. – I Iza kołysze filiżanką nad jego talerzykiem.
- Owszem czytelne. – Kwituje Paweł, ale z dostrzegalną satysfakcją w głosie. I tak do końca nie można byś pewnym, że tylko o kawie mówił.
Po śniadaniu zabrał Izę z powrotem do sypialni i odział w turkusową sukienkę. Idealnie dobraną do koloru jej oczu. Z odciętym stanikiem, skrzyżowanymi na plecach wąskimi ramiączkami i grubą listwą u dołu. Zwiewna, delikatna i frywolna. Pasuje do krawatu. Paweł faktycznie postanowił mieć dzisiaj liberalny nastrój. Po zasunięciu suwaka, podał jej jeszcze kamizelkę w tym samym kolorze. Zrobioną z szerokiego pasa, tego samego materiału. Pomyślałaby, że to szal, ale ma dwa wycięte otwory na ręce.
- Gdyby gdzieś za mocno wiało.
Iza zabiera ją i przewiesza sobie przez ramię. Jak na razie to jest jej stanowczo, ale gorąco. Kiedy stała tam, w tej sypialni, pozbawiona ręcznika, zerknęła w lustro na swój goły tyłek. I dwie czerwone kreski. Tylko dwie. A gdzie reszta? Tak jak podejrzewała, oszczędził ją mocno podczas tego pierwszego lania. To i dobrze i źle zarazem. Ma hamulce, czyli wczoraj mówił prawdę i nie chce zrobić jej krzywdy. Jednocześnie ona, choć dostała, nie jest wstanie ocenić skali spustoszenia i jak to będzie następnym razem. Ma wrażenie, że może być gorzej. Co ciekawe, w ogóle nie wzięła pod uwagę, że następnego razu nie będzie. Z zamyślenia wyrywa ją Paweł i to dosłownie, bo porywa jej dłoń i ciągnie do wyjścia. Gdzie on ją wlecze i co zaplanował, skoro pozwolił jej założyć obuwie na płaskiej podeszwie. No ale w końcu są w górach. Może to do niego dotarło. Schodzą do holu schodami i obserwują z ciekawością panujący tam rozgardiasz. Iza jest żywo zainteresowana sytuacją:
- Co tu się dzieje? Wiesz coś o tym? – Kieruje swój wzrok i brwi z wielkim znakiem zapytania na Pawła.
- Nie mam bladego pojęcia.
Podchodzą do recepcji i dowiadują się, że w hotelu zamieszkają kierowcy, którzy w niedzielę będą się ścigać po niektórych odcinkach Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. Izie zaświeciły się oczy, natomiast jak można się było spodziewać, na Pawle nie zrobiło to żadnego wrażenia. Rzucił tylko na odchodne do pani recepcjonistki:
-  Proszę z niezwykłą starannością, przy sprzątaniu u nas, potraktować  – stół.
Mina pani recepcjonistki nie do opłacenia, żadną nawet złotą kartą. Na tę minę Iza mogła się tylko uśmiechnąć, bo słów było brak. Odeszli od recepcji i udali się na parking. Po drodze Iza odzyskała mowę:
- Ty to masz gadane. Potrafisz czasem tak subtelnie coś zasugerować.
- Uważasz, że to nie było subtelne? Było. Mogłem jej powiedzieć dlaczego.
- Myślisz, że się nie domyśliła?
- Wie, że uprawialiśmy na nim seks. Mogłem powiedzieć, że wylała się na niego sperma. I że nie chcesz na nim jeść, bo kojarzy ci się z penetracją odbytu.  
Po krótkiej chwili zastanowienia Iza dochodzi do wniosku, że tak. Faktycznie on mógł to wszystko powiedzieć, więc lepiej nie drążyć tematu i uznać, że ta subtelność jego faktycznie miała miejsce. Zapakował ją do samochodu i ruszył na południe. Jeszcze bardziej w Bieszczady.

- Bardzo proszę. – Paweł wykonuje zapraszający gest ręką i przepuszcza ją w bramie. – Oto on. Klasztor Karmelitów bosych w Zagórzu, a właściwie jego ruiny.
- Paweł, czemu?
- Znając twoje zamiłowanie do rozsypującej się architektury z odległej przeszłości, pomyślałem, że ci się spodoba.
- Podoba mi się. Bardzo mi się podoba. Ale dlaczego mnie tu przywiozłeś? Przecież nie lubisz uganiać się za duchami.
- Chciałem ci sprawić przyjemność.
- Nie musisz. Płacisz mi.
- Wiem, że nie muszę. Powiedziałem: chciałem. I wiem co robię. Czemu ciągle mi o tym przypominasz?!
- Nie ciągle. Ostatnio. Bo straciłeś kontakt, z rzeczywistością. Zapominasz o kontekście naszej znajomości. To transakcja handlowa jest i będzie. Ja nie jestem zabawną, inteligentną studentką, którą poznałeś na kawie. Którą mógłbyś przedstawić swojej matce.
- Jesteś studentką. Mądrą, inteligentną. I tak, poznaliśmy się w kawiarni. Piliśmy kawę. Poznałaś moją matkę. Ale faktycznie nie jesteś zabawna.
- Potrafisz przedstawić rzeczywistość tak, jak ci akurat potrzeba. Wiem. Zdolny z ciebie mecenas.
- Dlaczego ty nie możesz na to spojrzeć tak jak ci potrzeba.
- Patrzę.
- Nie. Właśnie nie patrzysz. Ciągle masz zamknięte oczy.
- Proszę cię. Nie zaczynajmy tego od nowa. Nie masz dość? Lepiej mi coś powiedz o tym miejscu.
- Klasztor na wzgórzu Mariemont. Góra, która dostała swe imię na cześć kobiety – Marii. Stanął na niej klasztor, który miał pełnić rolę warowni. Miał jej strzec. Cześć i chwała. Uwielbienie i walka.
- Dobra. Już wiem co chciałam wiedzieć. Możesz przestać. Wystarczy, że sobie popatrzę.
I Iza wolno rusza przed siebie wiedziona ciekawością i zafascynowana miejscem. Paweł bez trudu ją dogania i bierze za rękę.
- Upadek klasztoru zapoczątkowały wojska rosyjskie, walczące tu ze zwolennikami konfederacji barskiej. Oblężenie, ostrzał, pożary. Później było podjętych kilka prób odbudowy, ale jak widać nieskutecznych.
- I tak robi wrażenie. – Iza jest oczarowana.
Paweł oprowadza ją po ruinach i najchętniej zapuszcza się w ciasne ciemne kąty. Przespacerował z nią przez całą nawę główną, zabrał ją z kościoła, a potem ukrył ich za ścianą. Chwycił głowę Izy oburącz i zaczął mocno całować. Przycisnął do ściany swoim ciałem. Wsunął nogę między jej kolana i zmusił do odstawienia stopy od stopy. Potem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej oczywiście korek analny. Ten drugi. Ten większy.
- Czy ty już do reszty zwariowałeś?
- Iza. Ostrzegam cię. I zrobię to tylko raz. Znam tu przynajmniej kilka miejsc, w których mogę spuścić ci lanie i zerżnąć w razie potrzeby. To, że jesteśmy w plenerze wcale cię nie chroni. Zapamiętaj. Nie lubię się powtarzać. Ale o tym, to ty dobrze wiesz. Prawda.
- Jesteśmy na terenie klasztoru, można powiedzieć.
- Nie takie rzeczy klasztorne mury widziały. A jakie wyprawiają się czasem na plebanii.
- Czy ja mogę mieć zastrzeżenia?
- Nie.
- A jak nas tu ktoś zastanie? Przy tej operacji?
- To jest, to może być, bardzo szybki zabieg. Jeśli będziesz współpracować.
- Nie będę.
- Dobrze. W takim razie chodźmy na górę, na taras widokowy. Będę miał wszystko na oku. Nikt nas nie zaskoczy.
- Musiałeś teraz wyskoczyć z tym korkiem?
- Uznałem, że tak będzie romantyczniej.
- Tylko ty mogłeś uznać, że wpychanie korka w dupę, jak się zmieni scenerię, stanie się romantyczne.
Iza wchodzi po schodach i nie przestaje psioczyć.
- A potrzebne jest to w ogóle jeszcze? Czy robisz to żeby uprzykrzyć mi życie? Za karę, złośliwie, z zemsty…
- Nie zapędzaj się. Jest potrzebne. Chcę zerżnąć twój tyłek.
- Przecież już to dzisiaj zrobiłeś.
- Mylisz się maleńka. To co zrobiłem do tej pory, to była delikatna, subtelna penetracja. Daleko temu do rżnięcia na które mam ochotę.
Stanęli u szczytu schodów, czyli dotarli na górę. Pogoda trafiła im się wyśmienita, a przez to i widoki przepyszne. Przejrzyste powietrze pozwalało popatrzeć dzisiaj naprawdę daleko. Wystarczyło tylko zmrużyć oczy i wrzucić pieniążek do lornety. Ale zanim to, Paweł stanął za jej plecami, bardzo bardzo blisko. Jego ręce powędrowały pod sukienkę. Z pełną świadomością, że nie napotkają tam żadnej przeszkody. Wsunął palec między jej wargi sromowe. Była gotowa. Ale czy na wszystko? Zbliżył usta do jej ucha…
- Pochyl się i rozsuń nogi. Kolejność możesz sobie zmienić. Na końcu wypnij tyłek. Możesz się czegoś chwycić. Masz w czym wybierać. Iza. Nie powtórzę. Za trzy sekundy wyjmę pasek.
Iza już bez zbędnego ociągania po prostu się pochyliła, złapała metalową barierkę i rozsunęła nogi. Tyłek wypiął się sam. Korek został ostro potraktowany lubrykantem i zaczął się wciskać między jej pośladki. Przeżyła to wczoraj, ale nie miała porównania. Pozbywała się wtedy łez. I niewiele pamięta z tej akcji. A już na pewno, nie wie co wtedy czuła. Dzisiaj wie. I na pewno to zapamięta. W porównaniu z jego penisem, to pieszczota jest. Z tym podejściem to nawet szybko się z nim uporali. Paweł nie odmówił sobie na koniec klepnąć jej tyłek. Delikatnie. Miał bowiem przed oczami dwie czerwone nie blednące kreski. To te ostatnie. Te z jego strachem. Iza wyprostowała się i zakołysała biodrami. Na próbę. Żeby się rozeznać w sytuacji. Było w porządku. Powiedziałaby nawet, że przyzwoicie, gdyby to słowo tak bardzo nie odstawało od sytuacji. Paweł wręczył jej złoty pieniążek.
- Jaka symbolika. I ty mi mówisz żeby ci nie przypominać, że mi płacisz, a po zaaplikowaniu korka dajesz mi forsę.
- To na lornetkę głupia.
- Na co by nie było.
Iza jest wyraźnie ubawiona sytuacją. Może z tego żartować. Nie ma z tym problemu. Tak jest. Jest z nim dla pieniędzy. I lubi go. Tylko dlatego jest to możliwe. Wyciąga rękę i przepycha złote kółeczko przez prostokątny otwór. Pieniążek wpada do środka z brzękiem i już można korzystać ze sprzętu przybliżającego odległości optycznie. Bawią się tą opcją przez chwilę, a kiedy u bram klasztoru pojawia się grupa ludzi, postanawiają opuścić taras, wzgórze Mariemont  i udać się do samochodu.
- Gdzie teraz jedziemy?
- Gdzieś. Jak dojedziemy to się dowiesz.
- Mogę zgadywać?
- Nie.
- Czemu?
- Bo jak zgadniesz to się wkurzę. A nawet jak już zgadłaś i wiesz gdzie cię wiozę, to masz udawać na miejscu, że się absolutnie nie spodziewałaś.
- Dobrze.
- Ale spodziewasz się? Wiesz gdzie jedziemy?
- Nie mam pojęcia.
- Naprawdę, czy tak mówisz bo ci kazałem.
- Naprawdę.
- Tak mnie czasami wkurzasz…
Tego już Iza nie skomentowała. Wiedziała dokąd to prowadzi. Odpuściła. Skupiła całą uwagę na wyglądaniu przez okno. Podziwianiu przyrody. Na relaksowaniu oczu, kąpiąc wzrok w morzach soczystej zieleni, wylewającej się z krajobrazu. Czytała gdzieś, chyba w „tinie”, że to jest najzdrowszy kolor dla oczu, że jak oczy patrzą na zielony to odpoczywają. To można powiedzieć, że jej oczy właśnie mają bieszczadzkie spa. Paweł zjeżdża z górki i wjeżdża w las, co trochę psuje jej widoki, ale nic to. Teraz można obserwować promienie słońca, które wdzierają się do ciemnego lasu pojedynczymi snopami światła. Wszystko byle nie patrzeć na niego. Nie prowokować rozmowy. A on niespodziewanie zjeżdża z drogi i parkuje na parkingu przydrożnym pełnym ludzi i samochodów. Iza jest autentycznie zaskoczona.
- To tu?
- Tak.
- No ciekawie się zapowiada.
- Nie wiem skąd ci wszyscy ludzie. Nie są związani z moim celem.
- Aha. Ale idziemy, tak?
- Idziemy oczywiście.
Kawałek pod górkę, potem słuszne drewniane schody i stają na górze Sobień w ruinach średniowiecznego zamku. Niewiele go zostało, ale Iza i tak jest zachwycona. Szczególnie widokami z platformy wybudowanej do ich podziwiania. Oczy jej błyszczą i cały czas się uśmiecha. Paweł nabiera pewności, że naprawdę udało mu się ją zaskoczyć. Wyjmuje telefon z marynarki i prosi młodego chłopaka aby zrobił im zdjęcie. Przecież tak robią pary. Uwieczniają wspólne szczęśliwe chwile. Nie powie jej tego. Zaraz by usłyszał, że oni nie są parą, szczęśliwą, żadną w ogóle. A on chce mieć zdjęcie. Stąd, tu widzi ją szczęśliwą prawdziwie. Paweł czeka cierpliwie, aż ona się nacieszy tymi sterczącymi resztkami kamieni, zajrzy we wszystkie dziury i wypodziwia widoki. Potem sprowadza ją na parking. Tam trwa jakaś impreza promująca jutrzejsze wyścigi. Jest kilka namiotów z pamiątkami i słodyczami, i kilka rajdowych samochodów. Paweł postanawia kupić coś do picia, a Iza korzystając z okazji rozejrzeć się w tym bałaganie. Podchodzi do jednego ze stoisk gdzie trwa konkurs. Młody, całkiem przystojny mężczyzna właśnie rzuca w eter pytanie:
- Ile, w kilometrach, wynosi Wielka obwodnica Bieszczadzka?
- 147 km, około. Różne źródła, różnie podają. – Odpowiada Iza jako pierwsza i jako jedyna.
- Gratuluję pani w niebieskiej sukience. Nagroda jest do odebrania od razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz