Iza
obudziła się w łóżku sama. Leżała sobie chwilkę delektując
się stanem „nic nie muszę” i „wczoraj przetrwałam”. Ale
namieszał jej ten Paweł niemiłosiernie. Ważne, że dzisiaj wraca
do normalności. Oboje wracają. Do sypialni wszedł Paweł. W
szarych dresach, z mokrymi włosami, pachnący i uśmiechnięty.
-
Cześć.
-
Cześć. Od dawna nie śpisz?
-
Z godzinkę. Może ponad. Byłem na basenie. Co tam?
-
Jestem głodna.
-
Nareszcie!
Paweł
wyszedł. Chwilę go nie było po czym wrócił z krótką komendą:
-
Wstawaj. Odziej się w coś, zaraz będzie śniadanie.
I
poszedł sobie. Iza nie miała swoich rzeczy. Założyła więc
hotelowy szlafrok i opuściła sypialnie. Zaliczyła toaletę i
dołączyła do niego na tarasie. Śniadanie już było. Obok Pawła
nakrycia stała szklanka z połową napoju cytrynowego. Wskazał go
jej bez słowa. Kiedy usiadła obok niego zaczął przestawiać
talerze.
-
Mam dla ciebie coś specjalnego.
Paweł
postawił przed nią omlet z krewetkami. W kształcie serca.
-
Ze specjalną dedykacją od szefa kuchni.
-
Coś ty mu nagadał?!
-
Nic takiego. Powiedziałem, że robisz świetny omlet z krewetkami i
byłoby ci bardzo miło, gdyby raz ktoś zrobił go tobie.
-
Nie powiedziałeś tak.
-
No pewnie, że nie. Powiedziałem, że wczoraj narozrabiałem i muszę
przeprosić, od razu się zgodził. Faceci są prości. Ten kształt
to jego inwencja twórcza. Chyba próbował mi pomóc.
Iza
nie zgadzała się z tym twierdzeniem. No na pewno nie w pełni. Może
są i prości faceci, ale są i tacy. Tu spojrzała na Pawła i
uśmiechnęła się do niego oczami. Pochyliła się nad talerzem i
dalej z zapałem pałaszowała śniadanie. Omlet zniknął w mgnieniu
oka. Wypiła szklankę soku pomarańczowego. Wzięła grzankę,
posmarowała masłem i ułożyła na niej piramidę żywieniową.
Ledwie mogła zmieścić ją w ustach. Paweł z lubością obserwował
jej poczynania przy stole. Nawet apetizer nie był jej dzisiaj
potrzebny. Kiedy posprzątała z talerza wszystko to, co nie mieściło
się do jej buzi i w trakcie konsumpcji spadało, spojrzała na Pawła
i wydukała:
-
Chyba muszę uzupełnić sporo kalorii.
-
Uzupełniaj, uzupełniaj.
-
Będą mi potrzebne?
-
Ty studentka, do życia generalnie są potrzebne.
-
Pytałam czy szykujesz jakieś pasy, sznurki, kulki, tak przed
odjazdem.
-
Nie.
Odrobinę
ją to chyba rozczarowało. Nie była jednak pewna, czy prawidłowo
rozszyfrowała to dziwne uczucie w brzuchu. Sięgnęła po filiżankę
i nalała sobie kawy. Do tej kawy wtrząchnęła trzy rogaliki i cały
dżem ze śniadania. Nie miała dziś umiaru. Nie potrafiła sobie
odmówić. Paweł przeglądał wczorajszą gazetę. Iza zabrała
filiżankę z kawą i przeszła do krawędzi tarasu. Oparła się o
barierkę i próbowała zrozumieć to co czuje. Następnie: co on
robi? Po wczorajszym dniu, spędzonym na maltretowaniu jej tyłka,
dzisiaj po prostu koniec. Tak bez niczego. Zagadać go o to? - Ani
się waż! - Gdzieś z wnętrza jej głowy walczą o prawo głosu
resztki przyzwoitości. No to co? Co ona ma ze sobą zrobić w tej
sytuacji? Pakować nie ma czego. Pod prysznic kolejny nie idzie, bo
jej wysuszona skóra zejdzie z niej i ucieknie w dzicz. Ma w torebce
książkę, ale ochoty na nią nie ma. I tak nie skupi się na tyle,
aby poznać jej fabułę. Wróciła do stołu. Nalała kolejną
porcję kawy. Paweł nadal obracał w dłoniach gazetę.
-
Mam nas spakować?
-
W szafie wisi tylko ubranie na drogę. Pranie spakowane. Z torby,
którą przyniosłem, nic nie wyjęłaś, więc... Delektuj się
absolutnym bezrobociem.
-
Drażni mnie.
-
Widzę. Wijesz się jak piskorz. Przydałoby ci się... wiesz co by
ci się przydało.
-
Co takiego?
-
Moja panno, ja dostałem co chciałem. Jeśli ty czegoś chcesz –
musisz o to poprosić.
Co
takiego? O matko. Że niby jak? Ale jak? A o co chodzi? - Iza ma
świeżutki burdel w głowie. No nie oszczędzi jej ten człowiek
niczego.
-
A ty nie chcesz?
-
To bez znaczenia. Nie ważne czego ja chcę, tyko co ty musisz
zrobić.
Oj.
To może być trudne. Bardzo trudne. Zdecydowanie wolałaby zdać się
na niego. To o wiele łatwiejsze. I bezpieczne. Całą
odpowiedzialnością można go obarczyć. Przypisać wszelkie podjęte
decyzje i działania. Nie mącić sobie wody we własnej studni.
-
Chcę seksu.
-
Czego ty chcesz?
-
Chcę się kochać.
-
Doprawdy? Tego chcesz?
-
Nie?
-
Z całą pewnością – nie. Forma też nie do przyjęcia.
Wstała
od stołu i wyszła. Paweł ponownie sięgnął po gazetę. Raczej
nie wyłuska z niej żadnych treści, ale musi jakoś maskować swój
niepokój. Może nie jest jeszcze na to wszystko gotowa. Może ten
jej trening, to za mocno przyspieszony kurs. Dopadły go wątpliwości,
a mleko się wylało. Powiedział co powiedział i już nie cofnie.
Musi coś wymyślić. Musi ją zabrać do stolicy. Tutaj już
niewiele zdziała, ale jak wrócą do Warszawy... Tam może będzie
wstanie wykorzystać plan ewakuacyjny. Powiedzieć, że co było w
Bieszczadach zostaje w Bieszczadach, a oni mogą wrócić na
poprzednie tory. Nie może tylko znieść nie wiedzy. Braku
informacji, dokąd te tory prowadzą. I jak długo potrwa ich wspólna
podróż. Co jej tak długo nie ma? Gdzie ona poszła? Chyba do
sypialni. Ubrać się? A zaraz potem trzasnąć drzwiami? Wpadł w
lekką panikę. Już miał wstać i jakoś reagować, ale
niespodziewanie Iza wróciła. Zła. Chociaż może bardziej
naburmuszona.
-
Czemu je tak dobrze schowałeś? Właśnie dlatego, żebym musiała
to powiedzieć, na głos? Prosić o twoją uwagę, zainteresowanie...
Publicznie przyznać się do nowo odkrytych fiksacji?
-
Jesteśmy tu tylko we dwoje.
-
Nieważne. Na głos, to jak publicznie.
-
Co takiego przed tobą schowałem?
-
Sznurki. Schowałeś sznurki, żebym musiała powiedzieć, że
chciałabym żebyś mnie związał i …
-
… i ?
-
Pieprzył tak jak wczoraj!
O
ja pierniczę. Powiedziała to. Teraz to się już tylko zapaść pod
ziemię. Zniknąć, rozpłynąć, rozpuścić i wsiąknąć w
podłoże. Może w dywan, który wyniosą do pralni. Tam wyszorują
do czysta jej brudne myśli. Skroplą ją, zmaterializują i odstawią
do pokoju. Wypraną, wolną od zanieczyszczeń. Albo i nie. Jakoś
nic na to nie wskazuje. A Paweł stara się ukryć uśmiech. Ale mu
to nie wychodzi.
-
Bardzo oględna ta twoja prośba.
-
Musisz?
-
Gdzie?
-
Przecież ci powiedziałam. Nie pamiętasz co robiłeś wczoraj z
moim ciałem?! Calusieńki dzień!
-
Pytałem o miejsce. - Paweł niestety uśmiecha się szeroko.
-
Aha. Nie ma znaczenia. - Iza ma się za chwilę dowiedzieć, że ma –
będzie mieć znaczenie.
-
Jeden warunek. Nie zawiąże ci oczu. Będziesz patrzeć.
-
Dobrze.
-
Poczekaj.
Paweł
poszedł po sznurki. Krótszy i dłuższy. Dwa mu potrzebne. Wrócił
na taras. Iza stała tam gdzie ją zostawił.
-
Podejdź do barierki.
-
Paweł...
-
Za późno na negocjacje. Pytałem, nie chciałaś pisać własnego
scenariusza, zrealizujemy mój.
-
Ale tam jest pełno ludzi...
-
Myślisz, że potrafią zajrzeć do góry?
-
Ale usłyszeć, to już mogą.
-
Sprawię, że będzie cię słychać na Ukrainie.
-
Ukraina leży za tymi górkami, więc to nie jest jakiś wielki
wyczyn.
-
Naprawdę próbujesz oberwać.
-
Nie. Tylko się boję cholernie, że będę jęczeć i wyć, a ci
wszyscy ludzie będą się gapić. Przecież to jest tylko czwarte
piętro.
-
Jest pewien sposób.
-
Knebel. Nie, nie, nie, nie... Nie wezmę tego więcej do ust.
Obiecałeś.
-
Obiecałem nigdy więcej ci go nie założyć, ale mogę ci pożyczyć.
Gdybyś chciała... Jest jeszcze jedna możliwość. Możesz być
cicho.
-
Daj ten knebel. To znaczy pożycz... proszę.
Paweł
zniknął jeszcze na chwilę, ale bardzo szybko wrócił. Podał jej
to ustrojstwo, nad którym cały czas się jeszcze zastanawiała.
-
Stój prosto. Podciągnij szlafrok. Nogi blisko obok siebie. Będzie
ciasno. Wszędzie. I teraz, i później.
Przez
Izę przebiegł dreszcz. Na co ona się odważyła. Zgłupiała chyba
dokumentnie. Jeśli myślała o powtórce z wczorajszej, porannej,
subtelnej penetracji, to mogła się jasno określić. Nie zostawiać
mu furtki do interpretacji. Powinna wiedzieć, żeby nie paktować z
diabłem. Wiedzieć, że zwiedzie ją na manowce. Pan mecenas z
reputacją cudotwórcy. Rocznym obrotem średniego afrykańskiego
państwa. Prowadzący działalność w czterech europejskich krajach,
wie jak sobie radzić z ludźmi. Zuchwale nakłaniać, by robili to
co chce. Iza przepadła. Paweł kończył sznurować jej nogi. Prosty
wzór przypominający wijącą się po sobie parę węży. Z jednej
nogi na drugą, i z powrotem, i cały czas do góry, aż nad kolana.
Potem po przewlekał między nim, w poprzek, krótki sznurek. Kiedy
skończył podniósł ją delikatnie nad ziemię i przysunął
odrobinę w stronę barierki. Końcówki krótszego sznurka zawiązał
na metalowym słupku balustrady. Nisko. Przy posadzce.
-
Ręce masz wolne, żebyś mogła założyć knebel, a potem trzymać
się poręczy. Stóp nie ruszaj, ale reszta twojego ciała może
ulegać znacznym odchyleniom. Tylko pilnuj równowagi. Szlafrok ci
zostawię. Tam cię w sumie może być widać.
-
Teraz na to wpadłeś?
Świerzbiły
go ręce niemiłosiernie. Te uwagi definitywnie zasługiwały na
lanie. Albo chociaż kilka porządnych klapsów. Nie mógł. Dzisiaj
już nie. Dostał tylko sobotę według jego woli. Na więcej się
nie umawiali. W jej właściwej umowie, w ogóle nic o tym nie było.
Ale drobna groźba ...
-
Iza czy ty chcesz siedzieć wracając do Warszawy?
Spojrzała
na niego zbita z tropu. Teoretycznie nie powinna się dziś martwić,
ale kto go tam wie. Na pewno zna jakiś sprytny sposób, aby sama
poprosiła o lanie. Postanowiła trzymać język za zębami.
Zwłaszcza, że kiedy zamykała oczy, pod przymkniętymi powiekami, natychmiast pojawiał się odbity w lustrze obraz, posiniaczonego
tyłka. Podbiegnięcie krwawe ustaliła w badaniu palpacyjnym.
Bordowe plamy zaczynały przechodzić w delikatne fiolety,
obwieszczając rozkład hemoglobiny. Powinny się łatwo wchłonąć,
ale lepiej nie prosić się o nowe.
-
Twoja posiniaczona pupa wygląda uroczo.
Wcisnął
brzegi jej szlafroka za pasek i odsłonił tyłek. Przysunął się i
przycisnął miednicę do jej pośladków. Czuła, ubraną w dresy,
jego erekcję. Krótką chwilę, potem rozebrał penisa i pozwolił
mu ocierać się o nią przy każdym ruchu. Iza przyjmowała te jego
poczynania z niepokojem. Nie dostrzegła nigdzie niebieskiej
buteleczki. Trochę spanikowana postanowiła się o nią upomnieć.
-
Gdzie jest żel? Przyniosłeś? Chcę dużo żelu. Proszę.
-
Spokojnie, skarbie nie zrobię ci krzywdy. Wiesz o tym prawda?
-
Tak, ale...
-
Samo „tak”, by wystarczyło.
-
Bo to nie tak miało być...
-
Jak miało być?
-
Bardziej jak na stole, rano...
-
Mam cię porozciągać?
-
Tak, chyba tak.
-
Tak i …
-
Tak proszę.
-
Dobrze. Podłóż sobie ręce i oprzyj brodę na poręczy. Chcę
żebyś mi się porządnie wypięła.
Już
miała wykonać polecenie, podniosła ręce i zauważyła co trzyma w
dłoni.
-
Paweł, knebel.
-
Spokojnie, poczekaj, możesz go użyć w każdej chwili. Jest pod
twoją kontrolą. Spróbuj, może dasz radę bez niego.
Iza
zacisnęła dłoń na silikonowej kulce, tak dla pewności i
pochyliła się tyle, na ile pozwalała barierka. Paweł zaaplikował
jej na skórę porządną porcję lubrykantu i natychmiast zaczął
rozprowadzać go palcami w strategicznym miejscu. Przemieszczać z
góry na dół między pośladkami i wciskać do środka. Iza
milczała. Pozwoliła sobie tylko raz zachłysnąć się powietrzem.
Znosiła zabiegi jego palca, na mięśniach zwieracza w absolutnej
ciszy. Obserwujący ją Paweł szybko podniósł poprzeczkę.
-
Drugi palec?
-
Tak ...
-
Tak i … ?
-
Tak proszę ...
Ledwie
wyszeptane słowa Izy zdradzały podniecenie, ale Paweł chciał,
żeby ociekały pożądaniem. Stanął z boku, przyciskając członka
do jej uda. Lewa ręka miarowo i systematycznie rozciągała mięśnie
zwieracza. Prawą bez ostrzeżenia zanurzył w jej ciele, częściowo
oczywiście. Dwa zwinne paluszki w pochwie. Iza chciała go złapać,
przytrzymać. Przyciągnąć, albo odciągnąć, wykręciła rękę
do tyłu, rozluźniła palce... i wypadła z nich silikonowa kulka z
cienkimi paskami. Potoczyła się po posadzce tarasu, prześlizgnęła
pod barierką i popędziła na dół. Ale nie na sam dół. Po
drodze, odbiła się od poręczy pod nimi i wpadła na taras
sąsiadów. Mogła to stwierdzić z całą pewnością, bo spory
kawałek jej ciała wystawał jednak za balustradę.
-
O kurwa.
Iza,
nie bacząc na okoliczności, natychmiast się wyprostowała. Palce
Pawła zaczęły uwierać niemiłosiernie, bo oczywiście ich nie
zabrał. Dodatkowo cała się spięła. Paweł czekał. Co ona zrobi
dalej, ale Iza nie miała zamiaru wybrnąć z sytuacji.
-
Pochyl się i pozwól mi kontynuować.
-
Upuściłam knebel.
-
Widziałem.
-
Spadł na taras pod nami. Nie mam żadnej kontroli, za to mam na
pewno jednego obserwującego.
Paweł
wybuchnął śmiechem i … chwilowo jej odpuścił. Stanął za nią,
objął jej ramiona przytulił się do pleców i rechotał w kark, co
jakiś czas go całując.
-
Życie z tobą to przygoda. I nauka kreatywności. Nawet rżnięcie
na tarasie nie może być wykonane według planu, bo rzucasz w
sąsiadów zabawkami erotycznymi. Pójdziesz po ten knebel.
-
Nie pójdę.
-
Pójdziesz.
-
Nie ma mowy.
-
Pójdziesz po ten knebel. Pożyczyłem ci go. To jest mój ulubiony
knebel, z ulubioną silikonową kulką, jestem bardzo do niego
przywiązany...
-
Już wolę lanie.
-
Chciałabyś.
-
Odkupię ci go. Możesz iść ze mną do sex-shopu i patrzeć jak się
miotam. Będziesz miał, i ubaw, i widowisko.
-
Pójdziesz na dół po knebel. Bez dyskusji. Zastanawiam się tylko
czy przed, czy po seksie analnym, którego już i tak ci nie
odpuszczę. Pochyl się. Na barierkę.
-
A jeśli on tam będzie, będzie wyglądał ze swojego tarasu,
zauważy mnie...
-
To się umów na wizytę.
-
Paweł...
-
Iza! Sama chciałaś. To się trochę postaraj. Te twoje prośby
kulawe, dyskusje przy każdym ruchu... rozmyśliłaś się?
-
Nie.
-
Zmieniłaś zdanie?
-
Nie.
-
To mnie przekonaj i wypnij się wreszcie.
Iza
bez szemrania wykonała polecenie, a Paweł pozwolił sobie klepnąć,
raz jeden, jej wypięty tyłek. Odciągnął napletek, z
niecierpliwego już penisa i popchnął go mocno między jej
pośladki.
-
Wystarczy ci już rozciągania. Ja cierpliwy próbowałem być, ale
są granice cierpliwości. Moje kończą się wraz z półgodzinną
dyskusją, przy penisie we wzwodzie. Z wypiętym, gołym tyłkiem na
jego oczach.
Iza
mocno prostowała ręce i odpychała się od barierki. Aby nie
wypadać za nią, połową ciała, dwa razy na sekundę. Uniknąć
zainteresowania ludzi kręcących się pod tarasem i oczywiście
sąsiada. Ułatwiała mu tym zadanie i sama wciskała się na jego
prącie. Próbowała, nie dyszeć, nie jęczeć, nie piszczeć, nie
przyciągnąć niczyjej uwagi. To było trudne, bardzo trudne.
Łatwiej by jej było, gdyby w barbarzyńskim stylu jedynie podążał
za spełnieniem. Tymczasem on narzucił sobie dyscyplinę i spokojnie
nią delektował. Stanowczo ale wolno, głęboko ale ostrożnie. Może
z uwagi na wczorajsze wybryki. Poocierane i poobijane miejsca. Nie
chciał zrobić jej krzywdy. Wiedziała. Teraz to nawet czuła. Ta
ostrożność, to była troska. Rozluźniła się mocno. Zaczęła
pilnować oddechu. Pełne płuca, puste płuca. Na zewnątrz w
środku. Zaczęła się zapominać. Najpierw zapomniała o ciszy. Po
kilkunastu pełnych pchnięciach zaczęła dyszeć i jęczeć. Potem
zapomniała o ludziach i zaczęła coraz mocniej wychylać się za
barierkę, przedłużając każdy jego ruch. Na końcu zapomniała o
subtelnej penetracji...
-
Paweł, bardzo cię proszę, szybciej, mocniej, więcej...
Natychmiast
poczuła, jak podziałały na niego, jej słowa. Od razu było go
więcej. Dostała też całą resztę. Nawet nie próbując się
dłużej kontrolować, jęczała głośno i bezwstydnie wychodziła
na spotkanie jego bioder. Drżała, trzęsła się i napinała
mięśnie, zdradzając mu, jak blisko jej do końca. Wtedy Paweł
zwalniał, aby odsunąć orgazm, aby posłuchać jak błaga o jeszcze...
-
Nie, nie, nie... nie rób tego, nie przestawaj. Nie zwalniaj, nie
teraz, proszę...
I
zaczynał od nowa. Trochę to trwało. Żar w jej podbrzuszu rozlewał
się powoli i przyjemnie. Rósł jednostajnie, ogłupił, omamił,
oszukał receptory, które może zareagowałyby na jakiś gwałtowny
skok, ale to... Płynne przechodzenie kolejnych stopni, aż do
wrzenia. Nie zorientowała się, że straciła zdolność analizy i
percepcji, mogła tylko chłonąć rozkosz. Kiedy pojęła,
zdefiniowała to nowe doznanie, zrozumiała, że ono się nie kończy,
nie maleje, nie rośnie po prostu trwa. W tym samym stężeniu,
natężeniu, temperaturze, a Paweł nie przestaje... Dłużej nie
mogła połykać powietrza, zaciskanie palców na poręczy też nie
pomagało. Zagryzła więc wargi, aby trochę stłumić odgłosy
wyrywające się z jej piersi, ale zamilknąć nie potrafiła. A on
nadal nie przestawał. Musiał wiedzieć co się z nią dzieje, bo od
jakiegoś czasu trzymał jej biodra w żelaznym uścisku, aby nie
mogła mu się wyślizgnąć. Zszokowana tym co czuje i jak czuje,
Iza próbowała to przerwać. Zatrzymać biodra, wyprostować się, w
końcu go odepchnąć. Chwycił tylko mocniej jej nadgarstki i
przycisnął do pleców. Ciągnął ją za nie przysuwając do
siebie. Druga ręka wbita w biodro robiła to samo.
-
Co ty mi robisz?
-
To, czego chciałaś.
-
Troszkę mniej chciałam...
-
Minutkę. Wytrzymasz, jeszcze minutkę?
-
Tak.
Wbiła
paznokcie w jego skórę. Skórę ręki, którą ją trzymał. I
próbowała oddychać. Ale to już tylko i wyłącznie dla niego. Iza
pomyślała, że ostatecznie śmierć z rozkoszy, to nie jest jakieś
tam banalne zejście. Więc dotrwa do końca. Czyj by on nie był.
Jej czy jego. Ledwie to pomyślała, ledwie dokończyła tę ostatnią
myśl, poczuła jak uścisk wokół jej bioder zelżał. Paweł
przestał ją przesuwać, a penis skończył na jej plecach. Chyba.
Była tak otumaniona, że nie wierzyła już własnym zmysłom. I
zmęczona. Że ledwo stała, to Paweł doskonale wiedział, bo na
finiszu musiał ją naprawdę mocno trzymać. Kiedy tylko skończył
pochylił się i odwiązał sznurek od słupka balustrady. Potem
ostrożnie posadził Izę, oplótł swoimi nogami i oparł o siebie
jej plecy. Była taka lekka, jakby nic nie ważyła. Podczołgał się
razem z nią do krawędzi tarasu i swoje plecy też oparł. Podniósł
jej rękę i pocałował, przyssał się do wewnętrznej strony
dłoni. Oboje dyszeli ciężko, ale miarowo. Bez słowa dochodzili do
siebie.
-
Skarbie, tylko mi tu nie zaśnij.
-
Yhy...
-
Wkrótce musimy jechać.
-
Gdzie?
-
Do ssstolicy.
-
Jezu, myślałam, że powiesz: do ssstodoły.
-
Tylko jedno ci w głowie.
-
No wiem, taka jestem niewyżyta... ale chwilowo niczego nie chcę.
Może nawet do samej ssstolicy.
-
Trzeba ci rozplątać nogi.
Wyczołgał
się zza jej pleców z plamą swojej spermy na dresach. Przysunął
bliżej jej nóg i zaczął odwijać sznurki. Kiedy skończył Iza
usiadła na leżaku i podziwiała wzorki na skórze. Podobała jej
się ta nowa biżuteria. Coraz bardziej. Już miała zaproponować
wspólny szybki prysznic...
-
Pamiętaj, że przed wyjazdem masz jeszcze coś do załatwienia.
-
Poważnie?
-
Jak najbardziej.
-
Nie chcę tam iść.
-
Wiem.
-
Nie potrzebujesz tego knebla, nie zależny ci na nim, nie zbierasz
takich pamiątek. Jak go przyniosę, to najpewniej wyląduje w koszu.
-
Iza pójdziesz po knebel.
-
Dobra.
Wstała.
Poprawiła odrobinę zmiętoszony niemożliwie szlafrok i ruszyła do
drzwi. Cała rozczochrana, spocona i pachnąca wyuzdanym seksem. Z
rumieńcami na twarzy, nabrzmiałymi spuchniętymi wargami i
szlaczkami na bosych nogach. Przemierzyła cały salon w mgnieniu
oka, Paweł ledwo ją dopadł przed drzwiami.
-
Tak masz zamiar iść?!
-
Tak.
-
Nie uważasz, że powinnaś się ubrać idąc do obcej osoby.
-
I tak słyszał wszystko jak na głośnomówiącym. Jęczałam mu na
tarasie, wypychana twoimi posuwistymi ruchami za barierkę. Mam teraz
udawać cnotliwą idiotkę i wyłamywać sobie palce przed jego
drzwiami, prosząc go o uzdę dla mojego jednorożca... Nie. Mam iść,
to idę. Tak jak chcę, albo wcale.
Paweł
zabrał rękę z drzwi. Jeśli liczył na to, że blefuje, że
spanikuje i się wycofa, to się przeliczył. Kiedy tylko zniknęła
jego ręka, Iza natychmiast szarpnęła za klamkę. Po chwili
zbiegała już na bosaka, po schodach, do apartamentu pod nimi. Za
plecami usłyszała huk zatrzaskiwanych z furią drzwi. Chwilę
później stanęła przed innymi drzwiami. Zastukała. Nic. Zastukała
drugi raz. Nadal nic. Pomyślała, że może jednak nikogo tam nie
było i nikt jej nie słyszał. Tak dla zasady- do trzech razy sztuka
- zastukała jeszcze... i drzwi stanęły otworem. W drzwiach stał
Michał. W luźnych dżinsach z mokrymi włosami, ręcznikiem w ręce.
- No to ciekawe czemu on brał prysznic. Czy musiał wziąć
prysznic. Chwile po tym jak... Bo tak się składa, że ona też
powinna być w tej chwili pod prysznicem. - Nieważnie. Nie myśl o
tym.
-
Nie jestem pewien, czy mogę wierzyć własnym oczom?
-
Chryste. Nie. Tego się nie da wytłumaczyć więc powiem po prostu:
czy znalazł pan może na swoim tarasie niewielki czarny przedmiot?
-
Tak.
-
Tak dla pewności: z kulką?
- Tak.
-... i paskami?
- Tak.
-... i paskami?
-
Tak. Zapraszam.
-
Nie. Może pan mi go oddać? Tak po prostu...
-
Nie.
Stali
po dwóch stronach drzwi. Iza zdecydowanie zakłopotana. Nie
wiedziała co z tym fantem począć... i jeszcze prawie naga... Po
korytarzu kręciło się trochę ludzi. Michał otworzył jeszcze
szerzej drzwi i spróbował ponownie:
-
Na chwileczkę, nie jestem psychopatą, mówiłem – pamięta pani.
Spotykamy się trzeci raz w ciągu jednej doby. Może to jest jednak
jakiś znak z niebios.
-
Niebiosa nie ingerują w moje życie. Dobrze. Niech już będzie, ale
powinien pan wiedzieć, że robię to tylko po to, żeby odegrać się
na Pawle. Potem z premedytacją i absolutną szczerością wszystko
mu opowiem.
-
Za co?
-
Za to, że mnie tu wysłał.
Przestąpiła
próg i zrobiła kilka kroków. Za jej plecami cicho zamknęły się
drzwi. Ten salon był zdecydowanie mniejszy, ale równie smacznie
urządzony. Powiedziałaby nawet, że przytulny.
-
Napije się pani czegoś?
-
Nie chcę pić, nie chcę gadać, chcę zabrać zabawkę, po którą
przyszłam i iść pod prysznic. A propos, czemu był pan pod
prysznicem właśnie teraz?
-
Pytasz czy onanizowałem się przy twoich jękach?
-
Tak.
-
Nie. Onanizowałem się po twoich jękach. Nie chciałem niczego przegapić.
-
Trzeba było odrzucić mi knebel na górę, to nie musiałbyś tego
słuchać.
-
Przyjemnie się słuchało.
-
Ta rozmowa jest straszna.
Na szklanym stoliku, obok kanapy, leżał knebel. Obok stał Michał i oglądał jej poplątane nogi. Wzorki na skórze. Ciekawość, a może
i niepokój, zatrzymały tam jego wzrok, na dłuższą chwilę. Potem
zajrzał jej w oczy.
-
Wszystko dobrze?
-
Dobrze. Nic mi nie jest. Michał, jesteśmy dorosłymi ludźmi.
Przyszłam tu. Myślisz, że nie mogłabym pójść dalej...
-
Mogę cię gdzieś zaprosić, gdzie chcesz.
-
Nie.
-
Odblokuj mi telefon.
-
Czemu? Po co? Paweł to jedyny użytkownik mojego ciała.
-
Użytkownik??? Jesteś pewna, że nie jesteś w tarapatach???
-
Tak.
-
Jesteś młoda, bardzo młoda, prawdopodobnie nie będzie twoim
ostatnim facetem.
-
Na pewno nie będzie.
-
O widzisz i mamy płaszczyznę porozumienia.
-
To klient. Inwestor. Sponsor moich studiów. Ale jedyny. Żadnego
innego nie było, żadnego więcej nie będzie. Numer masz
odblokowany. Teraz zabiorę to po co przyszłam i pójdę sobie.
Zastrzeliła
go. Zmiotła z szachownicy, no pozamiatała mu w głowie. Jedyne na
co jeszcze wpadł, kiedy już wychodziła, to wychrypiane:
-
Co studiujesz?
-
Medycynę.
Paweł
przestał się miotać i był już tylko zły. Tak dobrze się
zapowiadało. Wstał bosko poocierany wczorajszymi wydarzeniami.
Pierwsze co zrobił to sięgnął telefon i zajrzał do albumu.
Obejrzał jej zdjęcia. To nie był sen. Satysfakcja i radość
towarzyszyły mu przez cały poranek. Poranek, który prześcignął
jego oczekiwania. Jeszcze kilkanaście minut temu był przekonany, że
to będzie jeden z lepszych dni w całej jego egzystencji. Teraz, już nie
był tego pewien. Zrobiła co chciał. Oczywiście po swojemu. Czemu
uważał, że będzie postępować zgodnie z jego wytycznymi. Jej
potrzeba suwerenności objawiała się widowiskowo i niespodziewanie.
Była przedmiotem jego częstych analiz. Teraz też musiał się
zastanowić jak postąpić, kiedy ona wróci. Kolejny, szykowany
naprędce, plan awaryjny. Nigdy dotąd nie potrzebował tylu planów
awaryjnych. Niech tylko już wróci. Przekłuje te wydarzenia w coś,
co zdoła uratować ten poranek. - Paweł nawet się nie domyślał,
jak szybko ten optymizm stanie mu w gardle, i że nie tylko poranka,
dnia, ale może nawet „ich” już nie odratuje.
-
Trochę cię nie było.
-
Trudno przekonać erotomana, do oddania zabawki erotycznej.
-
Co takiego?
-
Żartowałam, to nie żaden erotoman. I nie psychopata. To wiem,
wiemy. Mieliśmy już wcześniej ustalone, bo to Michał.
-
Nawet nie żartuj. Jesteście na „ty”.
-
Nie było brudzia, jeśli o to pytasz, ale uznałam że mogę mówić
po imieniu do gościa, który masturbował się przy moich jękach.
-
Chcesz mnie zszokować i wkurwić. W odwecie. Prawda?
-
Prawda. Dokładnie taka sama jak moje słowa. Walił sobie konia po
wysłuchaniu mojej sonety bieszczadzkiej. Nawet nie wiem czy
skończył. Wyciągnęłam go spod prysznica. Swoją wizytą.
-
Świetnie ci idzie.
-
Wiem. To ty mnie nauczyłeś, jak podawać fakty, aby osiągnąć
pożądany skutek.
-
Zatrudnię cię w kancelarii.
-
W charakterze maszynki do lodów?
-
Na stanowisku mojej asystentki.
-
Na jedno wychodzi.
-
Iza!
-
Co?! Chciałeś wrażeń – masz wrażenia. Chciałeś mi pokazać
jak łatwo mną manipulować. Dałam ci dowody, możesz z lubością
obrócić je przeciwko mnie. Jestem w pracy. Zniosę wybryki
rozkapryszonego klienta.
-
Poziom – mistrz. Gdybym mógł ci dzisiaj przylać... Potrzebny
byłby ci lekarz.
-
Domyślam się.
-
Tego możesz się domyślać, ale co do reszty się mylisz. Nie
manipuluje tobą. Pokazuję ci drogę, na której chciałbym cię
widzieć. Obok siebie. Zobacz na jak wielkie ustępstwa postanowiłaś
pójść, jak wiele razy się przemóc, odważyć. Kiedy robimy takie
rzeczy? Kiedy nam zależy. Kiedy mocno czegoś pragniemy. To, że
kilka razy zacisnęłaś zęby, dla mnie, to nie jest twoja słabość.
To twoja siła. Jesteś silna, zawsze. Nie tylko kiedy walczysz,
także kiedy się poddajesz. Ja to wiem. Widziałem wiele razy. Nic,
co zrobiłem, nie miało na celu sponiewierać twojego poczucia
wartości. Niszczyć twojej wiary w siebie. Wręcz odwrotnie.
Przeszłaś się po rozżarzonych węglach. Masz kilka bąbli. Ale
one się zgoją. Masz prócz tego całkiem nową wiedzę na swój
temat. Pożyteczną. Bezcenną. Wiedza daje siłę. Kiedy znamy swoją
siłę jesteśmy nie do zatrzymania. Tu przyznam, jestem trochę
niekonsekwentny, bo ja chciałbym cię zatrzymać. Dla siebie.
-
Paweł – do pięt ci nie dorastam. Prawie uwierzyłam, że ty po
prostu uczysz mnie korzystać ze skrzydeł, że w gruncie rzeczy
powinnam ci być wdzięczna. - Wyciągnęła rękę i umieściła knebel w koszu. Spuszczając go tam z dużej wysokości. Widowiskowo i głośno.
-
Jeszcze będziesz.
-
Idę się umyć. Szlafrok przykleił mi się do tyłka.
Paweł
tylko skinął głową. Postanowił się tam nie pchać. Wiedział,
że tak będzie lepiej. Korzystniej. Kolejny etap wietrzenia klatki.
Iza była zła, na swoja złość wobec niego. I niekonsekwencję. I
jego niekonsekwencję. Kiedyś, po prostu by jej powiedział, że
skoro ma status klienta, to chce takich to, a takich usług. Amen.
Teraz liczy się z jej uczuciami. Wrrrrrrrr... A ona, to dopiero
obłuda. Jak jej pasuje, to robi to dla niego, jak nie, to świadczy
usługi. No litości. - Kobieto ogarnij się. Wróć do ustawień
fabrycznych i dokończ robotę. - Jej lektor chyba przed chwilą dopiero się obudził. Ale tak. Tak zrobi. Nie ma co się pieklić.
To jest tylko materiał dla Pawła. Do obróbki i wykorzystania.
Opuściła kabinę. Wytarła się dokładnie. Nałożyła tonę
balsamu. Potem podreptała nago do sypialni. Tam na brzegu łóżka
siedział oczywiście Paweł. W bladoniebieskim garniturze.
-
Co za jasność bije od ciebie panie.
To
nie ona. To ten cholerny lektor przez nią przemówił. Na szczęście
Paweł się uśmiechnął. Wyglądał świetnie. Ze swoją
opalenizną, zawsze idealną, krótką fryzurą, szelmowskim błyskiem
w oku. Czarna koszula, ciemnoniebieski krawat, nieskazitelnie
wyglancowane buty i gruba srebrna bransoleta, były nieodłączną
częścią jego wizerunku, który tymi kolorkami, dzisiaj znacznie
ocieplił.
-
Wow. Jestem pod wrażeniem. To taki luźniejszy zestaw? Wakacyjny?
-
Nie. Spodobał mi się. Po prostu. Taki spontan.
Teraz
Iza się uśmiechnęła, bo wiedziała, że pije on do wczorajszej
jazdy rajdowej. Mieli zdecydowanie inne wyniki spontaniczności.
Paweł wstał podszedł i obrócił ją do siebie tyłem. Obejrzał
jeszcze raz siniaki na tyłku, Przejechał po nich opuszkami palców,
z powrotem wierzchem dłoni. Oplótł ciasno rękami. Przycisnął
mocno do siebie. I chłonął jej zapach.
-
Zaraz cię ubiorę. Tylko najpierw... Muszę... Chciałem. Chciałem
cie przeprosić...
-
Za nic nie musisz mnie przepraszać, Paweł...
-
Jeśli masz zamiar nadmienić coś o transakcji handlowej, to nie
ręczę za siebie. I to jest realna groźba.
-
Nie, nie chciałam...
-
To daj mi skończyć. Bo to ważne było. Chciałem cię przeprosić
za ten knebel. To było zupełnie niepotrzebne. Miałaś rację. To
tylko rzecz, o którą nie dbam. Chodziło o to, żebyś posłuchała,
zrobiła to czego chciałem, wykonała polecenie. Ale mogłem cie
poprosić o stanie nago na rękach, a nie ganiać po obcych ludziach.
To też był pewnego rodzaju spontan. Reakcja na nieplanowaną
sytuację. Ale zła reakcja.
Paweł
patrzył w lustrzane drzwi szafy, w miejsce, gdzie znajdowały się
Izy oczy. Zielone, wesołe i beztroskie. Nadal beztroskie, pomimo
całego tego życiorysu, który krył się za źrenicami.
-
Nie gniewam się. Ja też przesadziłam.
Po tym oświadczeniu, Paweł
był pewien, że chciała powiedzieć coś innego, coś o usługach.
Ale to może dobry znak. To, że zrezygnowała. Pocałował jej ramie
i zabrał z niej ręce. Podszedł i odtworzył szafę. Następnie
podał jej wieszak z czarną koszulką od Bossa i drugi z
bladoniebieskimi, krótkimi spodenkami. Iza musiała się uśmiechnąć.
Ale cieszyć, tak naprawdę cieszyć, to się zaczęła jak wyjął z
kieszeni maleńki zwitek materiału i podał jej cudownie miękkie,
białe, jedwabne majtki.
-
Co za radość. Ja bym wolał żebyś wracała bez bielizny, ale
twoje otarcia pewnie będą chciały się schować przed podróżą.
-
Zdecydowanie. O tak.
Iza
zaczęła się ubierać. W trakcie tego procesu coś jej się
przypomniało.
-
Wracając do wakacji, to który miesiąc mam wolny? Jeszcze nic nie
powiedziałeś. Chciałabym pojechać na wieś. No i w szpitalu muszę
uprzedzić wcześniej, znaleźć zastępstwo na wolontariat... Paweł?
Odwróciła
się do niego. Stał pośrodku sypialni jak słup soli.
-
Jakie wolne? Jaki miesiąc?
-
No nie żartuj.
-
A wyglądam?
-
Panie mecenasie, nie czytał pan umowy którą pan podpisał?
-
Przestań.
-
Po 10 miesiącach mam prawo wykorzystać 30 dniową przerwę w
obowiązkach. W domyśle wakacje. Jutro mija 10 miesięcy.
Patrzyła
na Pawła, jego zmieniające się oblicze i każde zdanie wypowiadała coraz ciszej. Wyraźnie nie podobał mu się ten
pomysł i ewidentnie nie był świadom tego zapisu.
-
Masz prawo wykorzystać, to nie znaczy obowiązek.
-
Ale ja chcę... - to już właściwie po cichutku wypiszczała.
Bardzo,
ale to bardzo mu się to nie podobało. Zostały mu z nią dwa
miesiące z czego płowa ma teraz przepaść. Nie. To się nie dzieje
naprawdę. Trzeba zajrzeć do tej umowy. Może można się czegoś czepić. Na pewno. Tam jest tyle niedopowiedzeń, ogólników i niejasności, że... Ale czy powinien się czepiać? Tyle razy już rezygnowała ze swoich planów, dla jego wygody i coraz częstszych zachcianek. Powinien się wreszcie zrewanżować? Powinien - bez dwóch zdań, ale jak przekonać tego egoistę, którego wyhodował w sobie przy niej. Który chce ją mieć na zawsze i pod ręką. Doszczętnie całą. A ona chyba czeka na jakąś odpowiedz. Na pewno nie puści
jej w sierpniu. To za duże ryzyko. Pozbiera graty, wyjedzie, umowa
wygaśnie, nie będzie musiała wracać i jeszcze nie wróci. To musi
być lipiec. Ale przecież nie chce się z nią teraz rozstawać. W
tej chwili! Kurwa. I to cały miesiąc! Nie. Co to, to na pewno nie. Na tym trzeba się skupić. Niech jedzie na tydzień. Dobra dwa. Dwa to już jest całkiem sporo, i dla niej, i dla niego. Co robić?! - Przede wszystkim nie panikuj.
Pomyśl, choćby to trwało i wieczność. W spontanach nie jesteś
dobry. - Podpowiada mu jego alter ego. I chyba ma rację.
- Muszę o tym pomyśleć. Umknęło mi to.
- Muszę o tym pomyśleć. Umknęło mi to.
-
Jasne. Byle nie za długo. Jutro już lipiec i …
-
Mam propozycję. Wybierz miejsce na mapie świata i zorganizujemy ten
urlop razem. Na pewno są gdzieś ruiny, które nie mogą się
doczekać twojego spenetrowania.
-
Na pewno są, ale ja chcę pojechać do domu. Sama.
-
Dobrze. Pojedziesz, ale podpiszmy najpierw nową umowę. Sama mówiłaś, że jest ci potrzebna.
- Że jest potrzebna w naszej relacji.
- Mnie nie jest. Już nie. Jednak próbuję zrozumieć i chcę spisać nową umowę, żebyś miała swój wentyl bezpieczeństwa.
- Że jest potrzebna w naszej relacji.
- Mnie nie jest. Już nie. Jednak próbuję zrozumieć i chcę spisać nową umowę, żebyś miała swój wentyl bezpieczeństwa.
-
Nie trzeba.
-
Rozumiem, że jestem wiarygodny, ale...
-
Nie o to chodzi. To znaczy to też, ale może wcale nie będzie
trzeba.
-
O czym ty mówisz?
-
No dobra. To już ci powiem, ale to jeszcze wielka tajemnica.
Dostałam stypendium. Jeszcze nieoficjalnie.
-
Co takiego? Ubiegałaś się o stypendium i słowem nie rzekłaś!
-
Nie wściekaj się. Przecież nie kłamałam. Po prostu czekałam na
oficjalne pismo. Żeby się chwalić, to trzeba najpierw mieć czym.
Na razie to tylko przeciek.
Iza
czuła się parszywie. Zareagował jakby go oszukała. Ale przecież
nie powinien tego tak interpretować. Skłamała mu raz. Na samym
początku. Potem już nigdy. Obiecała, że to się nie powtórzy i
nie powtórzyło.
Paweł
zabrał w Bieszczady środek swojego wszechświata, a teraz ten
wszechświat pokazuje mu środkowy palec. Miał wrażenie, że świat
się zatrzymał. Jak mógł przegapić coś takiego. Egzaminy,
wyniki, wyróżnienia, publikacje... On był dumny, a ona mu się wymykała...
-
Paweł... Wszystko w porządku? Jesteś taki blady...
-
Chciałbym zostać sam. Na chwilę. Przepłuczę twarz. Zaczekaj na mnie w recepcji.
-
Jasne.
Iza opuściła sypialnię. Przemknęła przez salon na palcach, jakby próbowała nie zbudzić smoka. Chwyciła z komody swoją czerwoną torbę i wyszła. Kiedy klapnęły drzwi Paweł sięgnął po telefon. Wybrał
numer swojej asystentki, to nic, że jest niedziela. Odbierze na
pewno. I faktycznie odebrała:
-
Złap mi z samego rana i umów spotkanie z profesorem Antonim
Bonieckim.
-
Rektorem Bonieckim? Z medycznego uniwerku?
-
Z tym samym.
-
Jasne. Na kiedy?
-
Nawet na jutro jeśli będzie miał czas. Pierwszy wolny termin.
-
Jasne. Coś jeszcze? Na razie nie.
Schował
telefon. Podszedł do nocnej szafki, odsunął szufladę i wyjął swoją broń. Przypiął ją szelkami na rzepy w nogawce spodni, tuż nad kostką. Zabrał pokrowiec z laptopem, niewielką walizkę i udał się do recepcji. Może jeszcze uda mu się coś
ugrać. Trzeba wracać do Warszawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz