Tydzień mija, i zjawia się piątek. WKD-ka jakoś
nienaturalnie pusta. Kiedy pojawia się NN jest jeszcze sporo wolnych miejsc.
Jedno obok niej. Jednak on wybiera to naprzeciwko. Jeśli sobie wyobrażał, że
będzie się na niego gapić, to się pomylił. Tylko dwa razy podnosi wzrok znad
notatnika, aby sprawdzić gdzie się znajduje. Przed wyjściem pochyla się nad nim
i wciska mu w dłoń niewielką karteczkę.
5. 10. 2017r. 13:30
SoftHotel pokój 227.
Ostatni piątek przed 5. To będzie zdecydowanie najciekawszy
piątek ze wszystkich piątków. Nie zajmuje dziś swojego miejsca. Ukrywa się na
końcu wagonu. Chce sprawdzić czy będzie jej szukał. I oto jest. Zjawia się,
staje obok wolnego fotela, ale nie siada. Jest wyraźnie skonsternowany.
Rozgląda się, ale tłum ludzi skutecznie uniemożliwia dokładne oględziny wnętrza
wagonu. Wreszcie odpuszcza i zajmuje jej miejsce. Twarz ma ściągniętą, usta
zaciśnięte. Trudno zgadnąć czy to złość, frustracja, czy rozczarowanie. Emocje
nadają tej twarzy charakteru. Ciekawy profil. Mocno zarysowana żuchwa i kość
policzkowa. Prosty, szczupły nos i wyraźne zakola, które ani trochę nie
odbierają mu uroku. Musi sobie darować to studium nad twarzą NNa i zbierać się
do wyjścia. Jeszcze tylko jedno. Trzeba mu pokazać, że tu była. Przeciskając
się do drzwi potrąca jego kolano. On podnosi wzrok, robi niemądrą minę i łapie
ją za nadgarstek. Chce otworzyć usta, powiedzieć coś. Coś co zostało gruntownie
przemyślane, co jest niewątpliwie słuszne i właściwe. Jednak nie potrafi
otworzyć szuflady, w komodzie swoich myśli. Szarpie się z nią i szamocze, ale
celu nie osiąga. Zabiera spojrzenie z jej oczu i kładzie je sobie na kolana.
Ten spuszczony wzrok ma przywrócić mu równowagę. Umożliwić odzyskanie pamięci i
przywołanie tych mądrych słów z którymi tu dzisiaj jedzie. Tymczasem ona
delikatnie obraca i uwalnia dłoń. NN po raz drugi podnosi wzrok i sprawia
wrażenie jakby otworzył szufladę, odnalazł myśli, ale jeszcze nie dokopał się
do tych przemyślanych. Otwiera usta i patrzy jak zbliża się do nich kobiecy
palec wskazujący, a jego właścicielka rzuca w jego stronę tylko jedną głoskę:
- Ciiiiii…
I wysiada. Zostawia mu jednak na dłoni odrobinę siebie i Calvina Kleina.
5. 10. 2017r. 13:28 SoftHotel pokój 227. W pokoju panuje
półmrok. Całego mroku nie dało się zrobić, jest środek dnia. Czeka w kompletnej
ciszy. Czeka na dźwięki. Dwa, może trzy, głuche stuknięcia. Charakterystyczne.
Nie do przeoczenia i nie do pomylenia. Ma jeszcze dwie minuty. W jej głowie,
wolno ale nieustannie rośnie niepokój. Uświadamia sobie, że zastanawia się nad
pewną możliwością: czy on może nie przyjść? Ale odpowiedz jest jednoznaczna:
nie - nie może. I rozlega się pukanie do drzwi. 3,2,1,0… Wciąga do płuc ogromny
zapas tlenu… Chętnie pochowałaby go sobie również po kieszeniach, ale ich nie
ma. Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę powietrza, w końcu musi powiedzieć to
słowo otwierające drzwi, za którymi może wydarzyć się wszystko.
- Proszę.
Początek będzie najtrudniejszy. Ma tego świadomość. On jest
jednak facetem i nie wiadomo jak zareaguje. NN otwiera drzwi i natychmiast
mruży oczy, aby dostrzec coś, cokolwiek. Robi dwa kroki w przód i znajduje się
w pokoju. A za jego plecami zatrzaskują się popchnięte przez nią drzwi. Odwraca
głowę i odnajduje wzrokiem jej postać. Otwiera usta, ewidentnie ma coś do
powiedzenia, ale z całą pewnością nie wie gdzie to ma. Ona musi to jego
zagubienie natychmiast wykorzystać. Podchodzi do niego, odrobinę za szybko i
palec: Ciiii… - ląduje ponownie na jego wargach. Wsuwa nogę między jego kolana
i popycha go do ściany. W prawej ręce ma kajdanki. Teraz lewą ręką ujmuje jego prawą
dłoń i zatrzaskuje jedno kółko. NN nie stawia oporu. Bierze lewą jego rękę i
zatrzaskuje drugie kółko. Jedną ręką chwyta fragment łańcuszka, znajdujący
się między bransoletkami i podnosi go wysoko, ciągnąc do góry jego ręce. Druga
ręka odnajduje wiszący na ścianie karabińczyk i zatrzaskuje go na łańcuszku.
Chyba jest zdziwiony. Ponownie otwiera usta, i ponownie nie dobywa żadnych
słów, ale to bez znaczenia, bo jest to jego ostatnia próba odezwania się. W tym czasie ona rozwiązuje
szlafrok i odkleja z uda wielki kawał taśmy. Ląduje on bez zwłoki na
ustach, które stoją pod ścianą i które nie mogą znaleźć dla niej żadnych słów.
– Masz wilgotne
włosy, pachniesz świeżutko – przygotowałeś się na wszystko. Jest środek dnia,
połowa twojego dnia pracy, a o 17:00 masz squasha. Żeby tu przyjść, musiałeś
dzwonić, przekładać, zmieniać, znaleźć wymówki. Uważam więc, że to pytanie
będzie zbędne, ale i tak je zadam. Czy mam przestać? Jeśli tak, mrugnij dwa
razy. – I patrzą na nią dwie ogromnie, czarne źrenice zdeterminowane aby nie
dopuścić, by którakolwiek z powiek opadła choć odrobinę, choć na ułamek
sekundy. – Tak myślałam. Wyciąga pasek ze swojego szlafroka i przewiązuje mu
oczy. To konieczne. Wystarczy, że będzie ją słyszał. Robi dwa kroki w tył,
zatrzymuje się, przekręca głowę i podziwia swoją zdobycz. Jest z siebie
zadowolona.
– Mam wrażenie, że uwierają cię spodnie. – podchodzi i
prosto do jego ucha, ale już zupełnie innym tonem dodaje – Mogę z tym coś zrobić.
– kładzie rękę na jego brzuchu i przesuwa w stronę guzika, obraca go w palcach
i od razu w pasie robi się luźniej. – Jeszcze cztery. Powinnam być delikatna?
Nie kłopocz się, nie potrzebuję twoich odpowiedzi. Może od razu wyjaśnię, że
wszystkie moje pytania będą retoryczne, chyba że, powiem wyraźnie: odpowiedz, wtedy ty pokiwasz głową, na - tak lub na – nie. Oboje wiemy
gdzie znajduje się w tej chwili twoja zdolność myślenia, ale to nie będą
skomplikowane pytania. Poradzisz sobie. Zrozumiałeś? Odpowiedz.
- …
- Dobrze. To wracajmy do twoich spodni. – ściszonym głosem
mówi mu to prosto do ucha i jednocześnie odpina pozostałe guziki. Potem wciska
swoją stopę w jego spodnie i zsuwa je aż do kostek. Pomijając wszelkie gry
wstępne, wkłada rękę w majtki i wyciąga z nich penisa.
- Natychmiast przestań się miotać. Chciałabym, żebyś był
grzecznym chłopcem, bo inaczej będę musiała Cię ukarać. – Podnosi z podłogi
długi czarny przedmiot i ostrzegawczo przesuwa nim po jego nodze. Od samej
pięty, aż po genitalia. NN przestaje oddychać. Na szczęście tylko na chwilę. –
Będziesz już grzeczny? Odpowiedz.
- …
- Cieszę się. A teraz się uspokój. Mam dla ciebie jeszcze
jeden gadżet. Chociaż właściwie nie całkiem dla ciebie - dla Niego. – I delikatnie
drażni jego prącie bawiąc się przez chwilę napletkiem. – Zawiąże na nim
wstążkę, to będzie mój wskaźnik. Sprawdzimy czy w trakcie naszej zabawy wstążeczka
spadnie. O tak, prezentuje się elegancko. Zostawmy go na razie w spokoju i
odkryjmy kolejny kawałek ciebie. – Łapie za koszulę w połowie jej długości i pociąga mocno, zdecydowanie w dwóch różnych kierunkach. Materiał skamle, a guziki
zaczynają głośno podskakiwać na podłodze. Teraz może oglądać nagi tors NNa. A wstążka
zaczęła łaskotać ją po udzie.
- Ups. Darujesz mi to, prawda. Nie kiwaj głową, to nie było
pytanie. Zapamiętuj zasady, bo narobisz sobie kłopotów. – Ponownie sięga po
długi czarny przedmiot i przypomina mu o jego istnieniu. – To jest jedyne
ostrzeżenie. Następny występek będzie już skutkował karą. Odkleję ci teraz
taśmę z ust, ale to nie znaczy, że możesz się odzywać. To będzie kolejny element naszej zabawy i nauka dyscypliny. Za każde wypowiedziane
słowo czeka cię kara. Jedno słowo - jedno uderzenie. Zapamiętaj to. – Pociąga zdecydowanie koniec taśmy i
odsłania jego wargi. NN łapie porządny haust powietrza i zapomina o zasadach.
- Kim ty jesteś?
Natychmiast przy jego ustach pojawia się szpicruta.
Zastępuje w tej chwili palec – Ciiiii. I to z powodzeniem, bo NN natychmiast
zamyka buzię. A wstążka podskakuje wesoło.
- Trzy. Trzy słowa, trzy uderzenia szpicrutą. Odwróć się. Za
każde powtórzenie będę ci mnożyć twoją karę razy dwa. Nie powtórzę się więcej
niż trzy razy. Jeśli się w tym czasie nie odwrócisz, dostaniesz lanie tak jak
stoisz.- … - Mądra decyzja. Możesz przytulić twarz do ściany. Twoje bokserki,
choć fajnie podtrzymują pośladki, muszą teraz zniknąć. Szpicruta lubi skórę. –
Przestaje mówić i skupia się na wymierzeniu kary. Staje w lekkim rozkroku,
podnosi rękę z dyscypliną i zaraz szybko ją opuszcza. Słychać cichy świst i
szpicruta ląduje na tyłku NNa. Znosi ten raz całkiem dobrze. Choć ta ściągnięta
twarz zdradza, że nie był na niego przygotowany. Spodziewał się pewnie
zabawnego klapsa, a tu proszę – zabolało. Znowu słychać w powietrzu szpicrutę.
Na ten dźwięk NN sztywnieje napinając mięśnie. Ale trzyma fason. Trzeci świst i
słychać jak uwalnia powietrze zgromadzone w płucach. Odwraca się do niej i
wygląda jakby chciał coś powiedzieć, więc szpicruta ponownie ląduje na jego
wargach.
- Widzę, że ci się spodobało. Cieszę się, ale zanim się odezwiesz
pomyśl, jak ty wrócisz z tym tyłkiem do domu. Podoba mi się bardzo spuszczanie
ci lania. Jednak moim celem nie jest sprawianie tobie bólu, tylko sobie
przyjemności. Dlatego musisz być posłuszny. – Po tych słowach wkłada szpicrutę
między jego nogi i kilka razy przesuwa nią po jądrach. Zabiera bat z jego
krocza i wciska mocno w podbródek, unosząc mu wysoko głowę – zrozumiałeś?
Odpowiedz.
- …
- Dobrze. Teraz, kiedy z twojej twarzy zniknęła taśma,
możesz mówić: tak i nie. Sugeruję jednak wybierać pierwszą, bezpieczniejszą
opcję. Zostawmy na razie kwestie „kara”. I wykorzystajmy opcję – nagroda. Moją
nagrodą jesteś ty. Twoją będzie orgazm. Penisowi chyba podoba się ten plan, bo
macha do mnie wstążeczką. I skoro w tej chwili jesteś mój, pozwolę sobie, ciebie
spróbować. – Kładzie dłonie na jego klatce i zaczyna błądzić nimi po skórze. Angażuje
usta i zęby, delikatnie ssąc i przygryzając płatek ucha. Potem robi to samo ze
skórą wokół sutków. Stopą masuje jego łydkę, a kolanem ugniata jądra. Jej
dłonie chwytają go mocno za pośladki. Ten gest sprawia, że biodra NNa wędrują
do przodu, a penis wciska się pomiędzy jej uda. I zaczyna niebezpiecznie się
wiercić.
- Zapanuj nad swoja miednicą i nawet nie próbuj ruszyć
tyłkiem. Wiem do czego zmierzasz, ale nie masz prawa nigdzie się pchać bez
pozwolenia. Zdecydowanie za mało w tobie pokory. – I znowu musi mu przypomnieć,
że ma narzędzie dyscypliny, którego nie zawaha się użyć. NN natychmiast
nieruchomieje. Jest jednak świadoma, że niewiele brakuje aby eksplodował. Może
się to stać w najmniej odpowiednim momencie i zepsuć jej zabawę. Postanawia
pozwolić mu na to teraz. Po raz pierwszy. A potem będzie uruchamiać go na nowo.
- Chcesz tego? – jej usta są tak blisko, że kiedy mówi
dotykają jego ucha. - Doskonale wiem, że chcesz.- Odsuwa swoje uda ostrożnie, aby nie zrzucić wstążeczki i
zastępuje je dłonią. Bawi się przez chwilę napletkiem, a potem klęka przed nim.
Oblizuje kilka razy penis i wkłada go sobie głęboko do buzi. Tego już NN nie
jest w stanie znosić w milczeniu. Wydaje z siebie głośny jęk, ale ponieważ to
nie słowo, postanawia mu darować. Poza tym, nie chce sobie teraz przerywać.
Kładzie ręce na jego biodrach i zaczyna nimi nieznacznie poruszać. Bardzo
powoli. W przód i w tył. Tylko odrobinę, milimetry. Nie wypuszczając go z ust,
przytrzymując wargami, dopuszczając jedynie, aby jeździł po jej języku. Pozwala
mu złapać rytm i czeka chwilę wiedząc, że mózg lubi powtórzenia. A jego mózg
znajduje się właśnie w jej ustach. Po kilku, kilkunastu powtórzeniach, zmienia pozycję i postanawia okazać zainteresowanie jego moszną. Penis opuszcza ciepłe wilgotne
wnętrze ust, a jego właściciel kwituje to westchnieniem uwalniającym zapasy
powietrza z płuc. Jednak zaraz ponownie je napełnia aż po brzegi. Powodem tego
jest jego prawe jądro, które właśnie zostało wessane w ciepłe wilgotne wnętrze
ust. Krótki masaż językiem i do jej buzi znowu trafia prącie. Od razu prosto do
gardła. Kładzie je sobie na języku i nie robi nic więcej. Jej dłonie
przytrzymują mu biodra i nie pozwalają się nawet zakołysać. NN zachowuje się
jakby ktoś zakręcił butle z tlenem. Dyszy, próbuje się do niej przysunąć, ale
powstrzymują go własne spodnie, znajdujące się nadal w okolicy kostek. Szybko i
gniewnie uwalnia stopy. I próbuje jeszcze raz. Kajdanki wżynają się w nadgarstki, a ściana trzyma
mocno. Wreszcie nie wytrzymuje i…
- Proszę…
Penis natychmiast opuszcza ciepłe wilgotne miejsce i ląduje
w zimnym pokoju. Sterczy pod brzuchem idioty, który go tak urządził i wyraźnie
ma mu to za złe.
- Odwróć się. Oberwiesz. A potem wrócimy do tego co nam
właśnie przerwałeś. Ponownie uklęknę między twoimi nogami i wpakuję sobie
twojego członka do buzi. Pozwolę ci wykonać cztery ruchy biodrami, a po ich
wykonaniu się spuścisz. I zrobisz to dla mnie. Gotowy? Odpowiedz.
- … – Kiwa głową, bo pewnie w tej chwili nie może znaleźć
nie tylko słów, ale całą komodę szlag trafił. I natychmiast się odwraca.
Szpicruta przecina powietrze i zostawia imponujący ślad na obu pośladkach.
Wygląda na to, że nie ma to teraz dla niego większego znaczenia. NN z
determinacją realizuje polecenie zupełnie obcej mu kobiety, która właściwie
jest tylko głosem pośrodku gęstego jak smoła mroku. I natychmiast się odwraca.
Zaraz też czuje na penisie jej oddech, sekundę później jest już w środku, a
cztery sekundy później spełnia jej prośbę.
- Chciałabym, żebyś się położył. – To jest najbezpieczniejszy
i chyba najbardziej odpowiedni moment, aby wykonać ten manewr. Ona właśnie
połknęła armię wojowników, która mogła podsycać w nim wolę walki. Testosteron
wyparował przez skórę, a kości i mięśnie wywiesiły prześcieradło z napisem „To
bardzo dobry pomysł jest”. – Zrobimy to tak: pięć kroków przed tobą stoi łóżko.
Uwolnię ci ręce, a ty wykonasz pięć kroków, tylko pięć kroków. Nie
zdejmiesz opaski, nie będziesz próbował mnie dotknąć, nie zrobisz nic, ponad te
pięć kroków. Resztą zajmę się ja. Jeśli
mnie nie posłuchasz i wykonasz choćby najdrobniejszy dodatkowy gest – wyjdę.
Natychmiast wyjdę. Zostawię cię tak jak teraz stoisz. Półnagiego w kajdankach.
Nie dogonisz mnie. Nie znajdziesz. Zanim ogarniesz się do wyjścia, będę już
daleko. Będziesz grzeczny? Odpowiedz.
- Tak.
- To zaczynamy. – Odpięła łańcuszek od ściany i powoli opuściła
jego ręce. No to dzieje się. Teraz się okaże czy jej posłucha, czy da radę go
kontrolować. Stawia pierwszy krok i jego usta rozpoczynają nieme odliczanie.
Ona cały czas znajduje się tuż za nim. Zachowuje pozorny spokój, ale gotowa
jest czmychnąć na pierwszy podejrzany gest z jego strony. Docierają do łóżka.
Chwyta go za ramiona, odwraca do siebie i ostrożnie sadza. Jej dłoń, przyłożona
do klatki, sugeruje delikatnie, choć stanowczo, że ma się położyć. Potem
chwyta go za kostki i kładzie jego stopy na poduszkach. NN marszczy czoło, jest
trochę zdezorientowany, ale grzeczny. Do jego uszu dociera dziwny, metaliczny
szmer, a zaraz za nim znajomy dźwięk zatrzaskujących się kajdanek, właściwie jednej.
Przytrzymuje jego lewą stopę i ma miękkie futerko. Leży grzecznie. Czeka.
Słyszy jak ona przechodzi obok łóżka i czuje na skórze przemieszczające się
powietrze, które wprawiła w ruch. Kolejne dźwięki i jego prawa noga też jest
już unieruchomiona w miękkim futerku. Pochyla się nad nim, uwalnia ręce, a on
natychmiast odruchowo zaczyna masować nadgarstki. Kiedy zdaje sobie z tego
sprawę zamiera. Czy ona może to uznać za „najdrobniejszy dodatkowy gest”?. I na
jego twarzy maluje się strach. Osłupienie i strach.
- Cieszę się, że nie sprawiałeś kłopotów. – Jej satysfakcja
jest ogromna. Zauważyła, że zaczyna przejmować nad nim kontrolę. Przeraziła go
myśl, że będzie niezadowolona. I wyraźnie ucieszyła jej aprobata. Uśmiecha się.
Nie spodziewała się po sobie takiej reakcji. To takie – uzależniające. Staje za
jego głową, chwyta za ręce i mocno przesuwa w swoją stronę. Teraz wyjaśnia się,
że kajdanki które, przytrzymują nogi NNa, są na łańcuchach przypiętych po
przeciwnych stronach łóżka. To szarpnięcie sprawiło, że łańcuchy mocno się
napięły, a jego nogi ułożyły w rozlazłą literę V. NN korzystając z okazji, że
jej dłonie trzymają jego oswobodzone ręce, obejmuje jej nadgarstki i zaczyna
gładzić skórę. – Zdjęłam ci kajdanki, żebyś nie musiał przez następny tydzień
chodzić w dwóch zegarkach. Założę je jednak ponownie, jeśli twoje dłonie będą
przejawiały jakąkolwiek niesubordynację. Od tej pory mają leżeć na materacu i
nie tracić z nim kontaktu, ani na chwilę. – Odkłada jego ręce na materac tak aby
leżały wzdłuż tułowia, przy okazji przesuwając po jego twarzy lewą stronę
swojego ciała: ramię, pierś, żebra, brzuch, aż do biodra. Zatrzymuje się.
Zastyga na chwilę w bezruchu. Słyszy jak NN dyszy, czuje jak zaciska pięści i
napina mięśnie, jego ręce nadal znajdują się w jej dłoniach. Podnosi z podłogi stopę i przyciska kolano do
jego ucha. Chwilę się waha, spogląda na swój wskaźnik, wżynającą się w ciało
wstążeczkę i podnosi z podłogi drugą stopę i drugim kolanem przyciska drugie
ucho. Cały czas trzyma go za nadgarstki. Znowu chwila wahania, ale krótka i
zaraz po niej kładzie swoją łechtaczkę na jego wargach. Już samo powietrze,
które uwolnił otwierając usta, mało nie zmusiło jej do krzyku. Język, który
zerwał się ze smyczy sprawił, że przegryzła sobie wargę. Zlizała ciepłą, lepką krew,
wdzięczna opatrzności, że on ma nadal zawiązane oczy i nie widzi jej w tym
stanie. Próbuje odzyskać kontrolę nad sobą, ale przez ten język, który sama do
siebie zaprosiła, wpuściła i toleruje nie jest w stanie nawet przypomnieć sobie
po co jej przeciwstawne kciuki. Po jej plecach wędrują przyjemne prądy, uda
zaczynają drżeć, a przez zaciśnięte zęby koniecznie chce się wydostać tłumiony
od jakiegoś czasu jęk. Ponownie przygryza wargę i na krótką chwilę wraca do
rzeczywistości. Wykorzystuje ten moment i przywraca sylwetce postawę
wyprostowaną. Szczęście, że udało jej się wyrwać zanim zaczęła wyć z rozkoszy.
Nie da mu więcej swojej łechtaczki, swoich warg małych, ani dużych, nie wpuści
do przedsionka pochwy - nie ma głupich. Trzeba zachować kontrolę. Także nad
sobą. Ale musi coś zrobić z tym tępym bólem podbrzusza, słodko dyndającym się na jej
jajowodach. Miota się na podłodze, choć stóp od niej nie odrywa. NN leży
grzecznie, ale widać, że coś go gryzie. Szybko uciekła. Nie odzywa się. Nie
przemieszcza. NN zaciska pięści i wciska je w materac. Bierze głęboki oddech,
jeden potem drugi i trzeci. Nie pomaga…
- Zrobiłem coś nie tak?
„Nosz kurwa i jeszcze trzeba mu przylać.” Jest zła. Wkurzona.
Musi się uspokoić zanim weźmie do ręki szpicrutę. Tyłek NNa jest w
niebezpieczeństwie.
- Odwracaj się! Natychmiast! – nawet nie próbuje ukryć
irytacji. Jej głos, tak wyczekiwany i taki cierpki wymusza na nim posłuszeństwo.
Łańcuchy dzwonią, nakładają się na siebie, NN odsuwa się znacznie od jej głowy,
obraca swoje ciało i zgodnie z poleceniem leży na brzuchu. Na jego tyłku widać
jeszcze ostatni ślad bata, ale po poprzednich śladu nie ma. Nie wiedzieć czemu,
trochę ją to rozczarowało. Ale może to znaczyć, że nie musi się martwić swoją
złością, bo i tak nie jest w stanie zrobić mu krzywdy. No powiedzmy wielkiej
krzywdy. Podnosi szpicrutę z podłogi, macha nią na próbę w powietrzu i obserwuje reakcje NNa. Dźwięk, którym ten
niewielki bat kroi powietrze, uruchamia jego mięśnie. Od razu, jak na komendę
spinają się w oczekiwaniu.
- Licz. – pochyla się nad nim i szepcze mu to tuż przy uchu.
Po wydanej komendzie szpicruta uderza jego pośladki.
- Jeden – głos ma suchy, zachrypnięty, szorstki niczym
papier ścierny - dwa, trzy, cztery… - i robi naprawdę głęboki wdech. Czerwone
kreski są cztery. Każda osobno. Każda imponująca. I żadna nie zniknie przez
najbliższy tydzień. Ona patrzy na swoje dzieło i przez chwilę myśli: „bosze!”,
ale zaraz potem: „a co tam, niech ma”.
- Połóż się z powrotem na plecach. – On odwraca się bez
zwłoki, a przy kontakcie z materacem chwilę wierci. W końcu układa się
wygodniej i nasłuchuje. Gdzieś, z wnętrza pokoju docierają do niego dźwięki.
Skądś je zna. Jakby ktoś właśnie odpakowywał cukierka zawiniętego w
szeleszczące sreberko. I w przypływie zupełnie niestosownej euforii, nabiera
pewności, że ona zafunduje mu zaraz coś słodkiego.
- Spleć obie ręce nad głową. Będziesz je tak trzymał do póki
nie powiem, bo inaczej nie będę się z tobą bawić. – NN wykonuje polecenie i
zamiera, bo jego penis masują i ugniatają jej dłonie. Trwa to chwilę, krótką
chwilę. – Mam dla niego ubranko, żeby było bezpiecznie. – uśmieszek który
wpełzł powoli na usta NNa, trzyma transparent z napisem „Są i cukierki”. Trochę
ją to drażni, że jest taki zadowolony. Czyżby była taka przewidywalna. Wiedział
od początku, że to się tak skończy. A może zrobić mu na złość, ściągnąć
prezerwatywę, zakneblować, obciąć penisa i ogolić głowę. To by go na pewno
zaskoczyło. Ale jak potem ugasi ten żar rozlany w podbrzuszu. On by się pewnie
autentycznie zdziwił, ale i sobie zrobiłaby na złość, więc postanawia
realizować pierwotny plan i po prostu go wykorzystać. Do końca. Zakładanie
prezerwatywy przesunęło wstążkę w okolice brzucha, jeszcze ją dodatkowo
obróciło, także kokarda leży teraz na jajkach i kojarzy się jej z Wielkanocą.
Zdaje sobie sprawę, że to niestosowne, ale cóż poradzić na myśli biegające bez
majtek, po pustych pokojach. Jajniki ociekające pożądaniem, sugerują dość
dobitnie: olej wstążkę, po prostu wsiadaj. Obrzuca go spojrzeniem raz jeszcze i
dostrzega, że uśmieszek zniknął, za to pojawiło się napięcie. Uznając, że jest
ono zdecydowanie bardziej pasujące do seksu, postanawia w końcu na nim usiąść.
Klęka ostrożnie na brzegu łóżka. Opiera prawą rękę na materacu i przekłada
przez niego lewą nogę. Zabiera z materaca rękę. Unosi swój tyłek wysoko, tak
aby się przypadkiem z nim nie zetknąć. NN nawet nie drgnie. Palce ma splecione
nad głowa, a kostki białe z determinacji. Nawet w półmroku jest w stanie to dostrzec.
Teraz, sama omotana pożądaniem, to go nawet podziwia. Że też ten kipiący gar
testosteronu, potrafi trzymać się w ryzach. I wykonywać polecenia. Wystarczy
ględzenia. Do dzieła dziewczyno. Opuszcza nieznacznie swoje uda. Kołysząc nimi
na prawo i lewo ociera się pośladkami o jego prącie. NN reaguje natychmiastowym
uniesieniem bioder, ale jej ręce sprowadzają je z powrotem na materac. Wciska
swoje stopy miedzy jego uda i rozsuwa je mocniej na boki. Unosi się i opada
dokładnie w miejscu, w którym idealnie do niego pasuje. Zatacza biodrami
niewielkie kółka, aby łatwiej dotrzeć do dna. Kiedy jej tyłek ląduje na jego
udach, ponownie się unosi zdejmując pochwę z jego członka. Pochyla się nad
nim, opiera ręce na materacu i zaczyna przygryzać jego sutki. Najpierw prawy,
potem lewy. NN ponownie popycha biodra w górę i wciska penisa w jej pośladek,
nie pozostawiając złudzeń, co do tego, na co ma ochotę. Jej pragnienia znajdują
się tak samo nisko. Przesuwa się wiec w stronę jego krocza, i zaczyna z nim
drażnić wykonując ruchy frykcyjne, ale nie pozwalając mu wejść do końca.
Obserwuje go. Patrzy jak zaciska szczęki, pręży biceps, jak zbielały mu
paznokcie i dochodzi do wniosku, że on nie oddycha. Żeby go przypadkiem tym
seksem nie udusić, pozwala swojej pochwie wpuścić go całego. I wolno, z
namaszczeniem porusza się w górę i w dół.
- Natychmiast odłóż ręce za głowę. – I przestaje się ruszać.
Siedzi spokojnie na nim. Obejmuje waginą jego członka i ćwiczy mięśnie kegla. –
Chcesz żebym przestała? Odpowiedz.
- Nie.
- To musisz być grzeczny. – Przesuwa swoje ciało w stronę
jego ucha, tak aby twarde sterczące sutki drapały go po skórze i dodaje
szeptem, przygryzając małżowinę. – Ja się nie bawię z niegrzecznymi chłopcami. –
Prostuje plecy i już bez zbędnych gierek ujeżdża go z determinacją, napędzana
żarzącym się w podbrzuszu pożądaniem, obsesją spełnienia. Kładzie dłonie na
materacu, tuż obok jego żeber, ale nie przestaje ruszać biodrami. Wsuwa się na
jego prącie, a zaraz potem z niego zsuwa. Jakaś rozwiązła myśl panoszy się w
jej głowie i wrzeszczy: szybciej, mocniej, głębiej. Więc ponownie prostuje
plecy, unosi się wysoko i opada na samo dno. Unosi się i opada, w górę i w dół.
NN sztywnieje, otwiera usta i głośno dyszy. Jest skupiony. Ona też. Niewiele
jej brakuje. Ma wrażenie, że ten rozkoszny ciężar w brzuchu, przytrzymuje jej
biodra i jednocześnie zmusza ją do ich dźwigania. To już ostatni raz, więcej
nie da rady. Uda jej drżą, pochwa się kurczy, uderza w nią fala kulminacyjna. Zdejmuje z penisa swoją pochwę i opiera się delikatnie na udach
NNa. Odpoczywa chwilkę i uzupełnia tlen. Schodzi z niego ostrożnie. Staje obok
łóżka i czuje jak mocno nogi jej się trzęsą. Gani się w duchu i szybko bierze w
garść. Trzeba się biegusiem ewakuować. NN może się zorientować, że to koniec i
może mieć pytania. Trzeba odwrócić jego uwagę. Podnosi z podłogi długi czarny
przedmiot i przesuwa po jego nodze, od kostki do biodra. Zdejmuje z penisa
zużytą prezerwatywę i delikatnie drażni go szpicrutą. Jego ciało pręży się pod
tym dotykiem. Skórę ma lśniącą, wilgotną. Usta nabrzmiałe. Wygląda apetycznie.
- Leż spokojnie, zaraz wracam. – Wchodzi do łazienki, ale
nie zamyka za sobą drzwi, aby go obserwować i kontrolować sytuacje. Wciąga
dresy na goły tyłek, wrzuca bluzę na nagie piersi, kto by się w jej sytuacji
bawił w zakładanie bielizny. Gołe stopy wciska w adidasy nawet ich nie
rozsznurowując, wrzuca swoje rzeczy do torby sportowej i jest gotowa uciekać.
Wychodzi z łazienki, podchodzi do łóżka, podziwia jeszcze przez chwilę swoją nagą
zdobycz. Na szafce nocnej zostawia Alantan z karteczką „Na otarcia, skaleczenia
i drobne rany”, kładzie mu na piersi kluczyki i pośpiesznie opuszcza pokój 227.
Już trzy minuty później, ukryta za zasłoną, obserwuje przez
okno jak NN wybiega na parking w samych spodniach, zapewne bez majtek. Rozgląda
się gorączkowo, ale metodycznie. Jest skupiony. Wiedziała, że będzie szybki, ale że aż tak to
się nie spodziewała. Nie znajdując przed budynkiem nic, co pozwoliłoby mu
podjąć pościg NN, z powrotem wchodzi do hotelu. Teraz trzeba go pilnować. Musi
się upewnić, że stąd odejdzie. Podchodzi do drzwi i przez judasza obserwuje
schody. Już powinien być. Pewnie się zatrzymał na recepcji. Czeka. Coś długo mu
się schodzi. Chyba mu tam nic nie powiedzą. Na pewno mu nic nie powiedzą. Nie
mogą. Ale na pewno nie mogą. Jest. Wbiega po schodach. Wraca na miejsce akcji.
Ciekawe co będzie tam robił i jak długo. Aj, gdyby tak można podejrzeć. Przez
dziurkę od klucza. Nie. Za nic na świecie nie opuściłaby teraz tego miejsca.
Zamelinowała się i poczuła względnie bezpieczna. Może tu siedzieć choćby do
jutra. Zerka na zegarek. Piętnaście po trzeciej. To długo, czy krótko trwało?
Nie może się zdecydować. Dobra nie będzie tak stać, cały czas pod drzwiami.
Przechodzi przez pokój i siada na fotelu, przyciągniętym wcześniej pod okno.
Opiera stopy na brzegu łóżka i sięga po swoje martini. Zamyka oczy i wsłuchuję
się w odgłosy kroków szurających po suficie. -Co on tam jeszcze robi do
cholery? – Pyta swoich własnych myśli. Zachowuje się tak zawsze kiedy jest
zdenerwowana, zirytowana, smutna, albo zła. Często się tak zachowuje.
Zdążyła opróżnić jeszcze trzy kieliszki, zanim zobaczyła go
za oknem. 45 minut! Po co? Spodziewała się, że weźmie szybki prysznic, zabierze
kajdanki na pamiątkę i pośpiesznie się oddali. Nieważne. Ważne, że już sobie
idzie. Ale do samochodu? Jak ma samochód to po co jeździ kolejką? Nieważne.
Nieistotne. W ogóle ją to nie obchodzi. Tylko niech już jedzie. Bo pomimo tak
szatańskiego planu, ukrycia się tuż pod jego nosem, trochę jest jednak
niespokojna. No pakuj dupę do samochodu. Samochód, dobrze że suv, czerwony
krwisty metalik, ale Ford. Mitsubishi by
do niego pasowało, albo Toyota. Nareszcie odjeżdża. Poczuła ulgę. Przez chwilę.
Sekundy dosłownie, bo pojawiła się właśnie odkładana cały czas na później myśl: jutro jest PIĄTEK!
Wróciła do domu późnym wieczorem. Po martini nie było już
śladu, więc jej mózg pracował na najwyższych obrotach. Analizował, myślał,
dedukował, analizował, myślał, dedukował i tak w kółko. Cały czas. Aż wreszcie
postanowiła się odciąć od wszelkich wniosków. Po prostu: przykuła nieznajomego
gościa do ściany i spuściła mu lanie. Koniec tematu. Na dziś. Jutro weźmie tę
sytuację na warsztat i rozłoży na czynniki pierwsze. Tylko musi, na jakiś
czas, porzucić swój ulubiony środek transportu. Ten facet jest duży i silny, i
gdyby tak na przykład chciał wyrównać rachunki to … To i wiadro Alantanu mogłoby być mało. Trudno, trzeba się na razie przesiąść do pociągu.
Trzy piątki z Kolejami Mazowieckimi wystarczyły, aby była
gotowa zaryzykować lanie i wrócić do WKD-ki. Poranek ma nędzny. Wszystko jej z
rąk leci, cukru zabrakło do kawy, a gorzkiej kawy nie cierpi tak samo mocno,
jak poranków bez tego trunku. Wychodzi z domu znacznie wcześniej niż zwykle. Cała w
nerwach. Najpierw krąży wokół stacji i obserwuje. Podejrzanych podróżnych, podejrzane zachowania. Podejrzewa, że wydarzyć może się właściwie wszystko. W końcu wchodzi na peron i
ostrożnie się rozgląda. Ona podchodzi do kolejki, a jej serce do gardła. To już
czwarty piątek. Emocje przecież trochę opadły. Może już mu nawet złość
przeszła. Więc najprawdopodobniej przestał jej szukać. O ile w ogóle to robił.
Na wszelki wypadek zmienia wagonik, siada w kącie i uważnie obserwuje każdego
nowego pasażera. W końcu kolejka rusza, on się nigdzie nie czai, zaraz zrobi
się tłok, będzie łatwiej się ukryć. - Przeżyj tę podróż kobieto, każda następna
będzie łatwiejsza.- Kolejka zatrzymuje się na kolejnym przystanku. Wsiada kilkoro ludzi,
a ona wpada w panikę. - Co was tak mało?! Tłum ludzi, potrzebny mi tłum ludzi. - I
przypomina sobie, że przecież nie jedzie w swoim wagoniku, tylko przesiadła się
do tego drugiego. Może tu panują inne zwyczaje. Od kiedy zaczęła korzystać z
tego transportu publicznego, zawsze siadała w tym samym miejscu. Zawsze. Kuli się na
siedzeniu i próbuje być niewidzialna. Kolejka po raz kolejny hamuje, a jej robi się niedobrze.
To tu. Tu wsiada NN. Chyba tego nie przeżyje. Po niemiłosiernie długim
oczekiwaniu, drzwi kolejki piszczą, zamykają się, a NNa nigdzie nie widać. I
jeszcze tłok się mały zrobił. - Dzięki Ci Najświętsza Panienko. - Zaczyna oddychać
już spokojniej. Następny przystanek i jeszcze więcej ludzi. Wpatruje się po
kolei w ich twarze, ale nie dostrzega niczego niepokojącego. Kolejka rusza ,a
ona jest spokojna na tyle, że postanawia przejrzeć notatnik. Wertuje stronę za
stroną, coś skreśla coś dopisuje…
- Cześć.
Słyszała wcześniej tylko dwa zdania wypowiedziane przez ten
głos, ale wiedziała doskonale kto jest jego właścicielem. Kto właśnie przed nią
stoi. Kogo zobaczy jak podniesie oczy. No to nie będzie ich podnosić. Matko,, przecież to takie proste. Nie podnosić oczu, to się go nie zobaczy. Niech sobie
stoi tam gdzie stoi, jak już musi. Ona jest zajęta. Ma notatnik. Robi w nim
ważne rzeczy. Nie może się oderwać. Kolejka zaczyna hamować, a jej sąsiadka
zbiera się do wyjścia. W tej panice, która ją ogarnęła po raz wtóry, mało nie
zaczęła krzyczeć: Gdzie pani idzie?! Proszę natychmiast posadzić tyłek z
powrotem! Całe szczęście nie otworzyła ust. Przeszło jej przez myśl, żeby mu
powiedzieć, że to miejsce jest zajęte, ale chyba zapomniała z domu języka.
Szuka go teraz gorączkowo w torebce. Po chwili wie już, pewna jest, że języka
tam nie ma, ale grzebie dalej. Co spodziewa się znaleźć, nie ma pojęcia.
Przydałaby się czapka niewidka, broń, pokrowiec … O, coś takiego miała na myśli
przekopując torebkę. W końcu odpuszcza sobie szukanie, dotarło do niej, że
jest niewielka szansa na znalezienie tam czegoś przydatnego. Ponownie otwiera
notatnik, ale tym razem to już udaje, że czyta, bo tak naprawdę nie widzi
żadnych liter. Przed oczami ma tylko penisa przewiązanego kokardką. A tymczasem
jego właściciel siada obok niej. Tak blisko, że już bliżej się nie da usiąść w
kolejce. Uśmiecha się tym zadowolonym z siebie uśmiechem, który poprzednio tak
ją zirytował. Uśmiecha się na pewno. Nie musi na niego patrzeć, żeby wiedzieć,
że ten uśmiech tam jest.
- Nie dokończyłaś czegoś. – rzuca w jej stronę i czeka. Ale
ponieważ doczekać się nie może żadnej riposty dodaje:
- Zmieniłaś przyzwyczajenia.
- Wszystkie. – Odpowiada mu szeptem i wreszcie spogląda w
jego stronę. Siedzi wyprostowany. Z nogami rozstawionymi szeroko, więc ona
zaraz myśli sobie złośliwie: „Bez przesady”. Dalej omiata go wzrokiem i
znajduje w jego dłoni jabłko. Piękne, czerwone, błyszczące. NN dostrzega jej
zainteresowanie. Chwyta koniec swojego t-shirta i zaczyna je polerować,
odsłaniając przy tym, spory fragment, nagiego brzucha. „A może by tak zemdleć." – Przelatuje jej przez głowę. Przyjedzie karetka i zabierze ją stąd. Ale on na
pewno trafi za nią do każdego szpitala. Skoro przejrzał chytry plan,
polegający na zmianie wagonika… Litości. O zgrozo, co za idiotka. Ale jesteś
przebiegła. Niech cię szlag.- Uspokój się kobieto. Jesteś dorosłym
przedstawicielem Homo sapiens, to znaczy jesteś, nawet jak ci się w tej chwili
co innego wydaje. Weź się w garść i staw czoła osobnikowi swojego gatunku.
- I nie wzięłaś pod uwagę praw fizyki.
- Co takiego?
- Jeżeli ciało A działa na ciało B, to ciało B działa na
ciało A siłą, o takiej samej wartości, takim samym kierunku, tylko przeciwnym
zwrocie. – Nagle ją olśniło. To oto chodziło. No, Newton powinien to usłyszeć.
Drań jeden. Napisał zasady do seksu i umarł. I ona musi teraz ogarnąć tę
dynamikę, a przecież nie może przy nim myśleć. Jednak uświadamiając sobie
kontekst wydarzeń, do których odnosi się ta zasada, postanawia po raz trzeci
dzisiejszego poranka spanikować.
- Siłą, o takiej samej wartości, takim samym kierunku, tylko
przeciwnym zwrocie? – Stara się aby jej głos brzmiał spokojnie, ale cała jest
teraz galaretą. Z podniecenia i strachu, albo strachu i podniecenia.
- Każda akcja wywołuje reakcję. – Patrzy na nią poważnie. To
nie jest zabawne. I wgryza się w to lśniące wypieszczone jabłko. A ona słucha
jak jego zęby przebijają skórkę, wbijają się w miąższ, który rozrywa się pod
ich naporem. Patrzy jak obejmuje ustami to miejsce, które przed chwilą
skaleczył i zlizuje krew… yyyyy to znaczy sok.
O matko Boska trzeba uciekać. Musi mu uciec. A potem wyjechać
z kraju. Zachciało ci się ujeżdżania, to teraz myśl gdzie masz paszport. Głupia
babo, Homo sapiens – wolne żarty.
- Twój przystanek. Nie wysiadasz?
- Nie. – Podjęła decyzje. Pojedzie do Warszawy. W tych
pipidówach nie ma szans by mu uciec. Zostawiła go nagiego, przypiętego
kajdankami do łóżka, a on w trzy minuty był na dworze w połowie ubrany. Nawet
gdyby wydostała się z kolejki pierwsza, daleko nie ucieknie, dogoni ją w trzech
susach. Jest jeszcze kilka przystanków do końca trasy, trzeba opracować plan.
No chyba, że on wysiądzie i pójdzie do pracy. -Nie łudź się. Nie wysiądzie. - Ale
to tu. Postanawia odbić piłeczkę:
- Twój przystanek. Nie wysiadasz?
- Nie.
- Zmieniłeś przyzwyczajenia?
- Wszystkie. – Na to jej wewnętrzny sarkastyczny głos pyta:
No to jaki jest ten plan?
Jakiś czas później NN wyjmuje z kieszeni Alantan i smaruje
sobie nim dłonie. Na ten widok musi się uśmiechnąć. Postanawia też skomentować
jego działanie:
- To nie jest krem do rąk.
- Wiem. „Na otarcia, skaleczenia i drobne rany.”
- Zapamiętałeś.
- Każde słowo. – Jego ton nie pozostawia złudzeń, że nie
mówi tylko o karteczce do obsługi Alantanu. I robi jej się gorąco. Zdecydowanie
za gorąco i to w niestosownych miejscach. Jednak stara się opanować: uspokój tę
nierozgarniętą idiotkę, podniecać się będziemy później, teraz pomyśl.
Wysmarował sobie ręce maścią, czyli zmniejszył tarcie. Będzie łatwiej, tym
bardziej, że niczego się nie spodziewa, on nie ma pojęcia co chcesz zrobić.- No
nie ma pojęcia bo ja sama jeszcze nie mam pojęcia.- Myśl!
Przystanek Ochota. Postanawia posłuchać instynktu, który
wrzeszczy: Przygotuj się! Przełóż torbę przez głowę, zapnij kurtkę – trudniej
będzie za nią złapać, pozasuwaj wszystkie kieszenie, naciągnij rękawiczki –
zsuniesz je jeśli będzie próbował złapać cię za rękę i wstań. Zobaczymy jaka
będzie jego reakcja. I zgodnie ze wskazaniami instynktu podnosi się i staje
naprzeciwko niego. Instynkt się cieszy: Dobrze przy okazji zagrodzisz mu drogę.
Kolejka hamuje. Ludzie zaczynają wstawać z miejsc. A ona wcale nie rzuca się do
wyjścia w panice. Patrzy prosto na niego i jednocześnie kątem oka obserwuje co
robi dziewczyna, która siedziała naprzeciwko. Kiedy uznaje, że to odpowiedni
moment, robi obrót na pięcie, staje za plecami dziewczyny zdejmuje pokrywkę z kubka,
który tamta trzyma w ręce i przy kolejnym szarpnięciu kolejki popycha ją z
impetem na NNa. Cała zawartość kubeczka wylewa mu się na koszulkę. Próbuje to
zbagatelizować i po prostu iść, ale dziewczyna zaczyna go przepraszać. Próbując
do niego podejść potyka się o swoją torbę, wysypuje z niej wszystkie papiery i
wpada na niego tak, że musi ją złapać, aby nie wylądowała na podłodze. Kilkoro
ludzi natychmiast się pochyla żeby pomóc jej zbierać zawartość torebki, a przy
okazji tarasują przejście. NN orientuje się, że został przyblokowany, a ona mu
się wymyka, nigdzie nie może jej dostrzec. Wskakuje na fotel, wygląda przez
okno i dostrzega, że opuściła kolejkę, że jest na peronie, i że ucieka.
Udało się wysiąść, ale to nie koniec. Biegnij kobieto,
biegnij i się nie oglądaj. Załóż czapkę, on jej nie widział, może go zmylisz. I
wyciąga z kieszeni czarną czapkę i wciska ją sobie na głowę nie zatrzymując się
ani na chwilę. Szybciej, szybciej, dzwoni jej w uszach, przez podziemia na
Centralny. Matko ile ludzi. To i dobrze i źle zarazem. Ciągle kogoś przeprasza,
bo ciągle kogoś potrąca. Ale biegnie, cały czas biegnie. Teraz po schodach do
góry, na powierzchnie. Tu będzie luźniej i niebezpieczniej. Tu ją będzie widać
jak na dłoni. Staje na szczycie schodów i upomina sama siebie: tylko się nie
oglądaj, bo jak tam jest i cię jeszcze nie namierzył, to mu nie ułatwiaj i nie
pokazuj swojej twarzy. Łapie oddech i znowu puszcza się pędem przed siebie
mijając Pałac Kultury. Dopada schodów prowadzących do przejścia pod rotundą i
postanawia zerknąć za siebie.- O kurwa jest! Tak blisko! Za blisko. Co robić?-
Zbiega na dół, pokonuje niewielki odcinek po płaskim i znowu do góry. Po
schodach na przystanek tramwajowy. Słyszy go za plecami, nadal ją goni,
przeprasza ludzi i dyszy tak samo jak ona. Pierwsza wpada na górę i zastaje tramwaj. Ma
jeszcze otwarte drzwi, ale właśnie zapaliło mu się zielone światło i dzwoni ostrzegawczo.
w ostatniej chwili wskakuje do pierwszego wagonu i drzwi się zamykają. W tym samym
momencie za szybą staje zdyszany NN. Maszynista go zauważa, więc ona, cała
zdyszana, posyła mu do kabiny spojrzenie: błagam niech mu pan nie otwiera.
Czeka. Jest napięta jak struna. I dzwoni drugi dzwoneczek. Wściekły NN wali pięścią
w drzwi, ale tramwaj odjeżdża.
- Mogę pani jakoś pomóc? Wezwać policję? – Pan maszynista
wykazuje się troską i jest mu naprawdę wdzięczna. Ale od razu wyobraża sobie, jak na komendzie, tłumaczy policjantom, że ściga ją facet, którego biła
szpicrutą podczas wyuzdanego seksu.
- Nie trzeba. Dziękuję, już pan mi pomógł. Dalej sobie
poradzę.
Opada na siedzenie, żeby dać odpocząć nogom które przyjęły
konsystencję waty. No da jej ten człowiek popalić. Patrzy przez okno i nie może
uwierzyć jak bardzo. Właśnie wypadł z podziemi i biegnie Marszałkowską w stronę
Placu Konstytucji. Przed chwilą poczuła ulgę, a teraz znowu musi się spinać. Ale
czy jest po co? Czy on jest w stanie dogonić tramwaj. Musi przeciąć Żurawią,
Wspólną Hożą, Wilczą na którejś na pewno są światła. Z tym tylko, że on na
pewno oleje światła. A jak go ktoś będzie próbował przejechać to go zabije, a potem
znajdzie jego babke, ciotke i wujka i ich też zabije. No i mnie – myśli na
koniec pesymistycznie. Coś w niej jednak woła „ nie łam się – póki piłka w grze
– jeszcze cię nie złapał”. Siedzi na tym fotelu tramwajowym i próbuje szybko
odpocząć. Siły mogą się jeszcze przydać. Patrzy przez okno na oddalającą się
postać, ale tak zupełnie to ona nie znika. Wie, że pędzi chodnikiem ile sił i przeraża
ją, jego determinacja. Tramwaj zaczyna hamować, a ona od razu wstaje i wzmaga
czujność. Obserwuje ulice przez okno i widzi szybko zbliżający się punkt, który
zaraz zmienia się w postać, a kilka sekund później może już rozpoznać w niej
NNa. -Matko jak długo będziemy tu stali. I jeszcze to zielone światło na
Marszałkowskiej.- Zastanawia się co powinna zrobić. Najlepiej byłoby jechać
dalej. Na nogach ma z nim niewielkie szanse. Chociaż ten pościg już go trochę
zmęczył, a ona odpoczęła. Mimo wszystko tramwajem będzie szybciej – na pewno.
Więc czeka na ten cudowny sygnał odjazdu. A tym czasem NN zbliża się do pasów.-
Jak on to robi?! No jak.- Stoi w wagoniku, jakby w niego wrosła i nie
odrywa od niego wzroku. Zapaliło mu się czerwone światło, ale on i tak pakuje
się na jezdnie. Maszynista dzwoni zamyka drzwi i bez drugiego sygnału odjeżdża.
Patrzy na niego i czyta z tych oczu, że to jeszcze nie koniec. Może nie
pobiegnie na Plac Zbawiciela, ale na pewno nie odpuści. Obserwuje przez okno
jego postać, zostającą na przystanku, tak długo, jak długo się da. Chce się upewnić,
że nie podejmie pościgu, że sobie odpuścił, przynajmniej dzisiaj. Dojeżdża do
Placu Zbawiciela, ale nie wysiada. Jeszcze nie czuje się bezpiecznie. Jeszcze
jest za blisko. Jeszcze może się gdzieś czaić. Jedzie dalej. Jak daleko?
Jeszcze nie zdecydowała. Po prostu to zauważy. Będzie wiedzieć. Instynkt jej
podpowie. – A tymczasem myśl. Co dalej robić?- Musi zadzwonić. Nie poszła do
pracy. Na zebranie. Będzie chryja. Chwilowo ma to w dupie. Jednak musi
poinformować redakcje, że już dzisiaj nie dotrze. I może przez kilka następnych
piątków, też nie. Trudno. Albo się zgodzą, albo… Zgodzą się na pewno. Michałowi
tak się spodobał poprzedni materiał, że mało nie dał jej podwyżki. Dobra,
kwestie pracy mamy wyjaśnioną, trzeba się zająć powrotem do domu. Nie może
jechać kolejką. Nie chce. Za nic na świecie. Instynkt samozachowawczy nabija
się z niej na całego i drwi: wagonik zmień, wróć do pierwszego on się na pewno
nie zorientuje. Uśmiecha się do siebie rozbawiona własną głupotą. Uśmiech
znika. Zostaje pytanie: jak wrócić do domu. Można by spróbować pociągiem.
Podjechać autobusem na Zachodni i stamtąd Kolejami Mazowieckimi do Grodziska.
Tylko, że on nie przestał polować. Na pewno. Czuje to. Każdym nerwem, mięśniem
każdym napiętym. Jest w mieście i próbuje złapać trop. To jakiś szczwany lis.
Ale jej się trafił egzemplarz. Trzeba było wybrać kogoś wolniejszego. Na
przykład z drewnianą nogą. Niech to szlag. I na dodatek w kolejce. To było
wyjątkowo złe posunięcie. Jeszcze gorsze niż dzisiejszy wypad do miasta. Ona z
Grodziska i On z Grodziska. Dopiero teraz dociera to do niej tak wyraźnie.
Wyklarowało się wreszcie. Ściągnęła kożuch z myśli jak z mleka i ma przed
oczami jasny obraz sytuacji. Zachodni odpada. Definitywnie. Gdyby to ona,
siebie goniła, właśnie tam zastawiałaby wnyki. Trzeba inaczej. Pojedzie do
Janek. Spod centrum handlowego jeździ darmowy autobus. Przystanek ma niemalże
pod jej blokiem. Ominie linie trakcyjne i tym samym zmniejszy ryzyko. Na to
wpaść nie powinien. Ok. Postanowione. To tu wysiądzie. Jeszcze przed wyjściem
puka w okienko maszynisty:
- Dziękuję. – Maszynista – jej dzisiejszy cichy bohater. Dwa
razy ratował jej tyłek. I to może bardzo dosłownie.
Dobra to w którą stronę do domu. Przydałaby się orientacja w
terenie. Z Mordoru do Janek to najlepiej… wcale – kończy za nią ironia. A ona
myśli sobie: fajnych mam znajomych, sarkazm, instynkt, ironia… Ale przydają się
czasami. Do Janek. Taki jest plan. A propos, musi znaleźć kiosk i kupić plan
miasta i okolic. Idzie do galerii, tam na pewno znajdzie kiosk, przepraszam –
salonik prasowy i miejsce żeby usiąść na chwilę.
- Dzień dobry poproszę mapę.
- Czego?
- Kanalizacji miejskiej. No przecież oczywiście, że miasta.
Warszawy. Żeby ulice tam były. Z nazwami. Taka mi potrzebna.
- W jakiej skali?
- Naprawdę?! Nudzi się pan?! A jakie są? Nieważne. Wiem, to
jest pułapka - prawda. Bo to jest jakoś odwrotnie, bo to im więcej, tym gorzej.
Widać gorzej. Ale dalej. Tak. Tak to jest. Pieprzona geografia, miała mi nie
być do niczego potrzebna, a tu proszę. Da mi pan taką, żeby było widać Janki.
- Jak dużo ma być widać tych Janek? Potrzebne pani ulice z
nazwami?
- Nie. Może być sama kropka. Kropka wystarczy.
- Z kropką nie ma. Z kwadratem jest.
- Biorę z kwadratem. Ile?
- Czego?
- Proszę pana, mam zły dzień. Naprawdę zły. Nie miałam dawno
gorszego. Może pan przestać się nade mną pastwić?! Ile płacę?
- 5,50
- Proszę, dziękuję i do widzenia.
Miała go zapytać jak to się trzyma, żeby pójść w dobrą
stronę, ale postanowiła zostawić sobie te czerwone ze wstydu resztki godności.
Sama dojdzie. Do tego. Lokalizuje kawiarnie, kupuje kawę i siada. Na stoliku
rozkłada, nabytą z takim trudem mapę i szeroko się uśmiecha. Ma ochotę wrócić
do kiosku i pokazać panu język. Ha! Jest uratowana. Tu są napisy. Wyrazy różne:
plan miasta, skala, praktyczne informacje… To na pewno tak trzeba trzymać, żeby
dało się przeczytać. Nikt by przecież nie pisał do góry nogami, no nie. Super.
Sama na to wpadła. No to teraz gdzie jest – o tu, a Janki – o tu. Ok, nie jest
źle, ale trzeba było uciekać tramwajem na Okęcie. - Następnym razem.- kwituje
ironia.
Weszła do mieszkania. Zamknęła za sobą drzwi na klucz.
Usiadła na podłodze w przedpokoju i dopiero pozwoliła sobie wyłączyć napięcie.
Ale dzień. Pół dnia właściwie. Ale emocje. Może nawet szczyptę za dużo. Zamyka
oczy i oddycha, jak te kobiety na porodówkach. Nagle w całym domu rozlega się
głośne: Drrrrrr… Gdyby nie siedziała, to chyba podcięłoby jej nogi. Na
szczęście szybko uświadamia sobie, że to telefon. Wyjmuje go z torebki i
odbiera:
- Słucham?... Nie Michał, nie jestem chora… W tej chwili nie
umiem ci tego powiedzieć… Gdybym mogła, to bym była… Nie trzeba… Z niczego nie
chcę się wycofać, tekst dostaniesz mailem… Na pewno… Cześć.
Podnosi się z podłogi i idzie do kuchni. Zrobi sobie
kawki. Swojej ulubionej i pysznej. Nastawia wodę, zerka na dwie miseczki
stojące pod ścianą i stwierdza, że Mietek znowu nic nie jadł.
- Mieciu… Kici, kici.. – próbuje wywabić kota z ukrycia. –
Gdzie jesteś łobuzie? – Wchodzi do pokoju i zastaje go, w niezamkniętej przez
siebie rano, szafie. – Wyłaź. Co ja mówiłam o spaniu w szafie – nie wolno.
Chodź tu. – Bierze go na kolana i siadają razem w fotelu. Gładzi jego miękkie
futerko i przez chwilę słucha jak mruczy. Potem przekręca go tak, że mogą
spojrzeć sobie w oczy i zaczyna mu się zwierzać:
- Chyba narozrabiałam. Tym razem trochę bardziej niż zwykle.
Może się nie rozejść po kościach. Może trzeba będzie ponosić konsekwencje. Ale
ty się nie martw. Tobie nic nie grozi. Tylko dlaczego nie jesz? Co? Chory
jesteś? Źle się czujesz? Powinnam cię zabrać do weterynarza? Słuchaj umawiamy
się tak, jak do jutra nie ruszysz jedzenia z żadnej miseczki, to idziemy do
przychodni. Mietek, ja nie żartuję. Czekaj Mieciu, bo czajnik woła. – I odkłada
kota na fotel.
Przynosi kawę i odpala komputer. Postanawia wykorzystać
zgromadzone napięcie i pisać. Niechże się te emocje dzisiejsze do czegoś
przydadzą. Siedzi przed komputerem, gapi się w ekran i czyta w kółko ostatnie
zdanie, które napisała ostatnio. Trochę trwa zanim udaje jej się podjąć wątek.
Kładzie dłonie na klawiaturze i zaczyna stukać nieśmiało. Ale już po chwili,
historia pod jej palcami, tka się jak na krosnach. I zapomina o Bożym świecie.
Odrywa się kiedy za oknem jest już ciemno. Podnosi kubeczek
do ust i próbuje odcedzić jeszcze choć kropelkę kawy od leżących na dnie,
zmienionych w skorupę fusów.
- Nie da rady. Po prostu jej tam nie ma. – Mówi do kota,
który przez pół dnia nie ruszył się z fotela. – Chodź Mieciu do kuchni zjemy
coś. – Kot patrzy na wychodzącą z pokoju kobietę i ani myśli sobie przerywać, ale
ona przypomina mu – Pamiętaj jak nic nie zniknie z miseczek, idziesz jutro na
przegląd. Pamiętasz gdzie pan weterynarz zagląda ci przy każdej wizycie. Tak
wiem, przy okazji masuje ci jajka. To się nazywa gra wstępna, kocie. Ja zjem
twarożek – dla mocnych kości, a ty chodź na te pyszności w galarecie. – Zerka
na godzinę, która znajduje się na wyświetlaczu mikrofalówki, i stwierdza, że
jak zje to weźmie szybki prysznic i idzie spać. Jutro wstanie wcześniej i
pójdzie na targ. Zrobi zakupy i ugotuje sobie coś pysznego.
W sobotni poranek realizuje plan z piątkowego wieczoru.
Wstaje wcześniej i zaczyna od kawy. Jak zawsze. No chyba, że ma kaca. Jak ma
kaca to kawa jest – be. Ale przeważnie zaczyna od kawy. Wchodzi do kuchni i
pierwsze co robi to kontroluje miseczki Mietka. Z zadowoleniem stwierdza, że
jadł. Sporo zjadł. Czyli nie ma ochoty na figle z weterynarzem. I dobrze. Bo
ona strasznie nie lubi tam chodzić. Zawsze wpędzają ją tam w poczucie winy.
Zawsze na dzień dobry komentarz, że długo jej nie było. Potem przeglądają kota,
zdeterminowani coś znaleźć. Wymyślają choroby, do nich cholernie drogie
badania, a po badaniach, cholernie drogie leki, których jeszcze nie może
Mietkowi wcisnąć. A nawet jak jej się czasem uda coś mu zaaplikować to on idzie
w kąt i to wyrzyguje. Ona jest zła na niego, że zwrócił drogie leki, następnie
zła na siebie, że mu to wypomina i dzień, albo tydzień spaprany. Dobrze, że
dzisiaj tego unikną. Dzisiaj idzie na targ. Kupi jajka od kury, kurę od baby i
jabłka na szarlotkę. I co tam jej się jeszcze spodoba. A potem rzuci się w wir
gotowania, sprzątania i porządkowania. Byle tylko nie myśleć, co w tej chwili
robi NN w kwestii jej odnalezienia.
O 17:30, sobotniego popołudnia, pada z nóg. Na fotel pada.
Rozgląda się wokół i stwierdza, że zaklasyfikuje to sprzątanie jako
przedświąteczne porządki. Jest z siebie zadowolona. W mieszkaniu wszystko lśni
i pachnie chemią gospodarczą. W lodówce jest sos tatarski, pieczarki
faszerowane, schab ze śliwkami i sałatka z kurczakiem. Na blacie w kuchni
stygnie szarlotka. A jutro ugotuje sobie rosół.
Odpoczywa w fotelu, ze wzrokiem utkwionym w sufit, jest
cicho, cichuteńko… Było, bo ktoś właśnie wali w jej drzwi, bez żadnych
subtelności. Podnosi tyłek z fotela i skrada się ostrożnie do judasza, żeby
sprawdzić kogo tam diabli nadali i ewentualnie go olać. Może to tylko Jehowi.
Wygląda za drzwi ze swojego przedpokoju, a za nimi stoi Ironia we własnej
osobie i jest wściekła.
- Otwieraj, wiem że tam jesteś, światło się w kuchni świeci.
Ona klnie pod nosem siarczyście. No nie, taki szkolny błąd. Słychać
dźwięk przesuwającej się zapadki w zamku i drzwi stają otworem. A osoba zza
drzwi pakuje się do przedpokoju i zaczyna:
- Wyobraź sobie, wracam właśnie do domu, zastanawiając się
co zrobić z tym sobotnim popołudniem, wolnym, przejeżdżam ulicą Sienkiewicza,
tuż pod twoimi oknami i widzę w nich światło. Tak mnie to wyprowadziło z
równowagi, że mało wypadku nie spowodowałam! To mi może wyjaśnij, czemu
odwołałaś nasz wieczorek literacki?
- Cześć Gosiu.
- Czekam.
- Bo miało mnie nie być.
- Ale widzę, że jesteś. To czemu nie zadzwoniłaś. – I
zaczyna węszyć. W sensie dosłownym. Unosi brodę, czyli zadziera nos i wącha
powietrze w mieszkaniu. – Używałaś Pronto?
- Tak. Przeciw kurzowi.
- Przeciw kurzowi?- I zaciąga się po raz kolejny.- Czuję
płyn do szyb?
- Polerowałam lustra.
- Polerowałaś lustra. – I Gośka rozgląda się wokół siebie, z
miną nie wyrażającą zupełnie niczego. Idąc za nosem wchodzi do kuchni i otwiera
szeroko oczy – Piekłaś? – Jej głos jest piskliwy i pełen niedowierzania.
- Szarlotkę.
- Szarlotkę? – Chwyta drzwi lodówki i otwiera je zamaszyście
– Na rany Chrystusa. – I wyjmuje z torebki telefon, taki płaski i wielki jak
pół telewizora, stuka w niego palcem trzy razy, przykłada do ucha i dzwoni. –
No ja, a kto, przecież ci się wyświetliło. Słuchaj, nasza dziennikarka śledcza
nigdzie nie pojechała. Ja, aktualnie znajduję się w jej mieszkaniu i mam
poważne obawy. Natychmiast tu przyjedź… Wiem, że może trochę zająć. I kup wino…
Nie wiem ile – skrzynkę. … Taka poważna… Na razie. – Kładzie telefon na stole w
kuchni i zdejmuje kurtkę. – W twojej lodówce jest jedzenie. Takie robione.
- Wiem.
- W twojej lodówce, są półki, bywa wino, maślanka czasami,
ale nie jedzenie. Co to jest?
- Sos tatarski, pieczarki faszerowane, schab ze śliwkami i
sałatka z kurczakiem. A jutro ugotuję rosół.
- Rosół? Rosół. No może to dobry pomysł jest, rosół w
chorobie najlepszy. Mierzyłaś temperaturę? Chcesz czopek? Ty nie gotujesz, nie
pieczesz, nie sprzątasz… Jesteś pomysłowa i nieprzewidywalna… i chyba właśnie
mam na to dowód.
- Czasami sprzątam.
- Wyrzucasz resztki, które zaczynają śmierdzieć. Ale to!
Użyłaś pronto – skąd je wzięłaś?! Polerowałaś lustra?! Gotowałaś. Gdzie jest Mietek?
- Myślisz, że ugotowałam kota?
- Gdzie jest Mietek?! Czy kot umarł?
- Koty nie umierają. Koty zdychają Gosiu. A Miecio dał
drapaka i gdzieś się zamelinował jak uruchomiłam odkurzacz.
- Zuza, co się do ciężkiej cholery z tobą dzieje?
- Nie patrz tym wzrokiem i nie rób mi tego.
- Czego?
- Analizy mi nie rób doktorze Freud. Chcesz herbaty?
- A jest co analizować? – Oj byłoby przyznaje w duchu Zuza.
- O herbatę pytałam?
- A masz zieloną?
- Gośka, doskonale wiesz, że nie mam. W ogóle nie wiem czy
mam jakakolwiek. To ty zawsze robisz herbatę, nigdy mnie nie interesowało z
czego. Tak powiedziałam, bo tak się przecież mówi.
- Owszem, tak się mówi jak się chce zrobić herbatę naprawdę.
A poza tym, odkąd ty się przejmujesz tym co się mówi? Ciebie nigdy nie obchodzi
co się mówi, co powiedzieć wypada! – Gośka wykłada jej kolejną prawdę o niej
samej, tak jakby Zuza właśnie obudziła się ze śpiączki i nie pamiętała kim była
w poprzednim życiu.
- Dobra. Darujmy sobie herbatę. Odwiesić ci kurtkę?
- Sama odwieszę.
- I zdejmij buty. Podłogi umyłam. – A po krótkiej pauzie
dodaje: - Pierwszy raz w życiu.
Mija godzina i rozlega się pukanie do drzwi. Gośka myśli
sobie – Nareszcie.- A Zuza – O, jest i Sarkazm.- Gośka pośpiesznie opuszcza
kuchnie i pędzi otworzyć drzwi.
- Edyta, nareszcie.
- No sie ma. A gdzie Suzi?
- W kuchni, przekąski szykuje.
- Co szykuje?! – Edyta mało nie dusi się tym pytaniem.
- Przekąski. Chodź zobacz.
Edyta zdejmuje kurtkę, wiesza w przedpokoju i zaskakuje ją
fakt, że ma ją gdzie powiesić, więc konspiracyjnym szeptem zagaduje do Gosi:
- Czy mi się wydaje, czy tu jest… czysto?
- Czysto, czysto – chodź do kuchni.
Stają w drzwiach kuchni opierając się o framugę. Nie ryzykując
i nie wchodząc dalej, bo na jej środku, przy stole stoi Zuza. Ma w ręku ciężki
rzeźnicki nóż, pamiątkę po pewnym mężczyźnie, i chechła nim schab, bo nie
przyszło jej do głowy, że nóż można naostrzyć.
- Ty jej to powiesz, czy ja?
- Edka, ja do niej nie podchodzę, dopóki jej nie
zdiagnozujemy.
- Skrzynka wina może być mało. – Edyta podchodzi do stołu i
zagaduje Zuze – Gdzie jest sterta gazet z przedpokoju? Tam na okładce był taki
piękny George Clooney.
- Segregowałam śmieci. Wyniosłam do makulatury.
- Georga, na makulaturę?
- Edi, ty słyszysz nie to co trzeba. Ona SEGREGOWAŁA. Na tym
się skup, a nie na drukowanym facecie.- krzyczy Gośka i też wchodzi do kuchni.
Tymczasem Edyta wyciąga ostrożnie rękę i wybiera sobie z deski, całkiem słuszny
zrzynek od schabu. Wkłada go do buzi i wolno przeżuwa. Tego Gosi jest już za
dużo, więc krzyczy jeszcze raz – tylko głośniej – Edyta powiedz jej coś!
- Dobrze, że zrobiłaś sos tatarski, bo ten schab to ci wyszedł
trochę suchy. – Patrzą na siebie przez chwilę, a zaraz po niej obie wybuchają
śmiechem. – Daj mi ten nóż Suzi, ja się zajmę schabem. W przedpokoju stoi
pudełko z winem, dobrze by było je trochę schłodzić. Gocha a ty weź sztućce,
szklanki, talerze i zanieś do pokoju. Skorzystajmy, skoro już posprzątała.
Siedzą w pokoju, na podłodze, na mięciutkim kremowym dywanie
wokół stolika kawowego. Żadna nie wie od czego zacząć, jak zacząć, czy jest
sens zaczynać. Dlatego żadna się nie odzywa. Przez jakiś czas, dłuższy czas.
Jednak w końcu, widząc, że szturchanie pod stołem Edyty nie przynosi
oczekiwanych rezultatów, Gośka zaczyna:
- Poza tym schabem, który faktycznie jest trochę suchy, to
powiem ci, że cała reszta to jest nawet bardzo dobra. Zaskakująco dobra. Bo wiesz
ja się nie spodziewałam, że żywność którą ty przetworzysz, będzie się nadawała
do jedzenia. A nadaje się i nawet jest smaczne i tak posprzątałaś, to znaczy
poradziłaś sobie ze wszystkim. Rozpyliłaś Pronto. A w łazience jest odświeżacz
powietrza reagujący na ruch. Czy ty się zakochałaś? Zuza bo to, to jest
klasyczny syndrom wicia gniazda i ja już nie pytam czy to gniazdo jest ci
potrzebne niebawem, ale na razie pytam, czy jest ktoś, kogo do gniazda
przyprowadziłaś i teraz będą tego konsekwencje?!
- No wiesz, wszystko to wygląda trochę dziwnie. Ty
zachowujesz się dziwnie. Nie znamy cię takiej, dlatego jesteśmy zaniepokojone.
No to jak jest Zuzanno? Zakochałaś się?
- Miłość to choroba słabych jednostek. Pozwalających aby
kontrolę nad nimi przejęły emocje. Godzących się na ograniczenia, pozwalających
na kontrolę, chadzających na kompromisy i wiodących życie w strachu.
- Edyta przypomnij mi dlaczego my się z nią przyjaźnimy, bo
w tej chwili ta wiedza jest mi akurat bardzo potrzebna.
- Skoro to nie miłość, to co? - Edyta ignoruje pytanie Gośki i próbuje
nadal przepytywać Suzi.
- Praca. Dziewczyny praca.
- To, aż tak?
- Bo to jest coś, w co musiałam się zaangażować inaczej niż
zwykle. Jezu, po prostu chciałam przestać myśleć. Podobno prace fizyczne dobrze
robią na niemyślenie. Skutecznie odwracają uwagę. No to postanowiłam spróbować,
a tu od razu taka afera.
- No i co udało się? – pyta Edyta, ale zaraz przekrzykuje ją
Gośka, którą interesuje coś zupełnie innego:
- A od czego ty chcesz odwracać uwagę?
- Myśli chciałam uciszyć na chwilę, na jakiś czas.
- To co tobie tam każą pisać w tej gazecie, że ty musisz
uciszać myśli?
- Nie każą, sama se to wymyśliłam, a co to jest, to nie mogę
na razie powiedzieć.
- Zuza…
- Pani doktor, czy ja panią pytam jakie ciekawe przypadki,
dzisiaj zawitały do gabinetu. Albo od pani mecenas wyciągam soczyste kawałki.
Nie. To pozwólcie mi to zrobić po staremu. Będzie gotowe, przeczytacie
pierwsze. Ale Gosiu, ty naprawdę pomyślałaś, że jestem w ciąży? Jesteś urocza,
naprawdę.
- Odwal się.
Reszta wieczoru upływa im w dużo lepszej atmosferze.
Weselszej. Zuza postanawia nie pić zbyt dużo. Żeby za dużo nie powiedzieć. W
gruncie rzeczy dobrze, że przyszły. Odwracają uwagę lepiej niż sprzątanie.
Szczebioczą, jazgoczą i się chichrają. I akurat dzisiaj zupełnie jej to nie
irytuje, ani nie złości. Po 22 wyprawia je taksówką do Gośki. Proponowały, że
zostaną i będą hałasować do późnej nocy. Ale zmęczenie, trochę nerwów i
alkoholu sprawiają, że Zuza jest padnięta. W jej sytuacji lepiej nie ryzykować.
Wleje w siebie jeszcze butelkę wina i nie daj Boże rozwiąże sobie język. Wypycha
je na korytarz niemal siłą, wręcza im kurtki i zamyka drzwi za nimi drzwi.
- Nie rozumiem dlaczego nie mogłyśmy zostać. Bo to raz
kończyłyśmy imprezę we trzy w jednym łóżku.
- Chodź Gosiu, daj spokój. W tym przypadku i tak nic nie
wskórasz.
Stojąca w oknie kuchni Zuza macha im na pożegnanie. Z ulgą.
Dobrze, że odpuściły. Ona chce być sama. Lubi ten stan. Samotność jej nie
przeraża. Samotność ją chroni. Będąc samemu nie trzeba się o nikogo martwić.
Postanawia zabrać swoją samotność do wanny i delektować się z nią resztą
wieczoru.
Niedzielny poranek zaczyna od kawy. Trochę to dziwne
zważywszy, że piła wczoraj alkohol i od kawy powinno ją odrzucać. Jednak umiar
jaki zachowała pozwala jej delektować się ukochanym trunkiem. I wyspała się
solidnie. Przez ostatnie pół roku tak dobrze nie spała, albo raczej taka
wypoczęta nie wstała. Może to to wino, tyle że w odpowiedniej dawce. Może to
jest ten złoty środek. Może trzeba wypijać trzy lampki, a nie trzy butelki.
Prawdopodobnie tak. Ale nie składa żadnych obietnic typu: od dzisiaj już zawsze
jak będzie impreza… Zdaje sobie sprawę, że to bezcelowe. Innego dnia, w innym
nastroju, inaczej się zachowa. Normalka. A teraz zajmie się rosołem. Słowo się
rzekło i kupiła wszystko, to do dzieła. Upija trzy łyki kawy i zerka na tę kurę
rosołową leżącą na stole i na desce do krojenia. Jak to rozebrać? Przecież
całej jej do garnka nie wcisnę. Że też nie poprosiłam wczoraj o poćwiartowanie
zwłok pani mecenas. Ale zaraz odezwał się instynkt – no naprawdę, przypomnij
sobie szkolenie i bierz się do roboty. Skrzydła wyłam ze stawu przetnij skórę,
potem mięśnie i gotowe. Nogi najpierw ponacinaj, potem złam jej miednicę tuż
przy kręgosłupie. Zostało trochę żeber, szyja i piersi. Proponuję to już
zostawić w całości, bo ci się rozleci w gotowaniu i będziesz musiała kości
wyławiać. Można by było jeszcze próbować te cycki oddzielić, gdyby je miała.
Ale w przypadku tego chuderlaka, to sobie darujemy. Gotowe. Teraz ją opłucz i
możesz pakować do gara. – Zuza patrzy na swoje dzieło i ma mieszane uczucia.
Czy można byś zadowolonym z ćwiartowania? Kura ląduje w garnku, a ona bierze
się za obieranie warzyw. Z marchewkami idzie jej znacznie łatwiej, może
dlatego, że nie mają nóg. Pietruszki, por, seler i opalona cebula. Wszystko
przygotowała. Teraz tylko czeka na szumy. Odszumuje ten półprodukt, wrzuci
warzywa, posoli, przykręci gaz i już dalej samo się będzie robić. W gruncie
rzeczy to jest proste. Czemu do tej pory tego nie robiła? Z braku czasu. I od
razu odzywa się sarkazm – Ten brak czasu, w twoim wypadku to lenistwo.
Nazywajmy rzeczy po imieniu. – No może. Ale to gotowanie nie takie straszne.
No, to niech rosół się robi, a ona idzie odpalić komputer i przeczytać to, co
ostatnio napisała.
Rosół się zrobił, bardzo dobry, ale i tak ma nerwy.
Zapomniała o makaronie. Na pewno nie będzie go dzisiaj kleić, wyrabiać czy
ugniatać, nie ważne jak to się nazywa. Może kiedyś się nauczy, ale na pewno nie
dziś. Dziś wypija po prostu rosołu trzy kubeczki i idzie na spacer. Postanowiła
zadbać o kondycję, mocniej niż do tej pory. Te kilkadziesiąt przysiadów,
skakanka i trochę rozciągania na karimacie, to może wystarcza, żeby zapobiegać
hemoroidom, ale jej jest potrzebna wytrzymałość. Ostatnia wizyta w stolicy uświadomiła jej w
jakim jest stanie. A listopad to świetny miesiąc, żeby zacząć treningi. Chłód
wymusza szybkość i nie pozwala się zatrzymywać. Rzecz jasna, trzeba się trochę
zahartować, dlatego zacznie od spacerów.
Mogą być długie, byle jak najdalej od WKD-ki.
Przez dwa kolejne piątki zostaje w domu. Jednak pisze do
redakcji i utrzymuje kontakt z Michałem tak jak się kiedyś umawiali. Jest
trochę rozdrażniona. Kolejnego piątku nie zamierza już odpuszczać. Co ona robi,
na co pozwala. To ona miała kontrolować jego, a tymczasem on przejmuje kontrolę
nad jej życiem. Jest jeszcze inna, ważniejsza kwestia, jak zareaguje PAN Paweł,
kiedy się dowie, że ukrywa się jak szczur. Chociaż może to akurat zadziała na
jej korzyść. Uzna ją za słabą i podatną na manipulacje. Tak. To uczyni ją
idealną kandydatką. Po raz setny słyszy jak z dna jej mózgu wynurza się
pytanie: czy ty na pewno wiesz co robisz? I stara się na nie, nie odpowiedzieć,
bo już nie jest pewna odpowiedzi. Ostatnie wydarzenia mocno nią szarpnęły. Może
za mocno, coś się mogło zerwać, skoro ugotowała zdrowotny rosół.
Następnego piątku wstaje przed budzikiem. Jest ciemno.
Potrącony, przy wstawaniu, kot przeciąga się zagląda w okno, potem zerka na nią
i zdziwiony wraca do tego co mu właśnie przerwano. Zuza idzie do kuchni, ale
zamiast robić kawę, zjada banana i postanawia wyjść się rozgrzać na siłownie
plenerową przed blokiem. Tak na godzinkę. Rozrusza mięśnie, a przy tym bardzo
się nie zmęczy. Ubiera się grubo, bo na zewnątrz wszystko oszronione i
termometr pokazuje -1, ale tak żeby dało się ruszać. I wychodzi.
Tak jak planowała. Po godzinie wraca. Wyjmuje słuchawki z
uszu, rozbiera się szybko i idzie pod prysznic. Po tym akcie oczyszczenia może
się już zająć kawą i … śniadaniem. Zaczęła jeść regularne śniadania. To przez
te treningi, które wprowadziła. Kiedyś, kiedy mieszkała w akademiku, albo
wynajmowała pokój z dziewczynami, śniadania zawsze były. Ktoś je robił i nawet
jak intensywnie trenowała nie musiała sobie tym zawracać głowy. Ale zachciało
jej się być sterem i okrętem, no to ma. Zrobi sobie jajko sadzone i parówkę.
Nie będzie się od razu rzucać na głęboką wodę, trzeba mierzyć siły na zamiary i
kulinarnie to jest na razie max co może na śniadanie wyczarować. Oczywiście
dołoży do tego kopiec zieleniny i kromkę pełnoziarnistego pieczywa. To od razu lepiej
będzie to wyglądać. Śniadanie znika, a ona kątem oka patrzy na zegarek. Trzeba
się zbierać. Drogę do stacji pokonuje za szybko i ma niestety dużo czasu na
czekanie. Zdając sobie z tego sprawę, postanawia od razu wejść do poczekalni i
kupić sobie coś z czekoladą na poprawę humoru. Niestety nie zdąża. Tuż przed
samymi drzwiami, z twarzy jednego podróżnego opada gazeta, a jego ręka mocno
ściska jej nadgarstek.
- Cześć. – I uśmiecha się tryumfująco. Niech go jasna
cholera, albo ciemna, bez różnicy. Czemu tak się uwziął. Minęły już prawie dwa
miesiące.
- Czego chcesz?
- Odpowiedzi. Co to było?
- Test.
- Czego kurwa? Wtyczki do nowego iPhone?
- Mnie.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz. Nie po to mi byłeś, aby rozumieć.
- Nie robi się takich rzeczy ludziom.
- Dlaczego?
- Co? Z czystej przyzwoitości.
- Jak się jest przyzwoitym człowiekiem to się nie szwenda po
hotelach. To nie ja ci to zrobiłam, to ty, ty sam. Mogłeś wysiąść z kolejki i
wyrzucić kartkę do najbliższego kosza. Mogłeś ją wyrzucić tydzień później, kiedy
nie udało ci się niczego dowiedzieć. Mogłeś, wreszcie, mrugnąć dwa razy. Ja
tylko sprawiłam, że krew zaczęła szybciej krążyć. Wprawiłam twoje życie w ruch.
Powinieneś podziękować.– I szarpie się z nim coraz mocniej i rozgląda na
wszystkie strony. NN zauważa, że ludzie zaczynają się nimi coraz bardziej
interesować, więc bierze ją za rękę, splatając razem ich palce i ciągnie ją na
koniec peronu. Chce wyjść z tego tłumu, boi się, że ona w tłumie może zauważyć
jakąś okazję i znowu ją wykorzystać. Ciągnie ją blisko siebie i próbuje
kontynuować rozmowę:
- Wprawiłaś moje życie w ruch, tak? No dobra niech ci nawet
będzie. To co zamierzasz z tym zrobić?
- Nic. – Peron się kończy. Zaraz ją z niego ściągnie i
powlecze do parku i tam to już nie zdoła się go pozbyć. Ani go zgubić. Jedyna
szansa to tych trzech osiłków stojących jeszcze na ich trasie.
- Posłuchaj to się tak nie skończy. Ja mam dziewczynę.
- Wiem. I wolną wolę. – I zaczyna się z nim znowu szarpać. A
wzrok wbija w tych trzech gagatków, których wytypowała sobie na pomocników
kilka sekund temu. Mijając ich odwraca głowę i wysyła kilka razy pod rząd niemą
prośbę, poruszając tylko ustami: POMOCY! To i jej szklisty wzrok. Drobna
postura i przerażona mina. To zapalnik. Więcej im nie trzeba. Idą zostać
bohaterami. Ratować kobietę z opresji.
- Hej! Dlaczego pan ciągnie tę panią?! Ona wyraźnie tego nie
chce. – Jeden z jej pomocników zagaduje do NNa i szybko do nich podchodzi.
Pozostali dwaj są tuż za jego plecami. – Wszystko w porządku? – Rzuca w jej
stronę.
- Nie. – Stwierdza ona najbardziej płaczliwym głosem jaki ma
w asortymencie i rzuca w stronę NNa – Możesz mnie wreszcie puścić?
- Panowie. Wiem jak to wygląda, ale zapewniam, że tej pani
nie dzieje się żadna krzywda. – I dalej trzyma ją za rękę.
- Szkoda, że pan nie zapewnił, że żadna krzywda też jej się
nie stanie.
- No nie zapewniłem. – I patrzy na nią wzrokiem pełnym
gniewu i chyba obietnicy.
- Słuchaj kolego, więcej nie powtórzę. Puść pani rękę. – NN
widząc, że nie odpuszczą, biorąc pod uwagę, że jest ich trzech i nawet jak im
dotłucze, to chwile mu to zajmie, a ona i tak w tym czasie zwieje, uwalnia jej
dłoń i postanawia, że będzie ją śledził. Czeka spokojnie, przez chwilkę patrząc
jak ona odchodzi pośpiesznie w stronę dworca, ale nie dochodzi do samego budynku.
Skręca na schody i kieruje się w stronę miasta. Kiedy znika mu z oczu odsuwa
rękę osiłka, trzymaną na jego klacie. Tamten próbuje go przytrzymać za kurtkę
ale NN też znalazł sobie sojuszników:
- Mam poprosić tych niezwykle bystrych strażników miejskich
o pomoc w wyjaśnieniu sytuacji? Na pewno zainteresuje ich brak poszkodowanej. –
I oddala się pospiesznie, aby ją namierzyć. Ześlizguje się ze schodów i prawie
upada na chodnik. Kiedy podnosi głowę, dostrzega jej twarz w oddalającej się
spod dworca taksówce. I jadącą zaraz za nią czarną, podejrzanie czarną
limuzynę.
- Co tu jest do cholery grane?.
Oczywiście, że nie pojedzie tą taksówką pod dom. Musi się
upewnić, że jej nie śledzi. Pojedzie na osiedle Kopernika, wejdzie do pierwszej
otwartej klatki i sprawdzi czy nie ma go na ogonie. Płaci za kurs i wysiada.
Rozgląda się, namierza kobietę z dwiema siatami i dyskretnie ją dogania. Potem
idzie za nią ostrożnie, a kiedy ta po otwarciu drzwi niezdarnie stara się wejść
do klatki, pomaga jej łapiąc za klamkę i wchodzi razem z nią. Od razu po
wejściu do środka przystaje, aby zawiązać nierozsznurowanego buta. Kobieta
znika na pierwszym piętrze, a ona ukryta w ciemnym kącie przy drzwiach, czeka.
Jeśli ją śledził, wie gdzie jest, powinien się zjawić z pierwszym wchodzącym
lokatorem. Ma nadzieję, że nie jest na tyle sprytny i nie będzie obserwował
bloku. Ma nadzieję, że pójdzie na żywioł. Stoi i marznie. I uświadamia sobie,
że znowu musi zadzwonić do Michała i się tłumaczyć. Nienawidzi tego. No chyba,
że nie będzie musiała już dzisiaj uciekać, to może powiedzieć tylko, że się
spóźni i pojechać autobusem. Tymczasem ktoś wraca, wchodzi na klatkę. Wystukuje
kod i drzwi piszczą. Ona natychmiast pochyla się i podnosi kilka drobiazgów
wyrzuconych pośpiesznie z torebki. Mężczyzna przechodzi obok niej i zaczyna
wspinać się po schodach. Drzwi jednak nie wydały dźwięku charakterystycznego
przy zamykaniu. Podnosi głowę znad torebki i zerka w ich stronę:
- Leon?
- Zapraszam panno Weber. Musi pani z kimś pogadać.
Czarna limuzyna zaparkowana jest tuż przy klatce. Leon nie
stosuje wobec nie środków przymusu. Doskonale wie, że jemu uciekać nie będzie.
Idzie za nim do samochodu. Czeka aż otworzy jej drzwi i znika w jego wnętrzu
jakby pochłonęła ją czarna dziura. Leon zatrzaskuje drzwi, po chwili samochód
rusza, a ona nie ma pojęcia gdzie ją wiezie.
- Powiedź mi, jak masz zamiar kontrolować poczynania
wpływowego polityka, skoro nie panujesz nad chłystkiem z kolejki. – Różne epitety
miała ochotę NNowi przykleić, ale akurat chłystkiem to by go nie nazwała.
- To prawda, trochę spanikowałam. Nie spodziewałam się
reakcji z jego strony.
- O słodka naiwności. – Głos jej rozmówcy wypowiadając to
zdanie staje się jak miód: słodki i lepki. Tu w tych ciemnościach, na tylnym
siedzeniu limuzyny, brzmi wyjątkowo niestosownie. - O litości „niestosownie”?!
Wyuzdanie i niebezpiecznie.- Czuje się jakby już jej wsadził rękę w majtki. –
Nie spodziewała się.
- To znaczy, że będzie taki zdeterminowany.
- Po tym co mu zafundowałaś? To było niezłe, całkiem niezłe.
- Trochę to niepokojące co pan mówi. Panie Pawle umawialiśmy
się, żadnych urządzeń elektrycznych, żadnych rejestratorów dźwięku czy obrazu i
ja jestem pewna, że w pokoju ich nie było.
- Oczywiście. Żadnych urządzeń. Tylko moje oczy. – To już
jest chyba ten moment kiedy można wpadać w panikę. Ale instynkt warczy groźnie
– Nawet o tym nie myśl. Chcesz stąd wyjść to bierz się w garść. Już.- Głęboki
wdech, specjalnie trochę za głośny.
- Zaskoczył mnie pan.
- Wiem, taki miałem zamiar. A teraz zdejmij majtki. – Patrzy
na nią, a ona jest w tej chwili cała wielkim znakiem zapytania. – Chcesz to
usłyszeć jeszcze raz? Dobrze. Zdejmij majtki. – Nie wierzy. Nie tylko ona.
Instynkt też zbaraniał. A za chwilę nie wierzy jeszcze bardziej, kiedy jej
tyłek zaczyna się unosić, ręce wędrują do pasa odpinają guzik, odsuwają zamek…
Ona to robi. Wolałaby zdjąć majtki w biały dzień, w samo południe na Placu
Defilad niż tu. W tej ciasnej, ciemnej limuzynie. Na kanapie na której razem z
nią siedzi PAN Paweł. Instynkt schował się pod fotel, żeby na to nie patrzeć,
ale nie omieszkał jeszcze zakpić – Wiesz co robisz?!- Oczywiście, że nie wie,
ale czy ma jakieś wyjście? Chciałaby wyjść z samochodu przez drzwi o własnych siłach,
a żeby to zrobić musi tu chyba zostawić majtki. I właśnie to robi. Zsuwa
spodnie do kostek i rozwiązuje buty, zdejmuje je zahaczając jeden o drugi.
Potem wkłada rękę w nogawkę i przeciąga przez stopę. Powtarza ten ruch i
spodnie leżą na podłodze. Potem podnosi tyłek jeszcze raz i zdejmuje z niego
majtki. Przeciąga do stóp i podaje panu Pawłowi czarne damskie bawełniane figi.
Nie zrobiła żadnego przedstawienia. Kręcenia tyłkiem, wywracania oczami, czy
tym podobnych. Siedzi na tylnym siedzeniu w kurtce, ale bez majtek. Przez co
jej łechtaczka leży na zimnym skórzanym obiciu. Żeby tylko kataru nie dostała –
Myśli sobie, ale jest to w tej chwili jej najmniejsze zmartwienie.
- Dziękuję. Gdzie panią podrzucić, pani Weber?
- Zwarzywszy, że mam obecnie mocno niekompletną garderobę,
to na moją klatkę schodową poproszę.
- Spokojnie. Ja biorę tylko majtki. Reszta nadal jest pani.
- O co za ulga. I od razu zaczyna ubierać spodnie. Upomina się przy tym, aby
nie panikować i zrobić to spokojnie. Po zawiązaniu drugiego buta i
wyprostowaniu się na fotelu słyszy – Proszę zapanować nad sytuacją. Chciałbym
uwzględnić panią w moich planach już niebawem, ale nie będę tolerował takiej
dziecinady.
- No tak, ale co ja mam z nim zrobić?
- Chyba nie oczekuje pani odpowiedzi.
Samochód zatrzymuje się, a po chwili Leon otwiera przed nią
drzwi. Wysiada. Drzwi się zamykają. Leon wraca na miejsce kierowcy i samochód
odjeżdża. Po krótkiej chwili odsuwa się szyba oddzielająca kierowcę od pasażera
i pan Paweł rzuca czarne bawełniane damskie figi na przednie siedzenie, obok
kierowcy.
- Ja nadal jestem zdania, że ona się nie nadaje.
- Leonie, daj jej szanse. Jest trochę nieporadna, ale brak
jej doświadczenia. Wyrobi się.
Zuza ledwo jest wstanie wstukać kod do drzwi i wejść na
klatkę. Siada na schodach. Stara się uspokoić i pomyśleć jasno. Pora jeszcze
wczesna. Dobrze by było dotrzeć do tej cholernej redakcji i uniknąć tłumaczeń.
Gonił ją psychol, przewiózł psychopata, co jeszcze może się wydarzyć. Limit na
dziś już chyba wyczerpała? Pojedzie. Nie będzie siedzieć w domu, bo to do
niczego nie prowadzi. Ponadto nie ma ochoty zostawać sama z myślami. Instynkt,
ironia, sarkazm – na pewno szykują niezłą wiązankę. Musi odwrócić ich uwagę,
zająć myśli czym innym. Weźmie taksówkę. Zafunduje sobie ten komfort. W
Warszawie mogą być korki to pojedzie tylko do zajezdni i przesiądzie się w
miejski autobus. Kiedy ma już plan, chociaż dotyczący tylko kilku następnych
godzin, od razu czuje się raźniej. Odzyskuje względną równowagę. Nie zaglądając
nawet do mieszkania, wychodzi z klatki i idzie na taksówkę. Na dworze,
listopadowy chłód, przypomina jej o braku bielizny na niektórych częściach
ciała. Olewa to. Bo to raz łaziła bez majtek. Ma przecież spodnie. A ludzie nie
chodzą z rentgenem w oczach, więc i tak tego nie dostrzegą. Wsiada do taksówki:
- Do Warszawy poproszę. Do zajezdni, może być na Kleszczową.
- Oczywiście, bardzo proszę.
Zdecydowanie woli kolejką, albo już nawet koleją. Dojeżdża
do śródmieścia, a stamtąd to już nawet z buta sobie dojdzie. Jak ma ochotę. I
możliwość taką. Jednak dzisiaj jest stan wyjątkowy i nic na to nie poradzi. Obrotowe
drzwi wpuszczają ją do holu nowoczesnego biurowca. Przykłada swoją plastikową
przepustkę do bramki i kieruje się do windy, aby dotrzeć na piętro redakcji.
Jest zdenerwowana. Nie cierpi się spóźniać. Zebranie na pewno już trwa, zerka
na zegarek i stwierdza, że może nawet już się skończyło. Winda zatrzymuje się,
otwiera i jej uszy bombarduje hałas. Rozmowy, krzyki, telefony, nerwowy śmiech
i stukanie w biurko tym, co jest pod ręką, ostatecznie ręką. To dowód, że już
po zebraniu. Może i dobrze. Może to i lepiej, nie będzie jak szkolniak
przepraszać całej klasy. Te zebrania to też jakiś poroniony pomysł. Poronił go
naczelny pod pretekstem „burzy mózgów”. Tylko te mózgi, to by musiał najpierw
jakieś sprowadzić. Jak ona swojego nie przyniesie, to Michał w pojedynkę jest
wstanie co najwyżej wietrzyk zainicjować. Domowe przedszkole dwadzieścia lat
później. Zanurza się w ten zgiełk, aby przejść na koniec pomieszczenia i dostać
się do klatki z Michałem. On jest od tego chaosu oddzielony. Co prawda ścianami
z dykty, ale ma drzwi i może je zamykać. Nie musi siedzieć w zagrodzie. On i
naczelny. Z tego też powodu ona pracuje w domu. Nie znosi tej atmosfery.
Zaglądania sobie we wszystko przez ramię. Kilka mijanych przez nią osób rzuca
zdawkowe „cześć”, ale nie specjalnie interesują się jej osobą. Nie przepadają
za nią tutaj. Pojawia się raz w tygodniu, nie uczestniczy w ich życiu, nie
dzieli ich losu, nie nawiązuje relacji i
nie buduje więzi. Nie chce. Naprawdę tego nie potrzebuje. Jedynie z Michałem
łączą ją jako takie stosunki, bo jest przełożonym i rozmawiać z nim musi. Nie
puka do tej jego klatki od razu chwyta za klamkę. Otwiera drzwi i pakuje się do
środka. Natychmiast też zamyka je za sobą, bo wszystkie głowy na dźwięk szurania
po wykładzinie od razu skierowały się w ich stronę. Mogą nie wiadomo jak być
zajęci, kiedy ktoś otwiera jedne, z tych dwojga drzwi, w tym małpim gaju, od
razu cała sala monitoruje sytuację.
- O witam. Kto to się zjawił?
- Nie drwij. Poranne przejścia miałam.
- Może mdłości?
- Mdłości też miałam, ale wywołane przejściami. – i opada na
krzesło, stojące przed biurkiem, naprzeciwko jego fotela, to które jest
zarezerwowane na przesłuchania. I pozwala sobie na ulgę. On jeden wie, mniej
więcej, w co się wplątała. – Wiesz kto mnie dzisiaj przewiózł limuzyną? A w
niej zażądał moich majtek? – I wstaje z krzesła, zsuwa zamaszyście spodnie z
uda i pokazuje mu nagie biodro i kawałek pośladka.
- Zuza na Boga wciągaj gacie! Bo zaraz ktoś tu się zjawi z
niewiarygodnie pilną sprawą. Te ściany nie tylko mają uszy – i specjalnie
podnosi głos – one mają radary! Musiałem przestawić ekspres w inny kąt, bo jak
tylko ktoś do mnie wchodził, zaraz cała ta zgraja przychodziła pić kawę.
- To tu raczej nie pogadamy o limuzynie…
- Chodź na dach. – Patrzy na niego przez chwilę, pochyla się
nad torebką i wyjmuje z niej klucze. Macha nimi, jednocześnie unosząc brwi, po
czym chowa je w dłoni i kierują się do wyjścia. Szurnęły drzwi i ponownie
wszystkie oczy powędrowały w ich kierunku. Olewając to totalnie, podeszli do
windy i zawołali ją. Guzikiem rzecz jasna. Stali, czekając i nie używając przy
tym żadnych słów. Kiedy pojawiła się winda, wsiedli i pojechali na górę. Na
ostatnie piętro. Stamtąd schodami kawałeczek i byli generalnie na miejscu.
Jeszcze tylko klucz do zamka, przekręcić i wuala. Droga wolna. Za każdym razem
kiedy tu przychodzi, zaskakuje ją fakt, że stają przed nią otworem, że nadal
nikt nie zmienił zamka. Pokazał jej to miejsce pewien przystojny ochroniarz,
licząc zapewne, że zrobi wrażenie i zasłuży na jakieś figle, tymczasem dwa dni
później ona podwędziła mu klucze. Widocznie tego nie zgłosił. Najpewniej ze
strachu. Widok był stąd fantastyczny. Całe centrum jak na dłoni. Jej wzrok
zawsze najpierw padał na Kościół Wszystkich Świętych - wizerunek wartości
stałych. Potem Pałac Kultury i Nauki, nienawidzony i uwielbiany, tak jak jego
twórca – socjalizm. Konstrukcje z wielkiej płyty, teraz śmiesznie małe, przy
tych nowoczesnych molochach ze szkła i stali. Jaka symbolika. Sąsiadująca ze
sobą technologia komunizmu i kapitalizmu. Ulice powiązane pętlami z pierścieni.
Kilka wyrastających wprost z betonu drzew. Trochę przelewającej się w
kamiennych misach wody. Panorama na kontrast. Fragment miasta, który jest
jednocześnie jego charakterystyką. Zapewne wielu by się z nią nie zgodziło, ale
ona tak to widzi. I nie wyobraża sobie Warszawy bez Pałacu Kultury. Dla niej
nigdy nie był pomnikiem stalinizmu, tylko epizodem w życiu miasta. Miasta
zdeterminowanego aby przetrwać, uwarunkowanego na życie. Tu, w tym miejscu, ma
wrażenie jakby kładła na tętnicy miasta dwa palce i czuła jego tętno. I wie, że
żyje. Że obie żyją – ona i Warszawa. Z tym tylko, że ona ma duże szanse
niebawem żywota dokonać.
- No to do rzeczy, więcej prywatności już nie będzie. Ten
twój materiał, to znaczy to co dostałem, to na razie więcej pytań niż
odpowiedzi. Bądźmy szczerzy, same pytania.
- Myślisz, że nie wiem. Od pierwszego kontaktu minęło pięć
miesięcy, a ja go dzisiaj widziałam po raz drugi. Ale powiedział, że ma wobec
mnie jakieś plany. Więc może teraz to wszystko nabierze tępa.
- Zuza, jakie wszystko? Wiesz kim oni są?
- Wydaje mi się, to znaczy jestem prawie pewna, że to coś w
rodzaju sekty, tylko dużo bardziej nowoczesnej.
- Nowoczesna sekta? Czyli, że co?
- Nie wiem! Jeszcze nie wiem. Michał przecież ja na razie
byłam dwa razy w jakimś lofcie w Żyrardowie na „przesłuchaniach”, że tak to
ujmę, potem ta niby próba i dzisiejsza przejażdżka. Zapewne po to, żeby
sprawdzić moją uległość i determinację.
- Jaka próba? Kazali ci ukręcać łeb kogutowi i wymazać się
krwią? Dlatego mówisz, że to sekta?
- Nowoczesna. Rozumiesz znaczenie tego słowa. Myślę, że oni
nie stosują jednego konkretnego rytuału. Każdego poddają innej próbie, aby
dostrzec jego predyspozycje. Potencjał.
- Jaka była twoja? Jakie predyspozycje dostrzegli? Kazali ci
zmieszać z błotem przypadkowo spotkaną osobę? Dostrzegli to? – Michał jest
wyraźnie ubawiony.
- Prawie. Miałam uwieść nieznajomego, sprawić by przyszedł z
własnej woli do hotelu i zaprezentować na nim moje zdolności i wiedzę w
dziedzinie BDSM. – Ogólnie rzecz ujmując, dodaje w myślach. A potem nastaje
cisza. Długa, ciągnąca, rozwleczona cisza. A po niej, już nie tak ubawiony, jak
jeszcze przed chwilą Michał pyta:
- Zrobiłaś to? – A jego głos jest cichy i chropowaty.
- Myślisz, że gdyby było inaczej, to chciałby mnie angażować
w swoje plany?
- Kurwa! Zuza!
- Adekwatne zestawienie. – zauważa sarkastycznie, ale nie
jest zła. Ma świadomość jak to wygląda.
- Ta „kurwa” była dla mnie. To ja ponoszę za to
odpowiedzialność. Dałem, materiały zgromadzone przez Justynę, właśnie tobie, bo
wiedziałem, że ty się nie cofasz. A ty zachowałaś się zgodnie z moimi
oczekiwaniami i to jest największa katastrofa. Nie przewidziałem, że wydarzą
się rzeczy, przed którymi cofnąć się trzeba.
- Nie dramatyzuj. Ja się zabezpieczyłam, a tamtemu się
podobało. I to jest katastrofa! Bo próbuje mnie teraz wytropić.
- To przez niego ostatnie piątki nie mogłaś dotrzeć do
biura?
- Tak! Człowieku jaki mi pościg urządził na Marszałkowskiej!
I dzisiaj znowu, tyle że bardziej lajtowo.
- Zaraz, to z którym jeździłaś tą limuzyną?
- Limuzyną przewiózł mnie pan Paweł – psychopata. Ale
wcześniej na stacji gonił mnie NN – psychol. Taki pokręcony fan.
- Czemu NN?
- „Non Notus” – nieznany.
- To jest niewiarygodne. Zbajerowałaś zupełnie obcego
gościa?
- Jap. – Uznaje, że trochę dziwnie o tym mówić, ale do
spowiedzi nie pójdzie, na psychologa szkoda jej kasy, a jednak dobrze by było
komuś o tym powiedzieć i pozbyć się tego kamyczka z ogródka. Michał i tak czuje
się winny, to na pewno da jej rozgrzeszenie. To znaczy, to ona musi sama się
rozgrzeszyć, przed sobą, ale potrzebny jej do tego udział osoby trzeciej.
- Jak go wybrałaś? Wsiadłaś do kolejki i pomyślałaś, że
bierzesz pierwszego, który nie będzie śmierdział? Wyliczankę im zrobiłaś?
Powiedz mi jak się wybiera człowieka, którym będzie się manipulować?
- Jak dziecko, no jak dziecko. Coś ty taki oburzony? Po
pierwsze – ja go zmanipulowałam tylko dlatego, że mi na to pozwolił. Bez broni,
tortur i narkotyków, nie da się robić z człowiekiem nic, bez jego zgody.
- Jest jeszcze szantaż, zastraszenie…
- Podpada pod tortury – psychiczne. Ja nie zastosowałam,
żadnej z tych trzech rzeczy.
- Kontynuuj.
- Matko, ale że co? Szczegóły chcesz znać?
- Tak!
- Jak drobne?!
- Najdrobniejsze!!!
- Dobrze. – Niech będzie. I tak chciałam ci się wyspowiadać.
– Przykuł moją uwagę oczywiście swoim wyglądem. Szczupły, ale nie chudy. Wyższy
ode mnie, nie więcej niż o głowę. Delikatne dłonie, nie mające do czynienia z
pracą fizyczną. Strój luźny biurowy. I glany. W telefonie aplikacja Endomondo. Wodoszczelny
zegarek, więc pewnie basen, umięśnione łydki, prawdopodobnie od biegania. To
wszystko było istotne, żeby poradzić sobie z nim fizycznie. Nie mogłam wybrać
dwumetrowego kolosa, ani kuzyna Pudzianowskiego, ale zakompleksiony chuderlak,
też nie wchodził w grę. Jakby to świadczyło o mojej pewności siebie. A rola,
którą miałam zagrać, wymagała pewności siebie, cholernie dużo tej pewności. I
gdyby tak przypadkiem zabrakło jej we mnie, to musiała być w wybranym przeze
mnie obiekcie. Kiedy go wytypowałam, zaczęłam obserwację. Trafiło mi się kilka
odebranych rozmów telefonicznych. Raz potwierdzał wyjście na squasha: „Jak
zwykle w czwartek”. Dwa razy rozmawiał z kobietą. Nie żoną, nie miał obrączki,
poza tym tłumaczył się. Nie matką, matki nie dzwonią z wyrzutami, że wypiłeś
całe mleko. Matki kupują następne mleko i jeszcze wyrzucają za ciebie butelkę.
Dziewczyna. Świeża lub jak kto woli nowa, od niedawna. Jeszcze wierzy, że go
zmieni, nauczy. Drugi telefon dotyczył skarpet bez pary. Wiem już, że istnieje
jakiś znajomy – od squasha i dziewczyna. Jednak w kolejce nie widuję go w
żadnym towarzystwie. To istotne. Brak znajomych sprawi, że nie będzie się
krępował. Dziewczyna jest potrzebna po wszystkim. Wepchną go w jej ramiona
wyrzuty sumienia i będą tam trzymać z dala ode mnie. To że jest świeżutka , też
miało pomóc, ale właśnie te ostatnie elementy nie zadziałały zgodnie z planem.
I teraz mnie tropi. To te glany. Czułam, że mogą nieść kłopoty i zaryzykowałam
– niepotrzebnie.
- Trochę mnie przerażasz.
- Żebyś widział czasem minę mojego kota…
- Zuza, opowiadasz o tym tak rzeczowo, że nawet jestem
wstanie się oszukiwać, że cię to wcale nie obeszło, ale jest już zbyt
niebezpiecznie, pozwól mi siebie chronić. Proszę. Wynajmę ci pokój w Warszawie
na jakiś czas, zaniosę wszystko co mamy do prokuratury. Złożę zeznania.
- A ten znowu swoje. I do tego nic nie rozumiesz. A ja cię
miałam za posiadacza mózgu. Jeśli zrobisz teraz to co powiedziałeś, to tak
jakbyś im wręczył łopatę do ręki. Sam powiedziałeś, że jedyne co mamy, to
pytania. Justyna też po pół roku nie miała jeszcze odpowiedzi.
- Pozwoliłem jej szukać dalej i teraz nie żyje! Tobie nie
pozwalam. Koniec z tym.
- Ty naprawdę nie rozumiesz. Gdyby możliwość odwrotu
istniała, to może nawet bym z niej skorzystała. Ta wizyta w limuzynie… Coś
śliskiego i obłego pełza mi po kręgosłupie kiedy o tym myślę, ale odwrotu nie
ma. – Zsuwa przed nim spodnie jeszcze raz, tyle że tym razem z prawego biodra i
pokazuje bliznę – wypalony na skórze kształt klucza.
- Wielkie nieba.
- Wiesz co się stanie jeśli teraz zniknę. Myślisz, że zdołam
ukryć się ludziom, którzy znakują kobiety jak bydło. Chcesz iść z tym niczym do
prokuratury, to już mnie lepiej zepchnij z tego dachu, to przynajmniej nie będę
musiała błagać, żeby ktoś mnie dobił.
- Nie mów tak. Boże!!!
- To mi nie wspominaj więcej o prokuraturze! Od znalezienia
ciała Justyny minęło siedem miesięcy. Policja wie tylko, że została uduszona,
chociaż ciało wyłowiono z fontanny. Nie wiedzą czym ją uduszono, nie wiedzą
gdzie ją uduszono, nie trzeba już nawet wspominać, że kto ją udusił to się
nigdy nie dowiedzą. Boże! Ale idiotka! Przez to, że pozwoliłam sobie na te
głupie emocje.
- O czym ty gadasz?
- Miała znak?
- …
- Kluczyk wypalony czy miała?
- Nie wiem. Pojęcia nie mam.
- Identyfikowałeś ją.
- Tak, ale do identyfikacji pokazują głowę nie dupę!
Przepraszam.
- A akta sprawy masz?
- Nie. Śledztwo w toku, standardowa śpiewka.
- No to masz zadanie. Dowiedz się czy miała kluczyk. To będę
mogła określić na jakim była etapie.
- Etapie czego?
- Rekrutacji.
- To ci pomoże?
- Nie wiem. Justyna popełniła jakiś błąd. Ja muszę tego
uniknąć. Może próbowała się wycofać. I to będzie wtedy istotna informacja, bo z
kluczykiem wycofać się już nie da.
- Kiedy ci …
- Kiedy mnie przypalał? Podczas drugiej wizyty w Żyrardowie.
- To ten Paweł?
- Tak. PAN Paweł robi to osobiście. I od tego momentu jest
twoim PANEM.
- Czy, czy oni robią to siłą?
- Nie. Negocjujesz z nimi umowę. Korzyści mają być obopólne.
Oni mają pewne oczekiwania, ale ty możesz mieć warunki. Dobrze żeby nie było
ich zbyt dużo i żeby nie były specjalnie pruderyjne. Podczas pierwszej wizyty,
przy której nie ma PANA Pawła, dowiadujesz się kogo miej więcej szukają. Do
czego jesteś im potrzebna. Drugie zaproszenie, jest już właściwie wstępem do
rozmów. Bo jeśli przyjąłeś drugie zaproszenie, to jest sygnał, że jesteś
zdecydowany. I teraz wszystko zależy od tego czy znajdziecie wspólny mianownik.
Jeśli tak się stanie, to znaczy jeśli ty nie masz zbyt wielu warunków, a oni
zbyt wygórowanych oczekiwań, zawierasz pakt z diabłem. A on wypala ci na skórze
znak. Za twoją zgodą. Takie przypieczętowanie umowy. Na podwórku robiliśmy „
przyplute, przydeptane”, a tutaj taka technika.
- Boże. Czemu nie powiedziałaś nic o tej pierwszej rozmowie?
- Bo byś mnie przekonywał. Słuchaj ja naprawdę chcę to
doprowadzić do końca. Nie wiem jeszcze jak ten koniec będzie wyglądał, ale
teraz zostawić tego nie mogę. Po pierwsze dlatego, że myślę, że bym tego nie
przeżyła, po drugie dlatego, że musiałabym uciekać, bo przecież nie
ułatwiałabym im sprawy, a ja nie cierpię oglądać się przez ramie, po trzecie
wreszcie i chyba koronne, przyznam nieskromnie, że chyba jestem jedyną osobą w
mieście, która nadaje się do tego, żeby przynajmniej spróbować ich udupić.
Inaczej będą kolejne Justyny. Potrafię traktować moją dupę przedmiotowo i
korzystać z niej, jak z kubka do herbaty. Zasadami kieruję się w czasie pokoju,
to natomiast jest wojna i obowiązuje tylko jedna reguła: nie dać się zabić.
Reszta chwytów dozwolona.
- Nie mamy innego wyjścia?
- Nie mamy. – Hej kto tu kogo miał rozgrzeszać, co? –
Telefon ci dzwoni dziesiąty raz.
- Słuchaj a ta umowa…
- Michał odbierz. I chodźmy stąd bo zmarzłam na kość. Ja
przecież nie mam majtek.
- Zaraz! Powiedz, czego oni od ciebie chcą?!
- Seksu, generalnie seksu. Mam tresować jakiegoś polityka. –
I podaje mu srebrny pendrive – Masz. Tu opisane wszystko, co wydarzyło się do
dzisiejszego poranka. Jeśli będzie taka potrzeba, to sam dopiszesz fragment o
limuzynie. Nie chciałam wysyłać mailem. Nie jestem pewna, czy to
bezpieczne.
- Jaka potrzeba?
- Uzupełnienia materiału dowodowego.
- Przestań. Nie jestem wstanie myśleć. Mózg mi puchnie.
- No właśnie widzę jaki z ciebie herbatnik. Miejscami
będziesz musiał chyba wprowadzić cenzurę, mogłam być zbyt dosłowna.
- Może zostań dzisiaj w mieście, na noc. Przenocuję cię.
- Kusząca propozycja, ale wolę nie zmieniać zwyczajów tuż po
wizycie w limuzynie. Nie wiem co oni robią, ale jeśli mnie obserwują, to lepiej
aby ich nic nie zaniepokoiło.
- To cię chociaż odwiozę.
- Odmawiam, z tego samego powodu.
- Odwoziłem cię już przecież i nie masz majtek.
- No nie wiem. Kiedy ty mnie ostatnio odwoziłeś?
- No, będzie ze dwa miesiące temu.
- Nie boisz się?
- Gangsterów czy ciebie?
- Przyznaj, że jesteś ciekaw, jak wyglądam w lateksowym
kombinezonie.
- Jestem cholernie ciekaw. I przydałbym ci się.
- …?
- No potrzebny ci trening, jeśli masz być wiarygodna.
- Nadawałbyś się do tego. Ale zdecydowanie w roli „PANA”. Te
twoje nordyckie rysy. Gdybyś się jeszcze do tego nauczył kilku zdań po
niemiecku… Uuua… A teraz chodź już z tego dachu, bo tu wieje, a ja nie mam
majtek.
Wrócili do biura. Co niektórzy skwitowali wymownym
wzdychaniem i wywracaniem oczu. Zuza też pozwoliła sobie na kilka niestosownych
gestów. Doskonale wiedziała, co sobie myślą. – Michał ją trzyma bo z nim sypia.
- Prawda była taka, że nigdy nie uprawiali seksu. Znali się siedem lat, a
połowę tego czasu pracowali ze sobą. Michał był osobą z którą potrafiła
kooperować. Z innymi się nie udawało. Nawet naczelny nie potrafił trzymać jej w
ryzach. Ale pozbywać się jej nie chciał. Przez jej potencjał. Dlatego dostał ją
Michał. I musiał oswoić. Chwalić szorstko, ganić siarczyście, ale przede
wszystkim nauczyć ogłady. Posługiwanie sztućcami miała opanowane, chodziło
bardziej o opanowanie języka. W mowie i w piśmie. I może dlatego, że mu się to
udawało, że potrafił się z nią obchodzić i nawet stawiał czasem na swoim, może
to sprawiło, że koledzy uznali, że temperuje ją w łóżku. Teraz poziom
podejrzliwości niebezpiecznie się podniósł, bo to co teraz robili, to od
początku było inne. Tematy sama sobie przeważnie wymyślała, z tym przyszedł
Michał. Zawsze miała wolną rękę, tym razem zażądał raportów, telefonów i maili.
I miała się meldować w biurze raz w tygodniu. Żeby mógł ją na własne oczy
zobaczyć całą i zdrową. Zgodziła się. Nie dla tematu. Dlatego, że poczuła, że
ich relacje wkraczają na inny poziom. Skończyli z rywalizacją i zaczynali
współpracę. Oboje byli siebie pewni. Oboje mieli dystans, a nie mieli ochoty na
emocjonalną szarpaninę. Pozbierali rzeczy osobiste i udali się na parking. A
niech ją odwiezie. Ostatecznie przecież był już u niej, w czasie kiedy znała
PANA Pawła. Chyba nic mu nie grozi.
- Nowe auto. A ła Lexus. To najbardziej snobistyczny
samochód w Polsce.
- No wiesz? No może i tak, ale go uwielbiam.
- Jak podjadę czymś takim pod blok, a oni mnie obserwują,
pomyślą, że znalazłam klienta i dorabiam na boku. – Ten żart ich rozśmieszył.
Powoli zaczęli się odprężać i lawina ruszyła. Wyli ze śmiechu nie mogąc się
opanować.
- No już przestań. Aż tak śmieszne to to nie było. – I nowa
salwa śmiechu. Kiedy przestali, bolały ich wnętrzności, od tego trzęsienia. Ale
zeszło z nich wreszcie to napięcie, które wytworzyli na dachu. Całą drogę
słuchali radia z hitami wszechczasów i śpiewali na całe gardło z Budką Suflera.
Kiedy dotarli na miejsce było już ciemno.
- Może lepiej nie wchodź. Pójdę sama i zadzwonię do ciebie
jak będę w mieszkaniu.
- Nawet mnie nie denerwuj. Idę do ciebie na herbatę i koniec
tematu. Masz przeze mnie wypalony na biodrze klucz. Gdyby to było możliwe
chodziłbym teraz z tobą nawet do kibla. Ale wiem, że po pierwsze się nie
zgodzisz, a po drugie niewiele w ten sposób zdziałasz. Jednak teraz mnie nie
próbuj powstrzymać. Ja chcę, żeby wiedzieli, że jestem.
- To nie jest twoja wina. To ja, ja sama pozwoliłam im na
to. Zapamiętaj to, zrozum i daruj sobie. A teraz chodź. Ale ja chyba nie mam
herbaty. Ostatnio proponowałam ją Gośce, ale to się chyba nie skończyło
herbatą.
- Nie szkodzi.
Weszli do klatki , potem do mieszkania i nie było żadnych
incydentów. Nikt ich nie pobił, nikt do nich nie strzelał, nawet majtek nikt
nie kazał ściągać. Herbaty faktycznie nie było. Zostało jednak kilka butelek
wina po ostatniej wizycie dziewczyn.
- Zaproponowałabym ci wino, ale ty nie zostawisz Lexusa pod
moim blokiem.
- Otwieraj wino. Zostanę. Prześpię się na kanapie, pojadę
jutro. I tak nie mam żadnych planów. Daj to wino. I odpal laptopa, to sobie
przeczytam te twoje wypociny.
Postanowiła przyjąć to do wiadomości. Nie miała w tej chwili
szans wygrać z jego poczuciem winy. Niech zostanie, niech wierzy, że coś robi w
tym temacie. Posadziła go przed komputerem z lampką wina, a sama wróciła do
kuchni, żeby coś do tego wina zorganizować. Dobrze, że ostatnio zaczęła jeść to
i niespodziewani goście mogą coś dostać. Pokroiła na desce kilka serów,
położyła obok kiść winogron – no, to jest chyba idealny zestaw do wina – nie
ważne, że wino miała czerwone, winogrona białe, a sery zbyt intensywne.
Zrumieniła tosty, posmarowała je pastą łososiową, pokroiła w trójkąty i
pokładała połówki koktajlowych pomidorków. Przydało by się jeszcze coś, ale w
lodówce zostały już tylko parówki i jajka. Z jajkami za dużo roboty, a parówek
mu po prostu nie da. On jeździ Lexusem.
- Dokąd dotarłeś?
- …?
- No w moich relacjach? – I stawia na stoliku kawowym te
specjały, co je właśnie wyczarowała.
- Aaaa, w Żyrardowie jestem po raz drugi. To jest jedzenie?
Ty to ugotowałaś?
- To nie jest ugotowane, tylko przygotowane. Pokrojone i
położone, tyle. Czemu wszyscy robią takie sceny kiedy daję im jeść.
- Kiedy byłem u ciebie ostatnio, to w lodówce była tylko
puszka żarcia dla kota.
- Nie martw się, nie dodawałam jej do niczego. To tylko ser
i tosty, więc proponuję coś zamówić. Kuchnia chińska, japońska, turecka,
włoska, polskiej na wynos nie polecam. Czekaj, nie mów, zgadnę. Pizza!
- Jak? Jak zgadłaś?
- Jeździsz Lexusem. Sam. Nie masz obrączki. Wysyłasz sygnał
„poszukuję stałego związku”.
- Naprawdę? To jest aż tak czytelne? Kiedyś szukałem, już
nie szukam.
- Michał, przecież ty nie masz problemu z poderwaniem
dziewczyny. Ten bezkresny błękit twoich oczu, włosy jak rozświetlone łany
sierpniowego zboża i ten zniewalający uśmiech, który trafia wprost do serca.
Reszta też jest w porządku. – Oboje muszą się uśmiechnąć, po tej
charakterystyce.
- Z dziewczynami jest ten problem, że chcą, poza tym
wszystkim czego chcą, to jeszcze chcą ciebie. Twojej obecności i czasu.
- No to ci powiem, że ta teoria dotyczy znacznie szerszej
grupy. Ludzie, człowieki chcą czasu i uwagi. Zamówię pizzę i pójdę pod
prysznic, a ty wracaj do czytania, teraz będzie najciekawsze, a i jakby
przyjechała pizza, to jej otwórz.
I zostawia go sam na sam z laptopem. I udaje się do swojej
ciasnej łazienki w której upchała i wannę i prysznic. Nie było kompromisu. Ani
prysznic z brodzikiem, ani wanna z kabiną, nie wchodziły w grę. Dlatego miejsca
zostało tylko odrobinę na środku. Tyle, by się rozebrać, co też uczyniła i
weszła pod strumień ciepłej wody. Stała chwilę z zamkniętymi oczyma i słuchała
jak krople stukają o ścianki kabiny. Ulga. I odprężenie po całym dniu napięcia.
Sięgnęła po żel, rozprowadziła go na dłoniach i zaczęła oczyszczający masaż,
delikatnie ugniatając swoje ciało. - Matko, znowu mi jakaś krosta wyskoczyła,
czyżby to znaczyło, że nie zakończył się jeszcze mój proces dojrzewania? – Może
być odpowiada złośliwie sarkazm. – I te cycki. Kurwa znowu mniejsze. – A czego
się spodziewałaś, trenujesz, to eliminujesz tłuszcz otaczający tkankę
gruczołową, a że tej tkanki masz mało, to efekt jest, jaki jest. – Czemu, czemu
cycki zawsze chudną pierwsze? Co to jest za zasada. Nie brzuch, nie dupa, tylko
cycki, piersi. Jakim to podlega regułom? No gdyby zaczynać od góry, to najpierw
powinien znikać podbródek- ten drugi. Potem te wałki z ramion i dopiero cycki.
Od dołu, to jeszcze dłuższa droga. Łydki, uda, biodra, dupa, brzuch i dopiero
cycki. Więc czemu? Dlaczego chudnąć zaczynamy pośrodku ciała? – Nie podoba jej się to, bo piersi to by
sobie akurat zostawiła. Wychodzi z kabiny, wyciera się bardzo dokładnie i
zakłada swoją ulubioną kraciastą piżamę z cieniutkiego płótna. Piżamowe
szerokie spodnie i koszulę z długim rękawem. Nie zamierza przecież nikogo
uwodzić. Zastanawia się nad odrobiną perfum, ale może lepiej nie. Niech
zostanie po prostu czystość – szampon i żel. Kończy czesać włosy, kiedy do jej
uszu dociera dźwięk domofonu, pośpieszne kroki Michała, a już po chwili słyszy
jak odbiera ich pizzę od dostawcy. Dziwnie jest tak stać w łazience i słyszeć z
głębi domu odgłosy innego człowieka. Bywają tu dziewczyny, ale one to coś
zupełnie innego. Mieszkała z nimi. Są jakby innymi wersjami jej samej. A to, to
jest jakby niebyło obcy człowiek. I do tego facet.
- Piżamka w kratę?
- A co? A czego się spodziewałeś?
- Właściwie nie wiem. Jestem właśnie po wirtualnej wizycie w
pokoju 227, więc czegoś w temacie, może gorsetu?
- Zapomnij.
- Wiesz, nie umniejszam twoim zdolnościom, wierzę w twój
talent, ale wzięłaś faceta z zaskoczenia i jeszcze ta tajemnicza atmosfera. To
jest ledwie liźnięty temat. Ten polityk, tego wszystkiego się spodziewa. Moim
zdaniem, musisz się zagłębić w temacie. I powinnaś ćwiczyć.
- Wiem. Mam nadzieję, że chociaż będzie przystojny. Na
szczęście to BDSM. Ostatecznie mogę mu założyć jutowy worek na twarz i
wyobrażać sobie, że bzykam się z Dikaprio. Tylko czy po tym wszystkim domyję
zęby. Rany, wiesz co jest najgorsze?
- Miałbym kilka pomysłów?
- Z racji tego, czym się zajmuję, znam wszystkich posłów
obecnej kadencji. Nie widzę wśród nich kandydata, do tej zabawy.
- Wiesz, to że polityk to nie znaczy, że poseł.
- No tak, masz rację tylko, że wydaje mi się, mam nieodparte
wrażenie, że coś takiego słyszałam.
- Jak przykułaś go do ściany?
- Co?
- Pokój 227. Kajdanki zawieszone na ścianie?
- Mam ci zdradzić moje metody operacyjne?
- Zastanawiam się czy potrafisz posługiwać się wiertarką?
- Potrafię posługiwać się mózgiem, wtedy wiertarka nie jest
potrzebna.
- To trochę wyje, ściągnęłabyś na siebie uwagę obsługi.
- Nie robiłam, żadnych dziur. Skorzystałam z już
istniejącej. W użytkowanym pomieszczeniu zawsze przecież są jakieś dziury w
ścianie. Ja potrzebowałam sporej. Wykorzystałam tę, która była wywiercona pod
lustro. Z wielką ciężką metalową ramą. Musiałam tylko wydłubać stary kołek,
wbić mój zestaw z haczykiem i gotowe.
- No to się room serwis zdziwił.
- Leje na to nie wybieram się tam więcej. Jedz.
- Masz serwetki?
- Serwetki? Nie no, to jeszcze nie ten etap. Przyniosę
chusteczki higieniczne. Serwetki. Lexus.
- Trzeba to zredagować, w tej formie, to się do druku nie
nadaje.
- Wiem. – I podaje mu chusteczki. – Zdaję sobie sprawę. I
zrzucam to na ciebie. Ja ci będę zapewniać materiały do redagowania.
- Martwi mnie to. Niby robi się takie rzeczy. Włazi między
różne szumowiny, kumpluje z podejrzanymi typami, pcha się za materiałem nawet
na wojnę, jednak odnoszę wrażenie, że to jest dużo bardziej niebezpieczne.
- Przez to, że nadal mamy tyle niewiadomych. A niewiedza
jest wybitnie przerażająca. Ale nie będziemy się nakręcać. Jest ciemno, późno,
budzą się demony. To my chodźmy spać. Możesz dostać ręcznik i pościel.
Szczoteczki dla ciebie nie mam – to nie hotel. Majtek ci nie pożyczę. Ale
czekaj, chyba mam T-shirt w twoim rozmiarze.
- Nie będę spał w koszulkach po twoich chłopakach.
- Myślisz, że trzymałabym takie trofea? To nie po chłopaku,
to jest materiał reklamowy. Dostałam go do karmy dla kota.
- To oddaj kotu.
- O, ooo mam. Zobacz jaka kicia. Sama raz w nim spałam. Jest
wyprany. Pachnący.
- Daj tę koszulkę.
- No to zmykaj pod prysznic, a ja ci tu przygotuję kanapę.
Pościel dla gościa miała, nie dlatego, że była taka
przewidująca, tylko dlatego że Gośka to przewidziała. To znaczy nie wizytę
Michała, tylko swoją i Edyty i była pewna, że kiedyś musi się któraś skończyć
na kanapie.
- Jestem. I mam kota.
- No. Wiem, na pierwszy rzut oka widać. Ta kanapa, nie
potraktuje delikatnie twojego kręgosłupa.
- Będzie dobrze. W porządku.
- Wyprostuje cię rano masaż w Lexusie.
- Wnikliwy z ciebie obserwator.
- Muszę dostrzegać okazję tam gdzie inni widzą gruzy i wypaloną
ziemię. Dlatego mnie jeszcze trzymasz. Dobranoc.
- Dobranoc.
Poszła jeszcze do łazienki wyszorować zęby i do wysiusiać
się po winie. Po powrocie pogasiła światła i pokój ogarnęła ciemność. Nie taka
zupełna, bo za oknem świeciły się osiedlowe latarnie. Wskoczyła do łóżka i
omotała się szczelnie kołderką.
- Zuza…
- W porządku, jest w porządku i będzie też w porządku –
zobaczysz. A teraz śpij.
Budziła się powoli. Tak wolno, że chyba nawet przebiła
swojego kota, który w odkładaniu budzenia na później, jest mistrzem świata.
Chyba coś słyszała, ale czy to była rzeczywistość, czy jeszcze mara senna nie
miała pojęcia i ochoty by to wyjaśniać, skoro stan letargu był taki mięciutki,
ciepły i bezpieczny. Dopiero głos Michała, zmusił ją do reakcji.
- Chyba ktoś puka.
Puka? O tej porze? Jak to Jehowe, to ich przeklnę do
siódmego pokolenia. Chciałam jeszcze poleżeć. – Marudzi w duchu, ale zwleka się
i idzie do drzwi, do których ktoś się coraz głośniej dobija. – To nie Jehowe,
zna to subtelne walenie, za drzwiami stoi Gośka i Edyta. – O kurwa! – A ona
uświadamia sobie, że na kanapie śpi facet. – O w mordę, jak mogłam o nich
zapomnieć.- I co teraz? – Drzwi znowu zostały potraktowane pięścią, a ona aż
podskoczyła. – No przecież jestem dorosła, odpowiedzialna i wolna, nie muszę
ukrywać go w szafie. Chociaż… nie. Kazać mu się ubrać? – Nie, niech leży, niech
go zobaczą na kanapie. Otwiera drzwi i przyjmuje gości, bo nie ma innego
wyjścia, te goście nie przyjmują odmowy.
- Cześć słonko. Coś ty taka jeszcze nie ogarnięta? Zuza już
dziesiąta? – Małgosia jak zwykle wie, o której należy być ogarniętym.
- Która?
- No, miałyśmy przyjechać wcześniej, ale nie odbierałaś
wczoraj wieczorem telefonu, to pomyślałyśmy, że pewnie piszesz te swoje
tajemnicze historie, i pewnie ci się zejdzie do połowy nocy, to damy ci pospać
i przyjedziemy później.
- Tak pomyślałyście?
- No. Zakupów też pewnie nie zrobiłaś? Jak zwykle prawda?
Wiesz co, kupimy ci może taką lodówkę, co ma dostęp do internetu…
- Na cholerę w lodówce internet?
- Bo ją z tym internetem konfigurujesz, wybierasz sklep i
sama ci organizuje dostawy. Sprawdza czego brakuje, wysyła listę do sklepu, a
sklep kuriera do twojego domu.
- Gosiu, masz taką lodówkę?
- Tak.
- To ją oddaj.
- Czemu?
- Bo tęsknisz za zakupami. Kiedyś robiłaś mi zaopatrzenie
raz w miesiącu, teraz organizujesz dostawy dwa razy w tygodniu. – Stoją w
kuchni, we dwie i rozpakowują zakupy zrobione metodą tradycyjną.
- Gosiu, pozwól tu na chwilę. – Głos Edyty przerywa ich
paplaninę, a dodatkowo brzmi podejrzanie wesoło. Zuza domyśla się oczywiście,
że Edyta znalazła Michała. Gośka natychmiast porzuca dotychczasowe zajęcie, bo
i ona wyłapała tajemniczą nutkę pobrzmiewającą w tym krótkim zdaniu. Staje w
drzwiach, obok Edyty i przyglądają się kanapie. Na kanapie leży kołdra i oczy
Michała.
- Facet. – Błyskotliwie zauważa Gosia.
- Aha. Fajny.
- Skąd wiesz? Widać tylko oczy.
- Nie no, blondyn, szczupły, wysoki. – Edyta się na nich
zna.
Michał postanawia zachować się wreszcie jak mężczyzna,
wyłazi spod kołderki i staje przed nimi na baczność.
- Dzień dobry, jestem Michał.
- On ma kota. – Spostrzegawczość Gosi jest we wzwodzie.
- No. – Natomiast inteligencja Edyty w wiadomym miejscu.
- Napije się pan kawy, panie Michale?
- Jest pan głodny? – I prawie przygryzła wargę.
- Edyta!
- No co.
- To jest być może chłopak twojej przyjaciółki.
- To nie jest mój chłopak. – Wtrąca się Zuza.
- Nie jestem niczyim chłopakiem. – W tej samej chwili dodaje
Michał i nastaje cisza.
- Uważaj z takimi wyznaniami, bo nim opuścisz moje
mieszkanie to możesz już być szczęśliwym, bądź nie, posiadaczem dziewczyny.
- Ponieważ to nie ja jestem kandydatką do tego tytułu, zajmę
się kawą i śniadaniem.
- Gośka, ty podstępna ruda lisico, niezła strategia, przez
żołądek do serca. Pomogę ci. – Mają niezły ubaw. Kosztem Michała oczywiście,
ale Zuza uznaje, że on to zniesie, ma twardą psychikę. Poza tym, sam się
prosił.
- Mężczyzna u ciebie.
- Nie u mnie, tylko na kanapie.
- To dobrze wiesz, bo ja już podejrzewałam, że jesteś w
trakcie procesu zmiany płci. Dziwaczne zachowania, utrata wagi, eliminacja
piersi…
- Nie wyeliminowałam ich specjalnie! To efekt uboczny,
boleję nad ich utratą.
- No to przecież mówię, że dobrze. Kto to jest?
- Przecież się przedstawił. Michał, mój przełożony, z
redakcji.
- Przełożony? Wielokrotnie?
- Bez podtekstów. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca.
Spałam z Mietkiem. Nadal okupuje moje łóżko, myślisz, że gdybym uprawiała w
nocy gimnastykę, Mietek by się temu spokojnie przyglądał w nogach łóżka?
- Mógł przyjść nad ranem, Michała mogłaś wyrzucić na kanapę
jak usłyszałaś pukanie. Chociaż to trochę bez sensu.
- Bardzo bez sensu. Mniej gadania by było, gdyby leżał w
moim łóżku.
- No to czemu tam nie leżał?
- Bo to mój szef?
- Czyli, że nic do niego nie masz?
- Nie.
- Ani on do ciebie?
- Ani on do mnie.
- Jest wolny i sam na sam z Edytą. To jest, ten Michał, w
tarapatach obecnie.
- Niech sobie radzi. To duży chłopiec. Mogłaby z nich być
świetna para. On nie ma czasu dla kobiet, a ona tego czasu nie potrzebuje. Korzysta
tylko ze sprzętu, to na tę chwilę zespolenia, to by się gdzieś dorwali.
- Zuzia, pójdę sobie. Zostawię was. – W drzwiach kuchni
staje ubrany tak jak wczoraj Michał, a za jego plecami jak cień skrada się
Edyta.
- Niech pan zostanie. Kawka się już parzy, zaraz
zorganizujemy obiecane śniadanie. – Gośka dalej próbuje przez żołądek.
- Dziękuję. Innym razem. – Konsternacja dziewczyn, jest
niemal namacalna.
- Czekaj odprowadzę cię.
Wsuwa na stopy swoje letnie klapki. To taki proces. Niemal
każde tak dokonują żywota. Służąc jej przez jesień i zimę do wyrzucania śmieci.
Wiosną ze śmieciami wyrzuca stare klapki i kupuje nowe. Więc tak, letnie klapki,
do tego puchowa kurtka i mogłaby wychodzić, ale czeka jeszcze, bo on nie jest
taki sprytny i nie chodzi w klapkach. Po krótkiej chwili wychodzą na klatkę.
Opuszczają ją w milczeniu. Dopiero na dworze, pod drzwiami samochodu Michał
pyta:
- A one wiedzą?
- Nie.
- To dobrze?
- Nie wiem. To znaczy wiedzą, że robię w pracy coś dziwnego.
- Zastanawiam się po prostu, czy są bezpieczne.
- Przecież nikt ich nie zwerbuje na siłę.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi.
- Wiem. No dobrze pomyślę.
- Dzwoń do mnie codziennie.
- Nie ma mowy.
- Dlaczego?
- Nie będę karmić twojej paranoi. A jeszcze zapomnę, telefon
się rozładuje i będę miała na głowie brygadę antyterrorystyczną, zmobilizowaną
przez ciebie.
- To ja będę dzwonił, a ty po prostu odbieraj.
- Ok. Jedź już, bo marznę.
- No to pa.
- Cześć.
Wróciła do mieszkania, do kuchni, na przesłuchanie. – No
teraz się zacznie. – Myśli sobie i wchodzi w paszczę lwa. Dwóch lwich samic.
- Zuzia? – piszczy Gośka.
- Innym razem? – dodaje Edka.
- No przecież ta „Zuzia” to mnie niemal rozczuliła. Ooo,
kłamczuszyło się „nic nas nie łączy”, akurat.
- Gosiu, to nie miłość, to troska.
- Troska to też miłość. A jeszcze jak fajnie zrobiona. Te
biodra, ramiona, te oczy.
- Ciekawa kolejność.
- „Innym razem” mam rozumieć, że były już jakieś razy? I że
jeszcze będą? – Edytę bardziej interesuje strona techniczna.
- Byłam wczoraj w biurze. Z kolejną porcją materiału. Michał
mnie odwiózł. Napiliśmy się wina i został na kanapie. Tyle. Naprawdę tylko
tyle.
- Dziwne to wszystko. Twoje zachowanie, niewykorzystany
Michał. – W Gośki głosie też jest troska.
- Dajmy temu spokój. Możemy? Lepiej mi powiedz co to jest za
nowe ustrojstwo w mojej kuchni?
- A to jest czajniczek do herbaty.
- A po co mi do niego znicze?
- Podgrzewacze głąbie. Żeby zapewniały optymalną
temperaturę. W czajniczku zaparzasz herbatę i odstawiasz na podstawkę. Zapalony
podgrzewacz wstawiasz pod spód i cieszysz się ciepłym naparem do ostatniej
kropli.
Połowa rzeczy w jej mieszkaniu była przywieziona przez
Gośkę. Sama w życiu nie wpadłaby na to, że jest jej potrzebna wirówka do
sałaty, albo gilotyna do jabłek. Ma na stanie jakieś dziwaczne łyżki,
pogrzebacze, dziurawe miski, których nie potrafi używać i jeszcze wiele innych
rzeczy, które przyniosła Gosia i nawet nie była łaskawa pokazać, jak to działa.
Szczerze powiedziawszy do tej pory nie bardzo była świadoma stanu posiadania.
Dopiero jak zaczęła przyrządzać posiłki, otwierać szafki i szuflady odkryła, że
są w nich rzeczy. Rzeczy, które pierwszy raz na oczy widzi, których na pewno
nie kupiłaby po pijaku, a to jedyna opcja, żeby tego nie pamiętała. Jedynym
sensownym wyjaśnieniem jest Małgorzata. Ale nie będzie teraz drążyć tematu.
Chce żeby sobie jak najszybciej poszły. A potem będzie piekła. I musi pomyśleć.
Zjada, bez szemrania, jakąś otrębową paćkę oczyszczającą, przygotowaną przez
Gosię na śniadanie. Potem uczy się obsługiwać czajnik i słucha jak powinna dbać
o czystość piekarnika. Edyta się nie odzywa, tylko obserwuje, do pewnego
momentu. Jej obserwacje chyba przyniosły wnioski, bo w końcu przerywa Gosi
opowieść o otrębach pokonujących mozolnie jelito grube i przynosząc błogie
oczyszczenie. W samą porę. Zuza nie chciała znać zakończenia tej historii.
- Zbieraj się Gocha.
- Już?
- Już. Przypomniało mi się, jestem umówiona na paznokcie.
Odwiozę cię.
- Przecież masz idealne, świeżutko wypiłowane szpony. Aaaa,
rozumiem.
- No to chodź. Suzi jeśli będziemy potrzebne to zadzwoń.
- Ok. Dzięki.
No to poszły. Jak chciałaś. To do dzieła. Myśl. – Pastwi się
nad nią i sarkazm i ironia. Ale od czego zacząć? Może od tego ciasta. Tak,
ubierze się i pójdzie do galerii. Skończył jej się szampon i krem na twarz, a
Małgorzata nie przywiozła. Kupi jeszcze mąkę, kakao, jajka, masło i powidła. I
zagniecie kruche ciasto. Ale przede wszystkim wyjdzie na chwilę na zewnątrz i
złapie oddech. Michał wyraził na głos obawy, które ona starała się zamiatać pod
dywan z własnego sumienia. Teraz ktoś jej zwinął dywan i poszedł go trzepać.
Obawy natomiast leżą jak na dłoni i już nie sposób udawać, że nie istnieją. –
Idź do tego sklepu kobieto. To, że się przewietrzysz na pewno nie zaszkodzi.-
Podpowiada instynkt, a ona ma zamiar go posłuchać. Ubiera się w to wszystko, w
co trzeba ubrać się w listopadzie i wychodzi.
Zakupy się udały. Skorzystała z promocji na krem. Kupiła wszystko
co nadaje się do wlania do wanny. I nawet humor jej trochę poprawił. I oto
kolejna zagwostka. Dlaczego wydawanie pieniędzy jest przyjemne. Przecież
zdobywamy je w takim trudzie. Poświęcamy temu czas, okazję do zabawy, kontakty
towarzyskie, a nierzadko także rodzinę i zdrowie. A potem idziemy do sklepu i
zostawiamy tam, te nasze dni zaorane i jeszcze nas to cieszy. Czemu? Pogrążona
w tych nieistotnych rozmyślaniach, nie zauważa idącego za nią dwumetrowego jegomościa,
któremu wszyscy klienci galerii schodzą z drogi. A że ona idzie przed nim, to
siłą rzeczy omijają i ją. W końcu coś do niej dociera. Czemu ci ludzie
zachowują się jak śnieg.? Kiedy się w niego wjedzie pługiem do odgarniania. – Może
masz pług. - Podpowiada instynkt. – Rozejrzyj się. – Ale to już zbyteczne. Na pewno
ma pług i już wie gdzie go ma i gdzie ją spycha, a raczej do kogo.
- Panno Weber.
- Panie Pawle, śledzi mnie pan?
- Wolałbym określenie – pilnuję. Jak inwestycji.
- Raczej jak psa. Mogę wybrać kolor obroży? Doczekam się
smyczy? – Smyczy się nie doczekała, natomiast w czasie krótszym, niż mrugnięcie
oka, otrzymała siarczysty policzek od swojego rozmówcy. I co ciekawe nikt w
galerii tego nie widział. Dłoń Pana Pawła sprawiła, że połowa twarzy pali żywym
ogniem, oczy robią się wilgotne, a ona bardzo nie chce aby wypłynęły z nich łzy
i przetoczyły się widowiskowo po policzku. Kiedy jej głowa wraca do pozycji
wyjściowej, pod przymkniętymi powiekami, stara się swój wzrok przyodziać w
godność. A jednocześnie ukryć całą resztę uczuć, które w tej chwili do niego
żywi. Cieszy się cholernie, że w obu rękach ma siatki, gdyby nie to, to rąk by
przy sobie nie utrzymała. A przecież nie może uderzyć swojego PANA!
- Ubawiona, pani redaktor? Myśli pani panno Weber, że to
zabawa? Że kilka nocy na ulicy, przygotowało panią na wszystko? Że wystarczy
wziąć porządną kąpiel, jak po tych pani „Obywatelach Bezdomnych” i po sprawie?
Ta historia będzie miała więcej wątków. Zaskakujące zwroty akcji. Ale przede
wszystkim będzie taka życiowa, o życiu. O pani życiu. Od pani zależy los
głównej bohaterki. Dobrze by było, żeby pani to zrozumiała – szybko. Szkoda
mojego czasu. Mamy umowę. Uprzedzam, że aneksów nie uznaję. Nieposłuszeństwa
także. A teraz czekam na jakąś błyskotliwą ripostę.
A ona starała się tylko ustać na nogach. Szczerze powiedziawszy
przydałyby się jakieś blokady w kolanach, bo czuła, że nad nimi nie panuje. Jak
w tej sytuacji się odezwać? Mniejsza już o tę zupełnie pustą, pustkę w głowę,
ale jej głos, czy on w ogóle zabrzmi? Zapiszczy? Zachrypi? Całe jej wnętrze, to które określa się mianem
duszy, nastroju, charakteru, samopoczucia czy ego, to wszystko co jest
napakowane emocjami, było w tej chwili plątaniną furii i strachu. – Pozbieraj
się i spróbuj zagrać tę nonszalancję, którą go do tej pory częstowałaś. –
Błagał instynkt, a sarkazm i ironia nie mieli nic do powiedzenia.
- Będzie ciężko. Nie spodziewałam się. Sadziłam, że śmieszą
PANA moje żarty. Przy okazji zapewniam, że nie jest PAN pierwszym, który miał
ochotę to zrobić, ale pierwszym, który to zrobił.
- Trenuje pani?
- Co takiego?
- Rolę swoją. Tak wiem o wczorajszej wizycie, która
przeciągnęła się do dzisiejszego poranka. Przy okazji nalegam, aby pani nie
eksploatowała swojego ciała nadmiernie.
- Nadmiernie? Raz na dwa miesiące to chyba nie jest
„nadmiernie”. Poza tym ćwiczyć muszę jak PAN sam zauważył. Nie mam
doświadczenia. – Grzeczniej, kurwa grzeczniej! – Opieprza ją instynkt i mało
nie dostaje zawału.
- Za to ma pani intuicję i charakter. Nawet teraz próbuje
pani dominować. Co utwierdza mnie w przekonaniu, że mój wybór był słuszny.
Jeśli pani chce, mogę zapewnić kogoś do ćwiczeń.
- Nie, dziękuję. Mam własnych kandydatów.
- Doprawdy? Ten pan Michał, to chyba niewiele więcej
zniesie.
- Mimo to dziękuję. Wolałabym sama zapewniać sobie materiał
szkoleniowy.
- Jak pani chce, ale proszę się przyłożyć. Ma pani miesiąc.
Oczekuję klasy, kreatywności, inwencji, pewności siebie. Proszę zgłębić temat i
uruchomić wyobraźnię. To wymagający klient.
- Nie powie mi PAN, kto to?
- Jeszcze nie.
- Gdybym to wiedziała, miałabym większe szanse sprostać
oczekiwaniom.
- Wiem. Dowie się pani odpowiednio wcześniej. A tymczasem,
proszę spróbować wejść w rolę. Na zakupy się wybrać. Kajdanki i szpicruta, to
jak zestaw do piaskownicy. Pomóc z zakupami?
- Dziękuję poradzę sobie.
- Tego oczekuję. W takim razie do zobaczenia.
- Do widzenia.
Po tym uprzejmym pożegnaniu, nie oglądając się już na nic,
wychodzi z holu wyjściem bezpieczeństwa prosto na deszcz. Bardzo dobrze. Niech
moknie, niech leje na nią ten deszcz i niech ugasi, albo chociaż przygasi
płonącą żądzę zemsty. To on tak może? Pewnie, że może, a kto mu zabroni. Ale w
biały dzień w centrum handlowym i nikt, ale to zupełnie nikt nie zareagował?
Może lepiej, że nie zareagował, bo jeszcze byś musiała powiedzieć, że wszystko
jest w porządku. Goła głowa, rozpięta kurtka, wraca do domu i próbuje nie robić
tego biegiem. Przekłada siatki do lewej ręki, a prawą gmera w kieszeni kurtki.
Wyjmuje telefon i ogląda się za siebie. Chce się upewnić czy przypadkiem za nią
nie idą. Dwa metry Leona trudno nie zauważyć i trudno ukryć, więc skoro ich nie
widzi, to chyba za nią nie idą. Mija kolekturę Totolotka. A może by tak zagrać.
Ostatnio ma takie szczęście. Zagrać, wygrać i wyjechać. Do Argentyny kurwa.
Naciska w telefonie zieloną słuchawkę i podnosi go do oczu, żeby zlokalizować
na liście Michała. Znajduje go i naciska zieloną słuchawkę raz jeszcze.
- Michał? On wie, że jestem z gazety, wie o „bezdomnych”, o
tobie. Wie, że u mnie spałeś, myśli że cię ćwiczyłam, nocka na kanapie zrobiła
swoje, wyglądałeś jak nieszczęście… Udawałam, że wcale mnie to nie zaskoczyło… Nie
wiem… Nie, nie przyjeżdżaj, po co… Nic się przecież nie stało, pogadaliśmy
chwilę. Po prostu chciałam, żebyś wiedział, że spełniło się twoje życzenie –
wiedzą o tobie, znają cię przynajmniej z imienia. To tyle… Na pewno. Cześć… Nie
przyjeżdżaj.
I dalej wraca do domu. Ale przynajmniej już nie musi myśleć.
Klamka zapadła. Instynkt całą drogę pastwi się nad nią bez litości. - Musisz je
ostrzec. Miej na tyle przyzwoitości. Powiedz im z czym mają do czynienia. Bo mają.
Nawet jeśli nie podoba ci się ta rzeczywistość, to właśnie tak wygląda. Dostałaś
od niej w twarz. Musisz powiedzieć w jakie bagno wdepnęłaś. Ostrzec je żeby nie
podchodziły za blisko, bo jeszcze je wciągnie. - Wchodzi do mieszkania, rzuca
siaty na podłogę, zamyka za sobą drzwi i dwa razy szarpie za klamkę, żeby się
upewnić, że na pewno się nie otworzą. Jeśli ktoś będzie szarpał za klamkę.
Znowu wyjmuje z kieszeni telefon. Ciągle ma starą Nokię. Taką w rozmiarze
czekoladowego batonika. I to nie Kinder Bueno, raczej Bajeczny. Zaczyna pisać
smsa wybierając pojedynczo każdą literę na klawiaturze. Kiedyś pomagał jej
pisać ten system, co to sam układa wyrazy. Ale po przedawkowaniu wina,
wyłączyła go jakoś i nie potrafi ponownie zmusić do współpracy. Nikogo o pomoc
nie poprosi, bo nikt nie wie jak to jej urządzenie działa. No to takiego
dłuższego smsa pisze pół godziny. Ale robi to tylko w ostateczności. Jak już
musi. Przeważnie dzwoni. Teraz są takie atrakcyjne pakiety. Tyle, że akurat
teraz nie chce dzwonić. Nie w tym stanie. Jeszcze zaczną coś podejrzewać, Gośka
podniesie alarm i zjawią się zdenerwowane i za szybko. A to przepis na
katastrofę. Musi uniknąć paniki. Upiecze placek. – No, to je na pewno uspokoi.
– wtrąca się sarkazm. Sms – po długiej nierównej walce z klawiaturą wysyła
wiadomość o treści: Muszę z wami pogadać koniecznie dzisiaj. Może być u mnie o
18:00. – Specjalnie nie ma w tym zdaniu znaków zapytania. Potem przycisk
wyślij. No jak do kogo - do obu. Po okiełznaniu wygenerowanej przez ludzkość
techniki, siada na szafce z butami i pozwala sobie na zwolnienie blokady. I
jest jak w Totolotku, tyle że tam kulki, a u niej trzymane pod powiekami łzy.
Wypadają wszystkie naraz z kanalików łzowych i zalewają jej oczy, zaczyna
mrugać, aby się ich pozbyć, aby przetoczyć je na policzki. Są takie ciężkie,
jakby były ołowiane, przyklejają się do rzęs i nie chcą spadać na skórę. Strąca
je wierzchem dłoni i pozwala sobie przy tym na szloch. Kiedy dociera on do jej
uszu, jest przerażona. Matko, to ona! Wyje, dusi się, nie wiadomo jak to
nazwać. Podnosi tyłek z szafki i pędzi do kibla. Musi zwymiotować. Śniadaniowa
papka oczyszczająca, postanowiła darować sobie długą mozolną drogę przez
jelita. – Niech to jasna cholera! Tak się urządzić! – Klnie głośno. I wcale nie
ma na myśli rzygania. Siedzi na zimnych kafelkach w łazience i powoli odzyskuje
nad sobą kontrolę. Proces ten przerywa pikający w przedpokoju telefon. Chwila
ciszy i pika po raz drugi. – No to mamy komplet odpowiedzi. To już warto wstać.
– Edyta napisała, że będzie. Gosia natomiast, że ma randkę. Chciał, nie chciał
trzeba pisać kolejnego smsa. Normalnie to by zadzwoniła i przywołała ją do
porządku. Ale tym razem nie jest normalnie. Poza tym wymiotowała i jeszcze nie zdążyła umyć zębów. Więc pisze:
Odwołaj randkę to jest ważniejsze. – Znowu siedzi na szafce z butami, z
telefonem w ręku. Po chwili dostaje odpowiedź: Są szanse na sex? - I odpowiada:
Słuchaj orgazmu ci nie gwarantuję, ale może poczujesz się wykorzystana. Edyta
będzie. – Mija kilkanaście sekund i dostaje powiadomienie: Będę. To już jest
jakiś konkret. One będą o osiemnastej, a ona nie będzie się migać. Rozgląda się
po przedpokoju i zaczyna zbierać rozrzucone po podłodze zakupy. Ciasto. A
właśnie, że zrobi to cholerne ciasto. Bo jest w tej chwili jedynym normalnym
zajęciem w jej pokręconym chwilowo życiu. Miejmy nadzieję, że tylko chwilowo. –
Nawet jak ta przygoda nie skończy się dla ciebie śmiercią, ani kalectwem, to na
pewno za jakiś czas znowu wymyślisz coś, co prostuje włosy łonowe.- Kwituje
ironia i trudno jej się z nią nie zgodzić.
Stoi w kuchni, gapi się w okno przy zgaszonym świetle.
Dochodzi 18:00. Tyle, że robi to bardzo powoli. Lustruje parking przed blokiem.
Czarnej limuzyny nigdzie nie widzi, ale to przecież nie znaczy, że nie ma ich
gdzieś w pobliżu, że nie czają się ukryci w którymś cieniu. Mało to cieni o tej
porze roku i dnia. Szukała limuzyny, ale dostrzegła Toyotę. Przyjechały.
Wysiadły z samochodu i przeszły w stronę klatki. Domofon zapiszczał,
oznajmiając że ktoś użył jej kodu i na schodach rozległy się odgłosy kroków.
Podeszły do drzwi, ale nie zdążyły zapukać. Zuza otworzyła je dokładnie w
momencie kiedy, Gosia uniosła rękę z zamiarem pukania.
- Znowu coś piekłaś. To się robi niebezpieczne. – Zauważa
Gośka. Wszystkie trzy znajdują się nadal w przedpokoju. Dziewczyny zdejmują
okrycia wierzchnie, a Zuza rygluje drzwi czterema metalowymi bolcami i szarpie
dwa razy aby mieć pewność, że się nie otworzą, kiedy ktoś będzie za nie
szarpał.
- Istotnie. – Zuza nie ma zamiaru dłużej fałszować
rzeczywistości.
- Jak to jest poważne? Wiem, że bardzo. Skąd wiem? Z twojego
zachowania wyczytałam. Zwołałaś zebranie w trybie pilnym. Ja tak robię, Edyta
tak robi - czasem, ale ty się przecież zachłysnęłaś samodzielnością. Napisałaś
smsa. Nigdy wcześniej nie dostałam od ciebie smsa. Edyta pisze smsy, ja czasem
piszę smsy. I jeszcze to zafajdane ciasto. Co tym razem? Czekoladowe brownie?
- Gosiu nie krzycz na razie. Jeszcze będziesz miała okazję.
I kilka lepszych powodów. Jeszcze się dzisiaj nakrzyczysz.
- No teraz to mnie zatkało.
- Ale jakoś tak nieskutecznie. Idźcie do pokoju, a ja
przyniosę wino. – Jak na razie reagują prawidłowo. Psychiatra nie pozostawia
złudzeń, że ma poważny problem, a adwokat się nie odsłania, tylko czeka na
zeznania. No właśnie, zeznania. Może wino pomoże.
- Już jestem. – Zuza pochyla się nad stolikiem i nalewa wina
do kieliszków. Po same brzegi.
- Wymowne. – Komentuje Gośka i dodaje – Czekamy.
- Zrobiłam coś.
- O matko! Zabiłaś kogoś, tak?!
- No jasne, a ciasto upiekła na stypę. Gośka zamknij się
wreszcie i daj jej powiedzieć! – Edyta traci cierpliwość.
- A co tu gadać? Nie widzisz co się dzieje. To jakaś poważna
sprawa i pewnie ja mam poświadczyć jej niepoczytalność, a ty poinstruować ją co
ma robić.
- Zrobiłabyś to? To znaczy poza całym absurdem tego twojego
pomysłu, czy udokumentowałabyś moją niepoczytalność?
- Tak. Bo ja wierzę, że ty naprawdę bywasz niepoczytalna.
- I chyba nawet mam dziś dla ciebie dowody.
- Teraz, to ci się udało przywołać moją gęsią skórkę. Co tym
razem? – Głos Edyty jest chłodny, rzeczowy, prawniczy.
- Pamiętacie Justynę z mojej redakcji?
- Jasne. Ta zamordowana dziewczyna, znaleziona w Warszawie w
fontannie.
- Dokładnie. To ja właśnie znajduję się chyba w miejscu w
którym ona straciła życie.
Cisza, ale nie z tych, co je ktoś makiem zasiał. Cisza w tym
sensie, że nie padają żadne słowa. Padło jednak na wino i nastąpiło pośpieszne
opróżnianie kieliszków. Konsternacja. Wymiana spojrzeń i cisza wymowna. Trwa to
jakiś czas. Dłuższą chwilę.
- Gosiu dolać ci? – Milczenie, choć było wymowne, przerywa
Edyta.
- Nie. Nie mam zamiaru się upijać w tych okolicznościach.
- Jakich?
- Edi, nie przesłuchuj mnie.
- Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć. Chciałam tylko
ustalić o jakich okolicznościach mówimy.
- To dowcipne miało być, zabawne, może rozładowujące
atmosferę?
- Nie!
- To skąd pomysł, że wiem coś o tych okolicznościach! Skąd
niby. Przypominam ci, że obie tu siedziałyśmy, przy takim samym winie, kiedy wyjaśniała,
że praca, że proces tworzenia, że dowiemy się pierwsze.
- A dowiemy się?
- No kuźwa. Jesteś najlepszym dowodem, że natury nie
oszukasz. Spłodzili cię sędzia z mecenasem i wychowali jak rasową papugę, ale
wyłącz to na chwilę. Jak ze mną gadasz.
- Chyba nie potrafię. Gosiu, ja cię proszę zrób jakąś
analizę sytuacji, czy coś.
- Mogę? Bo poprzednio nie mogłam. To teraz nie wiem.
- Możesz. – Edyta z Gosią prowadzą wymowne konsultacje. Zuza
jest świadoma, że to złośliwość w czystej formie i że musi ją po prostu przeczekać.
Dziewczyny chcą ją ukarać.
- Nasza znajoma przekazuje jasną informację – jestem w
niebezpieczeństwie. Moje życie jest zagrożone. Konstrukcja zdania, użycie
wyrazu „chyba”, świadczą o niepewności i zagubieniu. Myślę, że nie do końca
zdaje sobie sprawę ze skali zagrożenia. Jest ono jednak wystarczająco realne,
żeby spanikować. Dlatego tu jesteśmy. Ściągnęła nas tu pod wpływem emocji. Nie
panowała nad nimi, dlatego napisała smsy. Nie chciała rozmawiać. Płakała, albo
bała się, że w trakcie rozmowy się rozpłacze.
- To musiało być tu, w Grodzisku. Między naszym wyjściem, a
wysłaniem smsa. Czyli w przeciągu dwóch godzin wydarzyło się coś, przez co
zaczęła panikować. Ktoś jej groził. Dowiedział się gdzie mieszka, może śledził?
Jak nam idzie? – to pytanie skierowane jest do Zuzy.
- Nieźle. A nawet całkiem dobrze. Po śmierci Justyny, Michał
zajął się porządkowaniem jej spraw i biurka. Trafił na dziwne notatki w jej
dokumentach. Nie było tego wiele. Za to były niepokojąco świeże. Ewidentnie
ostatnia rzecz, która ją zajmowała. Michał wiedział tylko tyle, że poznała na
przyjęciu jakiegoś gościa, niebezpiecznego. Chciała go rozpracować. Zlustrować
jego otoczenie. Dowiedzieć się co może. Michał się zgodził. Niestety nie
nadzorował tego jakoś gorliwie i tak naprawdę nic więcej nie wiedział. Zdawał
sobie jednak sprawę, iż istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że ma to związek z
jej śmiercią. I przyszedł z tym do mnie.
- Bydlak.
- Gosiu, jesteśmy dorośli. Nikt nikomu pistoletu przy skroni
nie trzyma, a raczej nie trzymał. Wtedy. Wtedy jeszcze nie.
- Skoro był świadomy, że te materiały mogą być nośnikiem
śmierci, to czemu sam się tym nie zajął, co? Czemu nie narażał własnej dupy?
- Bo nikt tej jego męskiej dupy nie chciał nigdzie. Bo
potrzebna była niestety dupa kobiety, żeby się ponownie wokół tej sprawy
zakręcić. Gośka ma rację wpadłam w panikę. Jednak nie dlatego, że boję się o
swoją skórę, a dlatego, że paraliżuje mnie strach o was. Wdepnęłam w coś co
może być niebezpieczne dla mojego otoczenia. A wy jesteście moim najbliższym
otoczeniem. I obawiam się, że mogłam ściągnąć na was uwagę pewnego
nieprzyjemnego człowieka.
- Do rzeczy. – Edyta zaczęła przesłuchanie. – Konkretnie.
Jakiego człowieka?
- Przedstawia się: Paweł Niemczyc, ale nie wydaje mi się
żeby było to jego prawdziwe nazwisko.
- Jak go poznałaś?
- Na przyjęciu na które oddelegowano mnie z gazety.
- Co cię z nim łączy?
- Dżentelmeńska umowa.
- Konkretniej. Czego dotyczy?
- Mam świadczyć w jego imieniu pewne usługi. Subtelnie rzecz
ujmując jest moim menagerem.
- Przestań owijać ten nawóz w bibułkę. Proszę rzeczowo i
przejrzyście. Zaczęłaś, wylałaś wiadro z zawartością szamba, to posprzątaj.
Tylko prawda nas może uspokoić. Cała prawda.
- On chce żebym wcieliła się w rolę Dominy dla pewnego
polityka, a ja się zgodziłam.
- No. Mówiłam, że ja zaświadczenie o niepoczytalności mogę
wydać. Już tylko na podstawie tego co usłyszałam. – Gośka ma minę psychiatry,
który właśnie zdiagnozował pacjenta.
- Zaraz, zaraz. Po kolei. – Edyta kontynuuje przesłuchanie.
– Po co? Po co się zgodziłaś?
- Żeby dowiedzieć się w czym się babra. Co jest powodem,
żeby zabić.
- Myślisz, że to on stoi za śmiercią twojej redakcyjnej
koleżanki?
- Tak myślę. Był ostatnim człowiekiem z którym się kontaktowała.
Zaskakująco dużo wie o naszej gazecie. O mnie, o Michale, musiał już wcześniej
robić jakiś rekonesans.
- I mimo tego, że jesteście z tego samego gniazda,
zrekrutował cię do współpracy? Nie uważasz, że to podejrzane.
- Może trochę. A może wcale nie. Może to środowisko jest mu
dobrze znane i w jego mniemaniu - pewne. Może ja i Justyna nie jesteśmy jedyne?
- Możesz to skończyć? – Gosia przerywa ich rozważania.
- Nie mogę. Mam kluczyk.
- Jaki kluczyk. – Psychiatra jest niezdrowo zainteresowana.
Zuza wstaje z podłogi i bez zastanawiania odsłania biodro.
Cisza. Tę ciszę ktoś makiem zasiał i czeka aż wzejdzie,
wykiełkuje. Coś, cokolwiek. Po długim, intensywnym wpatrywaniu się dziewczyn w
wypalone znamię, Zuza podciąga gacie i siada z powrotem na podłodze obok
swojego pustego kieliszka. Nie wytrzymuje jak to przeważnie bywa, Gośka:
- Wpadnij jutro do gabinetu. Wystawię ci wszystkie potrzebne
skierowania i zaczniemy leczenie. Edyta masz może coś do powiedzenia?
- Ta umowa? Co to? Podpisałaś coś? NDA? Jakieś oświadczenia
składałaś?
- Nie to nie tak. Nie ma żadnych dokumentów. Umowa jest jak
już wspomniałam dżentelmeńska, a jej treść znajduje się na moim biodrze. Mają z
niej wynikać obopólne korzyści.
- Czyli, że ty na tym coś skorzystasz?! – Gośka jest w
szoku. – Jak?
- Najprościej rzecz ujmując, możesz zażądać pieniędzy,
jakiejś konkretnej posady, otwarcia drzwi do kariery, nie wiem – mieszkania w
stolicy, lista jest długa.
- Czego zażądałaś? – Edyta jest wyraźnie zaintrygowana. Aż
się poprawiła w fotelu i przysunęła znacznie do stolika. Widać, że obie czekają
na tę informację w napięciu.
- Oprawionej złotem, bursztynowej broszki królowej Jadwigi
znajdującej się obecnie na Wawelu.
- O jacież pierdole. – Gosia przechodzi dzisiaj samą siebie
w byciu w szoku.
- Sprytnie. – Kwituje Edyta.
- Czemu? – Gośka jeszcze nie myśli.
- Bo w ten sposób dowie się jak głęboko sięgają wpływy Pana
Pawła.
- Taki miałam plan. Teraz już nie jestem taka przekonana.
- Czemu? – Tym razem Edyta nie rozumie.
- Bo nawet jak on mi tę broszkę da, to jak ja sprawdzę jej
autentyczność. Co pojadę do Krakowa i zapytam na Wawelu, czy im przypadkiem coś
nie zginęło. Żadna ekspertyza też nie wchodzi w grę.
- Jak ją dostaniesz – zadzwoń. Załatwię jedno widzenie i
będziemy miały jasność.
- Halo! Zaraz, zaraz… Czy ja dobrze słyszę? Edka ty jej
chcesz pozwolić to kontynuować?
- Ma klucz na biodrze. Albo otworzy te drzwi i zajrzy przez
szparę, albo zginie. Tu nie ma półśrodków.
- Nakręcasz jej paranoję. To jest nie do pomyślenia. Ty,
kobieta z zasadami, adwokat, prawnik – prawem się zajmujesz, chcesz w tym
półświatku lawirować?!
- Jasne. A co kurwa. Tylko rozwody i rozwody. I podziały
majątku. Mnie się też coś od losu należy. I proszę, los daje mi taką oto
sprawę. Biorę. Mam zaplecze, kontakty i dużo możliwości.
- Może ty masz rację? Może to nie przypadek, że tu jesteśmy?
Może po to ją znamy? Będzie wam potrzebne dużo skierowań i zaświadczeń. Mogę
też uruchomić ojca, żeby się czegoś o nim dowiedział.
- Was chyba pogrzało! Ja was tu ściągnęłam, żeby was ostrzec.
Macie się trzymać ode mnie z daleka przez jakiś czas, a nie składać
niedorzeczne propozycje współpracy. Gośka jak Gośka, ale ty? – kiwa na Edytę.
- Co Gośka jak Gośka, że co niby ja?
- Czekaj, chcę powiedzieć, że wiecie jak to działa. Zaraz po
wybraniu ofiary szuka się jej słabych punktów.
- Że niby my jesteśmy słabymi punktami? – Gośka jest dla
odmiany oburzona.
- Mogą potraktować was jako narzędzie do kontrolowania mnie.
- Wątpię.
- Ja też wątpię. Czy byliby aż tak głupi? Nie sądzę. – Gosia
jest pewna tego co mówi.
- Deklarację współpracy, składam deklarację współpracy. –
Edyta się zdecydowała i już nic jej od tej decyzji nie odwiedzie.
- I ja i ja.
- Nie.
- Co nie? A ile ty zdziałasz w pojedynkę, co nawojujesz? Bez
nas to ty nawet nie będziesz wiedziała czy ci zapłacił. – Gośka podsumowuje
sytuacje, a Zuza musi przyznać w duchu, że trafnie niestety.
- Wiecie ilu ludziom możemy nadepnąć na odcisk? Wpływowym
ludziom, którzy mają dużo do stracenia. I nie wahają się bronić swojej pozycji.
- Też mi nowiny. – Gośka się wyraźnie rozkręciła.
- Dobra wystarczy tych strachów. – Edyta jak zwykle bierze
sprawy w swoje ręce. - Nie taki Pan Paweł straszny jak się go rozłoży na
kawałki. Suzi przynieś jeszcze wina. Dziś na noc zostajemy my. Już się
wysypałaś, to nie musisz się przejmować trzymaniem języka za zębami.
- Jak zwykle masz rację. – Zuza wstała i poszła po wino. A
jej krok był tak ciężki, jak chyba nigdy wcześniej. Stąpała po podłodze i miała
wrażenie że robi w niej dziury. Powinna je chronić, a wplątała je w swoje
gówniane sprawy. Ma do siebie całą masę pretensji. Ale tam gdzieś między nimi,
na samym dnie, kiełkuje też ulga. Nie wyszły, nie poszły zadbać o swoje
bezpieczeństwo. Zostały z nią i zakasały rękawy. I chociaż wie, że to
przysporzy jej zmartwień, że gdyby była z tym sam na sam musiałaby tylko
walczyć, a tak będzie jeszcze znosić presję odpowiedzialności.
Przeczytałam całość i czuję niedosyt. Chcę więcej.
OdpowiedzUsuń