-
Sprzątamy tu i jedziemy.
Wiele
sprzątania nie mieli. Raptem jedna lina do odwieszenia i jeden
sznurek. Ponowne skompletowanie na sobie odzieży i gotowe. Izie
poszło oczywiście znacznie szybciej, co było oczywiste z uwagi na
jej skąpą, wręcz ascetyczną ilość garderoby. Paweł potrzebował
więcej czasu i to nie tylko ze względu na ilość odzieży, ale też
dokładność w każdym ruchu. Krawata już nie założył. To było
do przewidzenia. Skalany niestosownym wiązaniem popadł w niełaskę.
Prezentował bowiem dwie mocne poziome rysy i kilka drobnych
zmarszczek. Z rozpiętym kołnierzykiem Paweł prezentował się
jeszcze bardziej nieprzyzwoicie, niż z krawatem w myszki. Iza
omiatała wzrokiem szeroką przestrzeń stodoły z zapamiętaniem
omijając jego postać. Przeważnie patrzyła w górę i milczała.
-
Chodź.
Paweł
otworzył ponownie wrota stodoły i na betonie pojawił się od razu
ogromny kwadrat jaskrawego światła. Raził Izy oczy, balansujące
ostatnio na granicy mroku i półmroku. Odwróciła się od tego
oślepiającego punktu i podniosła z boiska krawat. Trzymając go w
dłoni skierowała się do wyjścia. Nie uszło to oczywiście Pawła
uwadze.
-
Pamiątka?
Nic
nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko skąpo. To znaczy
zmieniła ułożenie warg. Tak na sekundę. Po tym drobnym geście,
nie do rozszyfrowania przez niego, znów przywołała zamyślony
wyraz twarzy. Wyszła na zewnątrz. Wbrew logice nie skierowała się
jednak do samochodu. Szła wzdłuż stodoły, tuż przy jej brzegu,
opuszkami palców głaszcząc szorstkie deski. Zadziorne. Lewa ręka,
spuszczona wzdłuż ciała, trzymała krawat. Ciągnęła go za sobą.
Po co? Nie było jasnej odpowiedzi. Stodoła się skończyła. Zaczął
się jakiś budynek gospodarczy z jasnej cegły. Z kolei na jego
końcu, przyklejony pod kątem prostym, stał biały dworek.
Układając wszystkie zabudowania na placu w literę L. Tyle, że w
lustrzanym odbiciu i do góry nogami. Iza chciała podejść bliżej.
Pokonać schody i wejść na ganek. Powstrzymał ją Paweł.
-
Chciałbym jechać.
Ton
jego głosu nie pozostawiał wątpliwości, że ona powinna chcieć
tego samego. Stanęła. Wielkie, ciężkie, drewniane drzwi, okute
żelazem, przyciągały jak magnes. Schowane we wnętrzu ganku, w
cieniu czterech przysadzistych i mocno zaokrąglonych kolumn. Cztery
rzędy podwójnych, prostokątnych okien po obu stronach ganku i dwa
małe świetliki przy drzwiach. Całość przykryta drewnianym
gontem. Miała ochotę tam zajrzeć. Jednak właściciel nie miał
takiej ochoty. Zrezygnowała ze swojej ciekawości i zawróciła do
samochodu. Paweł czekał na nią przy drzwiach. Otworzył je gdy
podeszła. Wsiadła bez patrzenia na niego i automatycznie zapięła
pasy. Kilka sekund później Paweł siedział już na miejscu
kierowcy i odpalał samochód. Nawrócił na środku podwórka robiąc
zamaszyste kółko i zostawiając za sobą głębokie bruzdy w
wysokiej trawie. Przejechał przez zagajnik i dalej tą samą drogą,
która ich tu przywiodła. Wyjechali na asfalt, na resztki asfaltu,
na tej wąskiej szosie. Po niedługim czasie dotarli do skrzyżowania.
Minęli ten sławetny parking, który już mocno opustoszał i
pojechali w stronę hotelu.
-
Głodna?
Nie
potrafiła mu odpowiedzieć. Zdołała tylko pokręcić głową. Nie,
nie była głodna. No na pewno nie jedzenia, jeśli już czegoś w
tej chwili – to wiedzy. Informacji. Czegoś w stylu: jak podaje
Wikipedia… aby dowiedzieć się, że wszystkie Izy wywiezione w
Bieszczady tracą instynkt samozachowawczy, cierpią na syndrom
sztokholmski, wymagają po powrocie leczenia specjalistycznego…
-
Iza…
Paweł
czekał chwilę na jakąś reakcję, ale nie doczekał się ani
słowa. Iza siedziała gapiąc się zawzięcie w przednią szybę i
ściskając w dłoniach krawat.
-
Iza …
-
…
-
Iza powiedz, że nic ci nie jest.
-
Nic mi nie jest.
-
Powiedz, że wszystko w porządku.
-
Wszystko w porządku.
-
Na pewno.
-
Na pewno.
Spojrzał
na nią. Po jej policzkach płynęły łzy. Zjechał z drogi,
zatrzymał się na poboczu i natychmiast wyskoczył z samochodu.
Podszedł do jej drzwi i bez zwłoki je otworzył. Wziął ją na
ręce i wyjął z auta. Chwilę dalej postawił na trawie. Ale z rąk
nie wypuścił. Założył ramiona na jej plecy i mocno przyciskał
do siebie.
-Iza
masz prawo czuć to co czujesz takim jakie do ciebie dociera.
Ładunkiem sprzecznych emocji nie pasujących do siebie. Możesz być
i zła i zadowolona jednocześnie. Możesz czuć gniew, strach i
spełnienie zarazem. Możesz. Masz takie prawo. To proces.
Akceptacji, bądź odrzucenia. Odłóż na chwilę ten twój wredny
pragmatyzm i pozwól sobie to poczuć. Może czegoś o sobie
dowiedzieć. Mnie pozwól się dowiedzieć...
-Nie.
Oswobodziła
się z jego ramion i ruszyła w stronę samochodu. Po kilku
pośpiesznych krokach zniknęła w jego wnętrzu. Paweł stał nad
rowem i analizował. Oj, prosiła się ta jego Iza w tej chwili...
Zaimek, którego użył przed jej imieniem ostudził nieco jego
zapędy. Nieco. Odwrócił się na pięcie i ponownie podszedł do
jej drzwi.
-
Wysiadaj.
Sekunda
zwłoki na jaką sobie pozwoliła sprawiła, że ręka Pawła
wyszarpała ją z wnętrza samochodu.
-
Co ty wyprawiasz? Droczysz się, fochy stroisz, uprawiasz gierki?
Testujesz swoja wytrzymałość, czy sprawdzasz moje możliwości? To
może być ciekawe doświadczenie. Dla ciebie. Bo ja znam swoje
możliwości, a ty - odkryłaś już granice?
Iza
stała przed nim i nawet nie odważyła się drżeć ze strachu.
Wyraz jego twarzy, cedzone pojedynczo słowa. Dłoń zaciśnięta na
jej nadgarstku z zaciekłą determinacją. Głos w barwie
rozgoryczenia... To wszystko jej dzieło. To ona to zrobiła.
Próbowała przełknąć ślinę, kilka razy. W ustach miała tylko
popiół. Zgliszcza z których nie mogła wydobyć ani jednego słowa.
Podreptała więc tylko za nim, w kierunku, w którym ciągnął ją
za rękę.
-
Oprzyj ręce na masce.
Iza
wygląda jakby nie zrozumiała co powiedział. Jakby się zawiesiła.
Nie docierają do niej najprostsze komunikaty. Paweł nie sili się
na żadne próby uruchomienia jej aplikacji pojmowania świata. Po
kilku sekundach bez ceregieli popycha ją na maskę samochodu i mocno
dociska jej dłonie do czarnej jak węgiel karoserii.
-
Mają tu zostać. Oderwiesz je od samochodu zaczniemy od nowa.
Zasłużyłaś sobie na piętnaście pasów. Każdą sztukę sama
sobie policzysz, na głos. Pomylisz się – zaczniemy od nowa.
Użyjesz innej części mowy niż liczebnik – zaczniemy od nowa.
Jednym
zamaszystym ruchem zadarł jej sukienkę aż na plecy. Iza przybrała
kolor kredy. Samochód Pawła stał tuż przy drodze, a co za tym
idzie Iza, przytwierdzona do samochodu jego słowami, też stała
przy drodze. Z wypiętym tyłkiem. Gołym wypiętym tyłkiem. I w
tych okolicznościach przyrody miała dostać lanie. Wystawiona ze
swoim poniżeniem na widok publiczny. - W tej sytuacji, to chyba
pasowałoby zemdleć. - Ale chociaż bardzo tego chciała, nie udało
jej się stracić przytomności. Zajęta próbami wywołania
omdlenia, nie zauważyła, że Paweł ma już pasek w dłoni.
Zorientowała się dopiero po tym jak znalazł się na jej tyłku.
Mocne pewne uderzenie. Oczy natychmiast wypełniły się łzami. W
ustach nie wiadomo skąd nagle pojawiła się ślina w nadmiarze,
który trzeba było przełknąć. Zaraz poczuła na tyłku kolejne
uderzenie... i kolejne.
-
Proponuję ci zacząć liczyć.
I
natychmiast kolejny pasek. Nie czekał aż złapie oddech, aż
otworzy usta. Nie upewnił się nawet, czy ona jest wstanie wydusić
z siebie jakieś słowa. Uniósł rękę do góry i kolejny raz spadł
na jej, w tej chwili, czerwone pośladki. W tej chwili tylko
czerwone, ale spokojnie, miało być gorzej. Iza po raz kolejny
przełknęła nadmiar śliny, a to co zostało w ustach rozprowadziła
szybko językiem po podniebieniu. Po tej skomplikowanej operacji, po
kolejnym klaśnięciu zdołała wychrypieć:
-
Sześć.
-
Źle. Nie słyszałem pierwszych pięciu.
Bez
żadnych dodatkowych wyjaśnień kolejny pasek.
-
Jeden.
W
odstępach dwu, trzy sekundowych. Chociaż wiedziała, była pewna,
że wszystkie są takie same, to czuła, że każdy następny jest
gorszy od poprzedniego. Ze trzy razy gorszy. Po tym potęgowaniu
uznała, że ostatni musi być nie do zniesienia.
-
Dwa. Trzy. Cztery. Pięć.
Iza
miała ochotę wgryźć się w tę czarną karoserię, na którą
kapały jej łzy, głośno dudniąc o metalową powłokę. Albo
chociaż przygryźć własną wargę, mocno. Do krwi. Bała się.
Bała się że nie zdąży. Nie wyrobi się między uderzeniami i
będzie musiała zaczynać odliczanie od początku.
-
Sześć. Siedem. Osiem... Piętnaście.
Dobrnęła.
Sama nie bardzo zdawała sobie sprawę jak jej się to udało, ale
dotrwała do końca. Bez zaczynania od początku. To istotne. Już po
pierwszych pięciu niepoliczonych razach, była pewna, że tego nie
zniesie. Jednak zniosła i przeżyła. To też istotne, bo była
pewna, że efektem niezniesienia będzie śmierć. Ale przeżyła.
Jest tego pewna. Niezwykle dobitnym dowodem tego faktu jest jej
tyłek, który żyje w tej chwili własnym życiem. Pulsuje, piecze,
szczypie... Nie ma odwagi go nawet dotknąć. Wyprostować się nie
ma odwagi, bo to wiąże się z uruchomieniem mięśni, a to z kolei,
z nie wiadomo czym. Paweł nie miał tak dalece wnikliwych wniosków.
Złapał ją za ramiona i postawił do pionu. Iza, podczas tego
szarpnięcia, miała ochotę pazurami przytrzymać się lakieru na
masce, ale ostatecznie odpuściła. Sukienka zjechała z jej pleców
po tyłku aż do kolan i lekko się zakołysała. Iza spojrzała w
stronę drogi i znowu zbladła. Tuż obok przejechał sznur
samochodów. Chwila przerwy. Krótka. I kolejny samochód. Straż
Graniczna. Stanęli obok nich i otworzyli okno:
-
Tutaj nie wolno się zatrzymywać. Proszę odjechać.
Paweł
spojrzał na Izę, ta zrobiła minę winowajcy, niezmiernie
skruszonego winowajcy i posłała w okno strażników przepraszające
spojrzenie:
-Siku...
Panowie
na ten komunikat uśmiechnęli się tylko wyrozumiale.
-
Już odjeżdżamy. Prawda skarbie?
Na
przypieczętowanie swoich słów Paweł klepnął Izy tyłek. Nie
podskoczyła. Świerczki stanęły jej w oczach, ale uśmiech
przyszykowany dla panów strażników nie zniknął z jej twarzy.
-
Oczywiście.
Patrol
odjechał, a ona pomaszerowała do samochodu. Otworzyła drzwi,
popatrzyła na siedzenie i oznajmiła:
-
Nie usiądę.
-
Jak chcesz. Zamknij drzwi i...
Zrobiła
co kazał. Z tym, że jednak najpierw wgramoliła się na swój
fotel. Paweł usiadł za kierownicą i też zamknął drzwi.
-
O, jednak siedzisz. Ta mina pasuje do reklamy maści na hemoroidy.
Po
kilku sekundach ciszy oboje wybuchnęli śmiechem. Jeszcze wczoraj
byłoby to nie do przyjęcia. Dzisiaj zaczynała rozumieć. Pojmować
sens kary i tego co ona jej daje. Co daje jemu.
-
Co by się stało gdyby przyłapali nas chwilę wcześniej?
-
Nie mam zielonego pojęcia.
-
Ty?
-
Chyba potrzebowałbym dobrego adwokata.
-
Ty jesteś dobrym adwokatem.
-
Powołałbym się na chwilową niepoczytalność.
-
A ja?
-
Ty też powinnaś.
Znowu
zaczęli zanosić się śmiechem. Oboje bez zastrzeżeń uznali
sytuację za zabawną. Iza złapała swój fotel za brzegi obiema
rekami i uniosła wysoko tyłek, aby ten niekontrolowany śmiech
przestał ocierać o siedzenie jej obite pośladki. Paweł oczywiście
to zauważył, ale słowem się na ten temat nie odezwał.
Wjechali
na parking przy restauracji, Paweł precyzyjnie zatrzymał samochód,
dzięki czemu, niemal natychmiast mogli z niego wysiąść. Iza
przyjęła to z nieukrywaną ulgą. Zdecydowanie wolała stać niż
siedzieć. Przynajmniej dzisiaj.
-
Co mnie tam czeka? Ławy drwala, krzesło inkwizytorskie, rozżarzone
węgle w fotelu czarownicy?
Na
te rozważania Paweł szeroko się uśmiechnął i nawet oczy mu się
zaświeciły, co pozwalało sądzić, że coś wymyślił. Radocha
którą miał dawała pewność, że to coś głupiego. W samochodzie
otworzył się bagażnik, Paweł zanurkował na chwilkę do środka i
zaraz z powrotem stał obok Izy trzymając w ręku okrągły zagłówek
z dziurą pośrodku, taki do zakładania na szyję kiedy chce się
zdrzemnąć w samochodzie.
-
Proszę.
Iza
zabrała od niego dziwaczną poduszkę i wcisnęła ją sobie pod
pachę.
-
Nie ma to jak iść do lokalu ekskluzywnego z własnym poddupnikiem.
Stanęli
u wejścia i natychmiast pojawił się obok nich kelner. Po wymianie
kilku zdań odprowadził ich pod okno do niewielkiego kwadratowego
stolika. Odsunął Izie krzesło i ze stoickim spokojem obserwował,
jak ona, przed posadzeniem tyłka, układa na krześle przyniesioną
ze sobą poduszkę. Mościła się na siedzeniu, wiercąc przy tym
pupą i wykonując dziwne manewry. Paweł obserwował wszystkie jej
poczynania z nieskrywanym rozbawieniem. W końcu udało jej się
znieruchomieć. Podniosła wzrok znad stolika i skierowała go na
kelnera. Posłała mu przepraszający uśmiech, używany już dzisiaj
po raz drugi. Kelner zdołał zachować pokerową twarz
profesjonalisty. Nawet mu powieka nie drgnęła. Iza oddałaby w tej
chwili dużo pieniędzy zarobionych u Pawła, za ujawnienie
kelnerowych myśli.
-
Dam panu czterocyfrowy napiwek jak pan mi zdradzi wnioski ze swoich
obserwacji.
Kelner
wreszcie pozwala sobie na delikatne rozluźnienie i nieznacznie unosi
kąciki ust.
-
Zdradzić mogę jedynie sekrety naszej karty.
-
Jak tam chcesz. Ale szkoda.
Całe
to jej siadanie i tak psu na budę się zdało, bo jak tylko usiadła,
natychmiast przypomniała sobie, że ma zaległą wizytę w toalecie.
Odsunęła krzesło i wstała.
-
Jednak się rozmyśliłam. Nie będę jeszcze siedzieć. Przepraszam
na chwileczkę.
Odeszła
od stolika i poczłapała w wiadomym kierunku. Elegancka restauracja,
w której Paweł zaplanował obiad w niczym nie przypominała
wczorajszej rustykalnej jadłodajni. To mogłoby być znakiem, że
wracają do normalności. Mogłoby być, gdyby nie fakt, że nie
było. Wizyta Izy w toalecie była długa. Złośliwie długa i
przeciągnięta do granic możliwości. Tych które nie chciały już
za nic na świecie dłużej siedzieć w kiblu, nie ważne w jak
słusznej sprawie. Wróciła na salę. Podeszła do stolika na którym
stały trzy filiżanki po kawie i dwa kieliszki z resztkami wody.
-
Brawo. 40 minut. Udało ci się przekroczyć próg moich
najśmielszych wyobrażeń dotyczących tej sceny.
To
jednak nie wszystko co miała zamiar mu zaserwować w ramach
zawoalowanego rewanżu. Iza postanowiła za jednym zamachem
przekroczyć kilka progów. Dlatego na serwetce, obok jego talerza,
położyła korek analny, który jeszcze nie tak dawno nosiła w
sobie.
-
Właśnie zafundowałaś sobie kolejne lanie.
-
Wcale nie.
-
Nie?
-
Wypadł.
-
Wypadł?
-
Proponuję abyśmy przyjęli tę wersję wydarzeń.
-
Bo...?
-
Bo to dobra wersja, słuszna i wiarygodna.
-
Nie bardzo. Znam się na tym sprzęcie. Nie wypada.
-
Nie wypada znać się na tym sprzęcie.
-
Dobrze. To mówisz, że wypadł.
-
Tak wypadł. Możesz szybciutko w to uwierzyć. Proszę.
-
Dobrze. Menu. Osobiście polecam stek z tuńczyka albo dziczyznę.
Iza
próbowała się skupić, ale jej wzrok biegał bez przerwy po
obrusie, co chwilę lustrując Pawła zastawę. Korek nie zniknął.
Leżał na serwetce obok talerza, jakby był standardowym nakryciem
stołu w tej restauracji. Wyglądało na to, że Paweł będzie jadł
w jego towarzystwie. Iza po chwili zastanowienia, które nie
skutkowało w żadne wnioski skapitulowała.
-
Zjem to co ty.
-
Bez żartów.
-
Po prostu zamów podwójnie.
-
Dobrze.
Kelner
pojawił się natychmiast po tym jak Paweł podniósł wzrok znad
karty i przekręcił głowę w jego stronę. Jeśli zauważył korek,
jeśli wiedział co to, jeśli ten widok go szokował, zniesmaczał,
albo bulwersował, to ukrywał to po mistrzowsku.
-
Co się dziś znajduje pod hasłem: dziczyzna?
-
Daniel.
-
Co pan poleca do daniela?
-
Korzenne piure dyniowe, szalotki karmelizowane i sałatkę z
buraczków.
-
Świetnie. Poprosimy dwa razy.
-
Podać jeszcze coś do picia?
-
Ja już dziękuję. Iza...
-
Woda niegazowana, albo nie. Jest sok z czarnej porzeczki?
-
Oczywiście.
-
To poproszę.
-
Oczywiście.
Kelner
się oddalił, a Iza nie wytrzymała.
-
Weź to schowaj.
-
To ty to przyniosłaś. To sama schowaj. Najlepiej tam skąd to
wyjęłaś.
-
A to se trzymaj. Gdzie chcesz.
Miała
ochotę jeszcze coś dodać, ale to prawdopodobnie wywołałoby
dialog prowadzący do dyskusji. Zbędnej dyskusji, zakończonej
kłótnią. Dlatego odpuściła. Ostatecznie to tylko niewielka masa
tworzywa sztucznego. Gdyby była kulką, mogłaby być na przykład
zabawką dla kota. - Tylko dlaczego on postępuje wbrew swej naturze.
Czemu robi to co robi i dlaczego? Jakby występował w przebraniu.
Paweł nie kot. - Iza znowu ma głowę pełną analitycznych myśli.
Na szczęście do stolika zbliża się kelner z ich zamówieniem.
Stawia przed nimi posiłek i dyskretnie się oddala.
-
Wygląda nieźle. Smacznego.
-
Dzięki.
Po
posiłku, którego Iza nie skonsumowała nawet w połowie, przy
ledwie upitym soku, gapiąc się w okno, trawiła dzisiejszą
rzeczywistość. Jej myśli stały właśnie u wrót stodoły, kiedy
do uszu dotarł dźwięk sprowadzający ją pośpiesznie do stolika w
restauracji.
-
Deserek?
-
Nie, dziękuję.
-
A ja chętnie. Ale nie tutaj. Chcesz jeszcze coś?
-
Chce stąd iść. Nie siedzieć tu ani minuty dłużej niż to
konieczne.
Paweł
nie zawołał kelnera, nie poprosił o rachunek. Wyjął portfel,
otworzył go, odliczył pięć stuzłotowych banknotów i położył
na stoliku. Iza już stała obok ze swoją poduszką pod pachą.
Paweł złapał ją za rękę i poprowadził w stronę wyjścia. Po
kilku krokach, ona sobie o czymś przypomniała. Otworzyła usta i
wypadła z nich jedna przedłożona samogłoska.
-
Aaaaa...
Obejrzała
się przez ramię, przeszukała wzrokiem stolik, serwetkę obok
talerza, no i korka tam nie znalazła.
-
Ten napiwek, to zadośćuczynienie za straty moralne na jakie kelner
był przy nas narażony?
-
Niezły był. Uznałem, że zarobił uczciwie.
-
Ty masz sumienie.
-
Nie przesadzaj. Wiesz ile kosztowała filiżanka kawy? 25 złotych. A
ja wypiłem przez ciebie trzy. Wisisz mi …
-
Półtora loda. W paszczu pietdiesiat.
-
Masz nieaktualny cennik, ale nie kłopocz się tym. Zarówno waluta
jak i przelicznik mi odpowiada.
Zanim
otworzył samochód, podszedł do kosza, wyjął z kieszeni korek,
który faktycznie zakłócił mu w posiłek i pozbył się go.
-
Czemu to zrobiłeś?
-
Coś taka oburzona? Przecież go nie lubiłaś.
-
Ale...
-
Nie kolekcjonuję tego typu pamiątek. Do celów właściwych, już
nigdy bym go nie użył.
-
To przeze mnie?
-
Tak.
Iza
spochmurniała. Znowu to samo. Zrobiła coś, co jej zdaniem nie
powinno nieść ze sobą żadnych konsekwencji, a jednak. Tego
jeszcze nie ogarniała. Albo wręcz przeciwnie, ogarnęła tylko jej
zarozumiałe ego uznało, że niesubordynacja będzie najlepszym
pokazem ich suwerenności.
-
Hej. - Paweł uniósł delikatnie jej podbródek. - Nie martw się.
Przecież wypadł. Może był zepsuty.
Pocałował
jeszcze w czubek nosa i zaraz potem otworzył przed nią drzwi
samochodu. Iza ułożyła sobie poduszkę na siedzeniu i wgramoliła
się do środka. Musiała przyznać, że poddupnik był świetnym
pomysłem, dawał przy zetknięciu z siedzeniem, spore poczucie ulgi.
Ponadto amortyzował jazdę. Wracali do hotelu. Ona znowu popadała w
ten dziwaczny nastrój. Jakby ktoś wlewał powoli do jej głowy
jakąś gęstą, lepką substancję, która spowalnia jej procesy
myślowe i zakłóca komunikację między neuronami w polu synapsy.
Jednak odpowiadała na jego pytania. Uśmiechała się. Nawet
pogłośniła radio udając, że piosenka która właśnie w nim
leciała żywo ją interesuje. Wszystko po to żeby się nie czepiał.
Żeby nie drążył i nie analizował jej przypadku, miała dosyć
wyciągania wniosków na swój temat. W hotelowej recepcji na
szczęście nastąpiła zmiana i Iza nie musiała ponownie stawać
twarzą w twarz z kobietą, której Paweł rano opowiadał o ich
seksie na stole. Oczywiście subtelnie. W holu nadal panował tłok.
Między typową ludzką zbieraniną, nader często, pojawiały się
młode osobniki ubrane w kombinezony, charakterystyczne dla kierowców
biorących udział w rajdach samochodowych. Albo biorących z
parkingu kobiety, na przejażdżki. Iza jeszcze raz wróciła
pamięcią do porannej rozmowy z panią recepcjonistką i
przypomniała sobie, że tak, że skończyło się na seksie, ale
zanim o seksie, rozmawiali o bałaganie w holu spowodowanym
lokowaniem gości na jutrzejsze wyścigi. Iza powzięła przekonanie
iż nie można mieć takiego ogromnego długu wobec karmy, aby
jednego dnia sprowadzić na siebie wszystkie możliwe nieszczęścia
i plagi, popełnić wszystkie możliwe błędy, oberwać całą
możliwą pule kar. A może była w błędzie? I tak i nie. Nie, bo
karma rzeczywiście nie była aż tak mściwa i postanowiła
oszczędzić jej ponownego spotkania z kierowcą Michałem. Tak, bo
karma nie przewidziała, że Iza będzie próbowała brać swój los
w swoje własne ręce i, że go upuści.
-
Paweł daj mi kluczyki od samochodu.
-
Nie musisz uciekać. - Pochylił się nad nią i resztę wyszeptał
do ucha. - Przestań się bać. Korek już odpuściłem. Za jazdę z
rajdowcem odpokutowałaś. Możesz być spokojna.
Spokojna.
Ta jasne. Nie będzie spokojna dopóki się nie dowie czy rajdowiec
ma jej numer telefonu. No ale zaraz, może faktycznie, w sumie to
tylko kilka cyfr. Po prostu numer. Poznajesz kogoś, dajesz mu
kontakt do siebie... - Ta, ale w jakich okolicznościach. Nie moja
droga to nie jest tylko numer. Pedałuj do samochodu. - Pastwi się
nad nią lektor z Sodomy.
-
Moja torba od wczoraj jeździ na tylnym siedzeniu. Laptop, telefon,
morderstwo u Kinga...
-
Aha.
Podał
jej kluczyki, ona porwała je odrobinę zbyt zachłannie i
pośpiesznie się oddaliła.
-
Zaczekam na ciebie!
Krzyknął
za nią, ale nie był pewien czy go usłyszała.
Dopadła
do auta, wyłączyła alarm, otworzyła drzwi, postawiła torbę na
siedzeniu i odszukała telefon. Podała hasło dostępu i na
wyświetlaczu pojawiły się informacje. 7 nieodebranych połączeń
i 12 SMS-ów. Ale jeszcze miała nadzieję. Może po prostu ktoś
umarł. Wyświetliła listę połączeń, zamknęła. Zajrzała do
SMS-ów i już wiedziała, że nikt nie umarł. Ale chyba powinna
przemyśleć Pawłową sugestie co do ucieczki. Usiadła na betonowej
płycie parkingu, zupełnie ignorując opór obolałego tyłka. Plecy
oparła o tylne koło samochodu. Kolana podciągnęła pod brodę i
szczelnie owinęła sukienką. Postanowiła chwilowo nie wracać. Ani
do holu. Ani do pokoju. Ani do Pawła. Musiała się zastanowić czy
zrobiła coś złego. Tydzień temu uznałaby, że nie. Dzisiaj nie
wiedziała. Nie miała pojęcia. Albo inaczej, była pewna, że
narobiła sobie kłopotów. Ta reakcja, jej samej, wydała się
przesadzona. Ale jak tu nie przesadzać znając podejście Pawła do
jej kontaktów z ludźmi. Znowu zatrudni pasek do przywracania
równowagi we wszechświecie. Nie, nie ma mowy. Nie wraca tam. Woli
siedzieć, niemal gołym tyłkiem, na betonie przy samochodzie, niż
wyjaśnić Pawłowi sytuację. Tamten też. Kto to? Jakiś psychol?
Dostał jej numer raptem kilka godzin temu. Nie mają ze sobą nic
wspólnego, żadnych punktów stycznych, prócz tego jednego kursu do
Tyrawy Wołoskiej i 7 połączeń, 12 SMS-ów? Gruba przesada. Czuła
że lepka substancja w jej głowie gęstnieje. Czuła, że grzęźnie
we własnych myślach.
-
Iza? Iza.
Musiała
tak siedzieć i się miotać dłuższą chwilę, skoro zaniepokoiła
Pawła na tyle, że przyszedł jej szukać.
-
Iza... Skarbie odezwij się do mnie.
-
Nie umiem pomyśleć.
Paweł
usiadł obok niej. Oparł się plecami o kawałek opony i kawałek
nadkola. To był z jego strony niezwykły przejaw troski i
solidarności. Garnitur do wyrzucenia. Czekał.
-
Dałam mu swój numer telefonu. To znaczy on go zapamiętał.
Zapamiętał, raz tylko usłyszane, przypadkowe cyfry. Nie tłumaczę
się. Nie uwierało mnie to, bo nie miało żadnego drugiego dna,
ukrytego znaczenia. Ale kiedy zobaczyłam te siedem połączeń i
dwanaście SMS-ów. W sumie to bez znaczenia ile. Ale w sumie to
trochę dużo jak na kilka godzin. Teraz się zastanawiam czy to coś
złego. I nie umiem tego ocenić. I jeszcze ty nic nie wiesz i nie
wiem jak ci o tym powiedzieć.
-
Aha.
Siedzieli
sobie w otoczeniu betonu i stali. W Pawła naturalnym środowisku.
Jeśli się wściekał, to świetnie to maskował stoickim spokojem.
Niestety karma, która odwlekła przyjazd Michała, tak aby Iza z
Pawłem spokojnie dotarli do pokoju, nie przewidziała, że oni
usiądą na parkingu, przy samochodzie i będą na niego czekać.
-
Czy ty masz ochotę się z nim pieprzyć?
-
Nie możesz od czasu do czasu zachować się jak normalny człowiek i
używać eufemizmów.
-
Masz?
-
Nie mam.
-
Zdaje sobie sprawę, że twoja ciekawość jest fundamentalna, przez
co bardziej niebezpieczna.
-
Nie mam ochoty się z nim pieprzyć.
-
Na razie. Ale w porządku.
Wstali.
Otrzepali ubranie z resztek betonu i szarego pyłu. Paweł otworzył
tylne drzwi samochodu i zabrał z siedzenia jej czerwoną skórzaną
torbę, którą sam jej wybrał i sprezentował. Zamknął drzwi i
samochód, i zamierzał zabrać ją wreszcie do pokoju. Jednak kiedy
się odwrócił, jego wzrok padł na faceta przechodzącego obok i
udającego się w kierunku hotelowego wejścia.
-
O, witam panie Michale. Dobrze, że pana widzę, bo mam pytanie. Czy
jest pan psychopatą?
Jezu
Chryste. - Pod Izą ugięły się kolana. - Skąd on wie jak on ma na
imię. Matko, ale chryja. Znowu przez nią. Michał podszedł bliżej.
Nic jeszcze nie powiedział, ale widać było, że coś mu po głowie
chodzi. Spojrzał na Izę, spoważniał. Potem na Pawła i się
odezwał.
-
My się jeszcze nie znamy. Michał Kownacki. - I wyciągnął do
Pawła rękę.
-
Paweł Wagner. - A ten odwzajemnił gest. - To jak, jest pan
psychopatą?
-
Chyba się domyślam skąd to pytanie, ale wyjaśnienia należą się
nie panu, tylko pani Izie. - Odwrócił się do niej i ze wzrokiem
spaniela przyznał - Próbowałem sprawdzić, czy dobrze
zapamiętałem. Po państwa reakcji wnioskuję, że tak. I może,
żeby już dłużej nie trzymać pana w niepewności, odpowiem –
nie jestem psychopatą.
-
Chyba mnie pan nie uspokoił.
-
Nie zależy mi na pańskim spokoju.
-
A powinno. Kiedy jestem niespokojny, robię się niebezpieczny.
-
Rozumiem, że teraz należy się przestraszyć.
Paweł
szykował się do elokwentnej riposty, ale w tym momencie wkroczyła
Iza.
-
Panowie. Jeśli już skończyliście obsikiwać teren, to chciałabym
wtrącić słówko. Panie Michale, nie miałam telefonu przy sobie,
kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu kumulację pańskiego
zainteresowania, trochę mnie ono przytłoczyło. Dostał pan ode
mnie numer pod wpływem niezobowiązującej zabawy. Mam prośbę –
proszę z niego nie korzystać.
Michał
wziął głęboki oddech. Spojrzał na Pawła, potem na Izę i
wycedził:
-
Dobrze. Jeśli właśnie tego pani sobie życzy, ale proszę
pamiętać, że pani może z niego skorzystać w każdej chwili.
Paweł
wyraził swoją opinię na temat tych deklaracji, wywracając
niegrzecznie oczami. Jeszcze kilka minut wcześnie Iza była pewna,
że ktoś tu oberwie i niemal całkowicie przekonana, że tym razem
to nie będzie ona. Tymczasem nikt do nikogo nie rzucał się z
pięściami. Kiedy cisza z krepującej zaczynała stawać się
nieznośnie krępująca, Michał pożegnał się z nimi i poszedł w
stronę hotelu. Kilka sekund po nim oni zrobili to samo. Paweł w
milczeniu niósł jej czerwoną torbę. Nie trzymał jej reki, nie
przyciągał do siebie, nie obejmował. Może szykował jej
przestrzeń z prawem do odrobiny decyzyjności, albo po prostu
wietrzył jej klatkę.
-
Czemu nic nie mówisz?
-
Wszystko zostało już chyba powiedziane.
-
Doprawdy? A, złóż zawiadomienie w prokuraturze o nękaniu! Wyrzuć
ten telefon! Zniszcz kartę! Skasuj numer!
-
Zapisz sobie jego numer. To normalny zdrowy facet. Może będziesz
kiedyś potrzebować kierowcy.
-
W Bieszczadach...
-
Mieszka w Wilanowie. Prawo jazdy zdał za pierwszym razem. Miał
cztery stłuczki, ale żadnego poważnego wypadku drogowego. Dwa lata
temu, w Rajdzie Rzeszowskim, podczas dachowania złamał rękę. Ma
na koncie cztery mandaty za złe parkowanie – zapłacone. 40 minut
siedziałaś w kiblu.
Zatkało
ją. Poczłapała więc po prostu obok niego do pokoju. Ledwo
przekroczyli próg, ledwo zamknęli drzwi, zrzuciła kieckę i
zsunęła sandały. Zostawiła je tam gdzie spadły, czyli przy
drzwiach wejściowych i pomaszerowała prosto pod prysznic. Stanęła
w strumieniu chłodnej wody. Kiedy tylko dotarła ona do jej
pośladków, natychmiast odskoczyła. Za chwile jednak spróbowała
jeszcze raz i tym razem już nie stchórzyła. Wytrzymała. Woda
niosła ze sobą błogie orzeźwienie. Kilka chwil i poczuła chłodne
powietrze wypełniające kabinę. Razem z nim zjawił się też
Paweł. Chwycił ją w talii, odwrócił do siebie i bez słowa po
prostu zaczął całować. Jego ręce zatrzymały się na jej
pośladkach. Położone tam z niezwykłą delikatnością. Przykrył
opuszkami palców jej podrażniona skórę. Ani na chwilę nie
przerwał zachłannych pocałunków. Stali pod deszczownicą, woda
wlewała im się do ust, podtapiała język, ściekała do gardła.
Dławiła nieskończoną ilość razy, zanim Paweł nasycił się nią
na tyle, by pozwolić jej odetchnąć. Iza odsunęła się odrobinę,
aby zniknąć z pola działania deszczownicy i przetrzeć mokrymi
dłońmi zalane oczy. Paweł rozsmarował sobie na dłoniach żel i
rozpoczął leniwe, systematyczne mycie Izy. Szyja, ramiona, plecy.
Żebra, pachy i ręce wyciągane wysoko do góry. Kolejna porcja żelu
i piersi, obojczyk, obojczyk, piersi, brzuch. Kolejna porcja żelu.
Osunął się przed nią na kolana. Wziął w dłonie jej stopę,
przemył i odstawił do brodzika. Jego ręce powędrowały wyżej do
kolana, a potem w bok. Przeniosły się na drugie kolano i zsunęły
do kostki. Podniósł drugą stopę i przemył resztkami spienionego
żelu. Nie wstając z klęczek ponownie sięgnął do dozownika i
wypełnił żelem dłonie. Położył je nad jej kolanem i wolno
przesuwał po udzie w górę, aż jego lewa dłoń dotarł do biodra.
Prawa natomiast zatrzymała się w pachwinie. Na chwilkę. Stamtąd
szybko przemieściła na jej krocze. Druga ręka ostrożnie
przemywała resztkami piany jej pośladki i kość ogonową. Oddech
Pawła znalazł się tak blisko jej łechtaczki, że musiała jęknąć
z wrażenia. Odsunął się od niej, uzupełnił żel i przysunął
bliżej drugiego kolana. Teraz prawa ręka wylądowała na zewnątrz
i sunęła po udzie do biodra. Lewa wolno zbliżała się do
pachwiny. Zatrzymała się na sekundę i natychmiast skręciła aby
znaleźć się między jej nogami, między wargami, na łechtaczce, u
wejścia do pochwy, w pochwie... Prawą ręką mył ostrożnie
resztkami piany jej kość ogonową i pośladki. Jego palec,
stosunkowo łatwo, pokonał opór zwieracza i wśliznął się na
kilka króciutkich chwil w jej tyłek. W tym czasie jego oddech
ponownie znalazł się tuż obok łechtaczki. Iza jęknęła i oparła
plecy o ścianę. Paweł wstał i zaczął namydlać siebie. Potem
oboje weszli pod strumień wody, aby pozbyć się resztek piany.
Wyszli z kabiny. Iza od razu wskoczyła w szlafrok i kąpielowe
kapcie. Postanowiła się nie wycierać. Z lenistwa. Skwar na dworze
wysuszy ją w try miga. Zostawiła Pawła w łazience i przeszła na
taras. Tam z zaskoczeniem stwierdziła, że to już nie skwar, ale
duchota. Popołudniowe słońce nie paliło tak niemiłosiernie, ale
nagrzane otoczenie chciało oddać jak najwięcej swojego ciepła do
atmosfery. Iza umościła się na leżaku. Mięciutki materac, dobrze
wyprofilowany zagłówek i widok z tarasu dawały poczucie komfortu.
Leżała sobie na boku z podkulonymi kolanami i podziwiała
Bieszczady. Do póki nie przyszedł Paweł.
-
Połóż się na brzuchu.
Nie
pytała. Po prostu wykonała polecenie. Nie ważne co chciał zrobić.
Nie mogła z nim walczyć. Paweł podciągnął jej szlafrok, nałożył
na pośladki jakąś kleistą maź i wcierał ją okrężnymi
ruchami.
-
Ssssssyyyyyyyyy...
-
No wiem. Ale to pomoże.
Nie
było to specjalnie przyjemne, ale w jego działaniu wyraźnie
malowała się troska. Ona zmuszała Izę do zaciśnięcia zębów i
przełknięcia jej bolesnych skutków ubocznych. Dokładność zawsze
leżała w Pawła naturze. Nie inaczej było i tym razem. W trakcie
zabiegów z maścią nie pominął żadnego szczegółu w jej
anatomii, włącznie z zakończeniem jelita grubego.
-
Niech to sobie wsiąka. Nie wierć się teraz przez jakiś czas, bo
masz tłusty tyłek.
-
Jesteś bezczelny.
Paweł
poszedł umyć ręce i wrócił z laptopem. Usiadł na leżaku obok
niej i słuchał jak odpoczywa. Równe, miarowe oddechy pozwalały
sądzić, że zasypia. Ucieszyło go to. Na wszystko najlepszy jest
przecież zdrowy sen. On miał zamiar popracować. Nadrobić
zaległości piątkowego popołudnia. Zaczął przeglądać mejle,
ale za nic nie mógł się skupić. Wzrok co chwilę uciekał mu na
sąsiedni leżak i odsłonięty tyłek jego użytkowniczki. Nie. Musi
jej dać odpocząć, a sobie przywrócić rygor. Jutro wracają do
rzeczywistości. Pozwoli sobie dzisiaj jeszcze na jedno. Ale nie w
tej chwili. Za dwie godziny. Dwie godziny popracuje, ona się dwie
godziny prześpi. Wtedy się do niej dobierze.
Punkt
ósma zatrzasnął laptopa. I tak przez ostatnie piętnaście minut
nic w nim nie robił tylko gapił się na zegarek. Kilka dokumentów
będzie musiał przeczytać jeszcze raz, bo nie ma bladego pojęcia o
ich treści. Poszedł budzić Izę. Leżała na boku z
podciągniętymi kolanami i mocno rozrzuconym szlafrokiem. Odsłaniał
jej nagie uda, ramiona i piersi. Paweł przez ostatnią godzinę
obserwował jak we śnie, gniewnie szarpała się z okryciem. Pewnie
przez tę pogodę. Stojące w miejscu powietrze. Parne, może nawet
burzowe. Położył się ostrożnie za jej plecami. Opuścił rękę
i opuszkami palców badał efekty swoich zabiegów opatrunkowych.
Maść się wchłonęła, ale gwałtowna reakcja Izy na dotyk,
świadczyła o tym, że jeszcze skóry nie zregenerowała. Zmieniła
natomiast jej kolor. To soczyste bordo, przybrało teraz odcień
dojrzałej maliny. Paweł zauważył również, że na pewno będzie
miała kilka siniaków. Niezły początek. Oparł się na łokciu,
podziwiał jej profil i całował ramię.
-
Izaaa... Skarbie.
-
...
-
Iza...
-
Mmmmmm...
-
Iza już po ósmej.
-
Nie.
-
Tak.
-
Kiedy?
-
Dzisiaj.
-
To do jutra.
-
Nie, nie, nie. Do jutra jeszcze cztery godziny. Ja mam jeszcze w tym
czasie coś do zrobienia.
-
To rób.
-
Potrzebna mi jesteś do tego.
-
Bardzo?
-
Bardzo, bardzo.
-
Ała!
-
Co?
-
Nie mogę się przeciągnąć! Bo mi skóra na tyłku pęka!
-
Nie pękaj mała. Chodź do salonu.
-
Tu jest dobrze.
-
Chodź, tego czego chcę nie możemy robić tutaj.
-
Co ty chcesz robić?
-
Mam ci opowiedzieć?
-
Tak.
-
Zdejmę twój szlafrok. Każe ci położyć się na plecach. Na
dywanie. Podciągnąć stopy obok tyłka. Pięty docisnąć do
pośladków, aby ciasno zasznurować twoje nogi, łydkę razem z udem. Zaczynając od zgiętego kolana. Po kolei jedną i drugą.
Potem pomogę ci kleknąć na tych spętanych nogach. Pociągnę ręce
na plecy i zwiąże razem nadgarstki. Zrobię plecionkę do łokci i
zasznuruję, żebyś żadnym szarpnięciem nie rozwiązała.
-
Ała. Czy to aby na pewno konieczne?
-
Będziesz wolała być związana. Zasłonie ci też oczy i zaknebluje
usta.
-
Co? Knebel?
-
Będziesz chciała krzyczeć, a jesteśmy w hotelu, nie w stodole.
-
W stodole nie krzyczałam.
-
W stodole nie miałaś zbitego na kwaśne jabłko tyłka.
-
A, to o to chodzi.
-
Też.
-
Nie wiem czy chcę.
-
To nic. Nie musisz tego wiedzieć. Ja chcę. Ty miałaś mnie dzisiaj
słuchać. Pamiętasz jeszcze?
-
Właśnie sobie przypomniałam.
-
W samą porę.
-
No to chodźmy.
Usiadła
na brzegu leżaka i naciągnęła szlafrok nie wiadomo po co. Chyba
tylko po to, żeby scenariusz mu się zgadzał. Wstała i przeszła
do salonu. Tam zastała przygotowane do zbrodni miejsce. Niewielki
szklany stolik, który stał na środku dywanu został z niego
zsunięty i przeniesiony obok kanapy. Na tym stoliku leżały osobno
trzy zestawy sznurka. Dwa takie same jeden chudszy. Opaska na oczy.
Skórzany pasek z kulką. Pawła pasek. Dwie duże metalowe kule
połączone sznurkiem. I scyzoryk sprężynowy. Paweł uznał, że
dość się już napatrzyła. Podszedł do niej i zsunął szlafrok z
jej ramion. Zrzucił go na podłogę.
-
Mogę zacząć? Początek znasz.
O
dziwo Iza pojęła czego od niej chce. Przeszła na dywan,
przykucnęła, potem ostrożnie usiadła, następnie położyła się
i przyciągnęła pięty jak najbliżej pośladków. Gapiła się w
sufit. Po krótkiej chwili zobaczyła klękającego obok niej Pawła
ze sznurkiem w dłoni. Zrobił dużą pętlę obejmującą jej
kolano. Potem rozłożył szorstki pleciony sznurek na jej nodze.
Przeplatał ze sobą, dociągał i układał, aż powstał misterny
drabiniasty wzór. Ułożone rosnąco szczebelki w miejscu złączenia
łydki i uda. Po obu stronach. Ciasny. Wrzynał się w ciało i
trochę drapał. Paweł sięgnął po drugi zestaw liny i przeniósł
się na drugą nogę. Układał sznurki w niezwykłym skupieniu,
powtarzając precyzyjnie każdy wystudiowany ruch. W niedługim
czasie, na jej lewej nodze prezentowała się identyczna drabinka.
Iza czuła się nieswojo. Tak unieruchomiona nie była jeszcze nigdy.
Paweł jak obiecał podał jej dłonie i pomógł kleknąć, albo
raczej usiąść na spętanych łydkach. Bez słowa zabrał ostatni
zestaw liny ze stolika i zaczął owijać wokół przeciągniętych
na plecy nadgarstków. Potem wyżej i wyżej aż do łokcia. Tego już
nie mogła zobaczyć i szczerze żałowała. Kiedy skończył stanął
nad Izą i podziwiał swoje dzieło. Oczy mu błyszczały, a po
ustach błądził grymas w kształcie uśmiechu.
-
Ręce też związałeś w drabinkę?
-
Nie, wiązanie przypomina coś w rodzaju klepsydry. Liny krzyżują
się w połowie swej długości. W miejscu przecięcia jest splot
przypominający kostkę. Taki specyficzny rodzaj węzła.
-
Zrób zdjęcie i pokaż mi.
-
Co takiego?
-
Chciałabym zobaczyć.
Paweł
z wrażenia zapomniał gdzie ma telefon. No tego to się zupełnie
nie spodziewał. Żeby Iza, z własnej woli, pozowała mu do zdjęcia
odziana jedynie japońską sztuką Kinbaku shibari.
Zapowiadał
się ciekawy wieczór. Paweł przyniósł telefon i zrobił na próbę
jedno zdjęcie. Pokazał jej.
-
Bliżej,
jeśli można prosić, na tym ekraniku nic nie widać.
Zachwycony
jej zainteresowaniem, prośbą nawet, uwiecznił Izę w kilku
ujęciach. Nie wszystkie jej pokazał. Ale ręce w zbliżeniu jej się
spodobały. Odłożył telefon. Sięgnął do stolika i podszedł do
niej z cienkim skórzanym paskiem przymocowanym do silikonowej kulki.
-
Otwórz usta.
-
Chyba tego nie chcę.
-
Iza...
Wzięła
głęboki wdech przez nos i otworzyła buzię. Knebel wylądował w
ustach. Paweł ciasno zapiął pasek za jej głową. Gruczoły
ślinowe, reagując na ciało obce, natychmiast zaczęły produkować
przezroczysty płyn, którego nie sposób było przełknąć.
Uruchomione ślinianki nie przestaną. Kiedy pokonają już tamę jej
zębów, ślina będzie ciekła po brodzie, kapała na klatkę
piersiową i spływała po brzuchu. Od razu nienawidziła tego
urządzenia. Tymczasem Paweł klęknął obok i rozsunął mocniej
jej nogi. Zza pleców wyczarował dwie srebrne kule. Zakołysał nimi
na wysokości jej oczu. To znała. Miała już kiedyś przyjemność
nosić. Tylko inny rozmiar. Te były zdecydowanie większe. Kulki
gejszy toczyły się wolno po ściankach jej pochwy, popychane
miarowo jego palcami. Iza miała ochotę unieść tyłek. Żeby to
zrobić musiałaby wyprostować uda, nie była wstanie. Wiązanie
trzymało ją mocno przy ziemi. Paweł umieścił kulki w jej pochwie
i się oddalił. Między jej nogami wisiał czarny sznureczek. Na
dywanie leżał niewielki kawałek metalu przywiązany do niego. Na
stoliku został jeszcze nóż, pasek Pawła i opaska. Iza miała
nadzieję, że zasłoni jej oczy zanim zacznie używać dwóch
pozostałych narzędzi. Lekko spanikowana ganiała po pokoju za jego
wzrokiem. Kiedy uchwyciła wreszcie jego spojrzenie, zaczęła
mrugać. Wysyłać morsem w eter sygnał SOS.
-
Miałem nadzieję, że i na to będziesz chciała popatrzeć.
Iza
energicznie zaprzeczyła kręcąc głową.
-
No dobrze. Skoro obiecałem...
Założył
jej opaskę.
-
Pochyl się i oprzyj czoło na dywanie.
Jej
piersi znalazły się między kolanami, a głowa spoczęła na
miękkim podłożu. Mięśnie pleców, czworoboczny, naramienny,
podgrzebieniowy, nadgrzebieniowy, równoległoboczne, zębate...
wszystkie zaczęły ciągnąć, pod wpływem ciężaru rąk
unieruchomionych w nienaturalnej pozycji. Pozycja Izy była mało
komfortowa, za to mocno wyuzdana.
Paweł
bezszelestnie poruszał się po pokoju. Miał satysfakcję. Po
pierwsze uległa mu. Poddała się jego działaniom i to bez humorów
i manifestacji. Po drugie, spodobały jej się sznurki. To był
istotny element wpływający na jego dobry nastrój. Ależ mu
sprawiła niespodziankę tym zdjęciem. Niezwykły prezent. Trafiony
w sedno. Rozbroiła go tym. Nie kazała ich skasować. Chyba i tak by
tego nie zrobił. Nawet gdyby kazała je usunąć. To małe skarby.
Nic nie jest wstanie tego przebić. Zrzucił szare dresy, które miał
na tyłku od czasu kąpieli. Sięgnął po butelkę lubrykantu,
której celowo nie było na szklanym stoliku. Gdyby znowu się
stawiała, nie użył by go. Za karę. Ale była grzeczna. Należała
jej się więc odrobina smarowania. Złożona na pół, ozdobiona
sznurkiem, Iza wyglądała bajecznie. Z tym, że bajka wyłącznie
dla dorosłych. O mocnych nerwach. Z tolerancją na ból. Celowo
odwlekał moment penetracji. Niech czeka. Niech kiełkuje w niej i
wzrasta ziarenko niepewności. Niech poleży. Niech poczuje ciężar
kulek. Ciasnotę wiązania. Spokój w bezruchu. Równowagę ciszy i
ciemności. Niech zatęskni. Zapragnie bliskości. Dotyku. Kontaktu
skóra do skóry.
Klęknął
za nią. Palce opuszkami wcisnął mocno w jej ciało. Zaczął
ciągnąć je wolno po ramionach, rękach, plecach, żebrach. Na
końcu oberwała klapsa w pośladek. Iza zadrżała. Żadnej
delikatności. Klasyczne uderzenie dłoni o umiarkowanym nasileniu.
Po chwili drugie. W drugi pośladek. Żeby było po równo. Jej tyłek
nie miał taryfy ulgowej. Ta sytuacja była wynikiem jej działań.
Sznurek między jej nogami był mokry. Tak samo jak srebrny uchwyt.
Paweł pociągnął go delikatnie i natychmiast w jego dłoni
znalazła się ciepła, metalowa kulka. Mokra, na dowód jej
podniecenia. Włożył ją z powrotem na miejsce. Spod korka usłyszał
zduszony jęk. Miękki, niski, leniwy. Kolejne dwa klapsy. Po równo.
Skóra na pośladkach powoli oblekała się w soczyste bordo.
Podobało mu się. Chciał więcej. Ale nie mógł jej tego zrobić.
Nie dziś. Wiedział, że nie zobaczy łez. Czarna, bawełniana
opaska na oczach wchłonie je i ukryje głęboko. Krzyk przydusił
silikonową kulką. Nie dostanie od niej pomocy. Sam musi się z tym
rozprawić. Wiedzieć jak daleko. Wziąć odpowiedzialność za ten
wieczór. Za dzień cały. Przecież tego właśnie chciał. Sięgnął
po niebieską buteleczkę i domierzył prosto na jej skórę porcję
żelu. Uniósł tyłek i przysunął swoje biodra do jej pośladków.
Penis zaczął rozprowadzać żel między nimi. Iza zastygła w
oczekiwaniu. Długo nie czekała. Sekundę później Paweł wciskał
się do środka. Chwycił sznurek między jej rekami i przyciągał
do siebie. Sam wypychał biodra w stronę Izy wdzierając się w nią
coraz głębiej. Spojrzał na jej profil. Sygnały, które wcześniej
czytał zostały przysłonięte użytymi akcesoriami. Ale czoło
miała ściągnięte, a na szyi mocno widoczne żyły. Nie zatrzymało
go to, nie zmieniło jego planów.
-
Jeszcze kawałek. Niewielki kawałek do końca. Potem będzie
szybciej.
Oparł
swoją miednicę o jej pośladki i puścił ręce. Iza opadła z
powrotem na dywan. Paweł złapał mocno jej biodra, odsunął
odrobinę i zaraz pociągnął do siebie. Odsunął więcej i
szybciej, coraz więcej i coraz szybciej. Przyciągał ją mocno
wbijając kciuki w bordowe pośladki, nasuwał głęboko na siebie.
Napędzany pożądaniem coraz szybciej popychał swoje biodra. Nie
dawał jej wytchnienia. Słyszał obijające się o siebie ciała i
własny przyspieszony oddech. Znowu zaserwował Izie klapsa. Znowu
złapał ja obiema rekami i maksymalnie docisnął do siebie.
Zakołysał biodrami rozpychając się na boki i zaraz wrócił do
poprzednich posuwistych ruchów. I niespodziewanie poczuł coś
niesamowitego. Izy mięśnie spięły się jak na komendę, potem
zaczęły pulsować, drżeć i ponownie się spinać. Jakby dostała
spazmów. Sytuacja była zgoła odmienna od dotychczasowych, to też
nie miał stuprocentowej pewności co do powodów jej reakcji. Szybko
odnalazł między jej nogami metalowy uchwyt i jednym szybkim ruchem
wyciągnął kulki. Rżnięcia sobie nie przerywał. Spod knebla
wydostawał się zduszony ciągły jęk, albo raczej wycie. Paweł
nie reagował. Nie przestał. Nie poczekał. Nie zwolnił nawet. To
jej wczoraj obiecywał. Tak to miało wyglądać. Wszystkie jego
poczynania przez cały dzień zmierzały do tego. Próbował się
trzymać jak najdłużej, chciał żeby to trwało. Nie było takiej
możliwości. Jego podniecenie osiągnęło punkt kulminacyjny i
mogło się już tylko wylewać. Prosto w jej pupę. Jeszcze kilka
wyhamowanych ruchów i oparł tyłek na swoich pietach. Teraz sobie
nie pozwolił na odpoczynek. Podczołgał się do Izy. Podniósł ją
z podłogi i wyprostował plecy. Zdjął opaskę z oczu. Chwilę
trwało zanim zaczęła mrugać. Odpiął pasek za głową i zabrał
knebel. Iza zamknęła usta i próbowała przełknąć ślinę.
Oprócz tego dyszała ciężko. Paweł czekał. Nie miał pojęcia co
teraz nastąpi. Bał się jej dotykać. Wreszcie Iza podjęła próby
mówienia. Po kilku chrząknięciach wydusiła:
-
Nigdy więcej mi tego nie założysz.
Skierowała
wzrok na knebel który trzymał w ręce. Potem znowu zaczęła
dyszeć. Paweł zauważył z ulgą, że nie ma łez. Przypomniał
sobie, że opaska też była sucha.
-
Dobrze.
Przysunął
się do niej bliżej aby mogła, gdyby chciała, się o niego oprzeć.
Iza na próbę położyła czoło na jego ramieniu. Chwilę później
przytuliła się do jego skóry. Oddychała już spokojniej. Paweł
przełożył ręce nad jej głową i zaczął rozplątywać sznurki
za jej plecami. Kiedy skończył, odłożył zwitek na podłogę i
masował jej oswobodzone ręce.
-
Połóż się. Uwolnię ci nogi.
Posłuchała.
Z Pomocą Pawła ułożyła się na plecach. Przy kontakcie tyłka z
dywanem syknęła. Dźwignęła pupę do góry i nie chciała z
powrotem położyć na podłodze.
-
Musisz opuścić tyłek. Nie rozwiążę sznurków przy tak napiętych
mięśniach. Mogę przeciąć.
Wyciągnął rękę do stolika po scyzoryk...
-
Nie.
Iza
odłożyła tyłek dzięki czemu rozluźniła mięśnie. Paweł
zabrał się za rozplątywanie.
-
Powiesz coś?
Chwilę
kazała mu czekać. Prawie uporał się z jedną nogą.
-
Miałeś rację. Dobrze, że byłam związana. I tak, krzyczałabym.
Dopiero przed chwilą przestałam cię nienawidzić.
Paweł
odłożył sznurek i przysunął się do drugiej nogi. Iza
wyprostowała przed sobą ręce i oglądała wzorki zostawione na jej
skórze. Pod Pawła skórą zaczął zbierać się umiarkowany
optymizm. Uwolnił drugą nogę i wyprostował. Sznurek dorzucił do
pozostałych. Iza chciała się podnieść, ale ją powstrzymał.
-
Chwila. Ponad godzinę miałaś ciasno spętane nogi. Poczekaj.
-
Naprawdę? Ponad godzina?
-
Naprawdę. Przy dobrej zabawie czas zapitala.
Iza
się uśmiechnęła. Przez to Paweł się odważył:
-
Miałaś orgazm. Jaki?
-
Niesamowity.
-
Nie o to pytałem.
-
Wiem. Ale tego o co pytasz nie wiem. Te kulki, ten...
-
Jaki ten?
-
Ten penis. Jeszcze szorowałeś moimi sutkami po dywanie!
-
A tyłek?
-
Przy całej reszcie nie miał większego znaczenia. Za to teraz...
Paweł
miał cholerną satysfakcję. Rozmawiała z nim o tym. Spokojnie.
Uśmiechnęła się. Poświęciła tyłek, aby oszczędzić sznurki.
Ma jej zdjęcia... Ale uparła się żeby chociaż usiąść. Podał
jej dłonie i podciągnął do góry. Klęknęła. Ułożyła nogi
tak jak były związane. Przycisnęła udo do łydki ciężarem
swojego ciała, aby zobaczyć wzór jaki został po linach. Ręce
położyła sobie na kolanach. Włosy miała rozczochrane. Nabrzmiałe
usta lekko rozchylone. Na policzkach rumieńce. Skóra lśniła
wilgotna od potu. Oddychała głęboko, ale spokojnie. Jej piersi
unosiły się i opadały przemieszczane kolejnymi porcjami powietrza.
Paweł nie mógł uwierzyć w to co widzi.
-
Iza, mogę zrobić jeszcze jedno zdjęcie?
-
Rób.
Natychmiast
sięgnął po telefon. Wiele mówiącego pośpiechu nie dało się
nie zauważyć. Pstryknął raz i drugi z poziomu podłogi. Wstał.
Iza nie protestowała, więc zrobił jeszcze dwa. Chciał odłożyć
telefon na stolik, ale ona go powstrzymała:
-
Pokaż.
Podszedł
i zaprezentował jej swoje dzieło.
-
OK.
-
OK?
-
OK.
Tyle
w temacie.
-
Paweł muszę iść do łazienki. Twoja sperma od jakiegoś czasu
wsiąka w dywan.
-
Powiem w recepcji żeby go oddali do prania.
-
Koniecznie muszę przy tym być.
I
oboje wybuchnęli śmiechem. Potem Paweł wziął ją na ręce i
niósł do łazienki.
-
A co by się stało gdyby oni go nie uprali i po naszym wyjeździe
popełniono tu zbrodnię. Zebrano materiał dowodowy...
-
Czemu myślisz o takich rzeczach? Skąd masz takie myśli?
-
No przecież to możliwe, a tu jest pełno naszych śladów
biologicznych.
-
Przestań. Natychmiast.
Natychmiast
przestała.
Po
szybkim myciu udali się do sypialni. Naga Iza położyła się na
brzuchu. Paweł zerknął na jej tyłek i od razu poszedł do
łazienki po maść. Wrócił, usiadł na brzegu łóżka i
delikatnie aplikował jej lekarstwo na pośladki.
-
Teraz się nie wierć, bo...
-
Mam tłusty tyłek.
-
Ja chciałem to powiedzieć.
-
Wiem.
Paweł
usiadł obok niej z laptopem. Teraz Powinno mu się udać popracować.
Nie ma już nic do zrobienia. Może mu przeszkodzić jedynie
zmęczenie. Spojrzał na Izę.
Jeśli jeszcze nie spała, to na pewno była już na dobrej do tego
drodze. Jej sylwetka od jakiegoś czasu go martwiła. Schudła.
Znowu. Niechętnie oderwał od niej wzrok i przeniósł na ekran
komputera. Zaczął przeglądać zaległe dokumenty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz