niedziela, 11 lutego 2018

Eva była bi.

Stała na hali przylotów lotniska Johna F. Kennedy'ego. John Kennedy - ciekawy człowiek. Błyskotliwa kariera. Wielka sława. I lubił kobiety. To ich łączyło. Zoe też lubiła kobiety. Czekała. Siedem miesięcy i siedemnaście dni. Szmat czasu. Szmata z czasu. Tak - zupełnie zeszmacony czas. Chociaż owocny. Dochodowy, chciałoby się rzec. Zo wypatrywała sobie oczy, żeby zlokalizować właścicielkę blond czupryny, na którą czekała. Eva mówiła na to coś, co miała w tej chwili na głowie – artystyczny nieład. Zoe orientowała się mniej więcej, czego w tym tłumie szukać. Nie widziały się siedem miesięcy i siedemnaście dni, ale oglądały niemal codziennie. Na ekranie komputera.       
- No nareszcie. Tylko moja. – Zoe rozłożyła swoje kościste, długaśne ręce na całą szerokość. Eva na ten widok miała tylko jedno skojarzenie: kiedyś musiały to być imponujące skrzydła – tylko za mocno schudły.
- Trzy miesiące. Cześć. - Eva przytuliła się - ostrożnie. 
- Cześć. Trzy miesiące. – Zoe przygląda jej się uważnie.
- Czy ja mogę cię tu pocałować. Tak publicznie.
- Możesz. Ale musisz to zrobić tak jak wtedy. Jak za pierwszym razem.
- Zapamiętałaś.
- Będzie identyczny?
- Będzie identyczny.
- Skąd wiesz?
- Wiem. Zaplanowałam go.
- Zaplanowałaś pocałunek?
- Tak.
- Były inne opcje?
- Były.
- Pokażesz mi?
- Niewykluczone.  
Chwyć ją za koszulę i pociągnij na ścianę. Musisz ją o coś oprzeć. Przytrzymaj jej ręce. Nie może cię dotykać. Nie może cię rozpraszać. Teraz najtrudniej. Złap oddech. Dużo tlenu, aż pójdzie w pięty. No i do dzieła dziewczyno. Język. Wolniutko po wargach, ale bez niepotrzebnej delikatności. Trzeba go przycisnąć. Inaczej łaskocze i drażni. Wargi. Pojedynczo. Dolną tylko pocałuj. Górną possij przez chwilę, a następnie leciutko, leciuteńko przygryź. Nie lubimy wampirów. Pamiętamy jednak o związku z łechtaczką. Zęby. Koniuszkiem języka delikatnie zahacz ich brzegi. Zwolnij. Zaczekaj na jej reakcję. Teraz opleć jej język. Przespaceruj się przez jego środek, zatrzymaj na moment na końcu i zanurkuj pod spód.  Dzisiaj będzie łatwiej. Już wie co chcesz zrobić. Jeszcze pomasuj językiem podniebienie. Zaangażuj ręce i …
- Chodźmy stąd.
- Zoe – walizka.
- Aaaa.
- Czym pojedziemy?
- Taksówką, albo metrem. To jest twoja walizka? – Zoe na widok plastikowego monstrum, w kształcie obłym nie była w stanie ukryć zniesmaczenia.
- No co? Połowa jej zawartości, to rzeczy dla ciebie.
- Biorąc pod uwagę, ten bagażnik samochodowy który przytargałaś, to idziemy po taksówkę.
- Nie przesadzaj. To, że ty w podróż zabierasz tylko majtki w kieszeń, to nie znaczy że wszyscy. Rozejrzyj się. Są większe rozmiary.
- O rozmiarach będziemy rozmawiać?
- Słyszałam, że posprzątałaś na mój przyjazd. – Eva udaje, że nie rozpoznała w tym zdaniu, zdania pytającego.
- Ta.
- Jak romantycznie.
- Nie ma nic romantycznego w wyciąganiu moich włosów z dywanu, przepędzaniu pająków, z którymi się zżyłam i wdychaniu tego całego kurzu, który się na własne życzenie w powietrzu powiesiło. Jak leżał spokojnie na półkach, to się do płuc nie pchał. Nie rozczulaj się tak, sama tego nie zrobiłam.
- Gadasz. Sprzątanie to w sumie dziwne zajęcie. Polega na przenoszeniu rzeczy z miejsca w którym są, w miejsce w którym naszym zdaniem być powinny. Niewiele w tym logiki. Generalnie powinny chyba być tam gdzie się przydają, czyli tam gdzieśmy je przynieśli.
- No paranoja. Przecież mówię.
- Czy ty wiesz, ile jest piosenek o Nowym Yorku? Ponad tysiąc. Wiedziałaś? Ty też masz swoją piosenkę o NY?
- Mam.
- Żadna nie potrafi oddać rzeczywistości. Jak tu spojrzysz w górę to możesz nie zobaczyć nieba. To robi wrażenie. Trochę straszy. Trochę intryguje. I ten wszechobecny ogrom. Nie ważne czy stoi, czy leży musi być wielkie. I zgiełk. Masz wrażenie, że tu nawet asfalt ma coś do powiedzenia. I te noce. Orientujesz się, że są tylko dlatego, że jest ciemno. Nie dlatego że jest mniej ludzi, że coś jest zamknięte, że jest ciszej. Bo nie jest. Nigdy. Sinatry „New York, New York” sprawił, że mentalnie byłam tu, zanim jeszcze przyjechałam. Ciekawe czy Liza Minnelli była wściekła, że to w jego ustach ta piosenka stała się hitem. Cover, który stał się lepszy od oryginału. Historia zna takie przypadki. A poza tym  “Y.M.C.A.” – o gejach,  “Walk on the Wild Sidle” – o transwestytach, „I’m Waiting for the Man” – dilerka, no musisz przyznać, że to nie jest najlepsza reklama miasta do którego matka ma wysłać swoje dziecko.  
- Jest jeszcze „New York state of mind” – to jest piosenka o moim NY. Billy Joel rządzi.
- Aha.
- Taksówka.
- Wsiadaj, a ja zajmę się tym, tą… walizką.
- No widzisz, zmieściła się. Długo będziemy jechać? Czy w taksówce możemy się całować?
- Lepiej nie. – Zo uśmiecha się szelmowsko i mruży oczy.
- Czemu?
- Bo seks w miejscach publicznych jest w tym mieście zakazany.
- To skoro tak, czyli, że nie, to ja się może do czegoś przyznam - mam tremę. Trochę się dokształcałam, ale to tylko suchy pedalarz, z praktyką nie miałam nic wspólnego. I czego się szczerzysz. Cieszy cię moje zakłopotanie.
- Jest urocze i podniecające. Jak ja nie mogę się doczekać…
-  Ja chyba bardziej.
- Pokaż.
- Zo, wyjmij rękę z moich majtek.
- No. Ty chyba bardziej.
- Daleko jeszcze do ciebie? Może pójdziemy piechotą?
- Z tą walizką?!
- A no tak. To ja skorzystam z okazji i zadzwonię.
- Aha. Penis pewnie jest ciekaw, czy już wylądowałaś w moich ramionach.
- Nie mów na niego penis, Alex bardzo tego nie lubi.
- Ale ma penisa.
- No nie da się ukryć.
- Czy to co usłyszałam to była tęsknota?
- Czy to co usłyszałam to była pretensja?
- Nie, skąd. Obiecaj że będziemy na niego mówić penis. Bo to takie brzydkie słowo.
- Mogę obiecać, ale na razie tylko na te trzy miesiące.
- Czemu ciągle to powtarzasz?
- Bo chcę, żebyś sobie przyswoiła tę informację. Zo, ty masz kłopoty z przyswajaniem informacji. Słyszysz je, ale ich nie rejestrujesz.
- Mam zapamiętać, że po trzech miesiącach wracasz do penisa.
- Czy w Nowym Jorku rozmawiać o seksie i genitaliach, też nie wolno?
- Czemu?
- Bo ten kierowca zachowuje się dziwnie. Gapi się, jakoś tak, za bardzo.
- Czy ty go lubisz?
- Kierowcę?
- Penis Alexa?
- No właśnie o tym mówię! Widziałaś?! Jak tylko usłyszał „penis” natychmiast zaczęły mu oczka biegać po twoim brzuchu. Dziwne. Zoe , ten kierowca ma wyraźny problem z penisem.
- Ustaliłaś to na podstawie jego oczu? Ty zawsze tyle gadałaś?
- Ćwiczę w ten sposób język.
- A. To ćwicz, ćwicz.
- Jesteśmy.
- W domu?
- Tu mieszkam jak nic innego nie ma do roboty. Tu śpię, czasem jem, częściej pije. Chodź.
- Wysoko?
- Aż wylądujemy w chmurach. A co!
- Zdejmij z twarzy ten szelmowski uśmiech. Jezu mam wrażenie, że mi krew pulsuje tylko w uszach. Nogi mi się trzęsą, a ta winda to chyba pojedzie w bok. To już? To tu? Powiedz coś! Bo ja chciałam przypomnieć, tytułem wstępu, że trochę się denerwuje.
- Zapraszam.
- Zaczekaj. – Eva bierze głęboki oddech i zatrzymuje się przed wejściem.
- Nie chcesz? – mina Zoe jest ubrana w niepokój.
- Chcę.
- No to nie będę czekać. Chcę zobaczyć twoje piersi.
Nie było żadnych wstępów- nie tym razem. 7 miesięcy i 17 dni. Ledwie wpadły do mieszkania. Ściana, łóżko, ostatecznie podłoga. Usta, język, palce i finisz.
- Przestraszyłam cię? – Zoe gani w duchu swoją bezmyślność.
- Wszystko w porządku.
- Przestraszyłam cię. Przepraszam.
- Nic się nie dzieje.
Buziak zostawiony na chudym ramieniu Zoe, powinien ją uspokoić.
- Chodź rozpakujemy moją walizkę.
- Dobrze. Na pewno wszystko gra.
- Na pewno.
- To się nie ubieraj.
- Mam przy tobie kompleksy. Jesteś taka chuda.
- No. A ty jesteś taka idealna. Masz pyszne cycki i apetyczny tyłek.
- Pyszne i apetyczny. Słowa kojarzące się z jedzeniem. Smażonym na tłuszczu. Chcesz mi powiedzieć, że jestem tłusta?!
- Nie, ale chyba jesteś głodna. Idealna i głodna.
- Może tak. Co masz do jedzenia?
- Nic. To znaczy jeszcze nic, ale zaraz zamówię, a ty tymczasem rozpakowuj tę walizkę. Miejmy to już za sobą.
- No dobrze. Mam dla ciebie pasek. Klamra to połowa mnie. Ta górna połowa, bo lepiej wygląda nago. Ty tak często pisałaś, że chciałabyś mnie mieć w okolicach swoich bioder. No to masz. Będę sobie wisiała na twoich biodrach, plecami do świata, twarzą do twojego brzucha. Butki. Mają na kostkach paski w kształcie języczków. Bo lubię twoje kostki. Wszystkie. Takie do schrupania są. To właściwie mogłam tam przyczepić odlew mojej szczęki. A – to następnym razem. Koszulki ci zrobiłam. Trochę podarte, trochę popisane, dwie mam ulubione. Tu, jak stoisz tyłem i wyglądasz jakbyś obejmowała się w pasie ale, jak ją odwrócimy, to na plecach jestem ja i tak naprawdę obejmujesz moje plecy. I druga. Ten sam skład osobowy tyle, że tym razem ja z przodu, okryta tą falbaną przypinaną, a jeśli założysz do niej krawat, to będzie tak, jakbyś mnie ubrała. Uwaga bo jak się krawat przemieści, to będzie mi wszystko widać. Zdjęcia twoje, moje, nasze to będziemy oglądać za chwilę… co masz taką minę. Patrzysz na to jakbyś rodziną z Bałtroczykiem była.
- Tu nic nie pachnie tobą. Butów na obcasie nie noszę. W koszulkach mogę spać jak ci zależy.
- Nie zależy mi. Zo…
- No to po co to?
- Bo to wszystko, to jest dowód, że wrastasz w moje życie i zapuszczasz korzenie. Rozsiadłaś się w mojej głowie. Przywiozłam te rzeczy i zostawię, choćby po to żeby stały w kącie i żebyś się o nie potykała. Może będą ci przypominać co właśnie powiedziałam. Zarzucałaś mi, że używam cię jako tapety, postawiłam w kuchni kubek z twoją twarzą, powiesiłam cię w kilku ramkach i jak wychodzę do świata, to ciebie zostawiam w czterech ścianach. A to nie prawda. I te rzeczy to jest dowód, że wszędzie cię ze sobą zabieram. W firmie jesteś moją inspiracją, na dyżurze godzinami przerabiam twoje zdjęcia, nawet w książce moja bohaterka, ma twoje nieistniejące poczucie humoru. Nie masz obowiązku tego nosić. Ale masz to mieć. Jasne. Mam jeszcze coś. Tyle, że to już jest hardkor. A propos zapachu… proszę.
- Co to? – Hardkor wyraźnie zaintrygował Zo.
- No nie chcę powiedzieć „Zapach Kobiety”, ale zapach kobiety. Jean Pierre robił co mógł. Testuj.
- Masz w firmie gościa co się nazywa Jean Pierre.
- Tak naprawdę to Maciek Miszczak, ale wołam na niego Jean Pierre, bo mi to pasuje do wizerunku firmy, a jego niemiłosiernie drażni. Wąchaj.
- O rzesz! To ty!
- Oszczędzaj! Drugi raz wyżymać się nie dam.
- Będziesz je produkować.
- Ja nie jestem na sprzedaż. I pamiętaj - na wyjątkowe okazje.
- To będę nosić. I pasek. Pasek jest w dechę.
- Ktoś puka?
- Nasza kolacja. Nakarmię cię, ale i tak obawiam się, że schudniesz.
- Czemu?
- Będziemy uprawiać dużo seksu.
Po przekopaniu walizki, po posiłku z surowej ryby, którego Zoe zamówiła stanowczo za mało, zapadły się w mięciutką kanapę z dwiema szklaneczkami złocistego trunku.
- No to mów. – Zoe uznał, że pozwoli Evie na ćwiczenia logopedyczne, to może uda jej się wykorzystać później ten wyćwiczony język.
- Co?
- Wszystko.
- To dużo. Dużo mówienia.
- Dlatego dostałaś alkohol.
- Ale podpowiedz chociaż w którym momencie zacząć, … urodziłam się w 1984 roku…
- To wiem, mam internet.
- No to gdzie mam zacząć?
- Może od chwili, która zaważyła na tym, że jesteś tu gdzie jesteś.
- W trzeciej klasie przejechałam rowerem żabę.
- Kurwa, ty serio …?!
- Tak. Poślizgnęłam się i przewróciłam na tej cholerze. Zdarłam oba kolana i połamałam wiatraczek przyczepiony do kierownicy.
- O kurwa. No to może jednak jedź tym rowerkiem troszkę dalej w czasoprzestrzeni bo…
- Czekaj. Pozbierałam się i poszłam sprawdzić co z tą obślizgłą mendą, która mnie tak urządziła. Jak ją najechałam to chyba pękła, bo jej bebechy na asfalt wypadły. Próbowałam je schować z powrotem do żabiego brzuszka, ale nie mogłam ich wcisnąć. Pozbierałam więc wszystko do koszyczka przyczepionego na rowerku i pojechałam do domu składać żabę. Po dwóch dniach, jak już zaczęło nieźle śmierdzieć z żabiego brzucha, zakopałam truchło razem z zestawem do cerowania. Zorientowałam się, że sama nie dam rady, musze się gdzieś tego nauczyć.
- W trzeciej klasie postanowiłaś być chirurgiem.
- Nie no, wtedy postanowiłam być lekarzem, chirurgiem trochę później.
- Czemu chirurgiem?
- Bo to najseksowniejszy zawód na świecie.
- A czemu neurologia?
- Bo jest najseksowniejszą specjalizacją na świecie.
- Rozumiem. Cieszy mnie, że z twoich ust coraz częściej pada słowo seks. Daj szklaneczkę uzupełnię ci. A ty mów, bo ta żaba nie wiele wyjaśniła. A książki, a firma, a zamek?!
- Jak miałam 15 lat, przekonałam dziadka, żeby wziął kredyt i żebyśmy odkupili niedziałającą rozlewnie oranżady. Udało się. Po dwóch latach zarabialiśmy i to nieźle. No i wtedy okazało się, że w tych zyskach to chce mieć udział większa część rodziny. A skoro firma na dziadka, to z założenia powinna być firmą rodzinną, takie argumenty usłyszałam z ust ciotki. I ostatecznie dziadek się z nimi zgodził. Ja jako małolat nie miałam nic do gadania. Wszystkie dziadka dzieci zostały udziałowcami – formalnie. Oczywiście, że strzeliłam focha i uniosłam się honorem. Postanowiłam nie brać z tej spółki żadnych pieniędzy. Ale potrzebowałam kasy na studia. Wtedy napisałam pierwszą książkę. Nie o nich, ale przez nich, bo mnie wkurzyli. „Ustrój miał miliony twarzy” napisałam jeszcze przed moimi osiemnastymi urodzinami, ale nauczona doświadczeniem do wydawnictwa udałam się już z własnym dowodem osobistym. Żeby być i ojcem i matką i sąsiadką nawet, własnych sukcesów i porażek. No i udało się. Więc poszłam za ciosem i napisałam druga książkę „Szepty z lasu.” Potem dostałam się na studia. Zamieszkałam w akademiku. I powstał „Suplement kobiety”. Każda zupełnie z innej bajki. To i mój wiek wywołały sporo zamieszania i okazało się, że zarobiłam dużo więcej niż zakładałam. No to postanowiłam zainwestować, żeby jak najmniej w życiu musieć. Postanowiłam stworzyć własną markę. I udało się po raz kolejny. A zamek, historia zamku jest prosta. Ciotka postawiła sobie domek piętrowy za pieniądze z oranżady. No to ja postawiłam sobie zamek. Tylko taka głupia sprawa wyszła. Zaczęli do niego turyści przyjeżdżać. Wstaje rano, a tu pod domem ludzie se fotki strzelają na fejsbuka. Jedna dziewczynka napisała pod zdjęciem, że widziała białą damę, ale nago. No to się wyprowadziłam z zamku do babci. A, że zamek ładny, stylowy i miał wzięcie, to urządziłam w nim hotel. Turyści zmusili mnie do kolejnych inwestycji. Tak się to kręci.  
- A ten sławny, metalowy, koncert we wsi na urodziny chłopaka - dla zabawy?
- Dla zabawy. A najzabawniejsze było to, że w dniu tych urodzin był już byłym chłopakiem.
- No nie żartuj.
- Ale pięknie odegraliśmy swoje role. Wiesz wylazła ze mnie ciemna strona mocy.
Eva bardzo powoli odstawiła szklankę, a Zoe od razu się zorientowała, że coś się święci. Ucieszyło ją to, bo chociaż trzymała fason, ogromnie się bała. Bała się, że po tym wstępie, który zafundowała Evie, za szybko i za mocno, ta ucieknie. Bała się, że coś zepsuła. Coś, co dopiero stawało się czymś.   
- Kiedy leżałam w swoim łóżku i wyobrażałam sobie tę scenę, wszystko było takie zgrabne. Teraz czuję się jakbym biegła za uciekającym autobusem, w szpilkach, przez Puszcze Piską.
- Przez, że co?
- Taki duży las Zo. Przez las.
- Aha.
- Wstań. Albo nie - usiądź. Nie – może się połóż.
- Masz jakiś plan? – Zoe, wyraźnie ubawiona, postanowiła to skomentować.
- Tak mam. To znaczy miałam. Kiedyś. Kiedyś tam. Był plan ale chyba się zgubił.  
Czas się wykazać inicjatywą i udowodnić, że naprawdę się nie przestraszyłaś. Może na początek ją pocałuj. Nie. Nie całuj jej. Już ją całowałaś. Tylko całowanie ci w głowie. Nuda. To nie pierwsza randka. Albo całuj, ale nie w usta. Język też na razie zostaw w spokoju. Miałaś tu coś udowadniać. Pozostaje pytanie: komu? Ale niezależnie od odpowiedzi, udowadniać przecież możesz. Droga wolna. Oj wolna i mozolna. Zo straci cierpliwość i … nie wiadomo co. A Eva, chyba pierwszy raz w życiu, nie miała pojęcia co zrobić z rękami.  
- Zaśpiewaj mi coś.
- Co?
- Śpiewaj.
- „Remember those walls I built…”
- Uwielbiam to.
- Ja też.
- Ciiii.
- Przepraszam.
- Śpiewaj.
- A moje usta ci nie będą potrzebne?
- Na razie nie.
Kurczę to jest jednak co innego, niż zwerbować faceta do kibla. Lesbijki mają trudniej. Nie jesteś w łóżku z czymś, czego nie musisz rozumieć, ale z tym co rozumieć powinnaś. Z samą sobą właściwie. Dlatego tyle kobiet się z facetami umawia. Bo to jest prostsze. I zawsze wszystko można zwalić na różnice w poziomach testosteronu. Nie, nie chyba nie tędy droga. Nadal myślisz jak hetera. Myśl jak homo. No i od razu mądrzej to brzmi. Potrzebna mi jakaś mantra. Może tak: „obie jesteśmy doskonałe w swoich oczach. I to wystarczy.” Ammmm…. Ja pierdziele. Przerobiłaś teorie spisku wszechświata, względem kobiecej duszy i dotarłaś tylko do jej pępka. Ona ci zdąży odśpiewać złotą kolekcję Jaska Cygana, zanim dotrzesz do celu. Nie. Nie myśl teraz w żadnym wypadku o Jacku Cyganie. W ogóle najlepiej by było, żebyś postarała się nie myśleć tylko działać. Złap ją za biodra. To już będzie coś. Najseksowniejsze kości miednicy jakie miałaś w rękach. Wzgórek łonowy. Tu możesz całować. Tu trzeba całować. Dłuuugo. Zostaw tu palec. W okolicach napletka łechtaczki. Może być ten niepokorny. Ale język zabierz niżej, niżej, jeszcze niżej i tu będzie ci potrzebny drugi palec. Chyba się spodobało.
Po przerobieniu, pierwszych niezdarnych gestów, Eva uspokoiła się na tyle, żeby odważyć się na eksperymenty. Metodyczne przeszukiwanie ciała Zoe w poszukiwaniu miejsc ważnych. I tego co ją uruchamia.  Przerwało im zmęczenie. Przeturlały się na koniec łóżka i spadły prosto pod oszkloną ścianę. Przykleiły swoje spocone biodra do szyby i oddychały. Po prostu.
- Ev, to ty wymyśliłaś tę wariację z waginą?
- Trochę tak. Część.
- Jaśniej.
- Nie jest to mój autorski pomysł.
- Jaśniej.
- Miałam na studiach kolegę. Ginekologa. Szukaliśmy razem punktu G. Celu ostatecznie nie osiągnęliśmy, ale trochę się poedukowaliśmy nawzajem. Adam też stosuje tę sztuczkę do dziś. Z powodzeniem. Spróbujemy wstać?
- Po co?
- Poczołgamy się pod prysznic.
- No dobrze.
- Czekaj- wezmę wazelinę. Może się przyda.
Zaczynało już świtać, kiedy ponownie znalazły się w okolicach łóżka. Eva miała ogromny dylemat: poddać się opadającym powiekom i zasnąć, czy poszukać jeszcze przed snem jedzenia. Zakładając, że na to drugie zmarnuje więcej energii, niż jest wstanie wygenerować ze znalezionych resztek, wczołgała się na łóżko i zasnęła natychmiast.
Obudził ją głód. Postanowiła wstać i się z nim zmierzyć. Ale w kuchni Zoe to było nie lada wyzwanie. 
- Witam. Śniadanko robię. Kawka już pachnie. Wstawaj. Chodź tu. Napijemy się.
- Nie. Nie rób mi śniadania. Zrób mi dobrze.
- Dobrze…., ale później. Najpierw śniadanie. Od dwóch dni praktycznie nie wychodzimy z sypialni.
- Przeszkadza ci to.
- Generalnie – nie. Jednakże jest już niedziela. Ja jutro idę do pracy. Praca. Pamiętasz jeszcze takie słowo, co przeważnie oznacza jedzenie. Program medyczny- coś ci to mówi? Po to tu jestem. Również.
- Czy mogę się obrazić?
- Możesz.
- A przyjdziesz mnie przepraszać?
- Nie.
- No to chyba wstanę.
- Good decyzja.
- Może przejdziemy się gdzieś? Nie ukrywam, że chętnie sobie przypomnę to uczucie kiedy nogi są razem.
- Jedyne miejsce, gdzie mam ochotę z tobą chodzić to łóżko.
- Muszę przyznać, że nie spotkałam jeszcze tak wymagającego zawodnika. Jednak odpuść mi troszkę, bo to mój debiut.
- Debiut. Przysłałabym do ciebie na praktyki każdą lesbijkę z którą byłam.
- A widzisz. Tego wszystkiego, co ci się tak spodobało, uczyłam się od mężczyzn i na mężczyznach. Więc może zaczniesz im okazywać od dziś jakieś cieplejsze uczucia.
- Nie. Penis dzwonił?
- Nie. Zabroniłam mu się dobijać przez weekend. 7 miesięcy i 17 dni. Śniadanie - tak się mówi w Polsce i to naprawdę ma tam związek z jedzeniem. Żeby tak w czyjejś kuchni nie było nic, to jeszcze nie widziałam. Imponujące. Naprawdę robi wrażenie.  Ja wiem, że my mamy pokomunistyczny nawyk chomikowania, ale ludzie na całym świeci mają w kuchni coś do jedzenia. A ty nie. Jest to oryginalne bardzo, przyznaję, ale przez te trzy miesiące będziemy robić zakupy. Zresztą, widziałam butelkę po mleku w szafce, to znaczy, że czasem coś jadasz w domu.
- Malibu.
- A no właśnie, masz trzydzieści rodzajów alkoholu i ani jednej bułki. Wiesz co ta sytuacja robi z twoją wątrobą? Ja jestem jednak czarodziejką i zrobiłam z tej mąki, którą u ciebie znalazłam – naleśniki. Chociaż bardziej podpłomyki. Przaśne. Nawet grama soli nie znalazłam.
- Sól wypiłam.
- Po co?
- Nie po co, tylko z kim?
- Z kim?
- Z Mery. Krwawą mery.
- Aha, to i sok pomidorowy czasem gości na twoim stole. I jeszcze taka ciekawa sprawa. Nie gotujesz, prawie nie jesz, ale posiadasz mąkę. I to nawet nieprzeterminowaną - sprawdziłam. Bez robaków – przesiałam.
- Ta pani od sprzątania przyniosła.
- Po co?
- Sypała gdzieś po szafkach, zastawiała pułapkę, bo wydawało jej się, że mieszkam z myszą. Taki mi się trafił Sherlock Holmes.
- Jeśli nawet tu bidulka zabłądziła, to przecież zdechła z głodu. Nie istotne. Na myszy, czy nie na myszy i tak zjem, bo mi niedobrze z głodu. I mogę zemdleć zanim dowiozą zamówioną osobiście przeze mnie, pizzę ze wszystkim.
- Przecież chciałaś iść gdzieś.
- Nadal chcę, ale najpierw musze trochę zregenerować siły. I zajrzeć do skrzynki.
- Wiadomości od penisa?
- Ze szpitala. Nie możesz na niego mówić Alex. Tym penisem traktujesz go tak przedmiotowo.
- Nie. I nie wypominaj mi. Zgodziłaś się.
- Zo.
- No co? Znam zasady. Znam, nie znaczy, że będę udawać, że to mi pasuje. Ty wybrałaś tę opcję.
- Też miałaś wybór.
-  Ochłap albo nic. To nie był wybór.
- Nasza umowa to nie jest nic nieodwracalnego, jeśli to jest za trudne ….
- Nie jest za trudne. To moje ryzyko. I nie gadaj do mnie tak: ”nic nieodwracalnego, świat jest piękny, daje tyle możliwości…” sranie w banie i koniec tematu.
- No i bardzo dobrze, bo muszę pobawić się łechtaczką.
- Moją?
- Nie. Pacjentki.
- A to nie jest przypadkiem ginekologia?
- Też, ale to ciekawe więc się wkręciłam. Będę sprawdzać czy kamasutra nie kłamie. Poszukam tych nerwów co łączą łechtaczkę z górną wargą.
- Aha. Ale jak to moją nie?
- O. Obudziło się kocie moje i zaczyna kojarzyć. Twoją też się będziemy bawić, bez obawy, ale wyhamuj trochę, bo będą nam potrzebne niedługo przeszczepy narządów płciowych. Wyobrażasz sobie dostać łechtaczkę od 86 letniej Betty Greys?
- Eva, miałam kiedyś sąsiadkę Betty. Nie będę jadła śniadania i tego seksu też już nie chcę. Idę pod prysznic.
- Ok.
- Zauważyłaś, że cię nie zaprosiłam.
- Zauważyłam.
Eva oddycha głęboko, ale nie doświadcza przy tym ulgi, której oczekiwała. Po ilu to orgazmach można umrzeć? Ja się zaczynam obawiać o swoje życie. I martwić o Zoe. Obawiam się, że jednak nie do końca zrozumiała ryzyko. Może powinnam jeszcze raz z nią pogadać. -Nie rozpędzaj się Ev.- karci ją ten przemądrzały głos w głowie. - Jedz podpłomyki, czekaj na pizzę i nie myśl za innych.
- Co tu tak… intensywnie zalatuje?
- Chodź podzielę się z tobą.
- Nie mam ochoty.
- Zo, coś jeść musisz. Naprawdę. Lekarz ci to mówi. A ty mi powiedz co robimy z tym pięknie rozpoczętym dniem?
- Wczoraj skończyła się whisky, to może chodźmy na te zakupy.

Doktorek był po prostu jednym z milionów mężczyzn na świecie. Rasy białej. W wyglądzie jego najseksowniejsze były… bo ja wiem, może buty. Lekarskie pepegi oddziałowe. I może odrobinę, ale tak naprawdę tylko troszkę: paznokcie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wydały się Evie seksowne, przez podobieństwo do Alexowych paznokci. A Alex według Evy, był właścicielem najseksowniejszych dłoni męskich na świecie. Tak. Istotne od jakiegoś czasu było do przymiotnika seksowny dodawać płeć. Ale miało być o doktorku. Bo stał właśnie przy recepcji, drapiąc się po piętach czubkami tych swoich pepegów i wyglądał dokładnie tak jak go Eva zapamiętała. Nieciekawie. Podeszła do niego i z roztargnienia przywitała się po polsku. Sposób w jaki odwrócił w jej stronę głowę, wyraz jego oczu i te pierwsze piszczące dźwięki, które po prostu wypadły z jego ust i potoczyły się bezładnie po recepcji, zdradziły jej, że doktorek dobrze ją sobie zapamiętał.
- O, to pani. Już?
- Od ósmej mam zacząć.
- Tak. Tylko u nas te korki i tak rzadko się zdarza, że ktoś pierwszego dnia dotrze na czas. Zazwyczaj mija kilka dni zanim się oswoi z miastem i jego zwyczajami.
- Wyszłam wcześniej nie…
- …lubi się pani spóźniać.
- Właśnie. Poza tym znam już trochę zwyczaje miasta, nie jestem po raz pierwszy.
- Tak, pamiętam.
I Eva, mogłaby przysiądź, że zamruczał pod nosem: trudno tę wizytę zapomnieć. Ale nie będzie przysięgać, bo to by wyglądało tak, jakby miała nie wiadomo jakie mniemanie o sobie. A nie miała. Była świadoma swoich wad, tyle, że starała się nie wywlekać ich na światło dzienne - za często. Jej najfajniejszą cechą, była zdolność skupienia całej swojej uwagi na drugiej osobie. Tak intensywna, że aż uzależniająca. I nie chodzi tu o całość posiadanego czasu, a jakość zawartą w kilku chwilach. Powitaniu, rozmowie telefonicznej, przy kawie i oczywiście w łóżku. Eva w sypialni i wszystkich innych miejscach nadających się do seksu, nigdy nie była egoistką. Miało to swoje gorsze strony oczywiście. Zwłaszcza jak się trafiło na nieodpowiednią osobę. I Eva kilka razy trafiła. Dlatego teraz staranniej filtrowała swoje otoczenie.
- Przebiorę się i możesz mnie zaprowadzić do tego mojego stada.
- Tak oczywiście, zaczekam na oddziale. Trafisz?
- Trafię.
Dzień ze studentami minął szybko. Wybiła osiemnasta i Eva zmierzała w kierunku wyjścia. Nagle, tuż przed jej twarzą stanął Doktorek. Zatrzymało ją to w miejscu na chwilę. Zachwiała się i oparła plecami o ścianę.
- Matko. Zwolnij.
- Chciałem cię jeszcze przed wyjściem złapać. Możesz jutro asystować do mojej operacji?
- Jeśli trzeba…
- Nie trzeba. Pytam czy możesz?
- Mogę, oczywiście że mogę, tylko będę musiała czymś zająć moje stadko. Mieliśmy jutro..
- Jak nie to znajdę kogoś innego.
- Ja nie powiedziałam, że nie.
- No to pomyśl do jutra. Zrobisz co zechcesz – jak zwykle zresztą.
- Słucham? Czy my nadal rozmawiamy o pracy?
- Mogę cię zaprosić na kolację.
- Nie, nie możesz. I doskonale o tym pamiętasz. A gdybyś nawet zapomniał, to nadal nie możesz. Sytuacja się diametralnie zmieniła. Konsekwencje tego są takie, że już nie będzie żadnych sytuacji między nami. Także, tak to wygląda. Nie możesz, pójść do przodu, to masz jeszcze prawą i lewą stronę. Czasem krok w tył, jest najlepszym sposobem żeby wziąć duży rozpęd. „Świat zapierdala na przód i nie ma w nim miejsca na zabawę w żołnierzyki”. 
- Co takiego?
- E=mc2. Wam powinni polskie filmy, w ramach edukacji, w szkole puszczać.  Chcę powiedzieć, żebyś przeszłość zostawił tam gdzie już jest. Nie będzie z nią kontaktów, bo minęła, przeminęła, nie ma powrotu. Cześć. - Trochę ją to zaskoczyło: Matko ale mnie poniosło. Skąd to się wzięło. Może to wszechświat zesłał mi te słowa dla Doktorka. Oby, bo jak zacznę tak bredzić, to strach będzie z domu wyjść.
Rozejrzała się. Na samym środku holu stała Zoe. Piękna. Dostojna. Z tym swoim zniewalającym uśmiechem. Z czarą czupryną, jak zwykle niczym nie okiełznaną. Lekko rozkołysana, nuciła sobie pod nosem i patrzyła Evie prościuteńko w źrenice. W całej jej osobie można było dostrzec czujność. Czujność i skupienie.
- Cześć.
- Dałaś Doktorkowi kosza?
- Tak.
-  Good girl.
- Co za miłe powitanie.
- Bo mnie ten…- mężczyzna rozsierdził.
- To ja cię przywitam porządnie.
Stanęła naprzeciwko Zo, złapała ją za ręce i podniosła na wysokość swoich piersi. Lubiła dotykać jej dłoni. Miała szczęście, ogromne szczęście, bo to były najseksowniejsze kobiece dłonie na świecie.  Przytuliła policzek do jej policzka, przesunęła głowę, tak aby zajrzeć Zoe w czy. Dotknęła jej czoła, nosa i zatrzymała się na drugim policzku. Spojrzała ponownie w jej oczy i przyssała się do ust. Na długie, długie minuty.
- A to taka sytuacja. – Komentarz jednej z pielęgniarek dotarł do ich uszu i zorientowały się, że w holu nie oddycha nikt oprócz nich.
- Zo…
- Tak?
- Uczesz się. Niedługo będziesz nosić dredy.
- Pomyślę o tym.
- Drepcze powoli taki ciepły wieczór, przejdziemy się z nim.  
- No dobra. Cho.
- Powinnaś chodzić na obcasach. Więcej romantyzmu by ci się w buty mieściło.
W odpowiedzi Zo tylko złapała ją za tyłek. A Eva znalazła w tym geście upragniony romantyzm.
- Tylko czy to bezpieczne? Bo ja tyle morderstw w tym Nowym Jorku widziałam. Cięgle to pokazują w telewizorze. Ten Mac Taylor, szef CSI, to ma w tym mieście strasznie dużo roboty. Zoe, to było śmieszne. Zabawna byłam. Przed chwilą. A dobra tam. W tym mieście buczy jak w ulu.
- Ha, ha, ha - no.
- Zo, nie odpowiednia reakcja, to już zabawne nie było.
- Czemu to ty decydujesz co jest zabawne?
- Bo to ja wiem co mówię. I chcę powiedzieć, że ja bym tu chyba życia całego nie wytrzymała. Ten ciągły zgiełk, nieustający hałas, no i bywa naprawdę zimno. Gdybym miała zamieszkać w USA to na pewno w miejscu, gdzie jest zawsze ciepło. I gdzie porządku pilnuje Horatio Caine.
- Powiedz to jeszcze raz.
- Co?
- No ten…
- Horatio Caine.
- Tak ci się smacznie usta poruszają. Jeszcze raz.
Ale już nie powtórzyła. Zatrzymały się. Zo odwróciła się w stronę Evy.  Ta stała obok, tak niemożliwie skupiona, jakby liczyła cząstki materii we wszechświecie. Zoe już otwierała usta, żeby o to zapytać, ale natychmiast wylądowała na nich ręka Ev. Stały na najruchliwszej ulicy świata i najgłośniejszej. Co mogło zmienić te kilka dźwięków. A jednak. Zo nie odważyła się ich wypowiedzieć. Patrzyła tylko na rozszerzające się źrenice swojej dziewczyny – przez chwilkę. Bardzo krótką. Bo sekundę później została przez Evę przestawiona - dosłownie i znalazła się za jej plecami. Kiedy ponownie się odwróciła, Eva stała przed nią z nożem w brzuchu.
- Holy shit!
- Zostaw to. Nie wyciągaj. Pomóż mi usiąść i zadzwoń po karetkę. Spokojnie.
- Co spokojnie! Ty może nie masz pełnego obrazu sytuacji, ale ty siedzisz na ulicy z nożem w brzuchu!
- Spokojnie. Nic mi nie będzie. Rana nie jest głęboka. To był króciutki nożyk. Nawet nie drasnął kości biodrowej. Przyjedzie pogotowie. Zawiozą mnie do szpitala. Zaszyją dziurę i wrócimy do domu. Taksówką. Mieszkania.
- Co?
- Do mieszkania. Nie mówisz na to miejsce dom. Zo, rozgoń trochę tych ludzi. Potrzebuje powietrza.
- Zjeżdżać stąd! Ale już! Głuchy jesteś?! Zjeżdżaj! Co ty robisz?! Nie nagrywaj jej! Eeeee…. a ty gdzie?
- Jestem lekarzem.
- A. To ty możesz. A reszta – won. Won mówię!
- Spokojnie nic pani nie będzie. – Facet podający się za lekarza klęka obok Evy i przygląda się miejscu w którym tkwi nóż.
- Wiem.
- Rana nie jest głęboka.
- Wiem.
- Zaraz przyjedzie pogotowie.
- Wiem.
- Spokojnie… - Bohater z ulicy nie przestaje zawodzić.
- Wie! – Zo, wyszła z nerw. – Przecież ci powtarza, że wie! Też jest lekarzem! I to na pewno lepszym od ciebie! Ty jej w ogóle słuchałeś?! Ty tępy ignorancie! Jezu Ev, jak ty możesz z nimi sypiać?! Przecież on chodzi z połową mózgu.
- Do tego mózgi nie są im potrzebne. Czasem nawet im mniej, tym lepiej. Podobno, to z mózgów im się biorą wszystkie problemy z erekcją.
- Ja nie mam problemów z erekcją. Wybierz mnie… No co? My tu, w stanach jesteśmy nauczeni się promować i ja mam zamiar polobbować troszkę za własna osobą.
- Ha, ha, ha… jesteś niemożliwa. I uwielbiam to. Ha, ha, ha…
- Proszę się uspokoić. Utrata krwi… - Pan lekarz postanowił się wtrącić.
- Wie!!!
- Zaraz przyjedzie karet… - próbował pan lekarz jeszcze raz.
- No co ty Zo! Nie bij pana!
Ponieważ daleko od szpitala odejść nie zdążyły, karetka uratowała lekarzowi skórę, swym rychłym przyjazdem.  
- Pani doktor! – pielęgniarka grała przed nią scenę z serialu o chirurgach. Postanowiła zagrać i ona.
- Wracam tutaj, jak bumerang.
- Pan doktor – Doktorek- Już tu idzie. Bardzo się zdenerwował. – pielęgniarka usiłowała lobbować za Doktorkiem, a Zo od razu to wyczuła.
- O jejku! Zdenerwował się! No tak nam przykro!
- Zoe – hamuj.
- O. Już jest. – pielęgniarka porozumiewawczo uniosła brwi, ze wzrokiem skierowanym w Evę.
- No pokaż to. – Doktorek natomiast, próbował nie patrzeć w jej oczy. – Musimy tam zajrzeć.
- No ja ci pozaglądam ty…. – Zo wyraźnie nie pasowała ta sytuacja.
- Może źle się wyraziłem, chodziło mi oczywiście o prześwietlenie.
- Już ja wiem o co ci chodziło ty… mężczyzno. – Tak. Zo uważała to za obelgę. Używała tego wyrazu w znaczeniu – samiec bez wyobraźni. Ale byli też mężczyźni, których traktowała jak homo. Homo sapiens, ma się rozumieć.
- Czy to ty ją będziesz zszywał?
- Myślę, że tak.
- To trzymaj rączki na kołderce.
Evę, pomimo noża w brzuchu, wyraźnie bawiła ta scena.
- Takiej zazdrosnej to cię jeszcze nie widziałam.
- Bo ta sytuacja, jest jakaś taka… no nie do przyjęcia po prostu. A ty co oaza spokoju z nożem w brzuchu.
- Co to za nożyk, popierdułka?
- Co takiego?
- Ja wam następnym razem przywiozę złotą kolekcję polskiego kina. To wy mnie może zaczniecie pojmować. Nożyk taki malutki jest – tyci, tyci.
- A miałaś kiedyś większy w brzuchu?
- Miałam.
Tym stwierdzeniem już całkiem zbiła Zoe z tropu.  
- Zabieram ją. Wyjaśnicie to sobie… kiedy tam chcecie. Albo wcale. To w ogóle nie jest moja sprawa. – Doktorek nie chce tracić czasu.
- Ale jak to: miałam. – Zoe zostaje po środku izby przyjęć i chyba jest w lekkim szoku.
 Kiedy Evę, już pozszywaną odwieźli na salę, chciała tylko spać dalej. Tylko tyle. Jednak po kilku sekundach usłyszała:
- Ale jak to: miałam.
- Zoe, widzimy się trzeci raz. Przebywałyśmy ze sobą do tej pory, łącznie 12 dni. Czego się spodziewałaś. Że jestem białą czystą kartką. Że napiszesz sobie nowy rozdział.
- Schowaj ten mentorski ton dla swoich studentów. Gadaj. Skąd te noże w twoim życiu i ile „łącznie” ich było.
Eva absolutnie nie miała zamiaru o tym mówić. Nie teraz, nie tutaj i bez scenariusza. Trzeba się absolutnie spokojnie zastanowić, jak powiedzieć i jak dużo. Takie niekontrolowane opowiadania mają swoje konsekwencje. Przeważnie złe. Przeważnie nieodwracalne. Już miała rzucić w stronę Zo jakimś przysłowiem z kalendarza dla rolników typu: uważaj co gadasz, bo jak komuś nie przypasuje to cię w dupę kopnie, ale z wybawieniem przyszli panowie policjanci.
- Dobry wieczór. Możemy przeszkodzić. Mamy kilka pytań. Może pani rozmawiać.
- Mogę. Znacie Maca Taylora? Czemu nie przyszedł osobiście pozbierać dowodów? Jestem zawiedziona. - Eva uznała to za świetny żart.
Zo bezradnie rozłożyła ręce:
- Na mnie nie patrzcie, ja nadal nie wiem nic o nożach. Nie pomogę, no nie pomogę.
W tej sytuacji panowie spojrzeli po sobie - wyraźnie zakłopotani. Przysługa za przysługę pomyślała Eva i postanowiła tym razem to ona wybawić ich z opresji.
- Dobra panowie pożartowałyśmy…
- Mów za siebie. – Zo dawała wyraźne znaki, że łatwo zbyć się nie da.
- Pożartowałam. Pytajcie.
- Zapamiętała pani coś szczególnego?
- Tak. To była blondynka. Krótko obcięte włosy. Niebieskie oczy. 175 cm. Granatowe dżinsy i czarna koszulka. Szczupła. Chuda. Jak ona. – ruchem głowy wskazała Zo.
- Coś jeszcze? – w głosie policjanta wyraźnie brzmiał sarkazm.
- Miała ze sobą plecak. Ciemny, szelki wyraźnie odbijały się na koszulce.
- Jest pani pewna? Wszystko działo się tak szybko.
- Nic się nie działo szybko. Gdyby nie fakt, że trzeba było przestawić Zo, to zdążyłabym się odsunąć. Nie próbowałam, bo pozycja twarzą w twarz była bezpieczniejsza. Nóż w jamie brzusznej jest statystycznie mniej groźny niż nóż wbity w plecy. Poza tym w takiej konfiguracji jest jeszcze możliwość, przed przyjęciem ciosu, wciągnąć powietrze i napiąć mięśnie. Notuje pan? Mam coś powtórzyć?
Panowie zbaranieli. I skłonni byli myśleć, że Eva dalej żartuje. Zo zbaraniała jeszcze bardziej, od tamtych baranów, a nie było to dla niej łatwe zadanie, bo było ich dwóch i wyraźnie byli mężczyznami. Nie miała zamiaru ułatwiać im sprawy:
- Na mnie nie patrzcie, ja jem dżem. Ona mi kiedyś kazała więcej jeść. Kiedyś, zanim zaczęła nosić noże w brzuchu. Chyba jej posłucham, lubi niebezpieczną biżuterię.
Pan policjant przysiadł na brzegu łóżka i zaczął przemawiać tak, jak to robi psychiatra, na widok ciężkiego przypadku:
- Chce mi pani powiedzieć, że świadomie stanęła twarzą do napastniczki, żeby nóż wbił się w brzuch a nie w plecy. Żeby mieć kontrolę nad sytuacją i napinać mięśnie? Przemyślała to pani? Ja wiem, że to trudne…
Lewą ręką chwyciła jego notes, prawą nóż, którym jeszcze przed chwilą Zo wydłubywała dżem ze szpitalnych plastikowych kubeczków i powiesiła ten zestaw na suficie.
- Trudno, to było czytać te pańskie bazgroły do góry nogami. Tamten nóż leciał jak pijany ze stołka. To była kompletna amatorka. Gdybym miała sekundę, dwie sekundy więcej to bym go złapała. Zapytam jeszcze raz: mam coś powtórzyć?
Pan policjant spojrzał w miejsce gdzie teraz znajdował się jego notes i skinął na kolegę. Kolega przyniósł swój notes i Eva powtórzyła opis napastniczki. Panowie się pożegnali. Jednak przed samymi drzwiami Eva jeszcze ich zawróciła:
- Czekajcie. Ona miała tatuaż. Zoe pokaż panom tatuaż.
- Który?
- Wiemy co to jest tatuaż. – zirytował się pan policjant.  
- Nie o to chodzi, ona miała taki sam.
- Który? – zapytała Zoe z nieukrywaną już od dawna wściekłością.
- Ten z lewej ręki. To mnie jednak trochę skołowało. Bo myślałam do tej chwili, że to twoje ramie, ale teraz jestem pewna - tamta babka ma taką samą sowę jak twoja.
Policjanci wyszli, tym razem już na dobre, a Zo żądała wyjaśnień.
- Co to wszystko do cholery znaczy? I po co przybiłaś notes pana policjanta do sufitu? Ev!?
- Co znaczy twój tatuaż na ręce kobiety słabo rzucającej nożami, nie wiem. Notes jest na suficie bo mnie wkurwił.
- Notes?
- Tak notes. Zo, nie udawaj greka.
- No kochana przesadziłaś - ja. W tym życiorysie z żabą, co mi go nie tak dawno przedkładałaś, to chyba pominęłaś kilka wątków. Istotnych.
- Wszystko co powiedziałam było prawdą.
- Tak będziesz ze mną gadać. Naprawdę. Odpowiedz, bo to dla mnie ważna informacja. A i być może dla ciebie też. Może to i jest dobra metoda na niektóre okazy homo sapiens, ale ja słyszę co ty robisz. Oczywiście, nie kręcisz, tylko umiejętnie odwracasz uwagę od tematu.
- Bo muszę pomyśleć. Nigdy cię nie okłamie. Nie będę fałszywa. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek powiem ci wszystko. Pozwól mi się zastanowić. Proszę. Lepiej?
Zo wsadziła ręce do tylnych kieszeni spodni, uniosła głowę wysoko do góry, wyciągając długą zgrabną szyję… Wyglądała tak cholernie seksownie, że Eva poczuła ogień w koniuszkach palców i… czekała. Na tę odpowiedz istotną dla obu.
- Lepiej. Zaskoczona jestem. Po prostu.
- Nie śpisz? – Pan doktor, Doktorek wyłonił się zza drzwi.
- Ja nie wytrzymam. To jest za dużo męskiej logiki na jeden dzień, jak dla mnie. Czego użyłeś do skonstruowania tego pytania mężczyzno? Bo na pewno nie mózgu, nie wzroku, nie słuchu. Skoro siedzi, ma otwarte oczy i gada ze mną to raczej nie śpi. To kobiecie, żeby takie coś stwierdzić, to jedna sekunda i jeden zmysł wystarczają.
- Daruj jej. Ma ciężki dzień.
- Tak daruj. Mam ciężki dzień. Macie jeszcze ten dżem plastikowy? Nieważne. Już się zamykam. Bo z czymś przyszedłeś, prawda? Nie niosłeś tego idiotycznego pytania przez korytarze, tylko po to żeby sobie jeszcze raz na nasze gęby popatrzeć?
- Tak.
- Tak? – Ewa była zdziwiona. – Głowa mnie boli po narkozie, w normie, trochę mi niedobrze, też w normie, dziura zaszyta, kilka dni bez gimnastyki akrobatycznej i wrócę do formy. Czy się mylę?
- Generalnie się nie mylisz, ale… usunęliśmy ci jajnik. – Doktorek rzuca tę informacje, a w jego głosie słuchać przepraszający ton.
- Rozumiem.
- Ale ja nie rozumiem? Co to znaczy? Dla ciebie?
- Nic Zoe. To zupełnie nic nie znaczy.
- To czemu macie takie miny.
- Chirurdzy zawsze maja takie miny. Filmów nie oglądasz? Jak chcemy żeby ludzie pozwalali nam się kroić, to musimy wyglądać poważnie.
- Chciałem ci powiedzieć i … już sobie idę. Pani też powinna.
- O nie. Co to to nie. Nie zostawię jej tutaj samej po ataku nożowniczki.
- Powinna odpocząć.
Zo już miała kontynuować swoją batalie słowną, ale Eva ją uprzedziła:
- Czy ona może zostać? Jeśli to nie będzie duży problem? Jak ją wygonisz do domu to mi będzie dzwonić całą noc, jak zostanie to jest szansa, że się prześpię.
- Dobrze, tylko trzymaj ją w pokoju. – I wyszedł.
- Powiedział to tak, jakbym potrzebowała smyczy.
- Chomąto by ci się przydało.
- Co takiego?
- Nie ważne.
- To coś do seksu?
- Z krową. Z seksu przez kilka dni nici. Ale, przynajmniej mi się nabłonek zregeneruje.
- A ja nie chcę regenerować nabłonka. No ale chyba muszę to zrozumieć. Prawda, że muszę.
- Nie prawda. Rozbieraj się. I chodź tu do mnie pod kołderkę. Ręce mam sprawne i ruchliwe, język też nie wymaga rekonwalescencji, wargi mam trochę spierzchnięte, przynieś torebkę mam tam wazelinę.
- Jest miejsce gdzie jej nie masz? Polecisz mi swojego hurtownika?
- A chcesz, żeby ci się tkanki zaczęły regenerować?
- No przecież idę po tę torebkę.
Poranna zmiana, zupełnie nie przygotowana na ten widok, wparowała do szpitalnego pokoju Evy. Zobaczyła dwa nagie kobiece ciała tak idealnie wtulone w siebie, tak idealnie do siebie pasujące i tak zupełnie różne, jak to tylko w przyrodzie możliwe. Ta obudzona niespodziewanie jedność, natychmiast rozpadła się na dwa kawałki, a jeden kawałek to nawet spadł z łóżka na podłogę. Miał jednak to szczęście, że przed nim spadła tam kołdra i wstając można jej było użyć jak parawanu. Ale Eva parawanu nie miała. Nie wydawała się jednak tym przejęta. Przeciągnęła się niedbale i ze spokojem rzekła:
- Poproszę termometr.
Zo nie była taka opanowana. Wskoczyła z powrotem do szpitalnego łóżka i dokładnie okryła kołdrą nagie ciało Evy. Poranny obchód wycofał się bez jednego słowa.
- Idę poszukać kawy.
- Zo, nie zapomnij się ubrać.
- Teraz to i tak już bez znaczenia. Wszyscy widzieli, wszystkie moje tatuaże, nawet te, których ja sama nie jestem w stanie oglądać. Tylko w lustrze.
- Będziesz miała przechlapane.
- Czemu?
- No, naga gwiazda popu w szpitalnym łóżku, myślisz, że to przejdzie bez echa.
- Zdjęć na szczęście nie mają, a gadanie… A gadanie najwyżej zwiększy moje zyski. Czyli to będzie dobrze rozpoczęty dzień.
- O. Biznesowe podejście.
- O kurwa, jasna ku… Ja mam dzisiaj przecież próbę od 9. Zabiją mnie, rozpłaszczą jak karalucha, przeżują, odchrząkną i wyplują…- Zoe próbowała ubrać na siebie całą garderobę jednocześnie.
- I będą mieli racje. Ja bym tak zrobiła.
- Kupię im po drodze jakiś alkohol. Pa. Papapapa… będę…
- Ostrożnie! I pewnie już tego nie usłyszysz, ale: uważaj na siebie.
O jak dobrze. Jak cicho. Jak dużo miejsca się zrobiło. Jak się można fajnie wyciągnąć.
- Dzień dobry. Do ciebie. – Do pokoju wparował Doktorek i podał jej telefon. – Jak skończysz oddaj go pielęgniarce.
Eva nie zdążyła nic powiedzieć, bo od razu odwrócił się na pięcie i wyszedł. Postanowiła więc sprawdzić kto to zawraca gitarę Doktorkowi jej osobą i przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Halo?
- Witam.
- Siemasz Aleksandrze. Jak jest?
- Tak sobie, kiepsko raczej, a właściwie całkiem źle.
- Aha. Może chory jesteś?
- Może jestem. No, na pewno jestem, żaden zdrowy facet nie wysyła swojej dziewczyny na trzy miesiące, do lesbijki po uciech sto.
- Chciałam ci przypomnieć, że nie byłam twoją dziewczyną dopóki nie poznałam Zoe, więc generalnie to jej zawdzięczasz, sformalizowanie naszegoooo… tego czegoś.
- Dobra zostawmy to. Jak zdrowie?
- Dobrze.
- Czemu masz wyłączony telefon?
- Może się rozładował?
- A dlaczego się rozładował?! Może dlatego, że ktoś cię napadł na ulicy, że wylądowałaś w szpitalu, że miałaś operację i nie raczyłaś nawet słowa jednego napisać.
- Myślisz, że to dlatego? A nie przez brak prądu?
- Evka, ty mnie nie wyprowadzaj z równowagi jeszcze bardziej niż jestem wyprowadzony.
- Skąd ty to wiesz?
- Kotku cały świat o tym wie. Zo jest gwiazdą internetów! Biega po...
- …o kurwa! Po szpitalu? Nago? Ktoś to jednak nagrał.
- Po jakim szpitalu? O czym ty pieprzysz? Eva, o czym ty mówisz?  
- A ty?
- No o tym filmie co krąży w sieci! W wiadomościach byłaś. Jak leżysz na chodniku, a Zo z nieukrywanym zaangażowaniem przegania dziki tłum, z telefonami, smartfonami i japońskich turystów. Materiału tyle, że reportaże telewizje porobiły.
- Uuuu… To jej sprzedaż podskoczy.
- Jaka sprzedaż!? Czy ty wiesz że ja nawet bieliznę twoją widziałem na jednym filmie.
- Alex, jak to dobrze, że ja tę bieliznę miałam.
- Bawi cię to, a ja od wczoraj od zmysłów odchodzę. Wiesz ile ja ludziom rzeczy naobiecywałem, żeby zdobyć ten numer? No to teraz może mi powiesz co znaczyło: nago po szpitalu.
- Aaaa… Zo została na noc i tak jakoś wyszło… No wiesz.
- Wolałbym nie wiedzieć. Ale słuchaj, jak ty ranna jesteś, potrzebujesz rekonwalescencji, to ty może wracaj, co?
- Jakiej rekonwalescencji. Alex, uspokój dupę. Kilka miesięcy planowania i wrócę po trzech dniach bo mi się mleko rozlało. No proszę cię.
- Eva, ale ty wrócisz prawda?
-……
- Prawda?
- Wrócę. Cześć Alex.
- Czekaj..
- Cześć Alex.
- Włącz telefon.
Ja pierdole chwili spokoju potrzebuję. Absolutu jakiegoś. Nieistnienia.
Ugniotła szpitalną poduszkę, formując z niej zgrabny wałek, przycisnęła ją do głowy i szybko zamknęła powieki. W razie gdyby ktoś wszedł, będzie mogła udawać, że śpi. Jednak nocka spędzona z Zo, na szpitalnym posłaniu, zrobiła swoje i Eva po kilku sekundach zasnęła naprawdę.
Obudziła ją cicha rozmowa. Jak długo spała nie miała pojęcia, ale miała za to duże kłopoty z powrotem do rzeczywistości. Chwilę trwało zanim przypomniała sobie sytuację w której się znajduje.
- Witam panów. Nie przeszkadzam.
- Masz gościa z policji. – Doktorek wyjaśnił obecność obcego faceta w jej pokoju.
- Ty tu mieszkasz? Jesteś jedynym lekarzem jakiego oglądam od wczoraj.
- Rozumiem, że mierzi cię moje towarzystwo, już sobie idę.
- Tam, w tym zdaniu, troska ukryta była i wdzięczność.
- To nie usłyszałem. Zostawiam was.
- Słucham pana. Przyszedł pan, bo nie możecie się notesów doliczyć? - I oboje spojrzeli na sufit. Tak, nadal tam wisiał.
- Fajna sztuczka. Dużo pani zna takich sztuczek.
- Potrzebny mi adwokat?
- Dlaczego?
- Niech pan mi powie.
- Nie rozumiem?
- To może od początku. Słucham pana?
- Nazywam się Mac Taylor i jestem detektywem w wydziale śledczym. Dostałem pani sprawę. Chciałem zweryfikować wczorajsze zeznania.
- Bez jaj! Ha, ha, ha…. Dobre. Naprawdę dobre, ale, tam nic nie trzeba weryfikować, co najwyżej przepisać. Pana koledzy strasznie bazgrzą. Ha, ha, ha… Mac Taylor osobiście. Koledzy powtórzyli. Pewnie oklepany żart, ale nie mogłam się powstrzymać, jestem fanką. A pan jest zabawny.
- Zrobiłem wrażenie? To jeszcze raz: nazywam się John Harris i jestem detektywem w wydziale śledczym. Mówi pani, że nie ma co weryfikować, czyli że podtrzymuje pani informacje wczoraj podane.
- Podtrzymuje, bo widzę że pan przyszedł je obalać.
- Nie, absolutnie nie. Tylko zdarza się, że ludzie po takim incydencie są w szoku i różnie reagują.
- Blondynka. Krótko obcięte włosy. Niebieskie oczy. 175 cm. Granatowe dżinsy i czarna koszulka. Szczupła. Z ciemnym plecakiem.
- Coś jeszcze.
- Nie. Tak. Ktoś nas wtedy obserwował, szedł za nami, może śledził.
- Jest pani pewna.
- Jestem.
- To ta blondynka?
- Tego nie wiem.
- Czemu wczoraj pani tego nie powiedziała.
- Nie było tu pana wczoraj. Poza tym od wczoraj analizowałam. Kilka razy. Ktoś w tym tłumie przemieszczał się naszą trasą. W pewnej odległości, ale równolegle. To mogła być ta niezdara. Zawodowca bym raczej na tej ulicy nie wyczuła.
- Raczej? Zna się pani na zawodowcach? I o jakich zawodowcach mówimy?
- Tylko głośno myślę.
- Czy ja powinienem wiedzieć jeszcze o czymś?
- Nie. Do widzenia się z panem.
Pan detektyw stał przez chwilę i myślał. Czy próbować pociągnąć temat. Nie był idiotą, zorientował się, że jeśli Eva sama nie zechce mu powiedzieć, to żadne pytania z niej informacji nie wyciągną. Uznał, że zrobi lepsze wrażenie kiedy odpuści. I skierował się do drzwi.
- A co z nożem. Były odciski? – Eva zdążyła zadać pytanie zanim się za nim całkiem zamknęły.
Mógł sobie pójść udając, że nie usłyszał, mógł zasłonić się dochodzeniem, dobrem śledztwa… Wet za wet. Zawrócił.
- Odciski na nożu były, ale nie wiemy do kogo należą. Nie ma ich w naszych bazach.
- Dziękuję.
Zebrała się w sobie i poszła pod prysznic. Trzeba umyć zęby. Zoe może wrócić w każdej chwili. Była trochę rozbita. Nie wiedziała jak to zdarzenie z nożem zakwalifikować. Ani świadome działanie, ani tym bardziej przypadek. Nie zamierzała tego rozgryzać, w końcu Mac Taylor osobiście się tym zajmował.
Zo przyszła późno. Stała na korytarzu i urządzała awanturę pielęgniarkom, które nie chciały jej już wpuścić. Poskutkowało. W końcu same, wepchnęły ją Evie do pokoju, żeby odzyskać spokój i równowagę we wszechświecie.
- Nie myśl, że o tobie zapomniałam, ale musiałam ich jakoś udobruchać. Ta próba była ważna. Za tydzień mamy koncert wszechczsów. Musiałam zostać do końca. A potrafimy kończyć długo.
- Przechwalasz się.
- A wiesz, że jesteśmy bohaterkami internetów.
- Coś słyszałam.
- Mój agent dzwonił, po raz pierwszy wniebowzięty. Pierwszy raz był ze mnie dumny. Jest mi trochę wstyd.
- To zdrowo. To znaczy, że oddzielasz wizerunek od prawdziwego ja. Podoba mi się.
- Kurczę, mnie się też podoba. Mogę zacytować: wizerunek, a moje ja.
- Możesz. Bierz cytuj na zdrowie.
- Coś ty jakaś taka? Jak nie ty.
- Nie wiem. Mac Taylor u mnie był i nie wiem co o tym myśleć.
- Eva, nie powinnaś tego nikomu mówić. Przeniosą cię na psychiatrię.
- Doktorek osobiście go przyprowadził.
- A, no to chyba, że tak. No to w czym problem?
- Przypominałam sobie ten nasz wczorajszy, nieszczęsny spacer. Na wstecznym. Wiesz, tak jak się kasety wideo na podglądzie przewijało. Tylko wolniej. I jestem pewna, że wczoraj ktoś za nami szedł. Może nawet od samego szpitala.
- Ta blondyna? Eva, nie to żebym nie wierzyła w twoje zdolności, wyszkolenie, czy jak to tam nazwać, ale może to był czysty przypadek?
- Żaden przypadek. Niezdara – owszem, ale dobrze wiedziała co chce zrobić i komu. Ja jej patrzyłam w te oczy, pamiętasz. Zastanawia mnie jak długo ona za nami szła?
- Szła, albo nie szła? Skąd wiesz, że szła?
- Zo, no wiem.
- Aha, tajemnicze moce.
- Żadne tam tajemnicze moce, zabiorę cię kilka razy na spacer po Warszawskiej Pradze nocą, to po kilku takich wypadach też się będziesz orientować, kiedy ktoś za tobą idzie.
- Mam rozumieć, że ta Praga to jakieś szemrane miejsce, tak? A co ty myślisz, że w Nowym Yorku nie ma takich miejsc, gdzie te praktyki można by odbywać.
- Pewnie są, ale mentalnie bliżej mi na Pragę. I Alex dzwonił.
- Oho.
- Co oho, co oho?
- Bo to w tym upatrywałabym przyczyn twojego rozdrażnienia.
- Czego chciał?
- Widział nas w wiadomościach. Miał wonty, że nie dałam znaku życia.
- I tu się wyjątkowo z penisem zgodzę, chociaż nie lubię.
- Jutro stąd wychodzę.
- Tak powiedział Doktorek?
- Ja tak mówię.
- A zdanie lekarza?
- To jest zdanie lekarza. Zo, jestem lekarzem.
- Nie możesz leczyć sama siebie, chyba nawet prawo tego zabrania.
- Nie zabrania. Nie może zabraniać, bo byś nie mogła aspiryny kupić.
- Czemu się uparłaś?
- No bez jaj, ty mnie serio pytasz czemu ja chcę ze szpitala wyjść?
Zo poczuła się bezradna, widziała, że Evę coś podgryza, że coś jej siedzi za skórą. Jednak po tym jak obiecała jej czas, nie mogła teraz wywierać presji i wydłubywać różnych rzeczy. No właśnie, różnych - słowo klucz. Bo była pewna, że to co ją podgryza dziś, nie ma związku z tym, o czym nie chciała mówić wczoraj. Za to była pewna, że ma związek z telefonem od penisa. I bała się.
- Byłam w apartamentowcu i przyniosłam nam czyste koszulki do spania. Także wezmę prysznic i będę mogła cię przytulić.
- Zo.
Oj niedobrze. Złe dźwięki. Zoe czuła każdym nerwem tę gęstniejącą atmosferę. Teraz jej, coś zaczęło wpełzać pod skórę. Czekała.
- Zanocuj u siebie.
- Wiesz co…, to jest…, albo nie. Dobrze. Jak sobie życzysz. Tylko jeden warunek.
- Ok.
- Ok. tak porostu? W ciemno, nieważne jaki.
- Nieważne. Zo, ja cię nie wyrzucam z mojego życia, chce spędzić samotnie noc. Może się nad sobą po użalam, może będę ryczeć, może zasnę jak tylko wyjdziesz i obudzę się dopiero rano, nawet nie zauważając, że byłam sama. Nie mam planu.
- Często masz takie odczucia? Nieważne. Nie było pytania. Jest jednak warunek. Nie wyjdziesz stąd do póki po ciebie nie przyjadę. Mam jutro jakieś radio do obskoczenia rano, potem się z menagerem umówiłam, czyli możesz się mnie spodziewać tak między 14- 16.
- Dobrze.
- Dobrze? Mam w to uwierzyć?
- A czego się spodziewałaś?
- Awantury oczywiście. Przerzucania się argumentami. Stawiania na swoim. O. Takich rzeczy.
- Mam zrobić scenę? Bo umiem.
- Nie trzeba. Podoba mi się ta nasza dojrzałość. To dla mnie coś nowego. Poproszę tylko pocałunek i pójdę sobie.
Zo prosiła o pocałunek tylko w jednym przypadku – kiedy miał to być, ten konkretny pocałunek.  Dostała co chciała i poszła. Eva miała myśleć, analizować, wyciągać wnioski, ale ostatecznie postanowiła to olać. Położy się i już. Jak jej się jakaś myśl zabłąka to ją rozważy, a jak nie - to się wyśpi.
Rano przyszedł obchód, przyniósł jej wyniki badań, próbował ją obejrzeć, ale jak wiadomo lekarze są najgorszymi pacjentami – wszystko wiedzą, i to wiedzą zawsze lepiej od innych lekarzy. Starała się jednak. Była im wdzięczna za opiekę i troskę. Potraktowali ją, naprawdę wyjątkowo, nie jak pacjenta, a jak członka zespołu. A przecież stażem to ona w tym szpitalu nie grzeszyła. I naprawdę się starała być miła, ale swoje wiedziała. A ta wiedza koncentrowała się w tej chwili na tym, że dzisiaj wychodzi. 14 najwcześniej. Co tu robić. Przeszło jej przez myśl, że poprosi Doktorka o jakieś zajęcie, ale szybko wycofała się z tego pomysłu. Nagadała mu żeby skręcał, a teraz pójdzie mu się pchać przed oczy? No bez sensu. Wsunęła na stopy tekturowe szpitalne kapcie, na koszulkę, którą wczoraj przyniosła Zo naciągnęła szpitalną koszulę. Bo oczywiście troska Zo, nie obejmowała przynoszenia ludziom do szpitala rzeczy osobistych. To, że wpadła na pomysł, by przynieś te czyste koszulki, to już było coś. To że przy tym nie pomyślała o majtkach, w ogóle Evy nie zdziwiło. Szczoteczka do zębów zakupiona w automacie. Grzebień, który pielęgniarka jej nabyła w kiosku i mydło. Tym zestawem Eva próbowała wrócić do normalności. Kiedy uznała, że wygląda przyzwoicie, wybrała się na własny obchód po szpitalu. Ledwie wystawiła nogi za drzwi, wokół nastało wielkie poruszenie i nagle, jakby w jednej chwili mnóstwo ludzi zaczęło się przemieszczać. Stojąca najbliżej drzwi pielęgniarka podbiegła i wepchnęła ją z powrotem do pokoju. Sama też za nią weszła i konspiracyjnym szeptem:
- Potrzebuje pani czegoś.
- Swobody.
- Z tym może być kłopot.
- Bo?
- Pan doktor – Doktorek – stara się trzymać te hieny z daleka od pani pokoju, ale jak pani im się sama na korytarz wystawi, to ja nie wiem co z pani zostanie.
- Jakie hieny przepraszam?
- No medialne ma się rozumieć. Wszystkie. Każdej maści. Reporterów, fotoreporterów, dziennikarzy, blogerów… paparazzi nawet można powiedzieć. Czego oni nam już nie proponowali, żebyśmy udały, że nie widzimy jak tu wchodzą.
- Co? Czemu?
- Bo wszyscy chcą się jak najwięcej o was dowiedzieć.
- Nas?
- No.
- I to tak od wczoraj?
- Aha.
- To czemu nic nie wiedziałam?
- Pan doktor Doktorek bardzo się starał, żeby pani nie niepokoili. Wczoraj, to powiem pani jeszcze w miarę spokojnie było. Dziś to już istny armagedon. No tak, ale i się skumulowało przecież. Najpierw ten film z napadu, potem ten goły incydent przy obchodzie, no to co to się dziwić, że krążą jak te sępy koło nagiej sensacji.
- Mają materiały z „gołego incydentu”?!
- No, że tak powiem, czarno na białym – to nie, ale na obchodzie 16 osób było. To jak pani myśli, o czym oni, po tej wizycie, w pani pokoju, rozmawiali. No to się wieść niesie.
- Ale co ze mnie za sensacja? Pani popatrzy.
- No, dzisiaj to może rzeczywiście nie najkorzystniej pani wygląda. Proszę się nie gniewać, ale tu chyba całkiem nie o panią chodzi. Tylko o panią Jete.
- Jaśniej.
- No oni są ciekawi komu pomagała na ulicy, kim opiekuje się nago w szpitalnym łóżku. Oni zawsze byli ciekawi jej życia, a jak do tego jeszcze taka oprawa: napad, nagość, tajemnica – przepis na oglądalność - można powiedzieć.
- A ochrona? No przecież szpital ma ochronę.
- Proszę pani, przecież to tylko kilku starszych panów, co oni mogą.
- No to może policję trzeba, przecież oni utrudniają życie szpitala i moje, do jasnej cholery.
- Policja tu przecież wczoraj była, ale oni z kwiatami, czekoladkami wchodzą, że w odwiedziny, no jak im pani udowodni, że nie. Na czole „paparazzi”  wytatuowane nie mają. Te sprzęty, aparaty też na szyjach nie wieszają. No, także ja wracam do moich obowiązków, a pani niech się nie wychyla. W razie gdyby coś było trzeba to niech pani guzikiem nas wezwie.
- Ok. No to trzeba.
- Tak, czego pani potrzebuje?
- Znajdź mi coś do czytania.
- Dobrze już się robi.
15 minut później pielęgniarka pojawiła się w drzwiach taszcząc ze sobą kolorowe pisemka w ilości, jakiej przez życie całe Eva nie kupiła i pewnie do jego końca nie kupi. Zrzuciła jej tę stertę na łóżko niezwykle z siebie zadowolona:
- Przebiegłam się po wszystkich poczekalniach. Chyba nic się nie powtarza. Same najświeższe tytuły.
- Dziękuję pani bardzo. – Odrzekła Eva, uznając że raczej nie na miejscu byłoby tłumaczyć, że nie o taką lekturę jej się rozchodziło.
Pielęgniarka wyszła. A Eva zabrała się za wertowanie kolorowej prasy. W tej sytuacji nie było innej opcji. Upierać się przy swobodzie, to tak jakby podkładać nogę Doktorkowi, którego od wczoraj zaczynała lubić. I traktować jak człowieka. Przeszło jej przez myśl jeszcze, że to kolejny powód aby wyjść dzisiaj ze szpitala i skończyć z tym cyrkiem. Uświadomiła sobie też, że powinna się wykurzyć na Zo. Tu takie wariactwo, a ona jej warunki stawia, przez które wszyscy maja przesrane. Ale zaraz potem uświadomiła sobie, że Zo wczoraj była po godzinach odwiedzin, czyli mogła nie wiedzieć. Mogła. Dobrze, że Eva była taka świadoma. Pochyliła się nad gazetką. Fuck! I jeszcze jeden Fuck! A może dużo więcej. No, to jej sprzedaż musiała skoczyć. No w każdej! Dosłownie w każdej. O, moje majtki. Fajne jakieś chociaż miałam. Tu sobie obejrzę, bo tu mam w kółeczku powiększone. Nie no, ale zaraz, majtki – ok, ale po co było mój tyłek tak eksponować. Wygląda na większy. Dużo większy. W rzeczywistości nie mam takiego wielkiego. Nie. Nie będę tego czytać, ani oglądać. Mam to w dupie. A skoro tak mi ją powiększyli to cały ten szajs mi się w niej zmieści.
I poukładała gazetki w równy stosik i odłożyła na szpitalną szafkę. Ugniotła poduszkę, formując z niej zgrabny wałek, przycisnęła ją do głowy i…  i co, teraz przecież nie zasnę, dopiero wstałam. Dobra. Niech tam, pomyśle. Ale o czym? Oczywiście o czymś przyjemnym. Jaką akcję zafundować Zo, po powrocie do domu. Co by tu… Może tak… - Tak się zagalopowała w układaniu tego scenariusza, że mało brakło, a zapomniałaby, że ręce trzeba trzymać na kołderce. No i można powiedzieć uświadomiła to sobie w ostatniej chwili. Zaraz potem drzwi się otworzyły i wszedł Doktorek.
- Dzień dobry.
- Cześć. Nie było cię na obchodzie. 
- Ale słyszałem, że się do wyjścia szykujesz.
- Ja natomiast dopiero dziś usłyszałam jaki tu masz cyrk przeze mnie.
- To dlatego?
- Co dlatego?
- Chcesz wyjść.
- Też. Słuchaj, nie chciałam sprawiać kłopotów. I dziękuję. Poradzę sobie przecież w mieszkaniu. Zo zrobi zakupy, ja posiedzę przed telewizorem kilka dni. Będzie dobrze.
- Zleciłem ci jeszcze raz morfologie i ob. Usg powtórzymy, jak wyniki będą dobre to możesz iść.  
Odwrócił się do niej plecami, bez jednego zbędnego słowa i wyszedł. Eva, miała ochotę go zatrzymać. Czuła się w tej chwili jakaś zobowiązana. Zobowiązana coś mu wyjaśniać, tłumaczyć może. Jak sobie to uświadomiła, to błogosławiła chwilę kiedy zdecydowała się tego nie robić.
- U. Mało brakowało, a wdepnęłabyś w jakiś kompost. Pilnuj się dziewczyno. – musiała powiedzieć to sobie na głos. – Pilnuj się i czekaj na Zoe.
- Popatrz Zo to jest moja morfologia – wynik w normie, ob. – w normie, czyli żadne zapalenie się nie szwenda. Usg – czyściutkie, żadnych wycieków, przecieków, maleńka blizna po amputacji jajnika. Tu na zewnątrz: zgrabny szew, różowe brzegi, żadnego ropienia, żadnych przebarwień - wszystko gra. Mogę iść do domu? Uspokoiłam cię? Przecież jak by cokolwiek się zadziało to będziemy reagować. Będzie czas na wszystko. Oki?
- No dobrze przekonałaś mnie. Tylko poczekaj tu jeszcze chwilę. Coś załatwię i zaraz wracam. Czekaj.
Zo poszła poszukać Doktorka. Chciała się upewnić, czy Eva na pewno może być w domu i … podziękować. Tak. Doktorek w tej sytuacji, w jej oczach okazał się homo. Homo sapiens. Szła korytarzem rozglądając się. W pewnym momencie minęła kogoś, kto wydał jej się znajomy. Coś tam zakołatało kołatką w jej głowie i jakby zaczęło dobijać się do środka. Szare komórki próbowały przetoczyć jakąś myśl przez zwoje mózgowe. Ewidentnie coś się działo. Długo ignorowała to uczucie i błądziła po kolejnych korytarzach w poszukiwaniu celu. Kiedy uświadomiła sobie, co to za informacja próbuje utorować sobie drogę do jej mózgu, stanęła w miejscu i z miejsca się posikała. Moja Sowa. Kurwa mać. Przecież to była MOJA SOWA. Chwilę trwało zanim ruszyła z miejsca. Kolejne sekundy zanim podniosła się z podłogi, po tym jak wylądowała we własnym moczu. Uczucia które skumulowały się w jej piersiach, były jak rozgrzany ołów. Ściekający po udach, zastygający przy podłodze, przytrzymujący jej stopy.
Biegła na ratunek Evie, tak jak to robią wszyscy biegnący na ratunek – za wolno. Potykała się – oczywiście. Przewróciła – z milion razy. Obijała o ludzi, pomyliła korytarze, zgubiła drogę, a przede wszystkim panikowała. Była pewna, że już za późno, że zawiodła. Zaczęła na siebie głośno krzyczeć. Na całe gardło:
- Ale masz zatrybkę! To się zorientowałaś! Pół godziny ci trzeba, żeby skojarzyć proste fakty półgłówku! Przecież to twój tatuaż! Swojego tatuażu nie poznałaś! Może chlaj więcej, dobij tę resztkę szarych komórek co ci zostały, to przynajmniej będzie ci wszystko jedno jak ktoś skrzywdzi przez ciebie Eve! Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa……!!!!
Wpadła do sali tylko jej głowa. Ręce zatrzymały się na framudze drzwi.
- No gratuluję! Masz psychofankę! – rzekła głowa Evy i nie była martwa.
- Jezu. Ona ma więcej moich rzeczy. – razem z tym zdaniem Zo spuściła z siebie całe powietrze i cały ołów.
- No!
- Moje kolczyki, buty… Chodzisz w moich butach i nosisz taką fryzurę?! Pogrzało cię?! I czemu rzucałaś nożem?! To moja dziewczyna.
- Myślę, że właśnie dlatego. Była zazdrosna.
- Pokaż no ją. Coś ty jej zrobiła? Czemu ona tak siedzi?
- Myślę, że mogłam jej złamać żebro. Bo zaszła mnie od tyłu. No to walnęłam, przekręciłam, kopnęłam i jeszcze raz kopnęłam. Mogłam przesadzić.
- Matko ja się będę bała zajść cię od tyłu. No właśnie, a gdybym to była ja?
- Nie pomyliłabym się. Nie ma obaw. Możesz zachodzić mnie od tyłu. Ty dzisiaj pachniesz mną. To jest nie do podrobienia.
- Pokaż ją jeszcze raz. Nie podoba mi się. Co z nią zrobisz?
- Pielęgniarka zawiadomiła ochronę. No i Mac Taylor już tu jedzie.
- Jak ona cię tu znalazła? No tak, nasze gęby są we wszystkich gazetach w tym mieście. A telewizory opowiadają od wczoraj, w którym szpitalu cię szukać.
- Myślę, że i bez trąbiących mediów wiedziałaby gdzie mnie znaleźć.
Po tych słowach wbiegła ochrona. Zaziajana i spóźniona jak na szpitalną ochronę przystało. Panowie nie tylko pracowali w ochronie, ale również byli pod ochroną. Chronił ich wiek przedemerytalny. Trzech muszkieterów zabrało nożowniczkę.
- Tylko czy ona im nie ucieknie? – głośno zastanawiała się Zo. – A, najwyżej, to ją złapiesz i nakopiesz jej jeszcze raz.
Eva chwyciła twarz Zo w swoje dłonie, obróciła ją do siebie i bardzo powoli zaczęła:
- Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy nie odzywaj się w ten sposób do ludzi jej pokroju. Zafiksowanych na ciebie, żyjących w swoim obłędzie. Nieobliczalnych. To jest bardzo – widzisz moje usta – BARDZO NIEBEZPIECZNE. Zoe!
I chodź nie podniosła głosu to ten wykrzyknik tam na pewno był.
- Zrobiłam głupotę Zoe, ośmieszyłam ją - zupełnie niepotrzebnie. Trzeba to było inaczej rozegrać. Chodźmy stąd.
- Straszysz mnie.
- Trochę tak. Chce żebyś uważała na siebie. Zwłaszcza, że mieszkasz w tym przestępczym Nowym Yorku.
- Będę uważała.
- Zo, czy tylko ja mówię do ciebie Zoe? Wszyscy w szpitalu mówili na ciebie Jeta. Na początku nie mogłam się zorientować o kim oni do cholery gadają.
- Ojciec mówi do mnie Zoe.
- I to wszyscy? Tyle?
- Wystarczy. Możemy nie drążyć tego tematu?.
- Możemy. Spadajmy stąd, tym razem weźmiemy taksówkę.   
Eva weszła do mieszkania tylko tyle, ile trzeba, żeby zamknąć drzwi. Oparła się plecami o ścianę, ręce spuścił wzdłuż ciała i postawiła na ścianie prawą stopę.
- Zo, chodź tu do mnie. – Jej głos dotarł do uszu Zo drżący i obiecujący.– Chodź. Bliżej. Oprzyj dłonie o ścianę. Będę cię rozbierać. Nie całą. Dlatego masz nie odrywać dłoni od ściany. Choćby nie wiem co. Zrozumiałaś?
- Tak. – Ewa bardziej domyśliła się odpowiedzi, niż ją usłyszała, bo z otwartych ust, Zo nie wydobyła żadnego dźwięku.
Eva odkleiła się od ściany i stanęła za plecami Zo. Wcisnęła palce w przednie kieszenie jej dżinsów i przez cienki materiał, przez chwilę drażniła jej wzgórek łonowy i pachwiny. Wysunęła dłonie z kieszeni i skierowała je na plecy, a potem w dół - za pasek spodni. Następnie wolno przesuwała w stronę rozporka. Odpięła guziki, przekraczając granice. Granice spodni i granice majtek. Zsuwała je wolno, ale zdecydowanie, rozkoszując się dotykiem skóry Zo. Kiedy skończyła, wróciła na swoje miejsce przy ścianie. Przez chwilę stały twarzą w twarz. Po prostu będąc przy sobie. Ev czuła jak rozedrgane cząstki powietrza, uciekające z płuc Zoe , rozbijają się na jej policzkach. Ten oddech niósł ze sobą tyle doznań. Jego wilgoć i  ciepło oplatały szyje i przypominały jak to jest, kiedy język Zo tańczy po jej tętnicach. Zaciągnęła się powietrzem krążącym wokół szyi Zo. Poczuła te maleńkie rozbiegane atomy bombardujące płuca, pobudzające do działania. Nie będzie jej całować w żadne oczka, uszka, czy noski.
- Poproś żebym uklękła. I mów co mam ci robić. Tylko ze szczegółami.  
Kiedy przyszedł zmrok nie wiedziały. Czy w ogóle przychodził? Czy dzisiaj po prostu tu był? Od zawsze. A „zawsze” dla jednej i dla drugiej znaczyło coś innego.
- Czego się napijemy?
- Zo, ty wybierz, ty jesteś specjalistką od alkoholu. Ja będę specjalistką od… czegoś innego.
- Mam kilka pomysłów. I pytanie.
-Tak?
- Ev, skąd u ciebie ta jawna bezpruderyjność? Ostentacyjna można by powiedzieć.
- Z przekory.
- Bo?
- Bo w Polsce wszyscy mają obowiązek być pruderyjni. Jak nie brzydzą cię słowa: penis, napletek, łechtaczka, wargi sromowe, jak nie oburza cię korek analny w twojej sypialni, to jesteś dziwką.
 - Nie żebym się skarżyła, nie żeby mi to przeszkadzało. Trochę kobiet w życiu spotkałam, ale taką Ciebie – tylko jedną.
- To był komplement?
- A nie zabrzmiało jak komplement? Tak. Komplement. Ogromny.
Usiadły na dywanie, oparły się plecami o krawędź łóżka i popijały coś słodkiego i lepkiego. A z każdym łykiem tego trunku, powietrze coraz bardziej przypominało, jego konsystencje.
- Miałam pacjenta. Małego. Z glejakiem. Nienaciekający, odgraniczony od tkanek – łatwy. Jego rodzice odchodzili od zmysłów. Matka ciągle pokonywała tą drogę przez mękę, od całkowitego zwątpienia, do euforycznej nadziei. Ojciec był kłębkiem nerwów i myśliwym. Przed operacją wszystko wyglądało obiecująco, naprawdę. W trakcie - żadnych niespodzianek, komplikacji, krwawienia - czegokolwiek. Standard. Ale się nie obudził. Po dwóch tygodniach stwierdziłam śmierć mózgu. Nie wiem dlaczego tak się stało. Czasem tak jest. Nie popełnisz żadnego błędu, wszystko powinno zadziałać, a jednak boska cząstka, impuls potrzebny do przeskoczenia iskry, pokazuje ci środkowy palec. Kiedy próbowałam odłączyć go od respiratora, jego ojciec sięgną do swego buta, wyciągnął nóż i wsadził mi go pod żebra. Miałam to cholerne szczęście, że byłam w szpitalu. Boska cząstka.
- Mam rozumieć, że to jest ten: „miałam”.
- Tak. To ten większy nóż. – To, że nie największy i nie jedyny, z jakim miała wcześniej do czynienia, nie miała zamiaru dodawać. Zresztą, tamte nie były w brzuchu. To się nie liczą. Tego się będzie trzymać.
- To nie wyjaśnia, czemu wieszasz noże na suficie.
- Wszystko byś chciała wyjaśniać. Nie wszystko wyjaśnić się da. A niektórych rzeczy nie warto.
- Ev.?
- Zoe, wystarczy na dziś. Zaufaj mi, wystarczy.
- Ale będzie jakiś ciąg dalszy co?
- Myślę, że będzie. Wiem, że być musi. Jeśli się chce kogoś w swoim życiu, to naturalnym jest, że coraz więcej się o sobie dowiaduje. Wszystko się przenika, coś się z czymś wiąże, coś z czegoś wynika. Dużo rzeczy trzeba wyjaśniać. Czasem tłumaczyć. Nie opowiem ci, mojego życia, jednego popołudnia przy herbacie. Ale tak z drugiej strony, to po co ty tego chcesz słuchać? Nie wystarczy ci uciech sto, które ci zapewniam. To znaczy staram się zapewniać, czy zapewniam, to już ty byś musiała się wypowiedzieć.     
- Ja wiem, że ja tobie tego tłumaczyć nie muszę.
- Zaśpiewaj mi. Masz taką seksowną przeponę.

Kolejny poranek z Evą i nowe zapachy. Zoe nie potrzebowała już żadnego budzika. Wystarczyło, że Ewa zaczynała przygotowywać jedzenie. Jej wrażliwy nos od razu reagował i dawał sygnał do mózgu. Jaki sygnał? A to różnie. Zależało, od tego, co było danego dnia na śniadanie.
- Witaj kocie. – Ev krzątała się w tym kącie, który nazywała szumnie kuchnią.
- Czemu ty masz taki dobry humor z rana? Zawsze.
- A czemu nie? Przecież poranek, to początek. Początek – Zo, coś się zaczyna. Nie wiadomo jak się skończy, ale o poranku jeszcze wszystkie asy są w naszych rękach.
- Coś bredzisz. Ale niech tam.
- Mam dla ciebie jajko w kształcie serduszka.
- Jesteś bezbłędna.
- Chyba obłędna?
- I jedno i drugie. Słuchaj sprawa jest.
- Proszę jajko. Jaka sprawa?
- Nasza piosenka dostała nagrodę. Mmmmm… dobre. To po prostu jajko? Tylko, że bez skorupki, tak? Samo to co w środku jajka jest, tak?
- Matko Zoe, przygotowywałaś kiedyś jajka? Opowiedz mi jak to robiłaś? Gdzie były skorupki jak skończyłaś gotowanie?
- Mmmmmm…
- Aha.
- No bo jem przecież. Sama mi kazałaś.
- No to połknij! Oj, dawno tego nie słyszałam.
- A słyszałaś co powiedziałam? Nasza piosenka dostała nagrodę.
- Jaką?
- Ważną.
- Aha.
- Muszę tam iść. Muszę. Menager mnie szantażuje.
- A ma czym?
- Odejściem. To duże miasto, ale nie zostało mi już zbyt wiele nazwisk, którym mogłabym się zaoferować. Także sytuacja jest taka, że musimy iść.
- Uuuuu… nie dobrze.
- Czemu?
-  Bo użyłaś liczby mnogiej. Rauty, gale, przyjęcia nie wychodzą mi zbyt dobrze. Przeważnie to ja z nich wychodzę. W trakcie. I w kiepskich okolicznościach.
- A na ilu takich galach byłaś?
- Dwóch.
- No to może do trzech razy sztuka?
- No nie wiem czy chcę ryzykować. Na tej ostatniej, na której byłam, znalazłam Alexa w damskiej toalecie. Trzymał swój penis w ustach nieznanej mi kobiety.
- I co? I co?
- Długa historia Zo. Za długa. Już po trzecim zdaniu przestałabyś słuchać.
- Jak coś się ciekawie zapowiada, to zawsze przerywasz. Tę historię chętnie bym przyswoiła. I czemu nie kopnęłaś go w dupę?!
- No widzisz. Okazało się, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Dajmy temu spokój. Nie lubisz Alexa, dlatego nie będę ci o tym opowiadać.
- Trudno.
- Mówisz, że piosenka z polskimi korzeniami, amerykańską nagrodę dostała?! Ale nie powiemy nikomu gdzie się ulęgła? Bo nam nasz zamek zadepczą.
- Nie powiemy. Ja na pewno. Nie jestem wstanie tego wymówić. I chyba nawet nie pamiętam.
- Łamiesz mi serce Zo. Nie pamiętasz naszego zamku?!
- Zamek pamiętam, durna, nie pamiętam nazwy.
- A. No i chwalić Boga.
- Chwalić.
- No to trzeba iść. Mam pomysł.
- Oho.
- Zaprojektuję sobie sukienkę. Może i moja sprzedaż skorzysta na tym wyjeździe.
- Nie ma sprawy. Ja założę pasek, koszulkę i perfumy. A co.
- Zoe, nie musisz. Nie rób tego na siłę, będę się czuła jak uczestnik handlu obwoźnego.
- Nic nie robię na siłę. No może coś, ale to nie ma związku. Choć związku dotyczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz