piątek, 19 października 2018

Inwestor - odcinek szósty.






- Sprzątamy tu i jedziemy.
Wiele sprzątania nie mieli. Raptem jedna lina do odwieszenia i jeden sznurek. Ponowne skompletowanie na sobie odzieży i gotowe. Izie poszło oczywiście znacznie szybciej, co było oczywiste z uwagi na jej skąpą, wręcz ascetyczną ilość garderoby. Paweł potrzebował więcej czasu i to nie tylko ze względu na ilość odzieży, ale też dokładność w każdym ruchu. Krawata już nie założył. To było do przewidzenia. Skalany niestosownym wiązaniem popadł w niełaskę. Prezentował bowiem dwie mocne poziome rysy i kilka drobnych zmarszczek. Z rozpiętym kołnierzykiem Paweł prezentował się jeszcze bardziej nieprzyzwoicie, niż z krawatem w myszki. Iza omiatała wzrokiem szeroką przestrzeń stodoły z zapamiętaniem omijając jego postać. Przeważnie patrzyła w górę i milczała.
- Chodź.

Paweł otworzył ponownie wrota stodoły i na betonie pojawił się od razu ogromny kwadrat jaskrawego światła. Raził Izy oczy, balansujące ostatnio na granicy mroku i półmroku. Odwróciła się od tego oślepiającego punktu i podniosła z boiska krawat. Trzymając go w dłoni skierowała się do wyjścia. Nie uszło to oczywiście Pawła uwadze.
- Pamiątka?
Nic nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko skąpo. To znaczy zmieniła ułożenie warg. Tak na sekundę. Po tym drobnym geście, nie do rozszyfrowania przez niego, znów przywołała zamyślony wyraz twarzy. Wyszła na zewnątrz. Wbrew logice nie skierowała się jednak do samochodu. Szła wzdłuż stodoły, tuż przy jej brzegu, opuszkami palców głaszcząc szorstkie deski. Zadziorne. Lewa ręka, spuszczona wzdłuż ciała, trzymała krawat. Ciągnęła go za sobą. Po co? Nie było jasnej odpowiedzi. Stodoła się skończyła. Zaczął się jakiś budynek gospodarczy z jasnej cegły. Z kolei na jego końcu, przyklejony pod kątem prostym, stał biały dworek. Układając wszystkie zabudowania na placu w literę L. Tyle, że w lustrzanym odbiciu i do góry nogami. Iza chciała podejść bliżej. Pokonać schody i wejść na ganek. Powstrzymał ją Paweł.
- Chciałbym jechać.
Ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, że ona powinna chcieć tego samego. Stanęła. Wielkie, ciężkie, drewniane drzwi, okute żelazem, przyciągały jak magnes. Schowane we wnętrzu ganku, w cieniu czterech przysadzistych i mocno zaokrąglonych kolumn. Cztery rzędy podwójnych, prostokątnych okien po obu stronach ganku i dwa małe świetliki przy drzwiach. Całość przykryta drewnianym gontem. Miała ochotę tam zajrzeć. Jednak właściciel nie miał takiej ochoty. Zrezygnowała ze swojej ciekawości i zawróciła do samochodu. Paweł czekał na nią przy drzwiach. Otworzył je gdy podeszła. Wsiadła bez patrzenia na niego i automatycznie zapięła pasy. Kilka sekund później Paweł siedział już na miejscu kierowcy i odpalał samochód. Nawrócił na środku podwórka robiąc zamaszyste kółko i zostawiając za sobą głębokie bruzdy w wysokiej trawie. Przejechał przez zagajnik i dalej tą samą drogą, która ich tu przywiodła. Wyjechali na asfalt, na resztki asfaltu, na tej wąskiej szosie. Po niedługim czasie dotarli do skrzyżowania. Minęli ten sławetny parking, który już mocno opustoszał i pojechali w stronę hotelu.
- Głodna?
Nie potrafiła mu odpowiedzieć. Zdołała tylko pokręcić głową. Nie, nie była głodna. No na pewno nie jedzenia, jeśli już czegoś w tej chwili – to wiedzy. Informacji. Czegoś w stylu: jak podaje Wikipedia… aby dowiedzieć się, że wszystkie Izy wywiezione w Bieszczady tracą instynkt samozachowawczy, cierpią na syndrom sztokholmski, wymagają po powrocie leczenia specjalistycznego…
- Iza…
Paweł czekał chwilę na jakąś reakcję, ale nie doczekał się ani słowa. Iza siedziała gapiąc się zawzięcie w przednią szybę i ściskając w dłoniach krawat.
- Iza …
- …
- Iza powiedz, że nic ci nie jest.
- Nic mi nie jest.
- Powiedz, że wszystko w porządku.
- Wszystko w porządku.
- Na pewno.
- Na pewno.
Spojrzał na nią. Po jej policzkach płynęły łzy. Zjechał z drogi, zatrzymał się na poboczu i natychmiast wyskoczył z samochodu. Podszedł do jej drzwi i bez zwłoki je otworzył. Wziął ją na ręce i wyjął z auta. Chwilę dalej postawił na trawie. Ale z rąk nie wypuścił. Założył ramiona na jej plecy i mocno przyciskał do siebie.
-Iza masz prawo czuć to co czujesz takim jakie do ciebie dociera. Ładunkiem sprzecznych emocji nie pasujących do siebie. Możesz być i zła i zadowolona jednocześnie. Możesz czuć gniew, strach i spełnienie zarazem. Możesz. Masz takie prawo. To proces. Akceptacji, bądź odrzucenia. Odłóż na chwilę ten twój wredny pragmatyzm i pozwól sobie to poczuć. Może czegoś o sobie dowiedzieć. Mnie pozwól się dowiedzieć...
-Nie.
Oswobodziła się z jego ramion i ruszyła w stronę samochodu. Po kilku pośpiesznych krokach zniknęła w jego wnętrzu. Paweł stał nad rowem i analizował. Oj, prosiła się ta jego Iza w tej chwili... Zaimek, którego użył przed jej imieniem ostudził nieco jego zapędy. Nieco. Odwrócił się na pięcie i ponownie podszedł do jej drzwi.
- Wysiadaj.
Sekunda zwłoki na jaką sobie pozwoliła sprawiła, że ręka Pawła wyszarpała ją z wnętrza samochodu.
- Co ty wyprawiasz? Droczysz się, fochy stroisz, uprawiasz gierki? Testujesz swoja wytrzymałość, czy sprawdzasz moje możliwości? To może być ciekawe doświadczenie. Dla ciebie. Bo ja znam swoje możliwości, a ty - odkryłaś już granice?
Iza stała przed nim i nawet nie odważyła się drżeć ze strachu. Wyraz jego twarzy, cedzone pojedynczo słowa. Dłoń zaciśnięta na jej nadgarstku z zaciekłą determinacją. Głos w barwie rozgoryczenia... To wszystko jej dzieło. To ona to zrobiła. Próbowała przełknąć ślinę, kilka razy. W ustach miała tylko popiół. Zgliszcza z których nie mogła wydobyć ani jednego słowa. Podreptała więc tylko za nim, w kierunku, w którym ciągnął ją za rękę.
- Oprzyj ręce na masce.
Iza wygląda jakby nie zrozumiała co powiedział. Jakby się zawiesiła. Nie docierają do niej najprostsze komunikaty. Paweł nie sili się na żadne próby uruchomienia jej aplikacji pojmowania świata. Po kilku sekundach bez ceregieli popycha ją na maskę samochodu i mocno dociska jej dłonie do czarnej jak węgiel karoserii.
- Mają tu zostać. Oderwiesz je od samochodu zaczniemy od nowa. Zasłużyłaś sobie na piętnaście pasów. Każdą sztukę sama sobie policzysz, na głos. Pomylisz się – zaczniemy od nowa. Użyjesz innej części mowy niż liczebnik – zaczniemy od nowa.
Jednym zamaszystym ruchem zadarł jej sukienkę aż na plecy. Iza przybrała kolor kredy. Samochód Pawła stał tuż przy drodze, a co za tym idzie Iza, przytwierdzona do samochodu jego słowami, też stała przy drodze. Z wypiętym tyłkiem. Gołym wypiętym tyłkiem. I w tych okolicznościach przyrody miała dostać lanie. Wystawiona ze swoim poniżeniem na widok publiczny. - W tej sytuacji, to chyba pasowałoby zemdleć. - Ale chociaż bardzo tego chciała, nie udało jej się stracić przytomności. Zajęta próbami wywołania omdlenia, nie zauważyła, że Paweł ma już pasek w dłoni. Zorientowała się dopiero po tym jak znalazł się na jej tyłku. Mocne pewne uderzenie. Oczy natychmiast wypełniły się łzami. W ustach nie wiadomo skąd nagle pojawiła się ślina w nadmiarze, który trzeba było przełknąć. Zaraz poczuła na tyłku kolejne uderzenie... i kolejne.
- Proponuję ci zacząć liczyć.
I natychmiast kolejny pasek. Nie czekał aż złapie oddech, aż otworzy usta. Nie upewnił się nawet, czy ona jest wstanie wydusić z siebie jakieś słowa. Uniósł rękę do góry i kolejny raz spadł na jej, w tej chwili, czerwone pośladki. W tej chwili tylko czerwone, ale spokojnie, miało być gorzej. Iza po raz kolejny przełknęła nadmiar śliny, a to co zostało w ustach rozprowadziła szybko językiem po podniebieniu. Po tej skomplikowanej operacji, po kolejnym klaśnięciu zdołała wychrypieć:
- Sześć.
- Źle. Nie słyszałem pierwszych pięciu.
Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień kolejny pasek.
- Jeden.
W odstępach dwu, trzy sekundowych. Chociaż wiedziała, była pewna, że wszystkie są takie same, to czuła, że każdy następny jest gorszy od poprzedniego. Ze trzy razy gorszy. Po tym potęgowaniu uznała, że ostatni musi być nie do zniesienia.
- Dwa. Trzy. Cztery. Pięć.
Iza miała ochotę wgryźć się w tę czarną karoserię, na którą kapały jej łzy, głośno dudniąc o metalową powłokę. Albo chociaż przygryźć własną wargę, mocno. Do krwi. Bała się. Bała się że nie zdąży. Nie wyrobi się między uderzeniami i będzie musiała zaczynać odliczanie od początku.
- Sześć. Siedem. Osiem... Piętnaście.
Dobrnęła. Sama nie bardzo zdawała sobie sprawę jak jej się to udało, ale dotrwała do końca. Bez zaczynania od początku. To istotne. Już po pierwszych pięciu niepoliczonych razach, była pewna, że tego nie zniesie. Jednak zniosła i przeżyła. To też istotne, bo była pewna, że efektem niezniesienia będzie śmierć. Ale przeżyła. Jest tego pewna. Niezwykle dobitnym dowodem tego faktu jest jej tyłek, który żyje w tej chwili własnym życiem. Pulsuje, piecze, szczypie... Nie ma odwagi go nawet dotknąć. Wyprostować się nie ma odwagi, bo to wiąże się z uruchomieniem mięśni, a to z kolei, z nie wiadomo czym. Paweł nie miał tak dalece wnikliwych wniosków. Złapał ją za ramiona i postawił do pionu. Iza, podczas tego szarpnięcia, miała ochotę pazurami przytrzymać się lakieru na masce, ale ostatecznie odpuściła. Sukienka zjechała z jej pleców po tyłku aż do kolan i lekko się zakołysała. Iza spojrzała w stronę drogi i znowu zbladła. Tuż obok przejechał sznur samochodów. Chwila przerwy. Krótka. I kolejny samochód. Straż Graniczna. Stanęli obok nich i otworzyli okno:
- Tutaj nie wolno się zatrzymywać. Proszę odjechać.
Paweł spojrzał na Izę, ta zrobiła minę winowajcy, niezmiernie skruszonego winowajcy i posłała w okno strażników przepraszające spojrzenie:
-Siku...
Panowie na ten komunikat uśmiechnęli się tylko wyrozumiale.
- Już odjeżdżamy. Prawda skarbie?
Na przypieczętowanie swoich słów Paweł klepnął Izy tyłek. Nie podskoczyła. Świerczki stanęły jej w oczach, ale uśmiech przyszykowany dla panów strażników nie zniknął z jej twarzy.
- Oczywiście.
Patrol odjechał, a ona pomaszerowała do samochodu. Otworzyła drzwi, popatrzyła na siedzenie i oznajmiła:
- Nie usiądę.
- Jak chcesz. Zamknij drzwi i...
Zrobiła co kazał. Z tym, że jednak najpierw wgramoliła się na swój fotel. Paweł usiadł za kierownicą i też zamknął drzwi.
- O, jednak siedzisz. Ta mina pasuje do reklamy maści na hemoroidy.
Po kilku sekundach ciszy oboje wybuchnęli śmiechem. Jeszcze wczoraj byłoby to nie do przyjęcia. Dzisiaj zaczynała rozumieć. Pojmować sens kary i tego co ona jej daje. Co daje jemu.
- Co by się stało gdyby przyłapali nas chwilę wcześniej?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ty?
- Chyba potrzebowałbym dobrego adwokata.
- Ty jesteś dobrym adwokatem.
- Powołałbym się na chwilową niepoczytalność.
- A ja?
- Ty też powinnaś.
Znowu zaczęli zanosić się śmiechem. Oboje bez zastrzeżeń uznali sytuację za zabawną. Iza złapała swój fotel za brzegi obiema rekami i uniosła wysoko tyłek, aby ten niekontrolowany śmiech przestał ocierać o siedzenie jej obite pośladki. Paweł oczywiście to zauważył, ale słowem się na ten temat nie odezwał.
Wjechali na parking przy restauracji, Paweł precyzyjnie zatrzymał samochód, dzięki czemu, niemal natychmiast mogli z niego wysiąść. Iza przyjęła to z nieukrywaną ulgą. Zdecydowanie wolała stać niż siedzieć. Przynajmniej dzisiaj.
- Co mnie tam czeka? Ławy drwala, krzesło inkwizytorskie, rozżarzone węgle w fotelu czarownicy?
Na te rozważania Paweł szeroko się uśmiechnął i nawet oczy mu się zaświeciły, co pozwalało sądzić, że coś wymyślił. Radocha którą miał dawała pewność, że to coś głupiego. W samochodzie otworzył się bagażnik, Paweł zanurkował na chwilkę do środka i zaraz z powrotem stał obok Izy trzymając w ręku okrągły zagłówek z dziurą pośrodku, taki do zakładania na szyję kiedy chce się zdrzemnąć w samochodzie.
- Proszę.
Iza zabrała od niego dziwaczną poduszkę i wcisnęła ją sobie pod pachę.
- Nie ma to jak iść do lokalu ekskluzywnego z własnym poddupnikiem.
