piątek, 16 lutego 2018

Inwestor - odcinek drugi.

Weszli do łazienki. Chociaż to bardziej przypominało pokój kąpielowy. Iza była zakłopotana. Paweł natomiast miał na twarzy najbardziej łobuzerski uśmiech, jaki znajdował się w jego asortymencie uśmiechów zniewalających. Wyglądał jak małolat, który dostał od ojca samochód. Wybierze się na pierwszą jazdę. Nie będzie oszczędzał tej bryki. Przewiezie się na pełnym gazie. Musi wiedzieć na co ją stać. Co mu może zaoferować. Chce usłyszeć jak mruczy, wyje i czy się dławi. Uśmiech Pawła dociera do oczu i łagodnieje odrobinę. Musi wykrzesać jeszcze trochę cierpliwości. Jutro… A Iza próbuje na niego nie patrzeć. Chwyta brzegi swojej sfatygowanej sukienki, aby przeciągnąć ją do góry. Paweł jest jednak szybszy i powstrzymuje jej dłonie…
- Poczekaj, ja to zrobię. – Wolno przemieszcza sukienkę do góry, dokładnie lustrując każdy odkryty kawałek ciała. Uświadamia sobie, że od kilku dni nie widział jej piersi. Odsłania je i znowu się uśmiecha. Jej biust gra w otwarte karty. Zawstydza swoją właścicielkę. Ujawnia jej stan. Iza jest zakłopotana nie tylko tym faktem. Miał „to" wyjąć, nie wyjmuje. O co znowu chodzi? Powinna mu coś zasugerować? Nie no, bez przesady. Odwraca się do niego tyłem i maszeruje pod prysznic. Odkręca wodę, specjalnie za ciepłą, za ciepłą nawet dla niej, a lubi gorące kąpiele. W przeciwieństwie do Pawła. Jak tu do niej przyjdzie to będzie miał za swoje. Uśmiecha się, w duchu. Ucieszona tą drobną złośliwością wobec jego osoby. Sam chciał, żeby była niegrzeczna. Stoi w strumieniu wody i obserwuje Pawła kontem oka. Rozbiera się. Zsunął buty, zdjął skarpety i przesunął je bosą stopą pod ścianę. Poluzował krawat i przeciągnął przez głowę. Odpiął trzy guziki przy kołnierzyku i podniósł rękę aby to samo zrobić z mankietem, jednym a potem drugim. Prawą ręką chwycił materiał na plecach i przeciągnął przez głowę. I w jednej chwili jest już półnagi. Iza stoi pod prysznicem, ale znajduje się nad przepaścią. A to jeszcze nie koniec. Czeka ją jeszcze to najlepsze. Ten gest, który podnosi włosy na karku. Zerka na jego przegub i znajdujący się na nim zegarek. Uwielbia ten moment, tę chwilę kiedy unosi dłoń, odpina bransoletę, a potem zsuwa ją z ręki. Uwielbia go wtedy obserwować. To jak rytuał. Patrzy jak urzeczona i przygryza dolną wargę. Paweł odkłada zegarek i kieruje swoje kurewsko seksowne dłonie do rozporka swoich spodni. Iza zamyka oczy i wkłada głowę wprost pod strumień wody. Już na niego nie patrzy, ale to nie znaczy, że przestał na nią działać. Wszystkie mięśnie w dole brzucha zaciskają się jak na komendę. I ten nadal nie wyjęty korek.. Stoi tyłem do wejścia, ręce oparła o ścianę, podniosła jedną nogę zgięła w kolanie i podbiciem stopy masuje sobie łydkę, a przy okazji ociera o siebie uda i wargi sromowe. Zaczyna się wiercić. I nagle czuje, że jej woda zmienia temperaturę. Chce się obrócić, ale Paweł jej na to nie pozwala i dociska swoim ciałem do mokrej ściany. Podnosi jej ręce i przytrzymuje na wysokości głowy. Jego kolano jest między jej udami, a stopą powoli, metodycznie rozsuwa jej stopy. Jego usta znajdują się na małżowinie ucha.
- Chciałaś mnie ugotować? Niegrzeczna dziewczynka. Cieszy mnie jednak fakt, że rozgrzałaś się dla mnie. Płoniesz. A ja mam moc, by ugasić ogień.
Puszcza jej ręce i odwraca ją przodem do siebie. Szybko przesuwa dłoń po jej biodrze aż do kolana, chwyta je i przyciąga do swojego uda. Potem sięga między jej pośladki i wyjmuje jedną kulkę korka. W kabinie od szyb odbija się krzyk Izy. Zaciska usta na jego ramieniu i gryzie go mocno. Naprawdę mocno. Będzie ślad.
- Mam go wyjąć czy zostawić? – Paweł trzyma rękę na korku.
- Zostaw. – I wciska z powrotem wyciągniętą kulkę.
- Chcesz się pieprzyć?
- Tak.
- Opleć mnie nogami. – Chwyta ją za pośladki i unosi lekko pomagając jej zawisnąć na sobie w odpowiednim miejscu. Popycha biodra do przodu i jego główka jest u wejścia do pochwy. Ale nie spieszy się. Trzyma Izę w swoich rękach, przygwożdżoną do ściany i postanawia trochę podręczyć. Kara musi być. Za te wszystkie fochy. Zaczyna całować jej ramię i powoli przenosi się na szyję. Biodra Izy dobitnie dają do zrozumienia, że może sobie darować te czułości. Że nawet powinien. Jego penis jest tego samego zdania. Ale Paweł jeszcze się nie łamie pod presją. Odnajduje ustami jej usta i przygryza lekko, delikatnie dolną wargę. Potem wdziera się do środka i całuje z pasją, głęboko i brutalnie. Zatopiony w tym barbarzyńskim pocałunku, nie do końca zdaje sobie sprawę, że nie panuje już nad lędźwiami. Jego biodra poruszają się miarowo w przód i w tył, kołysząc przy tym jej miednicą. Wprawiając w drgania kulki znajdujące się w korku, to jest tak intensywne. Nie podobne do niczego innego. Te drgania, pchania i łechtaczka - przy każdym posunięciu pocierana przez jego skórę. Jakby ktoś obudził wulkan, który w niej drzemał. Skorupa popękała. Lawa sączy się teraz tymi drobnymi szczelinami, ale wewnątrz ciśnienie nadal rośnie. I następuje nieunikniona erupcja. Iza piszczy, albo raczej wyje. Zaciska nogi wokół niego ze wszystkich sił jakie jeszcze jej zostały, wbija swoje zęby w to samo ramię i niemal w to samo miejsce i pozwala mięśniom, w dole brzucha, kurczyć się i pulsować, a Pawłowi kołysać, aby i on osiągnął orgazm. Ale nie jest łatwo wytrzymać. Trudno zdefiniować czy to co w tej chwili czuje to nadal rozkosz, czy już ból. Jakby miliony drobniuteńkich kryształków wbijały się w ciało. Jakby ktoś ją oblał ciekłym azotem, a zaraz po tym potraktował gorącą woda. Unicestwienie. Na tę jej myśl Paweł nieruchomieje. „Dzięki Bogu” – kolejna myśl Izy i głęboki, bardzo głęboki wdech. Paweł przytrzymuję jej omdlałe ciało i czeka. Czeka aż zacznie uwalniać to wchłonięte właśnie powietrze i kiedy Iza zaczyna wypuszczać je z płuc jednym ruchem wyciąga korek.
- Jezusie nazareński!
- Wystarczy Paweł. Mogę cię postawić?
- Nie.
- Posadzić?
- Nie.
- Położyć?
- To prędzej.
Iza zdejmuje jedną nogę z Pawła i opiera ją delikatnie, na próbę o podłogę. Potem druga noga i okazuje się, że jednak stoi. Z tym sobie poradzi. Gorzej z uczuciem zażenowania. A jeszcze ten tam Paweł, taki arogancko zadowolony, że ma ochotę mu je.nąć. Ona tylko stoi i oddycha, a on centymetr, po centymetrze myje jej ciało. Jej skórę. Jej włosy. Odrywa od niej dłonie i szybko, ale dokładnie szoruje siebie. Iza wkłada głowę pod strumień wody i spłukuje pianę. Śliska, biała substancja spływa po jej ciele, aż do kostek i przyjemnie łaskocze skórę. Stoi ze spuszczonymi powiekami, pozwala wodzie płynąć, czeka aż ją oczyści. Miała ochotę tak stać na zawsze, ale woda przestała nagle lecieć z deszczownicy. Pomimo tego stoi nadal jak stała i nie otwiera oczu. Wokół jej szyi panoszy się powietrze, to oddech. Zastępuje pocałunki. Studzi mokrą skórę. Drażni się z nią.
- Popatrz na mnie.
- Nie.
- Grabisz sobie panienko. Nie lubię kiedy ktoś mi się sprzeciwia. Twojego sprzeciwu nie lubię podwójnie. Otwieraj te urocze ślepia.
Zrobiła o co tak ładnie prosił. Lepiej go nie drażnić niepotrzebnie. Zwłaszcza w ten weekend.
- Widzisz jakie to proste. Wystarczy mnie słuchać.
I uśmiecha się arogancko. Iza zaczęła się zastanawiać, czy on zawsze się tak uśmiechał. Nie pamięta na nim takiego uśmiechu. Musiał go sobie wystudiować niedawno. Bardzo niedawno. Możliwe, że dzisiaj. O zgrozo. Paweł pochyla się i podnosi z podłogi korek.
- Schowaj sobie „to”. Nie chcę go więcej widzieć.
- Nigdy? Nigdy więcej?
- Nigdy. Przynajmniej przez tydzień nigdy.
- Dobrze. A teraz chodź, musimy się ubrać.
- Ale ja się nie mam w co ubrać i to nie jest żadna kokieteria. Przywlokłeś mnie tu w jednej kiecce, nie pozwoliłeś zabrać majtek, także ja się nigdzie nie wybieram, chyba.
- Kobieto małej wiary. Jeszcze nie dostrzegłaś, że mam moce sprawcze, chodź.
Wyszli z kabiny i stanęli na środku tego pomieszczenia kąpielowego. Paweł sięgnął po ręcznik i otulił ją nim szczelnie. Potem odwrócił się do szafki na której leżały jego spodnie. Gmerał, coś gmerał aż wreszcie stanął przed nią z … korkiem analnym w dłoni.
- O nie. Niech to lepiej będą pyszne cukierki, albo żart, albo wygłupy. Powiedziałam ci coś.
- Nie chciałaś widzieć tamtego „tego”, ten to zupełnie inny „ten”.
- Paweł, zasługujesz na te wszystkie pieniądze, które zarabiasz. Jesteś świetnym manipulantem, to znaczy mecenasem.
- Chyba muszę się z tobą zgodzić.
- Dlaczego?
- Żeby nie zrobić ci krzywdy, jutro.
- A moja dzisiejsza krzywda to cię nie obchodzi. Zażenowanie, skrępowanie, frustracja…
- Złość jeszcze bym dodał. Wkurw nawet. Chwilami jesteś taka wściekła…
- To skończmy z tym może.
- Nie.
- Nie i… jakieś słówko wyjaśnienia?
- Nie.
- Jesteś zły?
- Nie zamierzam się tłumaczyć. Mamy umowę. Sama niedawno mi o tym przypominałaś. – W jego głosie była uraza. Dużo urazy było.
- Wiem.
- To skoro wiesz, to bierz dupę w troki i maszeruj do sypialni.
Tak też zrobiła. Opuściła łazienkę w stroju Ewy i udała się przez salon do sypialni. A Paweł za nią. Gdy tam dotarli, gdy na niego wreszcie spojrzała, wydawał się już spokojniejszy. Ale diabli go tam wiedzą. Te jego wszystkie pokerowe twarze. Nie do rozszyfrowania. Na sali sądowej na pewno daje niezłe przedstawienia. Paweł podchodzi do szafy otwiera ją i wyjmuje z jej wnętrza „małą czarną”, ale śliczną, sukienkę rzecz jasna. Szersza u góry zwężająca się ku dołowi z odkrytymi plecami. Uszyta z pięknie błyszczącego atłasu.
- Podnieś ręce do góry.
Podchodzi do niej i bez trudu wsuwa sukienkę na jej uniesione ręce. Ubiera Izę przeciągając powoli, idealnie do niej skrojony kawałek materiału. Kiedy każda część sukienki leży na swoim miejscu, Paweł odsuwa się i podziwia swój wybór.
- Doskonale. Teraz ja.
Wyjmuje z szafy swój zestaw odzieżowy. Iza natychmiast znajduje w nim powód do przekomarzania się.
- Dlaczego ty masz bieliznę? Też nie powinieneś mieć. Tak by było sprawiedliwie.
- Czemu uważasz, że zależy mi na jakiejkolwiek sprawiedliwości w tym temacie.  
I bierze swoje slipy i kręcąc pupą jak panienka przy rurze w klubie nocnym, powoli wciągał je na tyłek. Na ten widok Iza krztusi się - śmiechem.
- Nie licz na napiwki. A najlepiej zmień zawód.
- Tak. Taka pani szczodra w krytyce. Zobaczymy jak pani pójdzie.
- Co mi pójdzie?
 I przypomina jej o korku, kładąc go na brzegu łóżka.
- Przez te twoje dąsy, droga panno, wciąż mamy pewną niezałatwioną sprawę. 
- Już mnie ubrałeś tak ładnie, chcesz przecież wychodzić. Szkoda byłoby teraz tracić czas.
- Zabawa z twoim tyłkiem to nigdy nie jest strata czasu.
I Paweł robi krok do przodu próbując do niej podejść, a ona w tej samej chwili robi krok w tył. Tym drobnym gestem doprowadza Pawła niemal do furii. Niemal. Zaciska szczęki, oddycha ciężko, a po chwili zaczyna cedzić słowa.
- Dlaczego przeciwstawiasz się każdemu mojemu poleceniu, każdemu działaniu, prośbie nawet. Myślisz, że to jest jakieś zabawne, urocze może. Nie bawi mnie to. Mam tego dosyć. 
Jego głos, tak szorstki, tak obcy, tak przerażająco rzeczowy i chłodny, jakby wygłaszał mowę końcową. A zaraz po niej miał zapaść wyrok. Iza struchlała.
– Na kolana. Klękaj na podłodze przy łóżku. Nie chcę słyszeć jednego słowa sprzeciwu.
Paweł podnosi korek z pościeli i oblewa go obficie lubrykantem. Jest większy od tych trzech kulek, które miała dzisiaj okazję nosić. Oj, sporo większy. I jak na ironię, kształtem przypomina łzę. Na szczęście Iza ma zasadę – nie płacze. Nie w tych relacjach. Nie przy nim i nigdy z jego powodu. Jak chce sobie urządzić oczyszczające wycie to puszcza „Rambo - pierwsza krew” i  beczy niemal przez cały film. - Ten biedny Sylwester, taki tam poniewierany.  I natychmiast gani się w duchu. - Nie myśl o Sylwestrze, bo nie utrzymasz łez na wodzy. - Korek znika z jej pola widzenia, a ona nie czekając na żadne polecenia kładzie piersi na pościeli, rozsuwa kolana i wypina tyłek. Ma nadzieję trochę go tym obłaskawić, bo jak z tą złością się do tego zabierze, to nawet wszyscy święci, choćby zjawili się osobiście, nie uratują jej tyłka.  
- Dobry ruch.
Izie ulżyło, ale nie całkiem. Ten głos nie jest jeszcze Pawłowym głosem normalnym. Tym który lubi, tym niskim, głębokim z lekko zachrypniętym brzmieniem. To nadal nieprzyjemnie zimne dźwięki. Równie zimne co ta maź którą jej cały dzień aplikuje. I którą właśnie poczuła ponownie między nogami. Pomyślała o sukience. Uświni jej nowiutką sukienkę tym żelem do dupy.
- Oddychaj.
Powiedział: Nie chcę słyszeć jednego słowa sprzeciwu. – Mogłaby uznać, że oddech to nie słowo. Nie oddychać. Udusić się i doprowadzić go tym do furii całkowitej. Tylko czy warto? Doszła do wniosku, że jednak nie warto. Zaczęła powoli wciągać powietrze przez nos i wypuszczać ustami. Głośno. Żeby słyszał. Żeby nie miał wątpliwości. Przy trzecim wdechu, na jej zwieraczu, lepka zimna substancja zaczęła wciskać się do środka, a razem z nią korek, który tak samo jak ręka agresora – nie miał litości. Nie robił przerw, do których przyzwyczaiły ją kulki, pozwalając przez chwilę odetchnąć. Czemu? Czemu się tak na nie złościła? W porównaniu do tego brutala, one zdawały się takie pieszczotliwe. Paweł wciskał korek wolno, czy delikatnie, tego nie potrafi powiedzieć. Była tak spięta, zawstydzona, przestraszona i zła jednocześnie, że co by nie robił i jak by tego nie robił, to i tak by bolało. Jak nie ciało, to ego.
- Otwórz oczy i popatrz na mnie.
„O matko tylko nie to!” Iza wie, czuje, jest tego pewna, że jak tylko otworzy oczy wypłynie z nich miliard miliardów łez. Nie zatrzyma ich. Te jej zaciśnięte powieki to tama, a on chce żeby zrobiła zrzut. W takim momencie. Powiedział: Nie chcę słyszeć jednego słowa sprzeciwu. A łzy? A łzy sprzeciwu chce usłyszeć.
– Otwórz oczy. Wiem co tam próbujesz przede mną schować. Nie chowaj. Potem musisz je nosić w sobie. Daj im odpłynąć. Będzie dobrze. Gwarantuję.
I Iza znowu daje się przekonać. Przekręca lekko głowę i otwiera na oścież oczy. Patrzy w miejsce w którym powinien być Paweł, ale widzi tylko rozmazaną plamę w kolorze ciała. A łzy lecą nieprzerwanie. Wylewają się z oczodołów, bo te doły są za płytkie, żeby pomieścić jej uczucia, uczucia które produkują te ciecz w jej głowie i wylewają wartkim strumieniem przez kanały, nie bacząc, jak ją to upokarza. Uspokaja. Rozluźnia. Wreszcie rozluźnia. Całe ciało ma obolałe od tego napięcia powierzchniowego, które było ochroną jej człowieczeństwa przez cały ostatni rok. A teraz spływa na pościel wielkimi słonymi grochami. Ku własnemu zdumieniu nie płacze. Nie szlocha. Tylko te łzy płyną. Odpływają. Paweł chwyta ją za ramiona podciąga do góry i opiera o siebie. Wierzchem dłoni ociera jej policzki mokre i zimne.
- Widzisz jakie to proste. Wystarczy mnie słuchać.
Klęczy za nią, a jego dłonie masują odkryte plecy. Wślizgują się pod sukienkę, przesuwają do przodu, odnajdują piersi i zamykają na nich. Przyciska ją mocno do siebie. Jego usta wędrują, po szyi do ucha.
- Jutro masz być bezwarunkowo posłuszna. Nie zrobię ci krzywdy. Obiecuję. Ale jeśli nie będziesz mnie słuchać, zostaniesz ukarana. Jeśli się zgodzisz, pokażę ci jak.
Cisza. Dudniąca w uszach jak bęben. Jak sto afrykańskich bębnów. To krew. Gorąca, bordowa krew, która na dźwięk jego słów postanowiła wpaść w panikę. I dała nura. Chaotycznie cieknie przed siebie. Piersi Izy, unoszą Pawła ręce wysoko i szybko. Opuszczają jeszcze szybciej. Dopiero co oczyściła głowę i teraz nie ma żadnych myśli. Co robić bez myśli. Nie myśleć?
- Pokaż.
Jej głos jest tak zachrypnięty, że ledwie się orientuje, że to ona właśnie się odezwała. I powiedziała: Pokaż.  
Paweł odsuwa ją delikatnie i wstaje. Iza opiera tyłek na piętach i prostuje plecy. Dłońmi gładzi swoją nowiutką sukienkę, już sponiewieraną. W głowie nie ma myśli. Jest czystą kartką. Do jej uszu dociera świst, potem trzask… Iza podnosi wzrok. Paweł stoi przed nią ze swoim skórzanym paskiem w dłoni. Oczy Izy zamieniają się w dwa czarne doły. Usta przygotowują się do krzyku. Paznokcie chyba wbijają w uda, trudno powiedzieć nie czuje tego. Jedyne co czuje to strach. A w głowie nie ma żadnych myśli.
- Jeden raz. Uderzę cię jeden raz. Nie za karę. Tylko żebyś wiedziała.
Na białej kartce pojawiają się dziurawe ślady. To wiadomość wydziergana brajlem, widocznie siła wyższa uznała, że jest ślepa. Nie wie, nie umie czytać brajlem. Dlatego dostała lektora. Siedzi na rozklekotanym krześle ze sklejki i odczytuje kropki, wyjąc jej w głowie na całe gardło: Uciekaj. Spierdalaj stąd! Puki jeszcze masz choć tę jedną myśl. Kto mówi do drugiego człowieka: Uderzę cię… żebyś wiedziała. – Psychopata. Filmów nie oglądasz? Przerobiłaś wszystkie sezony „Zabójczych umysłów”, niczego cię to nie nauczyło. Czego tak klęczysz?! Uciekaj.
- Oprzyj się na łóżku, tak jak wcześniej. Kiedy płakałaś. Teraz nie będziesz płakać. Obiecuję.  
I ona mu wierzy. Przysuwa się do łóżka, kładzie cycki na pościeli, w dłonie chwyta zachłannie zapas pościelowego materiału. Paweł podchodzi do jej tyłka i podciąga sukienkę aż na plecy. Potem siada na brzegu łóżka i delikatnie uwalnia materiał pościelowy z rąk. Subtelnie pieszcząc, prostuje palce Izy i kładzie swobodnie w pościeli.
- Spokojnie. Spodoba ci się.
„No bez jaj” lektor w jej głowie ma ubaw.
Paweł wstał i bez ociągania podniósł pasek. Przeciął  powietrze i trafił nim idealnie przez środek tyłka. W oba pośladki i końcówkę korka. Iza drgnęła i zamknęła oczy. Po kilku sekundach podniosła cycki z posłania. - Tylko złożyć ręce i pozycja idealna do modlitwy. Tylko o co powinna się pomodlić. Chyba o rozum. To by się przydało. Tego ostatnio ujawnia deficyt. – Nie płacze. Nie ma powodu. Tyłek piecze. Będzie ślad bez dwóch zdań. Pod przymkniętymi powiekami próbuje jeszcze raz odtworzyć tę chwilę. Świst, trzask, gorąco, zimno, drgania wprawionego w ruch korka… Chyba się czerwieni. Musi sobie później w lusterku obejrzeć ten tyłek. Powiedział: Teraz nie będziesz płakać. – I nie płacze. Nie ma powodu. Co to było? Nie potrafi odpowiedzieć. Nie myśli. 
- Otwórz oczy. Oj, coś czuję, że będę miał jutro ręce pełne roboty.
Podaje jej dłoń i pomaga się podnieść. Staje z boku i patrzy jak poprawia sukienkę, znowu. Widział jej oczy, ale nie zdołał odgadnąć myśli.
- Ponieważ przyjęłaś wyzwanie i sprostałaś mu, w nagrodę masz jedno życzenie na dzisiejszy wieczór.
- Jakie życzenie? O czym ty mówisz? W wolnych chwilach jesteś pieprzoną wróżką zębuszką?
- Ha, ha, ha… Jestem tym czego akurat potrzebujesz.
- Zajmujesz się również dilerką? Żądam heroiny. Dużo i głęboko. Niech ją poczuję na wątrobie.
- Mówisz i masz.
Podchodzi do niej z całym testosteronem tego świata, chwyta głowę w obie swoje dłonie i całuje nieprzerwanie kilka dobrych minut, ani na chwilę nie pozwalając jej oderwać od siebie ust. Wypełniając całą wewnętrzną przestrzeń swoim językiem, wwiercając się coraz głębiej. Nos co kilka sekund dociskając do jej nosa, aby na chwilę zupełnie pozbawić ją oddechu. W końcu puszcza głowę, uwalnia usta, pozwalając zachłysnąć się powietrzem. Jest panem sytuacji. Nie ulega to żadnej wątpliwości. To on tu decyduje ile, czego i kiedy. Patrzy w jej urocze ślepia, ale nadal nie może znaleźć tam żadnych informacji. Sam jest sobie winien. Specjalnie, albo przypadkiem - sformatował dysk. Po krótkiej chwili wpatrywania, pochyla się i cmoka ją jeszcze w policzek. Jak małolat z podstawówki.
- To twoja działka. Tylko uważaj, ta substancja uzależnia.
Iza chwieje się na nogach. Pozwala sobie przy tym na odrobię uśmiechu. Odrobię, tylko w kącikach ust. Uzależnia – doskonale o tym wie. A czemu niby nadal tu jest. Znosi to wszystko. Pasek. Paweł właśnie wciąga go w szlufki swoich spodni. Iza bezwiednie podchodzi bliżej. Chce zobaczyć to z bliska, bardzo bliska. Kawał skóry ciągniętej po materiale. Jak ona. Owinięta wokół jego bioder. Paweł widząc zainteresowanie Izy, mocno chwyta ją w talii i przyciąga do siebie. Bierze jej dłonie i wsuwa pod pasek. Zabiera ręce i zostawia ją samą z tym narzędziem, no właśnie – czego? Iza gładzi palcami wewnętrzną, szorstką stronę paska. Jeździ po niej od szlufki do szlufki. Paweł łapie ją za pośladki dociska do swojego krocza, upewniając się, że zarejestrowała jego erekcję. Chyba odzyskał dobry humor. Jest taki z siebie zadowolony. I ma ten nowy uśmiech. Iza mimowolnie zaciska mięśnie z okolic miednicy. Wszystkie. Korek. Nawet nie zauważyła kiedy z nim skończył, taka była zajęta wylewaniem łez. Teraz jest zdecydowanie pełniej. Ciekawe czy da radę z tym siedzieć.?
- Pamiętaj, życzenie masz jedno. Ale musisz je wykorzystać do północy.
- Jak ta pieprzona Cinderella.
- Dokładnie.
- Jakie? Jakie życzenie?
- Każde.
- Mogę zażądać, żebyś przemalował swoje Maserati na różowo?
- Możesz.
- Żebyś wyjął korek?
- Tak.
- Żebyś jutro nie robił tego, co zamierzasz zrobić?
- Dokładnie.
- I mam czas do północy?
- Do północy.
Iza pomyślała, że wieczór jeszcze wczesny. Korek w sumie jej przestał ciążyć, i na ciele, i na ego. To właściwie może zostać.  Facet ma osobliwe pomysły, życzenie może się przydać. Do północy daleko. Paweł kończy się ubierać. Biała koszula, bez jednej najmniejszej rysy zagniecenia. Garnitur, dziś matowy grafit. I krawat rzecz jasna. W kolorze roztopionego srebra, zmieszanego z roztopionym złotem. Złote ciepło, złamane chłodem srebra. Piękny. Jeszcze go u niego nie widziała. A teraz zegarek, będzie zakładał zegarek. To jak rytuał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz