sobota, 30 listopada 2019

Przed ucztą w Valhalli - część II

Świt nastał. Zdecydowanie i dobitnie. Kilku mężczyzn kręciło się po izbie, paru wyszło na zewnątrz. Z kuchni dochodził przyjemny zapach, warzonej owsianki. Wolden nie spał już od jakiegoś czasu, ale nie podniósł się z posłania. Leżał nieruchomo, jeśli nie liczyć klatki piersiowej, unoszonej równym oddechem. Równym, ale wcale nie spokojnym. Uwierały go spodnie w wiadomym miejscu. Powodem tego była Silena. We śnie przysunęła się do niego i przylgnęła niemal całym ciałem. Może w poszukiwaniu ciepła, może odrobiny bezpieczeństwa, grunt, że jej ręka wylądowała na jego brzuchu, w wiadomych okolicach.
Niebezpiecznie blisko tych okolic. Starał się nie zmienić tego stanu rzeczy, choć ten stan uwierał coraz bardziej. Ciepło jej dłoni rozchodziło się po ciele, a temperatura doznania, zaczęła podgrzewać wyobraźnię. Gdyby ta dłoń nie leżała na koszuli, a na skórze. Gdyby ześlizgnęła się niżej, zdecydowanie niżej. Gdyby się poruszała... Zaangażował całą siłę woli, aby leżeć w bezruchu, aby jej nie spłoszyć. Ciekaw był reakcji Sileny. Kiedy się obudzi, kiedy zorientuje się jak leży, co zrobiła we śnie. Nie znaczyło to rzecz jasna, że go wybrała. Był po prostu jedyną żywą istotą w zasięgu ręki. Ręki, która zbłądziła w niezwykle przyjemny sposób, w niebezpieczne okolice. Czekał. Następstwa tej sytuacji mogły być ciekawe i przyjemniejsze nawet od ucisku w wiadomym miejscu. 

Nie tylko Wolden czekał na te następstwa i nie tylko on nie spał. Ingwar leżał na ławie ponad nimi, z otwartymi oczyma i mocno zaciśniętymi szczękami. Widok miał aż za dobry. Zauważył jak ciasno zrobiło się na podłodze i gdzie znika ręka Sileny. W pierwszym odruchu, chciał zerwać się z posłania i wyjść. Po prostu wyjść na zewnątrz. Zrezygnował, kiedy zorientował się, że Wolden nie śpi. Leżeli obaj, czekając jeszcze dobrą chwilę, zanim Silena nie przewróciła się na plecy ciągnąc za sobą rękę. Niedbale, zupełnie od niechcenia. Tak jak się ciągnie zwiotczały kawałek ciała. Nie otworzyła oczu. Zamruczała coś niezrozumiale i odwróciła się na drugi bok. Absolutnym tyłem siebie do Woldena. Ingvar przymknął oczy. 

Wolden poczuł jak ręka Sileny przesuwa się po jego ciele i zamarł. Miał nadzieję, że zaraz usiądzie, będzie próbowała wstać, wyjść, uciec... Że ją zatrzyma, wybada, że coś już będzie wiedział po tym poranku. Coś z rzeczy, o których mu wspomniała. Kiedy się odsunęła poczuł zawód. Przejmujące zimno, nie było zwykłym oddaleniem od źródła ciepła, tylko lodowatym wiatrem, przeszywającym do szpiku kości. Remedium na ten stan było oczywiste - Silena. Musi mieć to ciepło. Wiedział to, od kiedy ją zobaczył, od kiedy zajrzał w zielone oczy. I będzie miał. Nie ważne na jakich warunkach. Teraz mocniej, niż kiedykolwiek, odczuwał zniecierpliwienie. Nie był pewien, czy wystarczy mu woli, aby z nim walczyć. Mógł wyciągnąć rękę i sięgnąć po swoją własność, ale... Robił tak wielokrotnie, nie dawało to już żadnej satysfakcji. Dlatego skusiły go jej słowa: można do kogoś należeć z własnej woli. Jak? Żeby to poznać, żeby tego doświadczyć, chyba musiałby... Podniósł się gwałtownie. Poprawił ubranie i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach obrócił się jeszcze i obrzucił ją badawczym spojrzeniem. Potem wyszedł na zewnątrz. Zimny wiatr smagał mu twarz i targał koszulą. Był jednak niczym, w porównaniu z bryłą lodu, która rozsadzała go od wewnątrz. I rosła wraz z jego strachem. Nie! Co to, to nie. Niech ona swoją wolę pokaże, ale pod jarzmem przynależności. Do niego rzecz jasna. Nie podejmie takiego ryzyka, by dać jej wolność wyboru. Realną wolność ma się rozumieć. Co też mu przyszło do głowy. Idiotyczny pomysł. Oczywiście, że uwalniało się niewolników. Zdarzało się to wcale nierzadko, ale to nie jest ten przypadek. A już na pewno nie w tej chwili. Szedł szybko w stronę wody. Ściągnął koszulę przez głowę i rzucił na brzegu. Zdjął buty, spodnie i dał nura do jeziora Malaren. 

Silena leżała na plecach i gapiła się w sufit. Ingvar leżał na boku i gapił się na Silenę. Nie licząc dwóch niefortunnych imprezowiczów, którzy pozostawali nadal w okowach snu, tylko oni jeszcze nie podnieśli się z posłania. Silena uznała, że trzeba się dostosować do poleceń wodza i szykować do podróży. Ponadto, przeziębiony pęcherz uwierał i przypominał, że powinna coś zrobić w tym kierunku. Usiadła. Schowała twarz w dłoniach i próbowała się uspokoić. Wydarzenia minionej nocy i dzisiejszego poranka, właściwie wspomnienia wydarzeń, wracały jak natrętne owady. Tłukły się po głowie, wyświetlały obrazy i sprowadzały wizje konsekwencji. W nocy Olaf, a jakby tego było mało, dzisiaj Wolden. Czuła, że galopuje na koniu bez głowy. Czuła, że ten rumak bez wyobraźni, niesie ją w przepaść. Czuła się osaczona. Nie panowała nad niczym, nic nie było od niej zależne, ale za wszystko mogła oberwać. Przekręciła głowę i napotkała badawcze spojrzenie Ingvara. On wiedział, po prostu wiedział.
- Nie bój się.
- Jak?
- W niczym nie zawiniłaś.
- A jakie to ma znaczenie?
- Dla mnie ma. Więc się nie bój.
- Jesteś trochę dziwny.
- To komplement?
- Być może.
Uśmiechnęli się do siebie. Silena jednak szybko spoważniała.
- Od dawna nie śpisz?
- Jakiś czas.
- Więc widziałeś, że ja... Ale wstyd. 
- Widziałem. Mistrzowski unik.
- Nie wiem na jak długo wystarczy mi uników.
- Dzisiaj wypływamy. W drodze będzie łatwiej. 
- Oby. Mam wrażenie, że wisi nade mną jakieś fatum. Także nie stawaj za blisko, żeby przypadkiem nie przelazło na ciebie.
- O mnie nie musisz się martwić. 
- Ale ostrzec wypada. Jesteś jedyną osobą, której się nie obawiam.
Nic nie odpowiedział. Chyba nie był przygotowany na takie wyznanie. Wstał i zaczął zakładać swoje ulubione, skórzane karwasze. Silena również się podniosła. Poskładała pled i zaczęła poprawiać wymięte ubranie. Butów nadal nie miała. Ale w tych warunkach nie był to jeszcze żaden problem. Ingvar rozejrzał się po izbie. Widząc, że towarzysze, których wczoraj musieli układać do snu, nadal nie wstali, postanowił uraczyć ich pobudką. Podszedł i zaczął szturchać obu, na przemian, czubkiem buta. Krzyknął kilka razy tuż nad ich głowami, ale nic to nie dało. Żaden nawet nie drgnął. Zaniepokojona Silena podeszła do niego. Po krótkiej obserwacji przykucnęła obok Larsa i położyła mu palce na tętnicy. Odciągnęła powiekę z oka, ponownie sprawdziła tętnicę.
- On nie żyje.
- Co?! Czemu niby?
- Skąd mam to wiedzieć?
- Aslaf! Aslaf! - Ingvar potrząsał przyjacielem i krzyczał mu w twarz, ale nie skutkowało to żadną reakcją.
- Połóż go. - Silena nie wstając z podłogi przysunęła się do Aslafa. Wciskała mocno palce w jego szyję. Przykładała do nadgarstków. Sprawdzała po kolei oczy, przyciskała ucho do klatki piersiowej, próbowała ustalić czy oddycha.
- No i?!
- Żyje. Tak mi się zdaje, ale jest nieprzytomny. Nie wiem czy się obudzi. Czemu oni... Nie rozumiem... - Silena była blada, jak obielona wapnem ściana. 
- A ja chyba... - Nie dokończył zdania. Rozejrzał się po izbie. Nie znajdując widocznie tego czego szukał, albo kogo szukał, pospieszył do wyjścia. 
Silena klęczała obok Aslafa z pustką w głowie. Co teraz? Boże wszechmogący co to będzie? Wczoraj przyprowadzili ją do izby, a dziś są w tej izbie dwa trupy. Wróć, jeden trup, drugi prawie trup. Węzełek. Co powinna z nim zrobić? Poderwała się z podłogi i pobiegła do drzwi. Na zewnątrz działo się coś niepokojącego. Przekroczyła próg i zobaczyła Ingvara, wciskającego Olafa w ścianę dużego domu. Dłonią trzymał go za szyję, kolanem przygniatał brzuch. Jedną rękę miał wolną. Jeszcze go nie bił, tylko zaciskał coraz mocniej palce wokół jego szyi. Tamten już nie oddychał swobodnie, tylko charczał coraz głośniej. Ingvar mówił do niego spokojnie, ale głosem od którego ciarki po plecach się rozchodziły.  
- Co zrobiłeś? - Olaf rzecz jasna nie był w stanie odpowiedzieć.
- Puść. Jak go udusisz, to tym bardziej ci nie odpowie. - Silena podeszła bliżej i położyła dłoń na ręce Ingvara. Odwrócił do niej głowę. Patrzył przez chwilę w zielone oczy, wreszcie oprzytomniał i odszedł na bok. Zostawił Olafa charczącego pod ścianą. Ludzie, którzy się zbiegli, otoczyli ich półkolem. Wolden przebił się przez zaporę tłumu i zatrzymał obok Ingvara. Ociekał wodą, w ręku trzymał swoje buty, widocznie ktoś, kto po niego pobiegł wiedział, że sytuacja jest nagląca. 
- Co się stało? - Wolden, bez grama pretensji zaczepił Ingvara. Nie miał wątpliwości, że Młody zasłużył na jego gniew. 
- Lars nie żyje, Aslaf ledwo zipie, o ile jeszcze zipie. Mam powody przypuszczać, że Młody wie coś na ten temat. 
- Co?! Jak nie żyje? Jak ledwo żyje? Czemu?
- Próbowałem to ustalić.
- Czemu? Czemu Młody miałby to wiedzieć? Skąd takie przypuszczenia?
Stał chwilę i czekał. Nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi powtórzył znacznie dobitniej. - Bo?!
Ingvar milczał. Zastanawiał się co powiedzieć. Długo się zastanawiał, Wolden zaczął tracić cierpliwość, szturchnął go, próbując przynaglić. Wyręczył go donośny, niski głos, wyłaniający się wraz ze swoim właścicielem, ze zgromadzonego tłumu.
- Bo w nocy próbował zgwałcić Silenę. - Silena zamarła. Nie była zdolna nawet śliny przełknąć, która w ogromnej ilości pojawiła się w ustach. Wiedziała co to znaczy, jak się jej nie pozbędzie, zwymiotuje. Przeniosła wzrok ze swoich stóp na Olafa. Wyprostowała się i próbowała uspokoić roztrzęsione ciało. Wolno przesuwała wzrok po zgromadzonych. Nikt nie podał w wątpliwość winy Olafa. Nikt nie zakwestionował specyfiki jego czynu. Może gdyby powiedział to ktoś inny. Może wtedy, sytuacja wyglądałaby zgoła inaczej. Bjorn przedstawił jego czyn jako próbę gwałtu i nikt nie podważał jego słów. Potężny, starszy człowiek ruszył z miejsca. Nie zatrzymał się obok wodza, ale szedł do Młodego. Nie wiadomo było, czy chce go chronić, czy mu przyłożyć. Wolden go uprzedził. Dopadł Olafa i jednym szarpnięciem postawił na nogi, tylko po to, aby z całą siłą zadać mu cios i powalić z powrotem na ziemię. Cały się gotował. Chciał powtórzyć ten manewr, ale Bjorn go powstrzymał.
- Czekaj. Zdążysz go stłuc. Dowiedzmy się czegoś. Olaf, gadaj. Gadaj, bo jak ja się za ciebie wezmę, to już do końca życia będziesz tylko cienko piszczał.
- Oni mieli tylko zasnąć. Nikt nie miał umierać. - Mówił niewyraźnie przez opuchnięte gardło i strzaskaną szczękę. 
- Dobra, rozumiem teraz czemu chciałeś uśpić Aslafa, ale Larsa?
- Nie Larsa, tylko ciebie. Lars się przesiadł na twoje miejsce i wypił dla ciebie przygotowany napitek. - Ingvar przedstawił Woldenowi swoje wnioski. Ten, tylko uniósł brwi. 
Silena, która stała do tej pory jak trusia, zerwała się z miejsca i pobiegła do izby sprawdzić co z Aslafem. Towarzyszyło jej ogromne uczucie ulgi. Obrzydliwe, ale cieszyła się w tej chwili. Nie jest podejrzana o tę zbrodnię. Ingvar nie wziął jej pod uwagę i od razu wytypował innego podejrzanego. Jak się okazało, bardzo trafnie. Teraz należało pomóc Aslafowi, jeśli nie jest jeszcze za późno. Podbiegła do niego i ponownie odetchnęła z ulgą. Za plecami usłyszała Ingvara.
- Żyje?
- Żyje.
- Jesteś pewna?
- Jest rozpalony. Trupy nie miewają gorączki. 
- Gorączka, to chyba źle?
- I źle i dobrze. Znaczy, że jego organizm nadal walczy. Gdyby się ocknął można by próbować go odtruwać. - Klęczała przy Aslafie i starała się ustalić jego stan. 
- Co to jest? - Ingvar zauważył, że jej sukienka przesiąknięta jest jakąś cieczą. 
- Posikałam się. 
- Czemu?
- Przeziębiłam pęcherz, nie zdążyłam pójść na stronę. Teraz przygniotłam brzuch i … No wiadomo co. Nie ważne. Skąd on to miał?
- Kto? Co?
- Skąd Olaf miał środek nasenny? 
- Nie wiem.
- To ustal to.
- Przyprowadź go tu. - Głos Woldena sprawił, że odwróciła się gwałtownie. Nie miała pojęcia, że on też tu jest, za jej plecami. Ciekawe jak długo?
- Pamiętaj, że on ma mówić. - Silena zapomniała o ostrożności i zrobiła się trochę arogancka. 
Wolden uśmiechnął się nieznacznie po jej słowach. Potem zwrócił się do Ingvara.
- Dlatego lepiej żebyś poszedł ty.
- Aha. - Ingvar nie był pewien czy to lepiej. Ale poszedł.
- Czemu nic nie powiedziałaś? - Głos Woldena zabrzmiał jakoś dziwnie. 
- Komu? Komu powinnam powiedzieć? Kto by mi uwierzył? Kolejna niewolnica nikomu nie robi różnicy.
- Mylisz się. Jest różnica.
- Był środek nocy, Aslafa położyliście w takim stanie... Myślałam, że jest pijany. Ingvar mi pomógł, nic się nie stało.
- Ingvar, zawsze czujny. Ten człowiek ma dar. 
- Mam wobec niego dług wdzięczności.
- Zajmę się tym.
- Czemu?
- Co?
- Czemu miałby się pan tym zająć?
Wolden pojął, że się zagalopował. Na jego szczęście wrócił Ingvar, popychając przed sobą Młodego. Silena ryknęła na niego znacznie głośniej i znacznie bezczelniej niż nakazywała przyzwoitość, albo raczej ostrożność. Nerwy jej puściły.
- Skąd to miałeś? Masz jeszcze? Wiesz co to było? - Olaf zdębiał i nie odpowiedział na żadne z trzech pytań.
- Mów! - Wolden znowu przechodził w stan wrzenia. 
- No jak skąd? Od zielarki.
- Wiesz co to było? - Silena znów się wtrąciła. 
- No skąd. Proszek dostałem do wsypania do wody.
- Ale nie wsypałeś do wody tylko do miodu.
- A co za różnica, to mokre i to mokre. 
- Masz go jeszcze?
- Nie. Wszystko wsypałem.
- Czyli ile?
- No woreczek taki. 
- Ile kazała ci wsypać?
- Szczyptę... Ale chciałem mieć pewność...
- Wszystko? - Wolden zwrócił się do Sileny. - Wiesz już wszystko, bo on za chwilę już nic nie powie. Nigdy.
- Nie. Czekaj. - Zmieszała się. Powinna grzeczniej. - To znaczy jeszcze jedno. Gdzie ta zielarka przyjmuje? Trzeba tam iść. Wie co mu dała, może ma odtrutkę. A nawet jak nie ma, to przynieście od niej: dziką marchew, rumianek, babkę lancetowatą, korzeń prawoślazu, korę dębu, kłącze pięciornika, ziele rdestu ptasiego...
- Powoli. - Ingvar nie zapamiętał nawet połowy tego co powiedziała.
- Chyba sama powinnaś iść do tej baby. - Spod ściany odezwał się gruby, niski głos Bjorna. - Żaden z nas tego nie spamięta i nie powtórzy. 
- Tak. Może ma pan rację. I tak trzeba czekać. Jak tam trafię?
- Młody nas zaprowadzi. -  Ingvar miał gotowe rozwiązanie. 
- Dobrze. - Silena wzdrygnęła się na myśl o towarzystwie Olafa, ale zdawała sobie sprawę, że tak będzie najprościej. - Jeśli mogę coś jeszcze...
- Mów. - Jak na komendę gruchnęli wszyscy trzej. Silena aż się skuliła. 
- Niech ktoś przyniesie miskę zimnej wody, ręczniki, albo prześcieradła, trzeba mu robić okłady. I wrzucić kawałek chleba w ognisko. Zwęglić, wyciągnąć i zetrzeć na proszek. Jeśli się ocknie, to się przyda. 
- Pójdę z Sileną do babki, a ty się zajmij tym tutaj. - zawyrokował Wolden.
Silena głośno przełknęła ślinę. Wolałaby iść z Ingvarem, ale nie miała tu nic do powiedzenia. Wstała z podłogi.
- Twoja sukienka... - Wolden gapił się na dużą mokrą plamę.
- Cholera. Zapomniałam zupełnie o tym. Posikałam się. Tak wiem, obrzydliwe to jest, ogarnę się jak tylko załatwimy tę babę. - Silena z minuty na minutę robiła się coraz bardziej swobodna i coraz bardziej bezczelna. Resztki zdrowego rozsądku, albo instynkt podpowiedział jej, że powinna jednak spuścić z tonu. - Chyba, że powinnam ogarnąć się teraz, ale chyba szkoda tracić czas... 
- Najpierw szeptucha. Olaf, idziemy. 
Ingvar zawołał dwie dziewki kuchenne. Wysłał je po wodę i prześcieradła. Sam zabrał ze stołu kilka kawałków chleba i poszedł zwęglać w palenisku. Siedział przed ogniem i gmerał w rozżarzonych węglach. 

Silena, Wolden i Olaf wracali od zielarki. Szli wolno, za wolno według Sileny. Chciałaby iść szybciej. Znaleźć się już w dużym domu, pośród innych ludzi. Atmosfera w tym towarzystwie była nieznośna. Coś wyraźnie wisiało w powietrzu. Wolden był tak okrutnie rozdrażniony, tak zły... Nie widziała jeszcze człowieka, którego emocje tak by zmieniły. Olaf wlókł się za nimi, nie spiesząc się z powrotem. Wolden co chwilę oglądał się na niego. Wreszcie nie wytrzymał i warknął.
- Rusz dupę, bo ja ci ją ruszę.
- Daj mi spokój.
- Spokój?!!! 
- Tak!
- Dostaniesz, ale wieczny. 
Sięgnął do pochwy, dobył nóż z kunsztowną rękojeścią i skoczył do Olafa. Silena była szybsza. Kiedy Wolden złapał go za bety i zamachnął się, odruchowo wystawiła rękę i zatrzymała cios. Nie bez uszczerbku na zdrowiu, bo nóż, który miał trafić w Olafa pierś, przebił jej dłoń. Na wylot. Ostrze zostało wbite niemal do trzonka. Silena zbladła. Wolden natomiast zrobił się fioletowy. Zdębiał. Odzyskawszy świadomość chciał od razu wyciągnąć z jej ciała nóż. Powstrzymała go. Przytrzymała się jego ręki i usiadła na ziemi. 
- Zakręciło mi się w głowie. Przepraszam. 
Prawą ręką podniosła lewą, przebitą nożem i na wysokości oczu zaczęła przebierać palcami. Dosłownie kilka ruchów, ale wystarczyło, by się zorientować, że reagują. 
- Czemu ty...
- To nie ja, to instynkt. Nie lubię oglądać śmierci na własne oczy. 
- No, to świetnie trafiłaś. Przy Woldenie będziesz miała pełne ręce roboty. Obie dziurawe. 
Wolden odwrócił się gwałtownie i powalił Olafa na ziemię jednym, potężnym walnięciem. Tamten odczołgał się kawałek, ale nie dawał za wygraną.
- Może opowiedz Silenie o dziewce z Kłajpedy i jej ojcu.
- Ty padalcu!
Wolden dopadł go na trawie i zaczął kopać, potem zaangażował pięści i bił, bił póki się nie zorientował, że Silena szarpie jego koszulę.
- Aslaf. Trzeba wracać do Aslafa. Proszę, niech go pan już zostawi.
Zrezygnowana opuściła rękę trzymającą się białego płótna koszuli. Nie miała sił. Nie mogła wstać. Kilka podjętych prób kończyło się niezmiennie tym samym. Świat zaczynał wirować i lądowała z powrotem na trawie. Wolden zostawił Olafa. Podszedł do niej i drapnął ją na ręce. Nie oglądając się na Młodego ruszył w stronę dużego domu. 
- Koszyk.
- Co?
- Zabierzmy koszyk. Jeśli mam pomóc, będzie potrzebny.
Zawrócił, opuścił Silenę, a ona chwyciła z ziemi koszyk. Kątem oka zerknął jeszcze na Olafa. Leżał na ziemi i się nie ruszał.

Na ich widok, zgromadzeni w stołowej sali ludzie, zbaranieli. Chociaż nie, barany mają zdecydowanie mądrzejszy wyraz twarzy. 
- Coś ty jej zrobił?! - Ingvar poderwał się z ławy.
- To ja. Ja sama.
- Akurat.
- Cios był dla Olafa.
- I nie trafiłeś?
- Trafiłbym! - Wolden się wydarł.
- Sama się pchałam z łapami. Naprawdę. - Próbując zmienić temat spytała. - Co z Aslafem?
- To samo. Czyli nic. - Ingvar nie spuszczał z niej wzroku.  
- Możesz mnie postawić. - Silena chciała jak najszybciej wyswobodzić się z uścisku Woldena. - Ale żyje? Oddycha? - Patrzyła na Ingvara i próbowała mu tym spojrzeniem przekazać, że wszystko dobrze. Żeby się nie wpakował przypadkiem w jakieś tarapaty.
- Tak nam się wydaje.  
- Mogę go obejrzeć?
- Z nożem? Masz nóż wbity w rękę!
- Wiem.
- No to tym się zajmij!
- Za chwilę. Jak go wyjmę, będę musiała tamować krwawienie. Nie wiem jak długo. To najpierw zobaczę Aslafa, potem zajmę się ręką. 
- Jesteś szurnięta.
- A wy normalni. Przepraszam. 
Twarz Ingvara wykrzywił grymas, może w założeniu miał to być uśmiech. Zabrał od niej koszyk i odstawił na podłogę. Potem poszedł za nią do Aslafa. Wolden usiadł przy stole i wychylił kubek miodu. Bjorn nalał kolejny, a ten ponownie go opróżnił. Dzbanek znowu pochylił się nad kubkiem, ale Wolden warknął.
- Wystarczy.
- Gdzie jest Olaf?
- Leży w połowie wzniesienia, za łaźnią. 
- Żyje?
- Nie wiem.
- Halvdan! Weź kogoś i sprawdź to. To znaczy przynieście go. Żywy czy martwy nie może tam leżeć.
Halvdan skinął na dwóch kompanów i wyszli. Bjorn przyglądał się Woldenowi bez słowa. Tamten mierzył się z nim przez chwilę wzrokiem, po czym wstał i poszedł w kąt sali, tam gdzie leżał Aslaf. Stanął pod ścianą i przyglądał się jak Silena okłada nieprzytomnego mokrymi ręcznikami, podawanymi przez Ingvara. Dłoń przebitą nożem, oparła na kolanie. Sukienka w tym miejscu zrobiła się ciemniejsza. Co jakiś czas poruszała palcami. Wzdrygała się przy tym i syczała cicho. Ręka napuchła. Wokół ostrza zaczął się robić potężny, bordowy siniak. Wolden nie wytrzymał.
- Zajmij się ręką! Natychmiast! Do schładzania Aslafa można zawołać służkę.
- Wyrzuty sumienia? - Ingvar, po raz nie wiadomo który, zerknął na nóż Woldena. Umiejscowienie tego noża powodowało w nim gniew. Wściekłość nawet, ale trzymał się w ryzach. Powiedział jej żeby się nie bała, a teraz siedzi... Niemoc próbowała go roznieść na kawałki. Pasowałoby dać Woldenowi w zęby, ale...
- To był wypadek.
- Wypadek. Po sam trzon.
- W Olafa chciałem go wbić! Tak, po sam trzon! Nie masz prawa mnie umoralniać, sam chciałeś go udusić.
- Chciałem. To prawda.
- No. To przestań chwilowo psy na mnie wieszać i pomóż mi ją przekonać, żeby coś z tym zrobiła. - Kiwnął wymownie na dłoń Sileny. 
- Dobrze, już się biorę za nóż. - Silena podparła się na podłodze i próbowała wstać. Okaleczoną dłoń przeszywał ciągły ból, o różnym nasileniu, w zależności jak mocno nią potrząsała.  
- Pomogę ci. - Ingvar podał jej rękę.
- Dzięki. Tej pomocy będę potrzebować znacznie więcej. Nie wyjmę go sama.
- Jasne.
- Czego ci trzeba? - Wolden podszedł razem z nimi do stołu.
- Wody zimnej, możliwie najzimniejszej, jakąś czystą płachtę, żeby zedrzeć na pasy i może kilka ręczników. 
- Słyszałaś? - Wolden odwrócił się do dziewki usługującej przy stołach. Ta bez szemrania złapała swoją spódnicę w garść i pobiegła w stronę kuchni.
Silena usiadła, mężczyźni natomiast stali nad nią i czekali. Po kilku minutach wróciła dziewka z ręcznikami i kawałem płótna.
- Zaraz będzie woda. Wysłałam Sigrid do studni. Zimniejszej nigdzie nie ma.
Wolden sięgnął po swoją sakiewkę i wyjął monetę. Nawet nie zerknął co wyjął, od razu podał ją służce.
- Jeśli coś jeszcze będzie trzeba...
- Dziękuję.  
Po kilku kolejnych minutach była i woda. Silena zamoczyła ręcznik i obłożyła nim dłoń. Kiedy poczuła, że się ogrzał wrzuciła go z powrotem do miski. Wyprostowała się i nie swoim głosem oświadczyła. 
- No to do dzieła.
- Ja przytrzymam rękę, ty go wyciągnij. - Wolden próbował się wymigać od dotykania noża. 
- Jaki mądry. - Ingvar głośno przełknął ślinę.
- Tylko nie szarp. I nie za szybko.
- Może sama to zrób.
- Chyba nie dam rady. No dalej, widziałeś już gorsze rzeczy. - Dobrze, że się w porę zastanowiła i nie powiedziała „robiłeś już gorsze rzeczy”. Nie chciała go denerwować, w tej chwili szczególnie. Zamknęła oczy zacisnęła zęby i... nic się nie wydarzyło.
- Ja też nie dam rady. Mogę zbierać poodcinane kończyny, mogę dopasowywać głowy do kadłubków, mogę przyżegać rozpłatane ciało, tego nie zrobię. 
- Na mnie nie patrz, ja też nie. - Wolden w tej sytuacji już nie próbował ukrywać niewygodnego faktu.
- No nie wierzę. Dobra. - Wstała i spojrzała na Woldena. Była zdeterminowana pozbyć się z ciała żelastwa.- Trzymaj porządnie. 
Ostrożnie objęła trzonek. Rozluźniła palce i ponownie chwyciła za rękojeść noża. Teraz trzymała już mocno. Ręka spuchła i była tak obolała, że samo drgnięcie ostrza powodowało udrękę i skurcz żołądka. Byle tylko nie zakręciło jej się w głowie. Całą uwagę skupiła na zadaniu. - Nie zrobić większej dziury, nie szarpać... - Wcale nie było łatwo ruszyć go z miejsca. Musiała niestety porządnie pociągnąć. Wyrwała go za szybko. Wrzasnęła. Krew zaczęła kapać na stół wielkimi kroplami. Po chwili leciała już ciurkiem. Silena mocno zaciskała zęby. Ingvar złapał ręcznik i owinął jej dłoń. Odczekała chwilę i zdjęła opatrunek. Oglądała krwawiącą ranę. 
- Weź to tamuj!
- Zaraz. Muszę obejrzeć. Nie wiem czy trzeba przyżegać, czy wystarczy chleba z pajęczyną zagnieść. Precyzyjne cięcie. 
- Może tę zielarkę przyprowadzić. - Ingvar myślał na głos.
- O nie. Dziękuję za tego tłumoka. Szybciej mnie zabije niż gangrena. Mógłbyś umyć nóż i wsadzić w palenisko? Tak na wszelki wypadek.
- Jaki nóż?
- No nie ten. - Spojrzała na ostrze leżące na stole.       
- Pójdę. 
Wolden wstał, aby poszukać odpowiedniego noża. Chciał się czymś zająć. Czymś pożytecznym. Uwaga o precyzyjnym cięciu trochę go uwierała. Tak, miał wprawę w zadawaniu ran. Odbieraniu życia. Ale to nie był powód do dumy, nie w tej chwili. Akurat przed nią nie chciał się tym chwalić. 
Silena ciasno owinęła dłoń, oparła głowę o stół i przymknęła oczy. Natychmiast napłynęły wszystkie odganiane dotąd myśli i obrazy. Sączące, ropiejące rany, które widziała. Gnijące ciało, obłażąca skóra. Jeśli ręka nie będzie się goić... Najbezpieczniejsza byłaby amputacja. Jak długo może z tym czekać? - Nie! - wyprostowała się gwałtownie. Przeszył ją dreszcz na myśl o kikutach zanurzanych we wrzącym oleju. Już prędzej do węzełka sięgnie. No to ją urządził. Sama się urządziła. Ale przez Woldena. Raptus jeden. Żeby go jasna cholera. Nie chciała płakać. Próbowała odzyskać równowagę. Drzwi w stołowej otworzyły się i dwóch mężczyzn wniosło Olafa do środka. Oboje z Ingvarem obserwowali jak ciągną go w drugi koniec sali. Silena odezwała się zgryźliwie.
- Jemu przyprowadź tę znachorkę.
- Dla niego będzie lepiej jak odpłynie do Valhali. 
- Zajrzyj do Aslafa. Zobacz, czy okłady są zimne.
- Zobaczę, ale ty myśl przede wszystkim o sobie w tej chwili. - Ingvar wydawał się zmartwiony.
- Właśnie próbuję przede wszystkim o tym nie myśleć.
- Jak to się skończy?
- Nie wiem. Bladego pojęcia nie mam.
- Chwilę to potrwa. Musiałem dorzucić do ognia, bo prawie wygasł, nie było żaru. - Wolden wrócił i stał obok stołu z miną winowajcy. Pierwszy raz żałował szczerze swojej porywczości. Bryła lodu, którą nosił w piersiach, zaczynała się topić. 
- Dobrze. I tak się zastanawiam jeszcze nad tym zabiegiem. - Zaczęła odwijać rękę i jej twarz natychmiast wykrzywił grymas bólu.
- Może miodu? -  Wolden zaproponował jedyne znieczulenie jakie znał.
- Na pusty żołądek? Lepiej nie. Stracę przytomność i jeszcze mnie oddacie pod opiekę jakiegoś rzeźnika. Już wolę cierpienie i nerwy. - Zamyśliła się. - U tej „mądrej baby” widziałam mak. Ten mak by mi się przydał. 
- Dobrze. - Wolden rozejrzał się po sali, ale nie znalazł osoby, którą mógłby po mak posłać. Byli u szeptuchy we troje, a tymczasem dwoje nie nadawało się do chodzenia. Chciał, nie chciał, zdecydowanie bardziej nie chciał, ale powiedział. - Przyniosę. Coś jeszcze? Przyprowadzę ją.
- Nie dotknie mojej ręki, nawet nie spojrzy. Choćbym była nieprzytomna. 
- Dobrze. Ale jakby jeszcze coś było trzeba... - Wolden był przygaszony.
- Za posłańca ma robić, może niczego nie pomyli.- Silena też spuściła z tonu. 
- Olafowi się przyda. - Ingvar przypomniał obecnym, że jest jeszcze jeden ranny. 
Wolden nie zareagował na tę wzmiankę o Olafie. Odwrócił się na pięcie i szedł w stronę drzwi. Odchodząc usłyszał jeszcze Silenę.
- Śmierdzę uryną. Muszę się umyć. Uświniłam sukienkę... i chyba dostałam gorączki. Ingvar, podaj proszę koszyk. 
Postawił go na ławie między nimi. Silena zaczęła przeglądać zawartość. Przekładała ususzone zioła, kolejne wiązki, kolejne pęczki, aż znalazła babkę lancetowatą i krwawnik. Ingvar kiwnął na dziewczynę, która przyniosła im wcześniej opatrunki i polecił zaparzyć zioła. Silena sięgnęła po ręcznik. Wyjęła go z wody i jedną ręką próbowała niezdarnie wyciskać. Ingvar zrobił to za nią. Silena obłożyła sobie kark, zasłaniając mokrym, zimnym okładem metalową obrożę, którą wciąż miała na szyi. Potem długo siedzieli w milczeniu, oboje. 

Wolden przyprowadził zielarkę. Ta postawiła kubeł z makiem na stole. Silena zaczęła przegrzebywać go i pocierać w palcach. 
- Jak to jest stare?
- Tegoroczne.
- Na pewno. Jeszcze mi powiedz, że sama zbierałaś. Jak to jest stare?
- Nie wiem.
- To bardziej wiarygodna informacja. Muszę do kuchni. 
- Po co?
- Kompot sobie uwarzyć.
- Siedź na tyłku, ktoś to zrobi. - Wolden szukał wzrokiem odpowiedniej osoby. 
- Ja mogę. Pani powie co trzeba, zrobię dokładnie.
- Pani?
- Zioła zaparzyłam, to i kompot ugotuję, żadna filozofia. - Podkuchenna najwyraźniej wyczuła moment i próbowała zarobić kolejną monetę.
- Jak masz na imię?
- Malin.
- Dobrze Malin. Jeden kubek maku wsyp do tygla i zalej dwoma kubkami wody. W żadnym wypadku nie płucz. Doprowadź do wrzenia i gotuj przez kilka minut. Następnie przecedź i wywar mi przynieś. 
- Dobra. Dokładnie jak pani powiedziała. 
- Nie mów do mnie „pani”. Mam obrożę na szyi. Jestem chyba jeszcze mniejszym czymś niż ty. - Znowu oparła głowę o krawędź stołu. Czuła się paskudnie. Bolała ją głowa. Miała dreszcze. Było jej słabo...

- Twój kompot.
- Już? 
- Dopiero. Chyba przysnęłaś.
- Możliwe.
- Ma pani niezdrowe rumieńce. Karl miał takie dwa dni przed...
- Dziękujemy ci Malin. Już sobie poradzimy. - Ingvar uciszył dziewkę.
- Jeśli coś nie zostało powiedziane głośno, to znaczy, że nie jest realne? Znam ryzyko.
- Mnich cię tego wszystkiego nauczył? - Po tym pytaniu Wolden jeszcze mocniej nadstawił ucha. Jaki mnich? Ingvar ma jak zwykle najistotniejsze wieści. 
- Nie. Ale to dzięki niemu. Przepisywałam z nim księgi po nocach. Kiedy zasypiał, zakradałam się do biblioteki katedralnej. Było tam takie tajemne przejście. 
- Kobieta w kościele?
- To długa i zagmatwana historia. Ze złym zakończeniem.
- Pamiętam.
Silena nie chciała wdawać się w dyskusję, więc darowała sobie wyjaśnianie, że śmierć mnicha to nie była najgorsza część tej historii. 
Zerknęła na przesiąknięte krwią bandaże. Robiło jej się coraz bardziej błogo. 
- Raczej mnie to nie minie.
- Co? 
- Kauteryzacja. I to jest twoje zadanie. Mówiłeś, że możesz przyżegać otwarte rany. - Odkręciła płótna. - Nie przestaje krwawić. Trzeba to przerwać. Bardzo cię proszę, ostrożnie. Tylko po brzegach. Po obu stronach dłoni. Mam nadzieję, że to się jednak zagoi i zabliźni. - Wypiła duszkiem kubek wywaru makowego. - To nie będzie działać zbyt długo, o ile w ogóle, więc nie zwlekaj.
Ingvar głośno przełknął ślinę.
- Jeśli to konieczne...
Poszedł po nóż. Przy okazji sięgnął szczapę ze stosu drewna, odłupał kawałek i przygotował jej do zagryzienia. 
Dotknął rozgrzanym żelazem jej dłoni. Silena wrzasnęła. Natychmiast zmieniła zdanie i już nie chciała przyżegania. Próbowała wyszarpać rękę, ale jak na ironię, Wolden trzymał ją w żelaznym uścisku. Poczuła swąd przypalanego ciała, zaczęły nią szarpać odruchy wymiotne. 
- Nie chcę już tego! Przestań! Zaraz zwariuję! Przysięgam, że za chwilę postradam zmysły! - Darła się na nich ile sił w płucach. Ingvar zabrał nóż z rany.
- Jeszcze druga strona.
- W życiu.
- Sama mówiłaś...
- Bo głupia byłam, teraz jestem mądrzejsza...
- Aha.
Wolden przekręcił jej dłoń. Mężczyźni spojrzeli po sobie i zgodnie skinęli głowami. Silena szarpała się, wierzgała i wyrywała. Musieli zawołać po pomoc. Ostatecznie czterech chłopa trzymało ją w kleszczach, a Ingvar kończył zabieg przyżegania. Silena nie odpuszczała, ale już tylko wrzeszczała, zmęczona szamotaniną. Kiedy Ingvar skończył, kiedy ją wreszcie puścili... Miała ochotę komuś przywalić, albo w coś przywalić. Adrenalina postawiła ją na nogi i włóczyła po izbie. Nie mogła ustać w miejscu. W stołowej panowała absolutna cisza. Silena wyglądała jak rozjuszona łania. Dzika i nieobliczalna. Zieleń jej oczu zrobiła się jakaś ciemniejsza i czujna. Dyszała głośno. Wyglądała, jakby szykowała się do ataku. Nikt nie miał ochoty odezwać się pierwszy. Ingvar i Wolden w szczególności. Jeden ją przypalał, drugi był bezpośrednim powodem przypalania. Dopiero Bjorn, po jakimś czasie podszedł do niej i stał obok bez słowa. Podniosła na niego oczy i wymamrotała.
- Chyba zwymiotuję.
- Wyjdźmy na powietrze. 
Silena ruszyła do drzwi i zatoczyła się. Bjorn złapał ją i podtrzymał. 
- Powoli. Słaba jesteś. Nie chojrakuj. - Widząc poruszenie w sali i odgadując jego powód ryknął jeszcze na odchodne. - Nie trzeba nam towarzystwa.
Kiedy wyszli Ingvar przysunął się bliżej Woldena i ściszonym głosem zagadał.
- Co z nim? Nigdy się tak nie zachowywał.
- Bo ja wiem? Może przypomina mu Nefię, ona zdaje się miała zadatki na volvę, albo nawet coś więcej.           
- Przecież to było lata temu...
- Tak, ja ją znam tylko z opowiadań.
- I teraz mu się przypomniała?
- Masz inną teorię? To słucham.
- Stary jest. Bez rodziny, bez potomstwa...
Umilkli. Siedzieli zamyśleni przez chwilę. Dłuższą chwilę, kiedy to Bjorn z Sileną zażywali powietrza nad brzegiem jeziora. 

- Co oni robią? - Silena idąc obok Bjorna zwróciła uwagę na grupkę mężczyzn kopiących dół.
- Przygotowują miejsce dla Larsa.
- Już? Nie za wcześnie? 
- Trzeba być gotowym. Wolden może chcieć odpłynąć lada chwila. 
- Pochowacie go tam?
- Spalimy i złożymy prochy w kamiennej łodzi. 
- A ja, jak skończę?
- W tej chwili? W tej chwili pod cienką warstwą ziemi, gdzieś na obrzeżach lasu.
Silena więcej się już nie odezwała na ten temat. Wracała z Bjornem do dużego domu, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.

Całą Birkę, jak błyskawica wypuszczona przez Thora, przemierzyła wiadomość o porannych wydarzeniach. W dużym drewnianym domu panował więc spory ruch. Ludzie przychodzili gapić się na Aslafa i dowiedzieć przy okazji więcej szczegółów. Mimochodem oglądali też Silenę w nowym wydaniu. Wydawała się tym zjawiskiem mocno speszona. 
- Chciałabym się umyć. Proszę.
- Masz tylko jedną sprawną rękę, jesteś słaba, jeszcze się utopisz. - Ingvar próbował odwlec wizytę w łaźni. 
- Zjadłam owsiankę, wypiłam już ze dwa litry ziołowych naparów, gorączka na pewno zelżała, czuję to, dam radę. Sukienka i halki są przesiąknięte moczem i krwią, nie wytrzymam dłużej tego smrodu i zwrócę każdy posiłek jaki w siebie wmuszam. To zdecydowanie gorsze dla zdrowia, niż ryzyko, że zakręci mi się w głowie. 
- Niech ci będzie, ale ktoś powinien ci pomóc.
- Ja mogę. - Malin nie czekając, że wybiorą sami, i to być może nie ją, ponownie zaproponowała swoje usługi.
- O, Malin mi pomoże. To bardzo dobre rozwiązanie.
Ingvar wstał od stołu. Wolden też odszedł pod ścianę i z zapałem grzebał w płóciennym worku. Silena wygramoliła się zza ławy. Obok niej zaraz pojawił się Ingvar.
- Chyba wygląda lepiej...
- Kto?
- Aslaf... I jakby głośniej oddycha.
- Dobrze. Może się obudzi. 
- Albo mu się tylko tak przed końcem poprawiło, Karl parę godzin przed...
- Tak Malin, domyślamy się przed czym. - Tym razem Silena uciszyła dziewczynę.- Chodź, pójdziemy po moje stare ciuchy. Przydadzą się szybciej niż sądziłam.
Nie zdążyły jednak ruszyć z miejsca, bo drogę zagrodził im Wolden taszcząc płócienny worek. Rzucił go obok stołu i burknął.
- Znajdź sobie coś na zmianę
- Ale tak bez pytania? Może Aslaf przeznaczył to dla kogoś innego. Może to prezent, albo coś...
- Bierz skoro mówię, że masz brać. - Wolden szorstko i stanowczo zakończył jej rozważania.
Silena zajrzała do worka i wyjęła z niego koszulę identyczną jak ta, którą miała na sobie, identyczne halki i taką samą sukienkę, tylko w czerwonym kolorze. Rozbawił ją fakt, że kupili identyczny zestaw zapasowy.
- Chodź Malin, do łaźni.
- Chodź Ingvar, posiedzimy przed łaźnią.

Wolden siedział na trawie oparty plecami o ścianę po jedne stronie drzwi, Ingvar po drugiej, w tej samej pozycji. Z wnętrza drewnianej szopy docierały do nich niemal wszystkie dźwięki i słowa.
- Tylko przeciągnij mi to przez głowę, ja sama poskładam.
- Ale pani jest uparta.
- Skończ z tą panią, w tej chwili.
- Dobrze. Jeśli chcesz.  
- Malin, to bez sensu, cała się uchlapiesz, dam radę sama usiąść.
- Poczekaj, rozbiorę się i wejdę z tobą. To przytrzymam i umyję.
- I kto tu jest bardziej uparty.
Przez dłuższą chwilę na zewnątrz nie docierały żadne słowa, tylko szuranie, plusk i chlapanie wody. Śmiech, stukanie i pojedyncze piskliwe głoski. Ale w pewnym momencie usłyszeli podniesiony głos Malin.
- Rety, ale masz bliznę! Jaka długa. Czym ci to zrobili? - Mężczyźni pod drzwiami nadstawili ucha i przysunęli głowy bliżej ściany.
- Nie gniewaj się Malin, ale nie chcę do tego wracać.
- Rozumiem. Nie mam się o co gniewać, nie moja sprawa. Ale pani... ale jesteś ładna. Nawet z tą blizną. Możesz sobie na niej zrobić tatuaż. Węża, będzie pasował. 
- Pomyślę o tym. Jeśli jeszcze kiedyś będę decydować sama o sobie.
- Poczekaj pomogę ci... A teraz stój to umyję. 
- Jedną rękę mam sprawną, mogę sama.
- Miałam pomagać.
- Miałaś pilnować żebym się nie utopiła. 
- Jak pani nie chce...
- Ty się właśnie obraziłaś?
- Nie no skąd. 
- To czemu znowu jestem pani? 
- …
- Myj jak tak bardzo ci zależy. 
Następnie usłyszeli plusk rozchlapywanej wody i co jakiś czas zachwyt Malin przeplatany uciszaniem Sileny. 
- Ale masz fajna pupę! Taką okrągłą odstającą, ja mam płaski, kanciasty kwadrat.
- Nie prawda, twój tyłek jest w porządku, ale daruj sobie te uwagi. Bardzo cię proszę. Drzesz się tak, że cała okolica zna już wygląd moich nóg, miednicy i tali. Wiedzą, że mam za mało owłosienia między nogami, a teraz znają jeszcze kształty pośladków. Może wystarczy?
- Przepraszam, nie pomyślałam.
Dwóch wartowników z uszami przy ścianie dziękowało bogom za dar niemyślenia zesłany na Malin. I żałowali trochę, że Silena upomniała ją tak wcześnie, w okolicy pasa. Chętnie posłuchaliby jeszcze przynajmniej o jednej części ciała – dwóch. Wolden wolałby co prawda siedzieć tu sam, ale... No nic, wszystko o czym opowiadała Malin i tak było jego. Olaf o tym wiedział, a i tak próbował po to sięgnąć. Zamyślił się. Była to kolejna kwestia do rozwiązania, zanim opuszczą wyspę. Może nie wyżyje. 

Kobiety stanęły w drzwiach i swoim wyjściem poderwały wartowników na równe nogi. Silena trzymała pod pachą zawiniątko z brudnej odzieży, a Malin próbowała je odebrać. 
- Pani to da wreszcie. Co za uparta... osoba z pani.
- Sama sobie to przepłuczę. Jedną rękę przecież mam. Ludzie całe życie z jedną ręką chodzą. Trzeba nabierać wprawy.
- Ja mam dwie ręce. Pójdzie mi znacznie szybciej i sprawniej.
- Nie będziesz prała moich brudów, w imię czego?
Wolden sięgnął do sakiewki i wyjął złotą monetę. Podał ją Malin. Potem zabrał tobołek od Sileny i też podał Malin, chociaż właściwie nie musiał, bo ta drapnęła go niemal w locie i od razu popędziła nad zatokę. Zatrzymała się jednak w pewnej odległości i wrzasnęła jeszcze w ich stronę.
- Dziękuję!
Złota moneta dla kuchennej dziewki to niemały majątek. A była to już druga moneta, którą dzisiaj zarobiła, można rzec dzięki Silenie. Hojność Woldena była, w tym konkretnym wypadku, zastanawiająca. Dostała ją za pomoc, czy za rewelacje wykrzykiwane przy myciu. Grunt, że dziewczyna miała dzisiaj niezłego farta. We troje wracali do dużego domu, kiedy nagle, z impetem otworzyły się jego drzwi. Wypadł z nich Hlvdan i zaczął rozglądać się na boki. Kiedy ich dostrzegł - wrzasnął.
- Obudził się! Aslaf oprzytomniał!
Silena podciągnęła swoją suknię i zaczęła biec. Wolden i Ingvar popędzili za nią. Wpadli do sali i od razu skierowali się do Aslafa. Ten z wysiłkiem unosił powieki, które zaraz z powrotem opadały. Silena uklękła przy nim i położyła dłoń na czole.
- Dawno? Dawno się ocknął?
- Dopiero co.
- Trzeba mu puścić krwi. 
Silena spojrzała w górę i odnalazła źródło tych rewelacji. Zielarka stała z boku z miną wyroczni.
- To zły pomysł.
- Zawsze się tak robi. Trzeba wylać z niego zatrutą krew.
- Całą? Zna pani prace Hipokratesa, Galena? Wie może co to jest ajurweda? Nie ma jednego środka na wszystkie bolączki. Puszczanie krwi, to najpewniej ponowna utrata przytomności. Truciznę trzeba z niego wypłukać.
- Wypłukać, co za brednie. To nie jest kiecka tylko człowiek. - Znachorka nie dawała za wygraną. - Puszczanie krwi zawsze działa. Tamtemu już pomogło. - Wskazała ręką przeciwny koniec sali.
- Puszczałaś pobitemu krew? Zdradzisz mi w jakim celu? Zresztą nie, nie ważne. Ja się przestanę mądrzyć. Szkoda czasu na jałową dyskusję. - Spojrzała na Woldena, potem na Ingvara i dodała. - To jest wasza decyzja. Która ma się nim zająć: ona albo ja. - Chciała wstać, ale poczuła na kolanie promieniujące przez materiał ciepło. Zerknęła, Aslaf niezdarnie próbował chwycić jej sukienkę. 
- Chyba sam zdecydował. - Ingvar podsumował sytuację.
Silena przesunęła się i położyła głowę Aslafa na swoich kolanach. Potem cierpliwie wlewała w niego ziółka, których nie zdążyła sama wypić. W międzyczasie wydawała polecenia Malin i jej koleżance zaangażowanych do pomocy. Po pewnym czasie Aslaf zaczął się bronić przed pojeniem. Wreszcie z wysiłkiem zaczął mówić.
- Wystarczy już. Obrzydliwe to jest.
- Nie, nie wystarczy, to kropla w morzu oczyszczania. Będziesz musiał wypić dużo, dużo więcej. Potem to wszystko wysikać i wypocić. 
- To może chociaż zamień to na mód, albo wino...
- Nie ma mowy. Nie dziś. I nie przez najbliższych kilka dni. Obudziłeś się i to już duży sukces i krok na przód, ale nadal możesz być narażony na okropne konsekwencje działania... - Umilkła. Nie wiedziała co powiedzieć. Nie potrzebnie się tak zapędziła. Teraz nie potrafiła wybrnąć. Przeklinała swój długi, niewyparzony jęzor.
- Co się właściwie stało?
- … - W sali zapadła cisza.
- Jeszcze nigdy nie miałem tak gigantycznego kaca. Jeszcze nigdy na kacu nie otaczano mnie troską i żaden z was, nigdy tak się na mnie nie gapił. O co tu chodzi?
- Wypiłeś wczoraj truciznę. - Ingvar zaczął ostrożnie. Co prawda stan Aslafa nie pozwalał na zerwanie się z miejsca i zabicie Młodego, ale nikt nie znał planów Woldena, co do sprawcy. Nikt nie wiedział jak postąpi, lepiej było nie zaogniać sytuacji.
- Truciznę? Kiedy? Cały wieczór siedziałem z wami. To znaczy dokąd pamiętam byłem przy stole. 
- No i przy stole zasnąłeś. Potem położyliśmy cię pod ścianą. Nie mieliśmy pojęcia...
- To skąd teraz macie?
- Bo Olaf się przyznał, że chciał cię uśpić. Przy okazji wysłał w zaświaty Larsa. - Wolden nie miał zamiaru stosować owijaczy. 
- Młody? Chyba rozumiem... - Przeniósł wzrok na Silenę. - I Lars nie żyje...
- Pij ziółka i leż. Młodym ja się zajmę. Możesz być pewny. - Wolden odwrócił głowę i gapił się przez jakiś czas w odległy koniec sali. Wyraźnie coś rozważał, następnie krzyknął. - Bjorn, pozwól na stronę. - I odszedł.
- Ingvar przygotowałeś węgiel? Chleb o którym mówiłam?
- Tak. 
- Trzeba mu podać.
- Malin, to ten czarny proszek w misce na stole.
- Już przynoszę.
- I wody przegotowanej.
- Wiem, wiem... gotować, wyparzać, zaparzać... Wszystko musi bulgotać.
- Co tam mamroczesz pod nosem?
- Nic, nic. Zaraz wracam.

Wolden pewnym krokiem zmierzał w stronę Olafa. Zawzięty, zdecydowany, przekonany o słuszności swoich sądów. Jego ruchy, postawa, upór...  W rękach trzymał kilka skórzanych woreczków wypełnionych, brzęczącymi monetami. Stanął nad Olafem i rzucił mu je na klatę.
- Jesteśmy rozliczeni. Przewrotny los sprezentował ci drugą szansę, ale nie chcę cię więcej widzieć na oczy. Nie waż się wracać do Wolkon. Jeśli poczuję twój smród w okolicy, dorwę cię i nie będę już taki pobłażliwy. Dorwę cię i wypatroszę. Przywiążę do pala, wydrę flaka i rzucę psom. Będziesz patrzył jak wywlekają z ciebie bebechy póki nie skonasz. - Odwrócił się na pięcie i odszedł nie czekając na żadną odpowiedź. Sprawę uważał za załatwioną. 

- Powinnaś odpocząć.
- Przecież nic nie robię. Nie jestem zmęczona. Może trochę słaba. - Silena nadal klęczała na podłodze z Aslafa głową na kolanach. Zmieniała mu okłady, palcami przeczesywała mokre od potu włosy i nieustannie poiła go ziółkami. 
- Ingvar ma rację. Powinnaś się położyć, przespać, odzyskać siły. Zdechlaka przypilnujemy, będzie miał opiekę. - Woldena uwierał ten obrazek. Troska skierowana na kompana. Sam był sobie winien. Intryg dworskich mu się zachciało, odmiany. No to ma. Tak dla odmiany dłonie Sileny spoczywają na ciele Aslafa, zamiast na jego i nawet nie ma komu za to dać w pysk.
- Nic mi nie będzie. Nawet gdybym się wcisnęła pod ławę i tak nie zasnę. Rumor tu dzisiaj większy niż na targu. 
- To może u mnie. - Malin nie odstępowała ich na krok. - Gospodarz na pewno nie odmówi. Ciasno tam i niezbyt wygodnie, ale będzie pani miała spokój. 
Silenę znowu uderzyła w uszy ta „pani” i odruchowo sięgnęła do obroży. 
- O właśnie! Gdzie masz wytrych do tego ustrojstwa? Dłużej tego nie zdzierżę.
Aslaf sięgnął do kieszeni i podał Woldenowi cienki kawałek metalu. Ten zacisnął go w dłoni i oznajmił:
- Idziemy. - Jasne było, że propozycja Malin przypadła mu do gustu.
Przeszli przez kuchnię i stanęli u niewielkich drzwi. Malin nacisnęła klamkę i popchnęła je. 
- To tutaj. Wiem, że skromnie ale...
- W sam raz. Dziękuję.
- Tamto jest moje. - Wskazała ręką posłanie. Widząc jak Wolden obraca w palcach metalowy przedmiot, dodała. - To ja już pójdę. 
Silena weszła do kanciapy i rozejrzała się. Wolden wszedł za nią i zamknął drzwi. W maleńkiej izbie panował zaduch i półmrok. Świetlik, a właściwie wywietrznik w ścianie, marnie spełniał swoje zadanie. Cztery prycze, ustawione naprzeciw siebie pod ścianami, zajmowały niemal całą przestrzeń. Silena zrobiła już krok w stronę łóżka, ale zatrzymała ją męska dłoń zaciśnięta na ręce. Odwróciła głowę. 
- Najpierw zdejmiemy to żelastwo.
Wolden podszedł jeszcze bliżej. Ich ciała dzieliły teraz tylko milimetry od zetknięcia. Odgarnął jej włosy z karku, przesuwając po skórze opuszkami palców. Wcisnął wytrych w niewielki otwór, przekręcił i zdjął obrożę. Na jej szyi został ciemnoczerwony ślad. Wyraźnie widoczny, nawet w mrocznym pomieszczeniu. Wolden obrócił ją do siebie i zakrył pręgę dłońmi, oplatając ciasno jej szyję. Silena głośno przełknęła ślinę, jej oczy zrobiły się wielkie i zdumione. Ciężkie dłonie na skórze paliły mocniej niż przyżeganie. Opuszki palców zaczęły badać cienki, czerwony ślad. Silena zamarła.
- Nie pokaleczyła cię, to tylko efekt jej ciężaru. Powinno szybko zniknąć. 
- Myślisz, że kiedyś przestanę czuć ten ciężar na szyi? 
- Połóż się. - Zabrał ręce i natychmiast wyszedł.

Silena obudziła się w zupełnych ciemnościach. Po omacku znalazła drzwi i wyszła z kanciapy. Przemknęła przez kuchnię, minęła kilka kobiet uwijających się przy garach, stanęła w wielkiej izbie i zdębiała. Ani żywego ducha. Wszystkich wymiotło, ale gdzie? Przeszła przez całą salę i wyszła na zewnątrz. Przed jej oczyma, wielki słup dymu, zmierzał wprost w bezchmurne, gwiaździste niebo. U podstawy tegoż dymu płonął stos. Stała i przyglądała się tej scenie jak zahipnotyzowana. Nawet nie zwróciła uwagi na dokuczliwy wiatr wiejący od wody. Tłum ludzi powoli zaczynał się rozchodzić. Wtedy odważyła się podejść bliżej. Schodziła ze zbocza. Drobna, smukła postać, targana wiatrem, podążała w kierunku ognia. Jak urzeczona, uwiedziona, omotana... Jak ćma zmierzająca do światła, nie licząc się z konsekwencjami. Ingvar zobaczył ją pierwszy. Szturchnął Woldena i od razu wyszedł jej naprzeciw. Zatrzymał ją.
- To zły pomysł.
- Czemu?
- Bo ja tak mówię.
- Bo to przeze mnie...
- Nie przez ciebie, przez Olafa, ale nie wszyscy to rozumieją.
Zawrócił ją i odprowadził do dużego domu. Silena wróciła do kanciapy za kuchnią. Nikt z pracujących w gospodzie nie zwrócił na nią uwagi. Zamknęła drzwi i podreptała do łóżka Malin. Siedziała w ciemnościach, w pułapce własnych myśli, póki Wolden nie zakłócił tej gęstej, lepkiej atmosfery, która ją osaczyła.
- Chodź do stołowej. Musisz coś zjeść.
- Co z Aslafem?
- Nie potrafisz myśleć o niczym innym?! - Wolden się zirytował. - Wstał, chodzi, siedzi, żyje. Pije ziółka zgodnie z twoim zaleceniem. Nic mu nie będzie. A teraz chodź. - Podreptała za nim bez słowa.
Siedziała przy stole osowiała, ze spuszczoną głową, tępo gapiąc się w podłogę. Nie chciało jej się już nawet martwić. O rękę, o przyszłość, o cokolwiek. Położyła dłoń na nodze i wymacała węzełek. Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. 
- Zjesz coś wreszcie? - W głosie Woldena ponownie zabrzmiała irytacja. - Martwisz się o innych, może spróbuj pomartwić się teraz o siebie. - I pretensja.
- Powinnam zmienić opatrunek.
- To zmień.
Wygramoliła się zza ławy i poszła pod drzwi kuchni. Tam w kącie, przy ścianie, była miska z wodą i prześcieradła, które zorganizowały służące.

- Kiedy masz zamiar jej powiedzieć? - Gdy Silena odeszła, Aslaf zagadał Woldena.
- Nie wiem.
- Po co ci to? 
- Nie wiem!
- Jesteś równie przyjemny w obyciu jak baba w trakcie krwawienia. A to markotny, a to znowu wściekły. Powiedz jej. Wszystko będzie wiadome, to będzie i proste.
- Właśnie nie dowiem się niczego.
- A czego chcesz się dowiedzieć? Tu już wszystko wiadomo, tylko nie wszystkim. Kupiłeś sobie dziewkę. Cała reszta to masa niepotrzebnych komplikacji. Zresztą rób co chcesz, jedno jest pewne – nie zabiorę jej do siebie. Sigrid powiedziała, że jak przywiozę kolejną niewolnicę, to się ze mną rozwiedzie. 
- No tak, nie przebolałbyś takiej straty. - Ingwar nie omieszkał się wtrącić. 
- Nie chodzi o tę wiedźmę, ale musiałbym jej zwrócić posag.
- No tak, z taką gromadą niewolnic, to każdy grosz ci się liczy.
Silena zastygła w pół kroku. Poczuła jakby ktoś walnął ją w brzuch. „Gromada niewolnic”, to jakaś skandynawska wersja haremu? Ingvar podniósł wzrok i zobaczył jej minę.
- Nie stój tak, tylko usiądź. Szukasz kolejnej wymówki przed jedzeniem? Próbujesz się zagłodzić? - Wolden nadal był poirytowany, ale przesunął się na ławie robiąc jej miejsce.
Silena uznała, że nie powinna go dłużej drażnić swoją apatią i sięgnęła po pszenny placek. Skubała go na małe kawałki i zmuszała się do przełykania.
- No faktycznie, tym to się zdrowo najesz...
- Dobrze, powiedz co mam zjeść, zjem to i nie będziemy się dłużej bawić w te przepychanki.
Przy stole jak na komendę wszystko ucichło. Rozmowy, śmiechy, szuranie, stukanie, mlaskanie. Wszyscy czekali na reakcję Woldena. Większość myślała chyba, że teraz ją zdzieli. Spoliczkuje, albo coś gorszego jeszcze. 
- Mięso, zjedz kawałek mięsa.
- Mogę? - Silena skinieniem głowy wskazała nóż z kunsztowną rękojeścią. Ten sam, który przebił na wylot jej dłoń.
- Proszę. - Po krótkiej chwili zastanowienia Wolden podał go jej.
Wstała i odkroiła cienki plaster pieczonej dziczyzny. Nabiła na czubek noża i przełożyła na pszenny placek. Przyjrzała się ubrudzonej stali. Przysunęła nóż do twarzy i przeciągnęła po wysuniętym języku. Najpierw z jednej potem z drugiej strony. Wolno, ostrożnie, ale pewnie. Chwyciła brzeg swojej sukienki i wypolerowała nim ostrze. Kiedy skończyła, położyła nóż na dłoni i podała Woldenowi. Ten schował go do pochwy, a potem długo przyglądał się Silenie. Wreszcie się otrząsnął.
- Jutro odpływamy, więc niech nikt nie próbuje umierać dzisiejszej nocy. - Zgromadzeni przy stole mężczyźni zaczęli zanosić się śmiechem. Wrócili do przerwanej biesiady.
Silena była już znużona przeżuwaniem kolacji. Ledwo przełknęła ostatni kęs usłyszała krzyk. Znała ten głos. Uniosła głowę i od razu zlokalizowała źródło hałasu. W drugim końcu sali, jakiś typ, popchnął Malin na ławę i dobierał się do jej spódnic. Zareagowała jak poprzednio – instynktownie. Wyskoczyła zza stołu i ruszyła do nich. Bez namysłu, bez żadnego planu, z gołymi rękami. Najwyraźniej miała zamiar zakończyć swój żywot na tej właśnie wyspie. Pod cienką warstwą gleby. Przeleciała przez całą długość sali jak furia. Szturchnęła napastnika pod żebra i od razu wydarła się na niego.
- Zostaw ją w tej chwili ty kmiocie!
- Bo co?
- Bo będzie to ostatni raz kiedy próbujesz posłużyć się swoim małym. 
Nie spuszczała z niego oczu. Z uporem przeszywała go wzrokiem. Skrzyżowała ręce na piersiach, skrzyżowała palce i zaczęła mamrotać, całkiem głośno, ale wcale niewyraźnie, luźno poukładane wiązanki z łaciny i greki i modliła się w duchu aby blef zadziałał. Aby ten wielki chłop uwierzył, że właśnie rzuca na niego potężną klątwę. Wolden, Ingvar, Bjorn i jeszcze paru innych, stali i czekali na rozwój wydarzeń. Będzie kolejna awantura, czy rozejdzie się po kościach. Chłop był wielki i nie był sam. Jednak wyglądało na to, że skapitulował. Koronny był chyba fakt, że jego kutas nagle się rozmyślił. Zmarniał, oklapł, skurczył się i dyndał bez woli pod brzuchem. Co innego przeciwnik z krwi i kości, a co innego zadzierać z niewidzialną mocą. Chłop puścił Malin, schował przyrodzenie w spodnie i ruszył do Sileny. 
- Odwołaj to!
- Eeee... wolnego. - Wolden zastąpił mu drogę. - Takie zabawy to ty sobie urządzaj na osobności, a nie na uszach i oczach wszystkich. Komuś to może przeszkadzać.
- Komu niby?
- Mnie na przykład. Głowa mnie od tego darcia rozbolała. 
- Niech ten babsztyl odwoła te gusła.
- Odwoła, spokojnie, ale pilnuj się. - Odwrócił się do Sileny. - Masz czego chciałaś, odwołaj to.
Silena pojęła jego intencje. Próbował uniknąć większej chryi. Przymknęła oczy i ponownie zaczęła mamrotać. Po jakimś czasie rozprostowała palce, po kolejnych kilku minutach, zadarła głowę i uniosła wysoko ręce. Mamrotała jeszcze chwilę i strzepnęła dłonie, jakby po tym geście na podłogę miała spaść klątwa. Uroki były odczynione. Wypadła chyba przekonująco, bo chłop już spokojniejszy odszedł do swoich kompanów. Wolden z resztą załogi wrócili do stołu.
- Ta baba to same kłopoty. Od kiedy się pojawiła... - Człowiek, którego imienia Silena nie zapamiętała, nie dokończył zdania. Bjorn przeszył go takim wzrokiem, że można było podejrzewać, iż ma w sobie geny po krewnych Bazyliszka.
- Przewietrzę się. - Silena nie czekając na pozwolenie szybko wyszła z izby.
Stała na wzgórzu i patrzyła na stos, który już mniej efektownie, ale nadal się palił. Wokół ognia stało kilka osób. Obserwowała to zjawisko i pozwalała, aby wiatr targał jej włosy. Miała nadzieję przewietrzyć głowę. Usłyszała za plecami ciche skrzypniecie.
- Więc już wiesz. - Woldena głos przybrał wyjątkowo miękki ton.
- Wiem.
- Jak się domyśliłaś?
- Można założyć obrożę na szyję, ale mózgu nikt mi nie zakuł w kajdany. Mężczyzna płaci za dziewkę z nie swojej sakiewki. Mając nowiutką niewolnicę, po prostu pije z kompanami. Olaf powiedział, że będę miała przy tobie pełne ręce roboty. Czemu przy tobie... Ty sam deklarowałeś, że odwdzięczysz się Ingvarowi. 
- Jesteś zła?
- Jestem nikim, tacy nie mają prawa być źli. Tylko po co? Po co to było?
- Nasza pierwsza rozmowa. Liczyłem na to, że odkryję coś nowego, tajemniczego, niezwykłego...
- No to przykro mi, że się zawiodłeś. 
- Nie zawiodłem się. Spodziewałem się czegoś innego, ale się nie zawiodłem. Ten wybieg mimo wszystko się opłacał. 
- Kosztował życie człowieka, zdrowie być może dwóch. 
- Zawsze są jakieś koszty.
- Co mam robić? Czego ode mnie chcesz?
- Wszystkiego.
- Przerażają mnie twoje słowa.
- Jak mam cię udobruchać?
- Po co? Jestem twoją własnością. Nie musisz.
- Ależ jesteś zgryźliwa.
- Przepraszam.
- Źle zaczęliśmy naszą znajomość. Chciałbym zatrzeć choć trochę to pierwsze, złe wrażenie.
- Poczujesz się lepiej kiedy o coś cię poproszę?
- Chodziło mi raczej o to, żebyś ty poczuła się lepiej. Ale tak, jest to egoizm, bo twój dobry nastrój poprawi mój nastrój.
- Dobrze, jest coś... - Skoro czuje się winny, szuka dla siebie odpuszczenia, czemu tego nie spożytkować. Silena postanowiła skorzystać z okazji. - Malin. 
- Co Malin?
- Chcę żeby popłynęła ze mną. Ale nie jako podnóżek dla twojej załogi. Jako wolny człowiek. 
- Dobrze. Załatwię to. 
Albo jej się zdawało, albo był tą prośbą zaskoczony. Nie ważne. Grunt, że się zgodził. Malin powinna się ucieszyć. Podobało jej się to towarzystwo i chciała opuścić wyspę. 
- Pójdę pogadać z gospodarzem, ale wiesz, że kiedy będzie wolna, może wcale nie chcieć płynąć z nami, może obrać zupełnie inny kierunek.
- Wiem. Lubię ją. To nie znaczy że ma być szczęśliwa na moich warunkach. Nic na siłę. Jeśli pójdzie w inną stronę to i tak mnie ucieszy, bo będę wiedziała, że poszła tam wolna. A że będzie mi przykro w takiej sytuacji, sam mówiłeś – zawsze są jakieś koszty.
- Gospodarz.
- Pójdę po moje stare szmaty.
Wolden wrócił do sali i zaczął się rozglądać za gospodarzem. Poszedł do kuchni i dowiedział się, że gdzieś wyszedł, ale ma zaraz wrócić. Na sali zaczepił go jeszcze jakiś handlarz, z którym umawiał się na dostawę skór. 
Kiedy wreszcie usiadł przy stole zagadał go Ingvar.
- A gdzie Silena?
- Poszła po jakieś szmatki.
- Puściłeś ją samą?
- No. Taką mi wiązankę strzeliła, że zgłupiałem.
- Faktycznie, coś ostatnio gorzej u ciebie z myśleniem. - Aslaf widocznie odzyskiwał humor.
- Ziółka pij.
- A ty gdzie?
- Przejdę się tam. Jest ciemno, jest sama, jest kobietą...
- Pójdę z tobą.
- Nadgorliwe niańki. 
- Ziółka pij! - Wolden z Ingvarem chórem odszczeknęli się Aslafowi. 
Dotarli do zagajnika. Po drodze nie spotkali żywego ducha. Na miejscu, mimo rozglądania i nawoływania, też jej nie znaleźli. Ingvar podniósł z trawy koszulę i stopą odnalazł porozrzucane gałęzie, służące za wieszaki do prania. Niepokój rósł w nim z każdą sekundą, z każdym oddechem i każdym krokiem, który robił w stronę jeziora. Przeszedł jeszcze kilka metrów i tuż nad brzegiem znalazł pasek czerwonego materiału. Wolden patrzył na to znalezisko oniemiały. Nie chciał wierzyć w to, co przychodziło mu do głowy. Miał krzyknąć do Ingvara, że to na pewno jakaś pomyłka i pewnie się minęli, i Silena siedzi teraz w stołowej, i czeka na nich, ale ledwo otworzył usta, Ingvar go uciszył. Nasłuchiwał dźwięków od wody. Skupiony i czujny.
- Płyną.
- Jesteś pewien?
- A jak ci to wygląda? 
- Na Odyna! Czy ta kobieta faktycznie jest przeklęta?! W dwa dni namieszała w moim życiu więcej, niż cała reszta, przez całą resztę.
- Wezmę łódź rybaków.
- Płynę z tobą.
- Zastanów się, kładziesz na szali władzę i reputację. Już i tak mają ją za chodzące nieszczęście i źródło wszelkiego zła. Co zrobią jeśli teraz rzucisz wszystko i popłyniesz za dziewką nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na jak długo. Ogarnij załogę. Jesteś wodzem. Nie rób takiego prezentu swoim wrogom. Powiedziałeś, że jutro odpływamy i płyńcie. Nie możesz dłużej zwlekać z powrotem na Wolkon. 
- A ty?
- Na mnie się nie oglądaj. Jak mi będzie po drodze, to dołączę do was, a jak nie, to udam się od razu do Wolkon. 
- Ingvar, znajdź ją. Znajdź, odzyskaj i przywieź. Bez względu na koszty. - odczepił swoją sakiewkę od pasa i chciał oddać Ingvarowi. Ten jednak tylko spojrzał na woreczek ze złotym ptakiem, pokręcił głową i pobiegł w stronę rybackich łodzi.

Obraz Enrique Meseguer z Pixabay .jpg

2 komentarze:

  1. Warto było czekać! Bardzo dobry rozdział :D Szkoda tylko, że teraz aż mnie skręca by wiedzieć co dalej. Mam nadzieję, że wena jest i szybciutko wrzucisz dalszą część:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha,ha,ha... "Zdradliwa wena..." Ucieszył mnie ten komentarz niezmiernie. To w sumie ulga, że tekst został pozytywnie odebrany, bo o ile pierwszą część napisało mi się bardzo szybko, to z drugą już tak łatwo nie było. Miałam wrażenie, że ten odcinek jest taki... wymęczony. Co będzie dalej i jak szybko to będzie - zobaczymy :).

      Usuń