poniedziałek, 30 września 2019

Inwestor. Początek - drugi akt.

Zjechali na parter. Na poziomie zero, szklanego apartamentowca, funkcjonowało coś w rodzaju rynku małego miasteczka. Tyle, że blichtru, splendoru i zer za cyferkami na wystawach, było znacznie więcej. No i usługi nieco odmienne. Zamiast ostrzenia noży - piłowanie paznokci, zamiast golibrody – salon urody, nie kiosk - tylko salon prasowy i wiele innych w podobnym tonie. Iza oglądała to wszystko idąc za Pawłem, który wyraźnie dokądś zmierzał. Kiedy zatrzymał się niespodziewanie obok małego pomieszczenia, na końcu ciągu komunikacyjnego, o mało na niego nie wpadła. Paweł zapukał do zamkniętych drzwi i nie czekając na zaproszenie, zaraz je otworzył. Po otwarciu, bez zwłoki przestąpił niski próg i przywitał się z kimś w środku. Potem zawołał Izę i przedstawił jej pana Huberta – zarządcę i niejako managera obiektu. 
- Pan Hubert to nasza pierwsza pomoc. Gdybyś miała jakiś kłopot, na przykład, złamiesz kartę do windy, zatrzaśniesz się w siłowni, ptak wybije szybę, albo coś w tym stylu, to wtedy pan Hubert pomoże. Przypomnij mi twój numer telefonu i daj na chwilę dowód.
- Dowód został na górze.
- Nie nosisz przy sobie dokumentów?
- Po co? Jeszcze zgubię. To miało być śniadanie na mieście. Do śniadania, jeszcze nigdy, nie był mi potrzebny dowód. 
Pan Hubert uśmiechnął się wyrozumiale, Paweł natomiast wyglądał na rozdrażnionego. 
- No cóż, wygląda na to, że zajrzymy do pana jeszcze raz. Po powrocie.
- Bardzo proszę. Nigdzie się nie wybieram przez najbliższe dziesięć godzin. 
Wycofali się z niewielkiego pomieszczenia socjalnego i wrócili do atrium. Przemierzyli okazały, nowoczesny dziedziniec i udali się do wyjścia. Niewielkie, szklane drzwi, oprawione w monstrualną futrynę, wypuściły ich na zewnątrz. Drugi dzień września zapowiadał się bajecznie. Bajecznie ciepło, bajecznie kolorowo i słonecznie. Iza zagapiła się na ten świat zjawiskowy, a tymczasem Paweł odszedł spory kawałek i stanął obok pasów. Czekał na sygnał do przejścia. Dostał zielone światło i natychmiast ruszył. Ledwo go odnalazła wzrokiem i w ostatniej chwili dogoniła. Dobrze, że nie była w szpilkach. Musi bardziej uważać. Bo wygląda na to, że on na nią uważał nie będzie. Najważniejsze, aby się nie zgubić. Jego nie zgubić. Po drugiej stronie ulicy, oddzielony od jezdni jedynie chodnikiem, stał blok z wielkiej płyty. Na parterze tegoż bloku, znajdował się lokal gastronomiczny. Lokal po sklepie samoobsługowym przerobiony na knajpę - ale jak! Żaden szanujący się snob, nie powstydziłby się bywania w tym miejscu. Zbytku, bibelotów i świecidełek, było tu tyle, że niemal wlewały się na stoły. Ze ścian, parapetów i półek specjalnie dla nich zamontowanych. Iza popadła w konsternację. Bo jak można, z mieszkania wręcz ascetycznego, do bólu funkcjonalnego i praktycznego do bólu, przyjść w takie miejsce. Paweł przeczytał jej myśli wypisane na twarzy i wcale nie wyszeptał, tylko prosto w twarz podchodzącego kelnera rzucił:
- Karmią tu świetnie, mimo tej tandety ustawionej.
Kelner uśmiechnął się, bo chyba nie miał innego wyjścia i zaprowadził ich do stolika posprzątanego do poziomu obrusu. Bez wazoników, kwiatów, fikuśnie uformowanych serwetek, bez solniczki w kształcie delfina i jednorazowych podkładek. To wszystko było, na wszystkich stolikach wokół, tylko ze stołu, przy którym usiedli, zostało sprzątnięte. Kelner rozłożył przed nimi serwety i sztućce. Podał im karty i się oddalił.  
- Nie wiem co lubisz, ale tutaj masz gwarancję, że co byś nie wybrała, z całej czterostronicowej karty, to dostaniesz wyśmienite.
Iza też nie wiedziała co lubi. To znaczy w domu, to by wiedziała. Jajko, twarożek, owsianka... Jak się zamawia śniadanie w takim miejscu? Czuła się trochę jakby dostała kajak bez wiosła. Paweł nie miał zamiaru rzucić jej żadnego koła ratunkowego. W końcu wybrnęła. Wpadła na pomysł, że weźmie jakąś sałatkę. Mało śniadaniowo, ale zielenina zawsze robi dobre wrażenie. Wybór padł na rzymską, bo ją kojarzyła. Wiedziała, mniej więcej, co dostanie i choćby nie wiem co, to zdoła to przełknąć. Pięć pozostałych zawierało rzeczy, o których nie, że nie słyszała, ale nie mogła wiedzieć, czy przełknie, bo nigdy nie gościły w jej menu. Dotychczasowym. Wrócił kelner z gazetą w zębach, można powiedzieć i kolejną kawą. Kolejną, bo przecież poprzednią ona zrobiła. Paweł zamówił u niego jakieś jajka o dziwacznej nazwie, bekon, tosty, rogaliki, masełka, dżemy, pasty, sok i co tylko chcesz. Iza ze swoją sałatką wyglądała co najmniej śmiesznie. Na jej szczęście, był to ogromny talerz, zajmujący kawał stołu. I zawierał generalnie wszystko. I węglowodany, i białka, i tłuszczu niewielkie ilości - rzecz jasna. 
- Może coś do picia?
Kelner zainteresował się Izą. Pawła to czy pije, co pije i ile pije nie interesowało. Przynajmniej dopóki się nie odwodni i nie straci przytomności.                  
- Może sok.
- Jaki?
- Pierwszy z listy. 
Kelner w przeciągu kilkunastu sekund podał jej „ananasową pychotę”. Usunął się pod ścianę i obserwował salę. Paweł skończył przeglądać gazetę, złożył w niewielki prostokąt i odłożył na stolik. Iza miała ochotę po nią sięgnąć. Chciała tylko przełknąć, zapakowaną w usta, porcję sałatki. Nie zdążyła. 
- Masz już za sobą jakieś doświadczenia analne?
Kiedy dotarło do niej co powiedział, kiedy to usłyszała i zrozumiała, natychmiast chciała zaczerpnąć powietrza, a że miała pełną buzię, zaczęła się krztusić.  Próbowała kaszleć, chrząkać, wreszcie przełknąć... Walczyła chwilę o odzyskanie oddechu, po czym wypluła resztki jedzenia na talerz. Obok stolika zaraz pojawił się kelner:
- Coś nie tak? Nie smakuje pani? 
Paweł wlepił w nią wzrok i czekał. Iza czuła, że jest purpurowa. Chciała zniknąć, zapaść się pod ziemię. Wylądować w piwnicach tego lokalu gastronomicznego. Jednak zebrała się w sobie, podniosła oczy na kelnera i wydukała:
- Pyszne.
Paweł podziękował  mu za troskę i oznajmił, że wszystko w porządku. Ponownie skierował wzrok na Izę, co kelner nieomylnie odczytał jako sygnał, by się oddalić. Kiedy zostali sami, pytające spojrzenie Pawła zmusiło ją by się odezwać.
- Zwariowałeś? Przy śniadaniu?
- A co to za różnica?
- Wyjaśnijmy sobie coś. Ja jestem ze wsi. Jestem pruderyjna. Owszem, zostałam dziwką zanim przestałam być dziewicą, ale mam mnóstwo zahamowań. O których nie potrafię mówić. 
- Zaiste ciekawy okaz mi się trafił. To miałaś?
- Nie miałam.
- Czy to problem?
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Czy musimy rozmawiać o tym tutaj?
- A gdzie?
- W parku, w domu, tam gdzie nie słucha mnie kilkanaście osób. 
- Sex oralny przełkniesz przy śniadaniu, czy też mam prosić o audiencję w pieleszach domowego zacisza?
- Matko. Ty tak ze wszystkim? To znaczy zauważyłam, że jesteś bezpośredni, ale że ekstremalnie, to się nie spodziewałam. 
- Mieliśmy porozmawiać dziś o rzeczach praktycznych.
- Tak. Wiem. Spodziewałam się, że powiesz gdzie jest główny zawór gazu, jak zakręcić wodę w całym mieszkaniu, czego absolutnie nie dotykać, co powiedzieć gdyby przyłapali nas na mieście znajomi, że masz uczulenie na orzechy, że torba ze skóry cielęcej obraża twoje uczucia religijne. O. To są sprawy praktyczne. 
- Zatrudniłem cię do praktycznie zupełnie innych rzeczy. 
- Wiem.
- Więc nie będę rozmawiał z tobą o elektryce, bo nie chcę żebyś wymieniała żarówki. Chcę porozmawiać o seksie, bo chcę seksu. 
- Wiem.
- Wiec w czym problem?
- W otoczeniu. Do tej rozmowy muszę zmienić otoczenie. To się tu nie uda. Nie wyjdzie po prostu. 
- Dobrze. - Paweł chyba uśmiechnął się odrobinę, potem dodał – Zaworami i całą techniczną resztą zajmuje się pan Hubert. Nie mam rzeczy nietykalnych. Nic nie musisz mówić. Ja nigdy nie mówię. Nie mam żadnych uczuleń i uczuć religijnych. 
Iza uśmiechnęła się znacznie wylewniej.
- No. I to jest jakiś konkret, a nie tylko seks i seks.
- Częstuj się. Grzanką, rogalikiem, tu naprawdę wszystko jest warte grzechu obżarstwa. A twoja sałatka już się do niczego nie nadaje. 
Iza sięgnęła po tosta i posmarowała go dżemem. Schrupała ze smakiem, to jak szybko zniknął, uświadomiło jej, jaka była głodna. A sałatka faktycznie się już nie nadawała. Ledwo ją zaczęła zaraz do niej napluła. No obora jak się patrzy. Ale kalorii warto trochę uzupełnić, więc jeszcze rogalik i sok dokończy, i już. Koniec. Paweł zerknął na kelnera. Potem wyjął portfel, z portfela 200 złotych i położył na stole. Dwie stówy za śniadanie? Iza uznała to za grubą przesadę. Taką kwotę, ona wydawała na tygodniowe zaopatrzenie. Posiłki na kilka dni była w stanie za to przygotować. Posiłki, czyli poza śniadaniem, jeszcze przynajmniej obiad i kolację. 
- Nie masz jakiejś tańszej miejscówki na mieście?
- Po co?
- Żeby zaoszczędzić.
- Po co?
- Przestań.
- I tak nie zdołam wydać zarobionych pieniędzy. 
- To pomóż komuś.
- Pomagam kelnerowi.
No to ją zażył. Tak o tym nie pomyślała, ale musiała przyznać, że coś w tym może być. Przeszli na drugą stronę ulicy i wrócili do gwarnego holu apartamentowca. Paweł przyłożył kawałek prostokątnego plastiku do czytnika przy windzie, a ta się bez zwłoki otworzyła. Potem, już w jej wnętrzu, nacisnął guzik -1 i zjechali na parking. To miejsce znała. Poznała wczoraj wieczorem. Zaraz po wyjściu z windy, zlokalizowała granatowe cacko, które ją tu przywiozło i zamierzała udać się w jego stronę, ale Paweł miał inne plany. 
- Dzisiaj pojedziemy tym.
I nacisnął guziczek na breloczku trzymanym w dłoni. Na tę komendę zamrugało do nich czerwone Maserati. Iza nie czekając na żadną kurtuazję, podeszła do drzwi pasażera i je otworzyła. Paweł zrobił to samo po drugiej stronie i oboje mniej więcej w tym samym czasie, znaleźli się w środku. 
- Gdzie jedziemy? Mam się bać? Mogę pytać? Ty się komunikujesz w ogóle, czy po prostu mam za tobą iść, jeśli nadążę?
- Po prostu nadążaj.
- Dobra. Spróbuję. 
Ostatecznie to była jego sprawa, co robi i jak. Ale chyba te uwagi, coś jednak przestawiły w Pawła zaśniedziałych trybikach, bo po wyjechaniu z parkingu wyjaśnił:
- Jedziemy kupić ci buty.
Po tej informacji Iza się spięła. Domyślała się, że chodzi o te buty na obcasie. Ale zastanawiające jest, a raczej pewne, że jeśli on będzie je wybierał, nawet nie spojrzy na cenę. To z kolei znaczy, że może ją być nie stać. Na pewno nie będzie jej stać. Nie w tej chwili. Nie, kiedy zostało jej 350 złotych na przetrwanie miesiąca. I nie byłby to jakiś wielki problem w obecnej sytuacji, bo przecież nie ma rachunków, nikogo na utrzymaniu. Umie gotować, nie musi chodzić na śniadania, na miasto. Ale te buty... Nie chce prezentów. Wypłata z agencji – to wszystko co bierze. Żadnych więcej korzyści majątkowych. Tak postanowiła. I amen. Nie ma ambicji ugrać jak najwięcej na tej transakcji. To jest czysty biznes. Czysty, bez gierek, premii, bonusów, ukrytych kosztów, nieuczciwej konkurencji. Prosty układ. Najprostszy z możliwych. Ona daje mu w użytkowanie swoje ciało, oczywiście pod pewnymi warunkami, on za to płaci. Raz w miesiącu, przelewem do agencji. Agencja potrąca swoją dolę i przelewa jej resztę. Gwarantując niejako ciągłość finansową. Gdyby Paweł zapomniał, to agencja będzie się u niego upominać, a jej wypłaci pieniądze bez zwłoki. Brak rozliczeń bezpośrednio między nimi, ma uczynić swobodniejszą tę relację. Oprócz tego, agencja gwarantuje jej pakiet w prywatnej klinice i składkę odprowadzaną do zakładu ubezpieczeń społecznych. Ale jak wybrnąć z tych butów? Co powiedzieć? Bo coś powiedzieć musi, aby się przypadkiem w sklepie nie spierać i scen nie robić. 
- Paweł...
I koniec. Cisza. Ani sylaby więcej. Dużo czasu poświęconego na szukanie słów. Bezowocnie. 
- Iza???
Wyraźny pytajnik za jej imieniem, znalazł się tam po to, żeby ją zmusić do wyjaśnienia sytuacji. 
- Bo nie bardzo wiem jak zacząć.
- Po prostu. Ze mną tak można.
- No chyba tak. Te buty... Chyba mnie w tej chwili na nie nie stać. 
- To nic. Mnie stać. 
- Wiem. To się jednak kłóci z moimi postanowieniami. 
- A cóż to za postanowienia?
- Rozliczamy się za pośrednictwem agencji. I kropka. Żadnych dodatkowych korzyści materialnych, które mogłyby stanowić pole do manipulacji, nacisku, wypominania, czy szantażu. Nie chcę ci być niczego winna, nic dłużna, nie chcę się czuć dodatkowo zobowiązana. Prezenty, szczególnie drogie prezenty, będą mi w tym przeszkadzać. 
- Co ty bredzisz kobieto? Jesteś zobowiązana umową, spełniać moje zachcianki. Moją zachcianką jest, żebyś chodziła na obcasach Jimmego Choo, jaki proces myślowy doprowadził cię do wniosku, że powinnaś je kupić? Jeśli będziesz chciała sama udźwignąć finansowo moje wymagania, to musisz poszukać dodatkowej roboty, bo przelew z agencji raczej nie wystarczy. Także możesz sobie schować tę zasadę w buty. Chwilowo w te ciżemki, które masz na nogach, jak zakupimy porządne buty to ją przełożysz. 
I tyle. I właściwie po dyskusji. No to długo się trzymała swoich zasad. Rekord świata ustanowiła właśnie. Jeszcze czuje się taka śmieszna. Nic nie wie o świecie wielkich pieniędzy i drogich butów. Kwota, którą ma dostawać, wydawała jej się ogromna, a on tak bezceremonialnie sprowadził ją do parteru tymi zakupami. Zrobiło jej się tak głupio. Postanowiła przemilczeć resztę drogi. Dobrze postanowiła, bo wymyśliła, jak obejść te jego zakupy i pozostać w zgodzie ze sobą. Paweł wjechał w maleńkie podwórko na Śródmieściu i zostawił samochód. Zabrał Izę i zaprowadził do butiku na Nowym Świecie. Dwie panie ekspedientki, już zza progu częstowały ich szerokimi uśmiechami. 
- Panie Pawle, dzień dobry.
- Dzień dobry. Ale chyba nie dla was. Mam dzisiaj ciężki przypadek. 
- Nie ma takiego przypadku, z którym byśmy nie dały rady.
- Poczekaj z tymi deklaracjami Emilio. To jest Iza. Iza nie miała jeszcze szpilek. Nigdy. 
- Ok. Zaczniemy od ośmiu centymetrów. 
- Od ośmiu?
- Chcesz żeby chodziła, czy leżała w gipsie na ortopedii? W tych butach po prostu chce się trenować. Spokojnie. W dwa miesiące dojdzie do 12.  
- Trzymam cię za słowo.
Iza stała obok i czuła się nieswojo. Była przedmiotem rozmowy. Jak w jakimś cyklu dokumentalnym: o nas, bez nas. Sprawa dotyczyła butów dla niej, ale nikt nie zamienił z nią w tej sprawie jednego zdania. Dopiero po tych deklaracjach, pani Emilia, zwróciła się do Izy. 
- Usiądź, zdejmij te..., to znaczy to..., wiesz o co chodzi to ściągaj. Nie nazwę tego butem.
Iza oswobodziła swoje stopy z czarnych pasków, marnie udających skórę. Pani Emilia chwyciła oba sandałki w dwa palce i umieściła w podsuniętym przez drugą ekspedientkę koszu. Iza nie protestowała. Powzięła co prawda decyzję, że równolegle z jego zakupami będzie robiła swoje, tak aby po wszystkim spakować „swoje” rzeczy, a cały nabyty przez niego asortyment zostawić i potraktować jak garderobę w teatrze. Skoro potrzebne jej kostiumy do tej gry, niech tak będzie. O sandały nie walczyła, bo faktycznie wolała wrócić boso niż założyć je ponownie na swoje stopy. Parzyły jej podeszwę, obcierały kostkę i podbicie, a przed powrotem do domu zafundowałyby jeszcze pęcherze. To był kiepski zakup, musiała to przyznać. I przyznawała, i dlatego bez żalu patrzyła jak znikają w koszu, a kosz znika na zapleczu. 
- Masz bardzo ładne stopy. Zgrabne, smukłe, proporcjonalne, kształtne. Idealne. Stworzone do prezentowania. To je szanuj. Choć odrobinę.
Paweł słysząc ten komentarz opuścił na chwilę gazetę którą czytał, aby przypomnieć sobie ten szczegół z Izy anatomii. Szczegół, który już miał przed oczami, blisko, ale teraz, tutaj, zabrzmiało to jakoś tak wybitnie kusząco. Tak, wszystko się zgadzało, Iza miała ładne stopy. Nogi miała ładne, zgrabne, kuszące, dlatego chciał je widzieć jak najszybciej na szpilkach. Najlepiej niebotycznych. Od razu. Wiedział, że tak nie będzie, ale chociaż niech mają charakter, styl, klasę, jakość i urok. Paweł czekał cierpliwie, a przymierzaniu i testom nie było końca. Dziewczyny wiedziały, że jak sprzedadzą coś, co nie będzie w użyciu, odbije się to później na ich napiwku, więc mordowały Izę niemiłosiernie. Botki, czółenka, sandały, szpilki, baleriny, klapki... Paweł przeglądał prasę, ale co chwilę rzucał okiem na kolejne modele i fasony. Lubił buty. Damskie w szczególności. Lubił je kupować, oglądać, wybierać. Lubił kiedy były na stopach, dla których je wybrał. Często robił to sam. Nie kłopotał się wyciąganiem swoich kobiet na zakupy. Wybierał za nie i nie stanowiło to żadnego problemu. Dla nikogo. Dzisiaj jest inaczej. Postanowił dać Izie trochę swobody. Sam miał spore dylematy, bo podobało mu się niemal wszystko. Nawet płaskie sandałki zasuwane na pięcie, z przechodzącymi na siebie skrzyżowanymi paskami i dużą klamerką na kostce. Postanowił się wreszcie włączyć. W końcu lubił tę zabawę. 
- No i co myślisz?
- Pytasz mnie o zdanie? Przecież to twoja zachcianka. Tak ustaliliśmy w samochodzie. Bierz, które chcesz. Dostosuję się. 
- Ok. W takim razie proszę zapakować wszystkie.
- Oszalałeś! Dwadzieścia par butów! To niedorzeczne!
- Czy ty na mnie krzyczysz?
- Tak!
- Nie chciałaś pomóc, to nie masz prawa krzyczeć. Postanowiłaś się dąsać. Fochy pokazać. Nie gram w takie gierki. Dałaś mi wolną rękę. Zdecydowałem. 
- Dobrze.
- Co dobrze?
- Pogadajmy o tych butach. Nie kupuj dwudziestu par. W tych, tych, tych... tych i tych na pewno chodziła nie będę. No chyba, że na którychś zależy ci szczególnie. Na specjalne okazje. Wyjątkowo. 
- Nie, spokojnie możemy je odrzucić. No i proszę. Odrobina dobrej woli i już zaoszczędziłaś 30 tysięcy. 
- Wyrzuciłam pięć par, teraz ty wyrzuć pięć. 
- Czemu?
- Dobra wola.
- Mylnie zakładasz, że będziemy się kierować sprawiedliwym podziałem. 
- Tu są cztery pary na płaskiej podeszwie. To już nie jest zachcianka. Czyli co? Złośliwość? Chcesz mi udowodnić, że zrobisz co zechcesz?
- Ok. Płaskie odpadają. Trzy. Te czarne sandały z dużą klamrą weźmiemy na drogę. Jako rekompensatę za buty w koszu. 
- Ok. Jeszcze. 
- Moja panno... tak, to ty do mnie mów w sypialni. 
- Jeszcze za dużo tych butów. 
- Nie w sytuacji, kiedy ktoś ich nie ma wcale. Reszta się przyda.
- Paweł...
- Przyda się. 
Paweł  kazał zapakować pozostałe dwanaście par butów i zapłacił za nie nieprzyzwoicie dużą kwotę. Jak nieprzyzwoicie, Iza na szczęście nie słyszała. Znała ludzi, którzy przez rok nie zarabiali tyle, co on tu w jednej chwili wydał. To byłoby przygnębiające, gdyby miała na to wpływ. Na szczęście nie miała. To ją rozgrzeszało przed sobą. Spakowali zakupy do samochodu i zaczęli wracać do mieszkania. 
- To było dziwne doświadczenie.
- O czym mówisz?
- O sytuacji kiedy ktoś traktuje cię jak rzecz. 
- Bo zdecydowałem nie biorąc pod uwagę twojego spaczonego zdania?
- Spaczonego?
- Tak. Zdecydowanie. Masz jakąś wizję, utarty obraz sponsoringu. Galerianki obejrzałaś i myślisz, że jak nie weźmiesz ode mnie dżinsów, to obronisz swoje człowieczeństwo. Co jeszcze? Nie będziemy całować się w usta, nie pozwolisz zabierać się z uczelni, z klientem zawsze będziesz udawać orgazm, bo to przeżycie rezerwujesz dla kogoś wyjątkowego... 
- Nie będziesz przyjeżdżał na uczelnie. 
- Mogę nie przyjeżdżać. Ale tylko ty, ty sama jesteś w stanie zmienić swoje podejście do siebie. Użyj do tego analizy i syntezy. Nie sięgaj po schematy krążące w społeczeństwie. Nie masz obowiązku czuć się parszywie. Nikomu nic nie robisz. Sobie też nie. Podczas naszej pierwszej rozmowy odniosłem wrażenie, że sobie radzisz. No, wtedy nie wiedziałem tego, co wiem teraz i czego jestem udziałem. Wiec co jest? Kryzys?
- Te zakupy wyprowadziły mnie z równowagi. 
- Ok. 
- Denerwuję się też trochę rozmową o sprawach praktycznych.
- Rozumiem.
- Czyżby?
- Próbuję. 
- Naprawdę?
- …
- Przepraszam.
- To znaczy mam świadomość, że brak doświadczenia praktycznego, to również brak doświadczenia w komunikacji. Ale masz tę przewagę, że nie ma między nami emocjonalnego napięcia, możesz podejść do tematu na chłodno. Jak w podręczniku do biologi. Rozdział o rozmnażaniu, tylko bez zapłodnienia. 
- Ha, ha, ha... Chciałabym.
- To nie chciej, tylko tak zrób.
- Jak, skoro przy każdym ruchu siedzenia, wracają do mnie obrazy z wczorajszego wieczoru i ślinią mi majtki. To podejście na sucho, to znaczy na chłodno, raczej się nie uda.
- Poważnie?
- Nie musisz mnie zawstydzać bardziej, niż jestem zawstydzona. Próbuję zachować się dojrzale i rozmawiać, ale takie kpiące uwagi nie pomagają w przezwyciężeniu zażenowania.
- Kpiące? Chyba nie słyszysz tego co mówię, tylko odpowiadasz na to, co ustaliłaś sobie, że powiem. Ani grama kpiny tam nie było, raczej uznanie. 
- Bo...?
- Bo zdziwiony jestem mocno, że wczorajszy wieczór dobrze ci się kojarzy. 
Wrócili do mieszkania. Zaraz za drzwiami, w przedpokoju, Iza pochyliła się, aby zdjąć buty. Nie umiała tego zrobić. Ręce jej się trzęsły i przegrywały walkę z suwakami. Obserwujący ją Paweł nie bardzo wiedział, co w tej sytuacji począć. Ta nieporadność i zażenowanie, były zarazem, i urocze, i denerwujące. Pochylił się nad nią, przytrzymał buta, a drugą ręką pociągnął suwak. To samo zrobił z drugim butem. Potem spojrzał jej w oczy. Były teraz bardzo blisko, wypełnione po brzegi zawstydzeniem. Wstali. Paweł po odwieszeniu marynarki udał się do salonu, Iza zrzuciła buty i poszła tam za nim. Zatrzymała się w przejściu i oparła o futrynę. 
- Dobra. Rozmawiajmy o tych praktycznych rzeczach. Muszę to mieć za sobą inaczej nie przestanę panikować.
- Wiesz co to fellatio?
- Wiem.
- Robiłaś?
- Nie.
- To, że tak zapytam, coś ty robiła przez kilka ostatnich lat?
- Czytałam.
- Szkoda, że Kamasutra nie wpadła ci w ręce. 
- Wpadła i owszem, ale nie praktykowałam jeszcze filozofii wschodu. 
Paweł odwrócił się od okna i mierzył ją wzrokiem. 
- Jak się czujesz?
- Czułabym się lepiej, gdybym nie musiała rozmawiać o sprawach praktycznych. 
- Dobrze. Zamiast rozmawiać, po praktykujemy trochę. W ramach zadośćuczynienia za kłamstwo. Marsz pod prysznic. Zaraz przyjdę. 
Iza zupełnie zbita z tropu, stała w przejściu do salonu i gapiła się, trudno powiedzieć czy na Pawła, czy w okno. 
- Na co czekasz?
- Na jakieś słówko wyjaśnienia.
- Co nie jest dla ciebie jasne?
- Wszystko jest niejasne. Co praktykować? Jak praktykować? Jak to „marsz pod prysznic”?
- Nagle nabrałaś ochoty na rozmowę?
- Nie.
- To idź pod prysznic. - Widząc, że Iza nadal nie jest przekonana, dodał. – Wspominałem już, że nie lubię się powtarzać?
Wyszła i poczłapała w stronę łazienki. Paweł przechylił trzymaną w dłoni szklankę i dopił whisky, mocno już rozcieńczoną kostkami lodu. Rozluźnił krawat, zdjął go i poszedł do sypialni odłożyć na miejsce. Na komodzie zostawił jeszcze zegarek. W drodze do łazienki odpiął dwa guziki przy kołnierzyku i otworzył drzwi. Iza stała za szkłem, po którym cienkimi strugami, widowiskowo spływała woda. Część od razu pędziła na dół, pod jej stopy, część zatrzymywała się po drodze, łączyła z innymi kroplami i dopiero wtedy spływała po szybach. Paweł przemierzył całą szerokość łazienki, stanął przed kabiną i ją otworzył. Iza zamarła w pół ruchu. Pochylona mocno do przodu, trzymając w dłoniach swoją stopę zapienioną. Paweł się odsunął, unikając ochlapania. Włożył ręce do kieszeni i przyglądał się ociekającej ekwilibrystyce. 
- Nie przerywaj sobie.
- Masz zamiar stać i patrzeć?
- Tak. Przeszkadza ci to?
- Nie wiem.
- No tak. 
- Tak, przeszkadza.
- Czemu? 
- No bo co to ma być? Żeby się umyć, muszę się pochylić, odwrócić, wyciągnąć, kucnąć...
- No właśnie. 
- Czy ja powinnam o czymś wiedzieć?
- Hm, przychodzi mi kilka rzeczy do głowy, ale mieliśmy o tym nie rozmawiać – mieliśmy zająć się stroną praktyczną.
- Nie o to pytałam.
- Myj się.  
Iza niechętnie wróciła do przerwanego zajęcia. - Matko, co ten człowiek wymyśla. Nie ma mowy, żeby się tutaj przed nim wypinała, schylała i nie wiadomo co jeszcze. - Odwróciła się do niego tyłem i myła swoje piersi, brzuch i krocze. Potem stanęła przodem, sięgnęła dłońmi pośladków i szorowała tyłek. Paweł uśmiechał się szeroko.
- Taka jesteś podstępna.
Podszedł do szafki, zawieszonej nad umywalką, wyjął z niej niedużą butelkę i rzucił Izie oliwkę.
- Teraz tym. Tylko dokładnie. Dokładnie i wszędzie.
- Dobrze się bawisz?
- Przednio. 
Iza rozprowadziła oliwkę na dłoniach i zaczęła wcierać ją w skórę. Począwszy od szyi, przez ręce, piersi, brzuch, wzgórek łonowy i uda. Pochyliła się i przeciągnęła natłuszczone, śliskie dłonie po nogach. Wykręciła ręce i w geście zbliżonym do agrafki, starała się pokryć oliwką plecy. Paweł podwinął rękawy koszuli i podszedł do kabiny.
- Odwróć się.
Stanęła tyłem, a on położył dłoń między jej łopatkami i mocnymi, powolnymi ruchami masował oliwką plecy. 
- Opłucz się.
Sam sięgnął do wieszaka, zdjął ręcznik, wytarł ręce i rzucił go na podłogę. Zaraz pod kabiną. 
- Wystarczy. Wychodź.
Postawiła stopy na ręczniku. Mokra, ociekająca, śliska i zakłopotana. Paweł stał tuż obok. Tak blisko, że jego koszula robiła się wilgotna od jej skóry. Wyciągnął rękę i przyłożył do Izy brzucha. Potem przeciągnął ją między piersi i wyżej. Oplótł palcami szyję i delikatnie zacisnął, unosząc lekko jej brodę.
- Stój prosto.
Rozluźnił palce i powtórzył ten sam gest przesuwając się w dół. Zatrzymał rękę na mostku. Wsunął pod lewą pierś i lekko uniósł na dłoni. Cztery palce ciasno przylgnęły do skóry, kciuk natomiast, poruszając się z góry na dół, drażnił brodawkę. Drugą rękę położył na jej pośladkach. Iza szeroko otworzyła usta, pod wpływem tego niespodziewanego dotyku. Paweł mocniej zacisnął palce na piersi, aż jęknęła. Potem zsunął się po brzuchu, między jej nogi. Jego usta zaczęły całować jej ramię. Iza stała prosto i próbowała się nie ruszać. Oderwał wargi od jej skóry i tuż przy uchu wyszeptał.
- Rozsuń nogi.
Zadrżała. Gęsia skórka pojawiła się na jej ciele. Oddychała ciężko i głośno. I stała tak jak stała, ani o milimetr nie przesuwając stóp. 
- Nie lubię się powtarzać. Nogi.
Iza obawiała się, że zaraz coś się z nią stanie. Nie miała pojęcia co, ale coś na pewno. Matko, ten głos, ten ton, był w jej głowie, w jej klatce, w brzuchu, nogi zmienił w trzęsącą się galaretę. Odsunęła stopę, od stopy nie odrywając jej od ręcznika, niezdarnie ciągnąc po podłodze. Paweł wsunął rękę głębiej między nogi i objął dłonią jej wargi sromowe. Chwilkę, dosłownie sekundy później, zaczął wpychać w nią środkowy palec. Zacisnęła powieki, uniosła ramiona i wspięła się na palce. Usta otworzyła szeroko i syknęła. 
- Boli cię to?
- Nie wiem.
- Wystawiasz moją cierpliwość na ciężkie próby. Muszę cię ostrzec, nie mam jej za dużo. I raczej nie rozdaję na prawo i lewo. Z tą komunikacją to musisz się bardziej postarać.
- Nie boli.        
- Trochę lepiej.          
Paweł ponownie pocałował jej ramię i zabrał ręce.       
- Weź ręcznik i zaczekaj w salonie. Za chwilę przyjdę.
Iza okręciła się frotową płachtą wielkości bilbordu i wyszła z łazienki. W salonie, pierwsze kroki skierowała do odtwarzacza, nacisnęła guzik, zmuszając go do pracy. Po krótkiej chwili, pokój wypełniły pierwsze dźwięki, zaraz dołączył do nich głos i zaczął jej śpiewać jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie słyszała. Wskoczyła na kanapę i zaczęła się lekko kołysać. Po pierwszej zwrotce, nawet podskakiwać do rytmu. Po kilku minutach szalała już po całej kanapie, testując swoim ciężarem jej wytrzymałość. 
- Ciekawe akrobacje.
- O kurcze. Czemu tak stoisz?
- Patrzę. 
- Czemu?
- Jeszcze nikt nie skakał mi po kanapie.
- Skąd możesz to wiedzieć? Kto wie co robiły te twoje panny?
- Jestem pewien, że nie skakały po kanapie.
- Bo...?
- Bo zapytałyby o pozwolenie.
Iza natychmiast zeszła z kanapy i stanęła na twardej podłodze jakby ją ktoś wmurował. 
- Mówiłeś, że nie masz rzeczy nietykalnych. Kanapa jest nietykalna?
- Nie o to chodzi.
- To o co?
- O coś innego.
- Wspominałeś coś o komunikacji. 
- Na pewne informacje jest jeszcze za wcześnie. 
- Oczywiście. Ja mam odpowiadać, ty nie musisz.
- Nie mówię ci przecież, żebyś mi się zwierzała. Wymagam natomiast odpowiedzi na pytania, które dotyczą naszej współpracy.
- Współpracy. 
- Tak.
Iza pomyślała, że to w sumie dość logiczne. Przecież była w pracy. Nie ma co się oburzać. Tego chciała. Transakcja handlowa wymaga współpracy. To przecież jasne jak słońce. 
- Usiądź.
- Gdzie?
- A co ci przyszło do głowy?
- Nic. 
- To usiądź gdzie chcesz. 
Kiedy znaleźli się obok siebie na kanapie, Paweł zaczął przemowę. 
- Sytuacja jest o tyle trudniejsza, o ile ty nic o sobie nie wiesz.
- No wiesz?
- Niewiele wiem, bo niewiele możesz mi powiedzieć i to jest męczące. Tak, szukałem odmiany. Kwestia jest tego typu, że wybierając miejsce na ekscytujące wakacje, kupiłem bilet i wylądowałem na księżycu. Niby mam ogólne pojęcie i wiedzę teoretyczną, ale to nie jest moje naturalne środowisko. 
- Chcesz wrócić na ziemię?
- Jeszcze nie. Wakacje nadal mogą być ekscytujące, ale potrzebuję mapy, kompasu, muszę ustalić, czy księżyc ma Gwiazdę Polarną, jak silne wieją tam wiatry i kiedy temperatura spada poniżej zera.
- Kiedy zajdzie słońce. To zależy w jakie rejony trafisz, bo są miejsca, do których słońce nie zagląda nigdy, czyli temperatura nie rośnie. Paweł co ty bredzisz, chyba było lepiej jak mówiłeś wprost. Te okrężne drogi prowadzą na manowce. Możemy pójść tą sama ścieżką w dwie różne strony. 
- Racja. Nic na siłę. Ja nie przeskoczę siebie, tymi durnymi przenośniami, ty nie przeskakuj swojej niewiedzy. Metoda małych kroczków. To się wydaje jedynym słusznym rozwiązaniem. Rozmowy nie przynoszą efektów, bo nie mamy o czym rozmawiać. Twoje doświadczenie nie istnieje. Wróćmy do praktyki. Wstawaj, zdejmij ręcznik i chodź tu bliżej.
Kiedy naga przed nim stanęła, pociągnął ją na siebie i posadził okrakiem na udach. Czekał chwilę, nie dotykał, nie ponaglał, chciał zobaczyć, czy jakoś zareaguje. Siedziała na jego nogach jakby kij połknęła, sztywna i spięta. Położył ręce na udach Izy i przesunął na ukrytego w dresach penisa. Natychmiast się zaczerwieniła. Nie reagując na to zupełnie, Paweł przeciągnął palce po jej żebrach i objął piersi. Już pod pierwszym dotykiem, brodawki skuliły się i stwardniały. Zbliżył się do nich i zwilżył językiem. Potem podmuchał jedną i drugą. Skuliły się jeszcze bardziej. Zacisnął na nich dłonie, potem rozluźnił i już tylko opuszkami palców masował skórę wokół sutków. Chwila delikatności i jego dotyk znów się zmienił. Trzymał, pociągał, ściskał, ugniatał. I obserwował reakcję jej ciała. 
- Czemu się unosisz coraz wyżej?
- Paweł, tarmosisz cycki i robi mi się coraz bardziej niewygodnie. 
- Tarmoszę?
- Jeśli możesz, to nie czepiaj się w tej chwili słówek.
- To usiądź wygodnie.
- Nie wiem jak.
- Doskonale wiesz.
- No właśnie o tym mówię. Jest mi za twardo.
Uniosła swój tyłek jeszcze wyżej, kolana mocno wciskając w kanapę. Wyprostowane uda sprawiły, że Pawła twarz znalazła się na wysokości jej pępka, ręce powędrowały pod pośladki. Przytrzymał ją w tej pozycji i zaczął całować brzuch. Potem biodro, znowu brzuch i drugie biodro. Iza pochyliła się i chwyciła obiema rękami oparcie kanapy, za jego głową. Zamknęła oczy i oddychała, wzdychała właściwie, głośno i przeciągle. Paweł zadarł głowę i obserwował jej podniecenie. Zabrał jedną rękę z jej uda i po chwili o Izy nogi ocierał się penis, uwolniony z dresów. Otworzyła oczy i od razu napotkała Pawła spojrzenie. 
- Gdybyś jednak zdecydowała się usiąść. Wygodniej. 
- Na pewno nie na nim. Jeszcze nie.
- No to za nim.
Rozważała przez chwilę Pawła słowa, w końcu usiadła mu na udach. Objął jej plecy i przyciągnął bliżej do siebie. Poprawił się na kanapie. Penis znalazł się między jej nogami, mocno przylegając do sromu. Iza zastygła w bezruchu. Nawet nie mrugała. Paweł włożył ręce pod jej pośladki i docisnął do siebie jeszcze mocniej, a potem zaczął nią kołysać. Przesuwać łechtaczkę i wargi sromowe po twardym, sztywnym członku. Iza ponownie zamknęła oczy, wiedziała, że się rumieni. Pochyliła się i oparła dłonie na jego barkach. Paweł uniósł ją i przytrzymał, aby wargami chwycić brodawkę. Iza pisnęła, ale Paweł nie wypuścił jej z ust. Wręcz przeciwnie. Wessał głębiej jej sutek. Na przemian drażnił go zębami i masował językiem. Iza jęczała coraz głośniej i zaczynała się wiercić. Paweł niespodziewanie chwycił w dwa palce, drugą brodawkę. Prawa ręka nadal mocno przyciskała ją do niego. Iza dyszała ciężko, wierciła się jeszcze bardziej i ocierała o prącie. Podniosła ręce i chwyciła jego głowę. Oderwała od swojej piersi i oparła czoło na jego czole. Po kilku urywanych oddechach, wreszcie wymamrotała.
- Chcę usiąść.
Paweł odrobinę się uśmiechnął. Przytrzymał penis jedną ręką, drugą ostrożnie ją na niego opuszczał. Kiedy poczuł, że pochwa obejmuje jego żołądź odłożył dłonie na jej uda.
- Sama zdecyduj jak chcesz usiąść. Jak szybko, jak głęboko.
Iza rozsunęła mocniej nogi i za szybko znalazła się niżej, i głębiej. Otworzyła szeroko usta i natychmiast przysunęła kolana do jego ud, ponownie się unosząc. Paweł zsunął się odrobinę na kanapie i znalazł w pozycji półleżącej. Przyciągnął Izę do siebie, a ta opadając ponownie chwyciła się jego ramion. Złapał ją w pasie, zsunął na członka i przez krótką chwilę kołysał jej biodrami. 
- Musisz to zrobić sama. Ja nie mam pojęcia jak głęboko możemy się dzisiaj posunąć.
- Myślisz, że ja mam pojęcie... o czymkolwiek w tej chwili...
- To ty wiesz co czujesz. 
- Nie wiem.
- Nie marudź. Siadaj. Przecież chciałaś.
Nie odrywając od niego dłoni zaczęła wciskać się na członka. Wciskać to odpowiednie słowo w tym przypadku i w tej sytuacji. Szło jej to niewiarygodnie opornie. Zaczęła się zastanawiać jak on to wczoraj zrobił i ją rozdziewiczył. Nie całkiem świadoma, powiedziała na głos.
- Sosny.
Na twarzy Pawła pojawił się wylewny uśmiech. Trochę ją to speszyło. Nie zdążyła jednak poczuć się zakłopotana, bo Paweł ponownie ją przytrzymał, a zaraz potem uniósł swoje biodra. Raz, potem drugi i trzeci. Ostrożnie i płytko, ale nieustannie posuwał się wgłąb. Iza wbiła palce w jego ciało. Odepchnęła się mocno od jego klatki i wyprostowała. Paweł przełożył ręce, odkładając swobodnie na uda. Iza nie miała jeszcze odwagi zsuwać się po nim. Siedziała i przyzwyczajała się do ciasnego wypełnienia. Jej biodra zataczały kółka, coraz dalej przesuwając promień działania. Po raz kolejny przytrzymała się oparcia, aby zmienić kierunek i specyfikę ruchów. Wisiała teraz nad nim i huśtała do przodu i do tyłu. Bardzo zachowawczo, wpuszczając go do środka jedynie kilka centymetrów. Ale to ocieranie sprawiało, że robiła się coraz bardziej wilgotna. Czuła jak jej uda zaczynają się kleić. Kilka kolejnych ruchów było już znacznie głębszych. Głośniejszych. Słyszała jak ich ciała ocierają się o siebie. Zamknęła oczy i przyspieszyła. Ponaglała swoje biodra, aby przemieszczały się szybciej. Paweł czując, że znalazła swój rytm, słysząc jej jęki, ponownie położył dłonie na piersiach. Trzymał je delikatnie i stukał palcami w brodawki. Iza wciągała powietrze i uwalniała jakby uczestniczyła w pościgu. Jakby uciekała przed czymś, albo za czymś goniła. Paweł miał nadzieję, że raczej to drugie. W pogoni za spełnieniem. Chciał żeby zrobiła sobie dobrze. Z nim, na nim, na jego oczach. Spojrzał na jej skupioną twarz. Spuszczone powieki, zaciśnięte usta. Włożył rękę między ich ciała i palcem odnalazł łechtaczkę. Iza głośno westchnęła, ale nie zerwała się, nie odsunęła. Stawała się coraz pewniejsza, dokładniejsza i bardziej zdeterminowana usiąść niżej. Przygryzała wargę, opadała coraz głębiej. Trochę głębiej. Testując elastyczność swojego ciała. Jego możliwości, granice o których nie miała pojęcia. Nieznana siła, szalejący żywioł w dole brzucha, głos we wnętrzu głowy, ponaglały, przymuszając do działania. Podniecenie nie pozwalało przestać, nawet zwolnić. Już się nie huśtała, nabijała się na niego. Nadal niezbyt głęboko, ale rytmicznie i szybko. Wreszcie pisnęła. Zamarła i jęczała cicho, próbując uspokoić oddech. Na członku zaciskały się mięśnie jej pochwy. Ciałem szarpnęły rozkoszne spazmy rozluźnienia. Chciała uciec od Pawła. Zabrać nogi i całą resztę ciała. Objął ją mocno, unieruchamiając ręce, przytrzymał i uniósł swoje biodra. Przejął inicjatywę i teraz on dyktował tempo. Iza przez chwilę próbowała walczyć, wyrwać się z tego uścisku, uwolnić swoje ciało od intensywności doznania. Po kilku jego ruchach poddała się i przylgnęła po prostu do jego skóry. Leżała na nim wyczerpana. Oddychała głośno i szybko. Paweł widząc jej reakcję, zsunął ją jeszcze niżej i przyspieszył. Po chwili uwolnił ręce i przytrzymał mocno, nisko Izy biodra. Potem już ich nie przesuwał, tylko zakołysał nimi kilka razy. I znowu ją przytulił. Tym razem znacznie delikatniej. Rozluźniony i zasapany, głaskał ją po plecach i czekał. Czekać musiał dłuższy czas. Iza wracała do niego bardzo powoli. Z innego wymiaru. 
- Hej.
- Powinnam z ciebie zejść, wyprostować nogi, ale musisz mi pomóc, bo zdrętwiałam. Krążenie mi się zatrzymało, mózg mam niedotleniony. Nie wiem jak zmusić ciało do współpracy. 
Paweł przekręcił się na bok i odłożył ją na kanapę. Przyciągnął stolik i oparł na jego brzegach Izy stopy.
- Wielkie dzięki. Ale mam mrowisko w nogach.
- A oprócz mrowiska, co jeszcze masz?
- Zaraz pomyślę. Jak mi się mózg sformatuje. 
- Nie jest najgorzej, skoro pamiętasz co to formatowanie.
- Paweł, wolniej. To był pierwszy świadomie przeżyty orgazm. 
- Pierwszy orgazm?
- Tak świadomy. Owszem zdarzyło mi się obudzić z ręką w majtkach, albo przytrzeć mocniej łechtaczkę podczas mycia, ale to zupełnie coś innego. Penetracja, to duża różnica. I to dosłownie duża. Posiłkując się twoimi przenośniami – kosmos.
- Kosmos? Kobieto, to tylko jeden z pierścieni Saturna.
- Dobrze, że nie Saurona.
- Czemu dobrze?
- Jeden pierścień, by wszystkimi rządzić, toż to dyktatura.
- Zaraz wszystkimi, zaraz dyktatura...      
- Pójdę się opłukać.
- Krążenie wróciło?
- Tak, chyba tak.
- Nie doczekam się żadnych więcej dygresji, prócz napomknięć o pierścieniu?
- Nie, chyba nie.
- Iza, mam ochotę cię trzepnąć, za te lakoniczne odpowiedzi. Idź się opłucz, ja pójdę popracować. 

4 komentarze:

  1. Czytanie tego tekstu, to miód na moją duszę...oby tylko ta część nie była ostatnią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię wracać do Izy i Pawła. Jest duża szansa, że w początkach ich znajomości, coś jeszcze się wydarzy. :)

      Usuń
  2. Bardzo się cieszę na kolejną część i liczę na następną, Paweł i Iza to moi ulubieńcy. Pozdrawiam serdecznie. papuzka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi chyba też (ulubieńcy:). Dlatego trudno mi się z nimi rozstać - definitywnie. Kolejne części są więc bardzo prawdopodobne :). Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

      Usuń