Stanęli u wejścia i natychmiast pojawił się obok nich kelner. Po wymianie kilku zdań odprowadził ich pod okno do niewielkiego kwadratowego stolika. Odsunął Izie krzesło i ze stoickim spokojem obserwował, jak ona, przed posadzeniem tyłka, układa na krześle przyniesioną ze sobą poduszkę. Mościła się na siedzeniu, wiercąc przy tym pupą i wykonując dziwne manewry. Paweł obserwował wszystkie jej poczynania z nieskrywanym rozbawieniem. W końcu udało jej się znieruchomieć. Podniosła wzrok znad stolika i skierowała go na kelnera. Posłała mu przepraszający uśmiech, używany już dzisiaj po raz drugi. Kelner zdołał zachować pokerową twarz profesjonalisty. Nawet mu powieka nie drgnęła. Iza oddałaby w tej chwili dużo pieniędzy zarobionych u Pawła, za ujawnienie kelnerowych myśli.
- Dam panu czterocyfrowy napiwek jak pan mi zdradzi wnioski ze swoich obserwacji.
Kelner wreszcie pozwala sobie na delikatne rozluźnienie i nieznacznie unosi kąciki ust.
- Zdradzić mogę jedynie sekrety naszej karty.
- Jak tam chcesz. Ale szkoda.
Całe to jej siadanie i tak psu na budę się zdało, bo jak tylko usiadła, natychmiast przypomniała sobie, że ma zaległą wizytę w toalecie. Odsunęła krzesło i wstała.
- Jednak się rozmyśliłam. Nie będę jeszcze siedzieć. Przepraszam na chwileczkę.
Odeszła od stolika i poczłapała w wiadomym kierunku. Elegancka restauracja, w której Paweł zaplanował obiad w niczym nie przypominała wczorajszej rustykalnej jadłodajni. To mogłoby być znakiem, że wracają do normalności. Mogłoby być, gdyby nie fakt, że nie było. Wizyta Izy w toalecie była długa. Złośliwie długa i przeciągnięta do granic możliwości. Tych które nie chciały już za nic na świecie dłużej siedzieć w kiblu, nie ważne w jak słusznej sprawie. Wróciła na salę. Podeszła do stolika na którym stały trzy filiżanki po kawie i dwa kieliszki z resztkami wody.
- Brawo. 40 minut. Udało ci się przekroczyć próg moich najśmielszych wyobrażeń dotyczących tej sceny.
To jednak nie wszystko co miała zamiar mu zaserwować w ramach zawoalowanego rewanżu. Iza postanowiła za jednym zamachem przekroczyć kilka progów. Dlatego na serwetce, obok jego talerza, położyła korek analny, który jeszcze nie tak dawno nosiła w sobie.
- Właśnie zafundowałaś sobie kolejne lanie.
- Wcale nie.
- Nie?
- Wypadł.
- Wypadł?
- Proponuję abyśmy przyjęli tę wersję wydarzeń.
- Bo...?
- Bo to dobra wersja, słuszna i wiarygodna.
- Nie bardzo. Znam się na tym sprzęcie. Nie wypada.
- Nie wypada znać się na tym sprzęcie.
- Dobrze. To mówisz, że wypadł.
- Tak wypadł. Możesz szybciutko w to uwierzyć. Proszę.
- Dobrze. Menu. Osobiście polecam stek z tuńczyka albo dziczyznę.
Iza próbowała się skupić, ale jej wzrok biegał bez przerwy po obrusie, co chwilę lustrując Pawła zastawę. Korek nie zniknął. Leżał na serwetce obok talerza, jakby był standardowym nakryciem stołu w tej restauracji. Wyglądało na to, że Paweł będzie jadł w jego towarzystwie. Iza po chwili zastanowienia, które nie skutkowało w żadne wnioski skapitulowała.
- Zjem to co ty.
- Bez żartów.
- Po prostu zamów podwójnie.
- Dobrze.
Kelner pojawił się natychmiast po tym jak Paweł podniósł wzrok znad karty i przekręcił głowę w jego stronę. Jeśli zauważył korek, jeśli wiedział co to, jeśli ten widok go szokował, zniesmaczał, albo bulwersował, to ukrywał to po mistrzowsku.
- Co się dziś znajduje pod hasłem: dziczyzna?
- Daniel.
- Co pan poleca do daniela?
- Korzenne piure dyniowe, szalotki karmelizowane i sałatkę z buraczków.
- Świetnie. Poprosimy dwa razy.
- Podać jeszcze coś do picia?
- Ja już dziękuję. Iza...
- Woda niegazowana, albo nie. Jest sok z czarnej porzeczki?
- Oczywiście.
- To poproszę.
- Oczywiście.
Kelner się oddalił, a Iza nie wytrzymała.
- Weź to schowaj.
- To ty to przyniosłaś. To sama schowaj. Najlepiej tam skąd to wyjęłaś.
- A to se trzymaj. Gdzie chcesz.
Miała ochotę jeszcze coś dodać, ale to prawdopodobnie wywołałoby dialog prowadzący do dyskusji. Zbędnej dyskusji, zakończonej kłótnią. Dlatego odpuściła. Ostatecznie to tylko niewielka masa tworzywa sztucznego. Gdyby była kulką, mogłaby być na przykład zabawką dla kota. - Tylko dlaczego on postępuje wbrew swej naturze. Czemu robi to co robi i dlaczego? Jakby występował w przebraniu. Paweł nie kot. - Iza znowu ma głowę pełną analitycznych myśli. Na szczęście do stolika zbliża się kelner z ich zamówieniem. Stawia przed nimi posiłek i dyskretnie się oddala.
- Wygląda nieźle. Smacznego.
- Dzięki.
Po posiłku, którego Iza nie skonsumowała nawet w połowie, przy ledwie upitym soku, gapiąc się w okno, trawiła dzisiejszą rzeczywistość. Jej myśli stały właśnie u wrót stodoły, kiedy do uszu dotarł dźwięk sprowadzający ją pośpiesznie do stolika w restauracji.
- Deserek?
- Nie, dziękuję.
- A ja chętnie. Ale nie tutaj. Chcesz jeszcze coś?
- Chce stąd iść. Nie siedzieć tu ani minuty dłużej niż to konieczne.
Paweł nie zawołał kelnera, nie poprosił o rachunek. Wyjął portfel, otworzył go, odliczył pięć stuzłotowych banknotów i położył na stoliku. Iza już stała obok ze swoją poduszką pod pachą. Paweł złapał ją za rękę i poprowadził w stronę wyjścia. Po kilku krokach, ona sobie o czymś przypomniała. Otworzyła usta i wypadła z nich jedna przedłożona samogłoska.
- Aaaaa...
Obejrzała się przez ramię, przeszukała wzrokiem stolik, serwetkę obok talerza, no i korka tam nie znalazła.
- Ten napiwek, to zadośćuczynienie za straty moralne na jakie kelner był przy nas narażony?
- Niezły był. Uznałem, że zarobił uczciwie.
- Ty masz sumienie.
- Nie przesadzaj. Wiesz ile kosztowała filiżanka kawy? 25 złotych. A ja wypiłem przez ciebie trzy. Wisisz mi …
- Półtora loda. W paszczu pietdiesiat.
- Masz nieaktualny cennik, ale nie kłopocz się tym. Zarówno waluta jak i przelicznik mi odpowiada.
Zanim otworzył samochód, podszedł do kosza, wyjął z kieszeni korek, który faktycznie zakłócił mu w posiłek i pozbył się go.
- Czemu to zrobiłeś?
- Coś taka oburzona? Przecież go nie lubiłaś.
- Ale...
- Nie kolekcjonuję tego typu pamiątek. Do celów właściwych, już nigdy bym go nie użył.
- To przeze mnie?
- Tak.
Iza spochmurniała. Znowu to samo. Zrobiła coś, co jej zdaniem nie powinno nieść ze sobą żadnych konsekwencji, a jednak. Tego jeszcze nie ogarniała. Albo wręcz przeciwnie, ogarnęła tylko jej zarozumiałe ego uznało, że niesubordynacja będzie najlepszym pokazem ich suwerenności.
- Hej. - Paweł uniósł delikatnie jej podbródek. - Nie martw się. Przecież wypadł. Może był zepsuty.
Pocałował jeszcze w czubek nosa i zaraz potem otworzył przed nią drzwi samochodu. Iza ułożyła sobie poduszkę na siedzeniu i wgramoliła się do środka. Musiała przyznać, że poddupnik był świetnym pomysłem, dawał przy zetknięciu z siedzeniem, spore poczucie ulgi. Ponadto amortyzował jazdę. Wracali do hotelu. Ona znowu popadała w ten dziwaczny nastrój. Jakby ktoś wlewał powoli do jej głowy jakąś gęstą, lepką substancję, która spowalnia jej procesy myślowe i zakłóca komunikację między neuronami w polu synapsy. Jednak odpowiadała na jego pytania. Uśmiechała się. Nawet pogłośniła radio udając, że piosenka która właśnie w nim leciała żywo ją interesuje. Wszystko po to żeby się nie czepiał. Żeby nie drążył i nie analizował jej przypadku, miała dosyć wyciągania wniosków na swój temat. W hotelowej recepcji na szczęście nastąpiła zmiana i Iza nie musiała ponownie stawać twarzą w twarz z kobietą, której Paweł rano opowiadał o ich seksie na stole. Oczywiście subtelnie. W holu nadal panował tłok. Między typową ludzką zbieraniną, nader często, pojawiały się młode osobniki ubrane w kombinezony, charakterystyczne dla kierowców biorących udział w rajdach samochodowych. Albo biorących z parkingu kobiety, na przejażdżki. Iza jeszcze raz wróciła pamięcią do porannej rozmowy z panią recepcjonistką i przypomniała sobie, że tak, że skończyło się na seksie, ale zanim o seksie, rozmawiali o bałaganie w holu spowodowanym lokowaniem gości na jutrzejsze wyścigi. Iza powzięła przekonanie iż nie można mieć takiego ogromnego długu wobec karmy, aby jednego dnia sprowadzić na siebie wszystkie możliwe nieszczęścia i plagi, popełnić wszystkie możliwe błędy, oberwać całą możliwą pule kar. A może była w błędzie? I tak i nie. Nie, bo karma rzeczywiście nie była aż tak mściwa i postanowiła oszczędzić jej ponownego spotkania z kierowcą Michałem. Tak, bo karma nie przewidziała, że Iza będzie próbowała brać swój los w swoje własne ręce i, że go upuści.
- Paweł daj mi kluczyki od samochodu.
- Nie musisz uciekać. - Pochylił się nad nią i resztę wyszeptał do ucha. - Przestań się bać. Korek już odpuściłem. Za jazdę z rajdowcem odpokutowałaś. Możesz być spokojna.
Spokojna. Ta jasne. Nie będzie spokojna dopóki się nie dowie czy rajdowiec ma jej numer telefonu. No ale zaraz, może faktycznie, w sumie to tylko kilka cyfr. Po prostu numer. Poznajesz kogoś, dajesz mu kontakt do siebie... - Ta, ale w jakich okolicznościach. Nie moja droga to nie jest tylko numer. Pedałuj do samochodu. - Pastwi się nad nią lektor z Sodomy.
- Moja torba od wczoraj jeździ na tylnym siedzeniu. Laptop, telefon, morderstwo u Kinga...
- Aha.
Podał jej kluczyki, ona porwała je odrobinę zbyt zachłannie i pośpiesznie się oddaliła.
- Zaczekam na ciebie!
Krzyknął za nią, ale nie był pewien czy go usłyszała.
Dopadła do auta, wyłączyła alarm, otworzyła drzwi, postawiła torbę na siedzeniu i odszukała telefon. Podała hasło dostępu i na wyświetlaczu pojawiły się informacje. 7 nieodebranych połączeń i 12 SMS-ów. Ale jeszcze miała nadzieję. Może po prostu ktoś umarł. Wyświetliła listę połączeń, zamknęła. Zajrzała do SMS-ów i już wiedziała, że nikt nie umarł. Ale chyba powinna przemyśleć Pawłową sugestie co do ucieczki. Usiadła na betonowej płycie parkingu, zupełnie ignorując opór obolałego tyłka. Plecy oparła o tylne koło samochodu. Kolana podciągnęła pod brodę i szczelnie owinęła sukienką. Postanowiła chwilowo nie wracać. Ani do holu. Ani do pokoju. Ani do Pawła. Musiała się zastanowić czy zrobiła coś złego. Tydzień temu uznałaby, że nie. Dzisiaj nie wiedziała. Nie miała pojęcia. Albo inaczej, była pewna, że narobiła sobie kłopotów. Ta reakcja, jej samej, wydała się przesadzona. Ale jak tu nie przesadzać znając podejście Pawła do jej kontaktów z ludźmi. Znowu zatrudni pasek do przywracania równowagi we wszechświecie. Nie, nie ma mowy. Nie wraca tam. Woli siedzieć, niemal gołym tyłkiem, na betonie przy samochodzie, niż wyjaśnić Pawłowi sytuację. Tamten też. Kto to? Jakiś psychol? Dostał jej numer raptem kilka godzin temu. Nie mają ze sobą nic wspólnego, żadnych punktów stycznych, prócz tego jednego kursu do Tyrawy Wołoskiej i 7 połączeń, 12 SMS-ów? Gruba przesada. Czuła że lepka substancja w jej głowie gęstnieje. Czuła, że grzęźnie we własnych myślach.
- Iza? Iza.
Musiała tak siedzieć i się miotać dłuższą chwilę, skoro zaniepokoiła Pawła na tyle, że przyszedł jej szukać.
- Iza... Skarbie odezwij się do mnie.
- Nie umiem pomyśleć.
Paweł usiadł obok niej. Oparł się plecami o kawałek opony i kawałek nadkola. To był z jego strony niezwykły przejaw troski i solidarności. Garnitur do wyrzucenia. Czekał.
- Dałam mu swój numer telefonu. To znaczy on go zapamiętał. Zapamiętał, raz tylko usłyszane, przypadkowe cyfry. Nie tłumaczę się. Nie uwierało mnie to, bo nie miało żadnego drugiego dna, ukrytego znaczenia. Ale kiedy zobaczyłam te siedem połączeń i dwanaście SMS-ów. W sumie to bez znaczenia ile. Ale w sumie to trochę dużo jak na kilka godzin. Teraz się zastanawiam czy to coś złego. I nie umiem tego ocenić. I jeszcze ty nic nie wiesz i nie wiem jak ci o tym powiedzieć.
- Aha.
Siedzieli sobie w otoczeniu betonu i stali. W Pawła naturalnym środowisku. Jeśli się wściekał, to świetnie to maskował stoickim spokojem. Niestety karma, która odwlekła przyjazd Michała, tak aby Iza z Pawłem spokojnie dotarli do pokoju, nie przewidziała, że oni usiądą na parkingu, przy samochodzie i będą na niego czekać.
- Czy ty masz ochotę się z nim pieprzyć?
- Nie możesz od czasu do czasu zachować się jak normalny człowiek i używać eufemizmów.
- Masz?
- Nie mam.
- Zdaje sobie sprawę, że twoja ciekawość jest fundamentalna, przez co bardziej niebezpieczna.
- Nie mam ochoty się z nim pieprzyć.
- Na razie. Ale w porządku.
Wstali. Otrzepali ubranie z resztek betonu i szarego pyłu. Paweł otworzył tylne drzwi samochodu i zabrał z siedzenia jej czerwoną skórzaną torbę, którą sam jej wybrał i sprezentował. Zamknął drzwi i samochód, i zamierzał zabrać ją wreszcie do pokoju. Jednak kiedy się odwrócił, jego wzrok padł na faceta przechodzącego obok i udającego się w kierunku hotelowego wejścia.
- O, witam panie Michale. Dobrze, że pana widzę, bo mam pytanie. Czy jest pan psychopatą?
Jezu Chryste. - Pod Izą ugięły się kolana. - Skąd on wie jak on ma na imię. Matko, ale chryja. Znowu przez nią. Michał podszedł bliżej. Nic jeszcze nie powiedział, ale widać było, że coś mu po głowie chodzi. Spojrzał na Izę, spoważniał. Potem na Pawła i się odezwał.
- My się jeszcze nie znamy. Michał Kownacki. - I wyciągnął do Pawła rękę.
- Paweł Wagner. - A ten odwzajemnił gest. - To jak, jest pan psychopatą?
- Chyba się domyślam skąd to pytanie, ale wyjaśnienia należą się nie panu, tylko pani Izie. - Odwrócił się do niej i ze wzrokiem spaniela przyznał - Próbowałem sprawdzić, czy dobrze zapamiętałem. Po państwa reakcji wnioskuję, że tak. I może, żeby już dłużej nie trzymać pana w niepewności, odpowiem – nie jestem psychopatą.
- Chyba mnie pan nie uspokoił.
- Nie zależy mi na pańskim spokoju.
- A powinno. Kiedy jestem niespokojny, robię się niebezpieczny.
- Rozumiem, że teraz należy się przestraszyć.
Paweł szykował się do elokwentnej riposty, ale w tym momencie wkroczyła Iza.
- Panowie. Jeśli już skończyliście obsikiwać teren, to chciałabym wtrącić słówko. Panie Michale, nie miałam telefonu przy sobie, kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu kumulację pańskiego zainteresowania, trochę mnie ono przytłoczyło. Dostał pan ode mnie numer pod wpływem niezobowiązującej zabawy. Mam prośbę – proszę z niego nie korzystać.
Michał wziął głęboki oddech. Spojrzał na Pawła, potem na Izę i wycedził:
- Dobrze. Jeśli właśnie tego pani sobie życzy, ale proszę pamiętać, że pani może z niego skorzystać w każdej chwili.
Paweł wyraził swoją opinię na temat tych deklaracji, wywracając niegrzecznie oczami. Jeszcze kilka minut wcześnie Iza była pewna, że ktoś tu oberwie i niemal całkowicie przekonana, że tym razem to nie będzie ona. Tymczasem nikt do nikogo nie rzucał się z pięściami. Kiedy cisza z krepującej zaczynała stawać się nieznośnie krępująca, Michał pożegnał się z nimi i poszedł w stronę hotelu. Kilka sekund po nim oni zrobili to samo. Paweł w milczeniu niósł jej czerwoną torbę. Nie trzymał jej reki, nie przyciągał do siebie, nie obejmował. Może szykował jej przestrzeń z prawem do odrobiny decyzyjności, albo po prostu wietrzył jej klatkę.
- Czemu nic nie mówisz?
- Wszystko zostało już chyba powiedziane.
- Doprawdy? A, złóż zawiadomienie w prokuraturze o nękaniu! Wyrzuć ten telefon! Zniszcz kartę! Skasuj numer!
- Zapisz sobie jego numer. To normalny zdrowy facet. Może będziesz kiedyś potrzebować kierowcy.
- W Bieszczadach...
- Mieszka w Wilanowie. Prawo jazdy zdał za pierwszym razem. Miał cztery stłuczki, ale żadnego poważnego wypadku drogowego. Dwa lata temu, w Rajdzie Rzeszowskim, podczas dachowania złamał rękę. Ma na koncie cztery mandaty za złe parkowanie – zapłacone. 40 minut siedziałaś w kiblu.
Zatkało ją. Poczłapała więc po prostu obok niego do pokoju. Ledwo przekroczyli próg, ledwo zamknęli drzwi, zrzuciła kieckę i zsunęła sandały. Zostawiła je tam gdzie spadły, czyli przy drzwiach wejściowych i pomaszerowała prosto pod prysznic. Stanęła w strumieniu chłodnej wody. Kiedy tylko dotarła ona do jej pośladków, natychmiast odskoczyła. Za chwile jednak spróbowała jeszcze raz i tym razem już nie stchórzyła. Wytrzymała. Woda niosła ze sobą błogie orzeźwienie. Kilka chwil i poczuła chłodne powietrze wypełniające kabinę. Razem z nim zjawił się też Paweł. Chwycił ją w talii, odwrócił do siebie i bez słowa po prostu zaczął całować. Jego ręce zatrzymały się na jej pośladkach. Położone tam z niezwykłą delikatnością. Przykrył opuszkami palców jej podrażniona skórę. Ani na chwilę nie przerwał zachłannych pocałunków. Stali pod deszczownicą, woda wlewała im się do ust, podtapiała język, ściekała do gardła. Dławiła nieskończoną ilość razy, zanim Paweł nasycił się nią na tyle, by pozwolić jej odetchnąć. Iza odsunęła się odrobinę, aby zniknąć z pola działania deszczownicy i przetrzeć mokrymi dłońmi zalane oczy. Paweł rozsmarował sobie na dłoniach żel i rozpoczął leniwe, systematyczne mycie Izy. Szyja, ramiona, plecy. Żebra, pachy i ręce wyciągane wysoko do góry. Kolejna porcja żelu i piersi, obojczyk, obojczyk, piersi, brzuch. Kolejna porcja żelu. Osunął się przed nią na kolana. Wziął w dłonie jej stopę, przemył i odstawił do brodzika. Jego ręce powędrowały wyżej do kolana, a potem w bok. Przeniosły się na drugie kolano i zsunęły do kostki. Podniósł drugą stopę i przemył resztkami spienionego żelu. Nie wstając z klęczek ponownie sięgnął do dozownika i wypełnił żelem dłonie. Położył je nad jej kolanem i wolno przesuwał po udzie w górę, aż jego lewa dłoń dotarł do biodra. Prawa natomiast zatrzymała się w pachwinie. Na chwilkę. Stamtąd szybko przemieściła na jej krocze. Druga ręka ostrożnie przemywała resztkami piany jej pośladki i kość ogonową. Oddech Pawła znalazł się tak blisko jej łechtaczki, że musiała jęknąć z wrażenia. Odsunął się od niej, uzupełnił żel i przysunął bliżej drugiego kolana. Teraz prawa ręka wylądowała na zewnątrz i sunęła po udzie do biodra. Lewa wolno zbliżała się do pachwiny. Zatrzymała się na sekundę i natychmiast skręciła aby znaleźć się między jej nogami, między wargami, na łechtaczce, u wejścia do pochwy, w pochwie... Prawą ręką mył ostrożnie resztkami piany jej kość ogonową i pośladki. Jego palec, stosunkowo łatwo, pokonał opór zwieracza i wśliznął się na kilka króciutkich chwil w jej tyłek. W tym czasie jego oddech ponownie znalazł się tuż obok łechtaczki. Iza jęknęła i oparła plecy o ścianę. Paweł wstał i zaczął namydlać siebie. Potem oboje weszli pod strumień wody, aby pozbyć się resztek piany. Wyszli z kabiny. Iza od razu wskoczyła w szlafrok i kąpielowe kapcie. Postanowiła się nie wycierać. Z lenistwa. Skwar na dworze wysuszy ją w try miga. Zostawiła Pawła w łazience i przeszła na taras. Tam z zaskoczeniem stwierdziła, że to już nie skwar, ale duchota. Popołudniowe słońce nie paliło tak niemiłosiernie, ale nagrzane otoczenie chciało oddać jak najwięcej swojego ciepła do atmosfery. Iza umościła się na leżaku. Mięciutki materac, dobrze wyprofilowany zagłówek i widok z tarasu dawały poczucie komfortu. Leżała sobie na boku z podkulonymi kolanami i podziwiała Bieszczady. Do póki nie przyszedł Paweł.
- Połóż się na brzuchu.
Nie pytała. Po prostu wykonała polecenie. Nie ważne co chciał zrobić. Nie mogła z nim walczyć. Paweł podciągnął jej szlafrok, nałożył na pośladki jakąś kleistą maź i wcierał ją okrężnymi ruchami.
- Ssssssyyyyyyyyy...
- No wiem. Ale to pomoże.
Nie było to specjalnie przyjemne, ale w jego działaniu wyraźnie malowała się troska. Ona zmuszała Izę do zaciśnięcia zębów i przełknięcia jej bolesnych skutków ubocznych. Dokładność zawsze leżała w Pawła naturze. Nie inaczej było i tym razem. W trakcie zabiegów z maścią nie pominął żadnego szczegółu w jej anatomii, włącznie z zakończeniem jelita grubego.
- Niech to sobie wsiąka. Nie wierć się teraz przez jakiś czas, bo masz tłusty tyłek.
- Jesteś bezczelny.
Paweł poszedł umyć ręce i wrócił z laptopem. Usiadł na leżaku obok niej i słuchał jak odpoczywa. Równe, miarowe oddechy pozwalały sądzić, że zasypia. Ucieszyło go to. Na wszystko najlepszy jest przecież zdrowy sen. On miał zamiar popracować. Nadrobić zaległości piątkowego popołudnia. Zaczął przeglądać mejle, ale za nic nie mógł się skupić. Wzrok co chwilę uciekał mu na sąsiedni leżak i odsłonięty tyłek jego użytkowniczki. Nie. Musi jej dać odpocząć, a sobie przywrócić rygor. Jutro wracają do rzeczywistości. Pozwoli sobie dzisiaj jeszcze na jedno. Ale nie w tej chwili. Za dwie godziny. Dwie godziny popracuje, ona się dwie godziny prześpi. Wtedy się do niej dobierze.
Punkt ósma zatrzasnął laptopa. I tak przez ostatnie piętnaście minut nic w nim nie robił tylko gapił się na zegarek. Kilka dokumentów będzie musiał przeczytać jeszcze raz, bo nie ma bladego pojęcia o ich treści. Poszedł budzić Izę. Leżała na boku z podciągniętymi kolanami i mocno rozrzuconym szlafrokiem. Odsłaniał jej nagie uda, ramiona i piersi. Paweł przez ostatnią godzinę obserwował jak we śnie, gniewnie szarpała się z okryciem. Pewnie przez tę pogodę. Stojące w miejscu powietrze. Parne, może nawet burzowe. Położył się ostrożnie za jej plecami. Opuścił rękę i opuszkami palców badał efekty swoich zabiegów opatrunkowych. Maść się wchłonęła, ale gwałtowna reakcja Izy na dotyk, świadczyła o tym, że jeszcze skóry nie zregenerowała. Zmieniła natomiast jej kolor. To soczyste bordo, przybrało teraz odcień dojrzałej maliny. Paweł zauważył również, że na pewno będzie miała kilka siniaków. Niezły początek. Oparł się na łokciu, podziwiał jej profil i całował ramię.
- Izaaa... Skarbie.
- ...
- Iza...
- Mmmmmm...
- Iza już po ósmej.
- Nie.
- Tak.
- Kiedy?
- Dzisiaj.
- To do jutra.
- Nie, nie, nie. Do jutra jeszcze cztery godziny. Ja mam jeszcze w tym czasie coś do zrobienia.
- To rób.
- Potrzebna mi jesteś do tego.
- Bardzo?
- Bardzo, bardzo.
- Ała!
- Co?
- Nie mogę się przeciągnąć! Bo mi skóra na tyłku pęka!
- Nie pękaj mała. Chodź do salonu.
- Tu jest dobrze.
- Chodź, tego czego chcę nie możemy robić tutaj.
- Co ty chcesz robić?
- Mam ci opowiedzieć?
- Tak.
- Zdejmę twój szlafrok. Każe ci położyć się na plecach. Na dywanie. Podciągnąć stopy obok tyłka. Pięty docisnąć do pośladków, aby ciasno zasznurować twoje nogi, łydkę razem z udem. Zaczynając od zgiętego kolana. Po kolei jedną i drugą. Potem pomogę ci kleknąć na tych spętanych nogach. Pociągnę ręce na plecy i zwiąże razem nadgarstki. Zrobię plecionkę do łokci i zasznuruję, żebyś żadnym szarpnięciem nie rozwiązała.
- Ała. Czy to aby na pewno konieczne?
- Będziesz wolała być związana. Zasłonie ci też oczy i zaknebluje usta.
- Co? Knebel?
- Będziesz chciała krzyczeć, a jesteśmy w hotelu, nie w stodole.
- W stodole nie krzyczałam.
- W stodole nie miałaś zbitego na kwaśne jabłko tyłka.
- A, to o to chodzi.
- Też.
- Nie wiem czy chcę.
- To nic. Nie musisz tego wiedzieć. Ja chcę. Ty miałaś mnie dzisiaj słuchać. Pamiętasz jeszcze?
- Właśnie sobie przypomniałam.
- W samą porę.
- No to chodźmy.
Usiadła na brzegu leżaka i naciągnęła szlafrok nie wiadomo po co. Chyba tylko po to, żeby scenariusz mu się zgadzał. Wstała i przeszła do salonu. Tam zastała przygotowane do zbrodni miejsce. Niewielki szklany stolik, który stał na środku dywanu został z niego zsunięty i przeniesiony obok kanapy. Na tym stoliku leżały osobno trzy zestawy sznurka. Dwa takie same jeden chudszy. Opaska na oczy. Skórzany pasek z kulką. Pawła pasek. Dwie duże metalowe kule połączone sznurkiem. I scyzoryk sprężynowy. Paweł uznał, że dość się już napatrzyła. Podszedł do niej i zsunął szlafrok z jej ramion. Zrzucił go na podłogę.
- Mogę zacząć? Początek znasz.
O dziwo Iza pojęła czego od niej chce. Przeszła na dywan, przykucnęła, potem ostrożnie usiadła, następnie położyła się i przyciągnęła pięty jak najbliżej pośladków. Gapiła się w sufit. Po krótkiej chwili zobaczyła klękającego obok niej Pawła ze sznurkiem w dłoni. Zrobił dużą pętlę obejmującą jej kolano. Potem rozłożył szorstki pleciony sznurek na jej nodze. Przeplatał ze sobą, dociągał i układał, aż powstał misterny drabiniasty wzór. Ułożone rosnąco szczebelki w miejscu złączenia łydki i uda. Po obu stronach. Ciasny. Wrzynał się w ciało i trochę drapał. Paweł sięgnął po drugi zestaw liny i przeniósł się na drugą nogę. Układał sznurki w niezwykłym skupieniu, powtarzając precyzyjnie każdy wystudiowany ruch. W niedługim czasie, na jej lewej nodze prezentowała się identyczna drabinka. Iza czuła się nieswojo. Tak unieruchomiona nie była jeszcze nigdy. Paweł jak obiecał podał jej dłonie i pomógł kleknąć, albo raczej usiąść na spętanych łydkach. Bez słowa zabrał ostatni zestaw liny ze stolika i zaczął owijać wokół przeciągniętych na plecy nadgarstków. Potem wyżej i wyżej aż do łokcia. Tego już nie mogła zobaczyć i szczerze żałowała. Kiedy skończył stanął nad Izą i podziwiał swoje dzieło. Oczy mu błyszczały, a po ustach błądził grymas w kształcie uśmiechu.
- Ręce też związałeś w drabinkę?
- Nie, wiązanie przypomina coś w rodzaju klepsydry. Liny krzyżują się w połowie swej długości. W miejscu przecięcia jest splot przypominający kostkę. Taki specyficzny rodzaj węzła.
- Zrób zdjęcie i pokaż mi.
- Co takiego?
- Chciałabym zobaczyć.
Paweł z wrażenia zapomniał gdzie ma telefon. No tego to się zupełnie nie spodziewał. Żeby Iza, z własnej woli, pozowała mu do zdjęcia odziana jedynie japońską sztuką Kinbaku shibari. Zapowiadał się ciekawy wieczór. Paweł przyniósł telefon i zrobił na próbę jedno zdjęcie. Pokazał jej.
- Bliżej, jeśli można prosić, na tym ekraniku nic nie widać.
Zachwycony jej zainteresowaniem, prośbą nawet, uwiecznił Izę w kilku ujęciach. Nie wszystkie jej pokazał. Ale ręce w zbliżeniu jej się spodobały. Odłożył telefon. Sięgnął do stolika i podszedł do niej z cienkim skórzanym paskiem przymocowanym do silikonowej kulki.
- Otwórz usta.
- Chyba tego nie chcę.
- Iza...
Wzięła głęboki wdech przez nos i otworzyła buzię. Knebel wylądował w ustach. Paweł ciasno zapiął pasek za jej głową. Gruczoły ślinowe, reagując na ciało obce, natychmiast zaczęły produkować przezroczysty płyn, którego nie sposób było przełknąć. Uruchomione ślinianki nie przestaną. Kiedy pokonają już tamę jej zębów, ślina będzie ciekła po brodzie, kapała na klatkę piersiową i spływała po brzuchu. Od razu nienawidziła tego urządzenia. Tymczasem Paweł klęknął obok i rozsunął mocniej jej nogi. Zza pleców wyczarował dwie srebrne kule. Zakołysał nimi na wysokości jej oczu. To znała. Miała już kiedyś przyjemność nosić. Tylko inny rozmiar. Te były zdecydowanie większe. Kulki gejszy toczyły się wolno po ściankach jej pochwy, popychane miarowo jego palcami. Iza miała ochotę unieść tyłek. Żeby to zrobić musiałaby wyprostować uda, nie była wstanie. Wiązanie trzymało ją mocno przy ziemi. Paweł umieścił kulki w jej pochwie i się oddalił. Między jej nogami wisiał czarny sznureczek. Na dywanie leżał niewielki kawałek metalu przywiązany do niego. Na stoliku został jeszcze nóż, pasek Pawła i opaska. Iza miała nadzieję, że zasłoni jej oczy zanim zacznie używać dwóch pozostałych narzędzi. Lekko spanikowana ganiała po pokoju za jego wzrokiem. Kiedy uchwyciła wreszcie jego spojrzenie, zaczęła mrugać. Wysyłać morsem w eter sygnał SOS.
- Miałem nadzieję, że i na to będziesz chciała popatrzeć.
Iza energicznie zaprzeczyła kręcąc głową.
- No dobrze. Skoro obiecałem...
Założył jej opaskę.
- Pochyl się i oprzyj czoło na dywanie.
Jej piersi znalazły się między kolanami, a głowa spoczęła na miękkim podłożu. Mięśnie pleców, czworoboczny, naramienny, podgrzebieniowy, nadgrzebieniowy, równoległoboczne, zębate... wszystkie zaczęły ciągnąć, pod wpływem ciężaru rąk unieruchomionych w nienaturalnej pozycji. Pozycja Izy była mało komfortowa, za to mocno wyuzdana.
Paweł bezszelestnie poruszał się po pokoju. Miał satysfakcję. Po pierwsze uległa mu. Poddała się jego działaniom i to bez humorów i manifestacji. Po drugie, spodobały jej się sznurki. To był istotny element wpływający na jego dobry nastrój. Ależ mu sprawiła niespodziankę tym zdjęciem. Niezwykły prezent. Trafiony w sedno. Rozbroiła go tym. Nie kazała ich skasować. Chyba i tak by tego nie zrobił. Nawet gdyby kazała je usunąć. To małe skarby. Nic nie jest wstanie tego przebić. Zrzucił szare dresy, które miał na tyłku od czasu kąpieli. Sięgnął po butelkę lubrykantu, której celowo nie było na szklanym stoliku. Gdyby znowu się stawiała, nie użył by go. Za karę. Ale była grzeczna. Należała jej się więc odrobina smarowania. Złożona na pół, ozdobiona sznurkiem, Iza wyglądała bajecznie. Z tym, że bajka wyłącznie dla dorosłych. O mocnych nerwach. Z tolerancją na ból. Celowo odwlekał moment penetracji. Niech czeka. Niech kiełkuje w niej i wzrasta ziarenko niepewności. Niech poleży. Niech poczuje ciężar kulek. Ciasnotę wiązania. Spokój w bezruchu. Równowagę ciszy i ciemności. Niech zatęskni. Zapragnie bliskości. Dotyku. Kontaktu skóra do skóry.
Klęknął za nią. Palce opuszkami wcisnął mocno w jej ciało. Zaczął ciągnąć je wolno po ramionach, rękach, plecach, żebrach. Na końcu oberwała klapsa w pośladek. Iza zadrżała. Żadnej delikatności. Klasyczne uderzenie dłoni o umiarkowanym nasileniu. Po chwili drugie. W drugi pośladek. Żeby było po równo. Jej tyłek nie miał taryfy ulgowej. Ta sytuacja była wynikiem jej działań. Sznurek między jej nogami był mokry. Tak samo jak srebrny uchwyt. Paweł pociągnął go delikatnie i natychmiast w jego dłoni znalazła się ciepła, metalowa kulka. Mokra, na dowód jej podniecenia. Włożył ją z powrotem na miejsce. Spod korka usłyszał zduszony jęk. Miękki, niski, leniwy. Kolejne dwa klapsy. Po równo. Skóra na pośladkach powoli oblekała się w soczyste bordo. Podobało mu się. Chciał więcej. Ale nie mógł jej tego zrobić. Nie dziś. Wiedział, że nie zobaczy łez. Czarna, bawełniana opaska na oczach wchłonie je i ukryje głęboko. Krzyk przydusił silikonową kulką. Nie dostanie od niej pomocy. Sam musi się z tym rozprawić. Wiedzieć jak daleko. Wziąć odpowiedzialność za ten wieczór. Za dzień cały. Przecież tego właśnie chciał. Sięgnął po niebieską buteleczkę i domierzył prosto na jej skórę porcję żelu. Uniósł tyłek i przysunął swoje biodra do jej pośladków. Penis zaczął rozprowadzać żel między nimi. Iza zastygła w oczekiwaniu. Długo nie czekała. Sekundę później Paweł wciskał się do środka. Chwycił sznurek między jej rekami i przyciągał do siebie. Sam wypychał biodra w stronę Izy wdzierając się w nią coraz głębiej. Spojrzał na jej profil. Sygnały, które wcześniej czytał zostały przysłonięte użytymi akcesoriami. Ale czoło miała ściągnięte, a na szyi mocno widoczne żyły. Nie zatrzymało go to, nie zmieniło jego planów.
- Jeszcze kawałek. Niewielki kawałek do końca. Potem będzie szybciej.
Oparł swoją miednicę o jej pośladki i puścił ręce. Iza opadła z powrotem na dywan. Paweł złapał mocno jej biodra, odsunął odrobinę i zaraz pociągnął do siebie. Odsunął więcej i szybciej, coraz więcej i coraz szybciej. Przyciągał ją mocno wbijając kciuki w bordowe pośladki, nasuwał głęboko na siebie. Napędzany pożądaniem coraz szybciej popychał swoje biodra. Nie dawał jej wytchnienia. Słyszał obijające się o siebie ciała i własny przyspieszony oddech. Znowu zaserwował Izie klapsa. Znowu złapał ja obiema rekami i maksymalnie docisnął do siebie. Zakołysał biodrami rozpychając się na boki i zaraz wrócił do poprzednich posuwistych ruchów. I niespodziewanie poczuł coś niesamowitego. Izy mięśnie spięły się jak na komendę, potem zaczęły pulsować, drżeć i ponownie się spinać. Jakby dostała spazmów. Sytuacja była zgoła odmienna od dotychczasowych, to też nie miał stuprocentowej pewności co do powodów jej reakcji. Szybko odnalazł między jej nogami metalowy uchwyt i jednym szybkim ruchem wyciągnął kulki. Rżnięcia sobie nie przerywał. Spod knebla wydostawał się zduszony ciągły jęk, albo raczej wycie. Paweł nie reagował. Nie przestał. Nie poczekał. Nie zwolnił nawet. To jej wczoraj obiecywał. Tak to miało wyglądać. Wszystkie jego poczynania przez cały dzień zmierzały do tego. Próbował się trzymać jak najdłużej, chciał żeby to trwało. Nie było takiej możliwości. Jego podniecenie osiągnęło punkt kulminacyjny i mogło się już tylko wylewać. Prosto w jej pupę. Jeszcze kilka wyhamowanych ruchów i oparł tyłek na swoich pietach. Teraz sobie nie pozwolił na odpoczynek. Podczołgał się do Izy. Podniósł ją z podłogi i wyprostował plecy. Zdjął opaskę z oczu. Chwilę trwało zanim zaczęła mrugać. Odpiął pasek za głową i zabrał knebel. Iza zamknęła usta i próbowała przełknąć ślinę. Oprócz tego dyszała ciężko. Paweł czekał. Nie miał pojęcia co teraz nastąpi. Bał się jej dotykać. Wreszcie Iza podjęła próby mówienia. Po kilku chrząknięciach wydusiła:
- Nigdy więcej mi tego nie założysz.
Skierowała wzrok na knebel który trzymał w ręce. Potem znowu zaczęła dyszeć. Paweł zauważył z ulgą, że nie ma łez. Przypomniał sobie, że opaska też była sucha.
- Dobrze.
Przysunął się do niej bliżej aby mogła, gdyby chciała, się o niego oprzeć. Iza na próbę położyła czoło na jego ramieniu. Chwilę później przytuliła się do jego skóry. Oddychała już spokojniej. Paweł przełożył ręce nad jej głową i zaczął rozplątywać sznurki za jej plecami. Kiedy skończył, odłożył zwitek na podłogę i masował jej oswobodzone ręce.
- Połóż się. Uwolnię ci nogi.
Posłuchała. Z Pomocą Pawła ułożyła się na plecach. Przy kontakcie tyłka z dywanem syknęła. Dźwignęła pupę do góry i nie chciała z powrotem położyć na podłodze.
- Musisz opuścić tyłek. Nie rozwiążę sznurków przy tak napiętych mięśniach. Mogę przeciąć.
Wyciągnął rękę do stolika po scyzoryk...
- Nie.
Iza odłożyła tyłek dzięki czemu rozluźniła mięśnie. Paweł zabrał się za rozplątywanie.
- Powiesz coś?
Chwilę kazała mu czekać. Prawie uporał się z jedną nogą.
- Miałeś rację. Dobrze, że byłam związana. I tak, krzyczałabym. Dopiero przed chwilą przestałam cię nienawidzić.
Paweł odłożył sznurek i przysunął się do drugiej nogi. Iza wyprostowała przed sobą ręce i oglądała wzorki zostawione na jej skórze. Pod Pawła skórą zaczął zbierać się umiarkowany optymizm. Uwolnił drugą nogę i wyprostował. Sznurek dorzucił do pozostałych. Iza chciała się podnieść, ale ją powstrzymał.
- Chwila. Ponad godzinę miałaś ciasno spętane nogi. Poczekaj.
- Naprawdę? Ponad godzina?
- Naprawdę. Przy dobrej zabawie czas zapitala.
Iza się uśmiechnęła. Przez to Paweł się odważył:
- Miałaś orgazm. Jaki?
- Niesamowity.
- Nie o to pytałem.
- Wiem. Ale tego o co pytasz nie wiem. Te kulki, ten...
- Jaki ten?
- Ten penis. Jeszcze szorowałeś moimi sutkami po dywanie!
- A tyłek?
- Przy całej reszcie nie miał większego znaczenia. Za to teraz...
Paweł miał cholerną satysfakcję. Rozmawiała z nim o tym. Spokojnie. Uśmiechnęła się. Poświęciła tyłek, aby oszczędzić sznurki. Ma jej zdjęcia... Ale uparła się żeby chociaż usiąść. Podał jej dłonie i podciągnął do góry. Klęknęła. Ułożyła nogi tak jak były związane. Przycisnęła udo do łydki ciężarem swojego ciała, aby zobaczyć wzór jaki został po linach. Ręce położyła sobie na kolanach. Włosy miała rozczochrane. Nabrzmiałe usta lekko rozchylone. Na policzkach rumieńce. Skóra lśniła wilgotna od potu. Oddychała głęboko, ale spokojnie. Jej piersi unosiły się i opadały przemieszczane kolejnymi porcjami powietrza. Paweł nie mógł uwierzyć w to co widzi.
- Iza, mogę zrobić jeszcze jedno zdjęcie?
- Rób.
Natychmiast sięgnął po telefon. Wiele mówiącego pośpiechu nie dało się nie zauważyć. Pstryknął raz i drugi z poziomu podłogi. Wstał. Iza nie protestowała, więc zrobił jeszcze dwa. Chciał odłożyć telefon na stolik, ale ona go powstrzymała:
- Pokaż.
Podszedł i zaprezentował jej swoje dzieło.
- OK.
- OK?
- OK.
Tyle w temacie.
- Paweł muszę iść do łazienki. Twoja sperma od jakiegoś czasu wsiąka w dywan.
- Powiem w recepcji żeby go oddali do prania.
- Koniecznie muszę przy tym być.
I oboje wybuchnęli śmiechem. Potem Paweł wziął ją na ręce i niósł do łazienki.
- A co by się stało gdyby oni go nie uprali i po naszym wyjeździe popełniono tu zbrodnię. Zebrano materiał dowodowy...
- Czemu myślisz o takich rzeczach? Skąd masz takie myśli?
- No przecież to możliwe, a tu jest pełno naszych śladów biologicznych.
- Przestań. Natychmiast.
Natychmiast przestała.
Po szybkim myciu udali się do sypialni. Naga Iza położyła się na brzuchu. Paweł zerknął na jej tyłek i od razu poszedł do łazienki po maść. Wrócił, usiadł na brzegu łóżka i delikatnie aplikował jej lekarstwo na pośladki.
- Teraz się nie wierć, bo...
- Mam tłusty tyłek.
- Ja chciałem to powiedzieć.
- Wiem.
Paweł usiadł obok niej z laptopem. Teraz Powinno mu się udać popracować. Nie ma już nic do zrobienia. Może mu przeszkodzić jedynie zmęczenie. Spojrzał na Izę. Jeśli jeszcze nie spała, to na pewno była już na dobrej do tego drodze. Jej sylwetka od jakiegoś czasu go martwiła. Schudła. Znowu. Niechętnie oderwał od niej wzrok i przeniósł na ekran komputera. Zaczął przeglądać zaległe dokumenty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz