- Poczekaj, ja to zrobię. – Wolno przemieszcza sukienkę do
góry, dokładnie lustrując każdy odkryty kawałek ciała. Uświadamia sobie, że od
kilku dni nie widział jej piersi. Odsłania je i znowu się uśmiecha. Jej biust
gra w otwarte karty. Zawstydza swoją właścicielkę. Ujawnia jej stan. Iza jest
zakłopotana nie tylko tym faktem. Miał „to" wyjąć, nie wyjmuje. O co znowu
chodzi? Powinna mu coś zasugerować? Nie no, bez przesady. Odwraca się do niego
tyłem i maszeruje pod prysznic. Odkręca wodę, specjalnie za ciepłą, za ciepłą
nawet dla niej, a lubi gorące kąpiele. W przeciwieństwie do Pawła. Jak tu do
niej przyjdzie to będzie miał za swoje. Uśmiecha się, w duchu. Ucieszona tą
drobną złośliwością wobec jego osoby. Sam chciał, żeby była niegrzeczna. Stoi w
strumieniu wody i obserwuje Pawła kontem oka. Rozbiera się. Zsunął buty, zdjął
skarpety i przesunął je bosą stopą pod ścianę. Poluzował krawat i przeciągnął
przez głowę. Odpiął trzy guziki przy kołnierzyku i podniósł rękę aby to samo
zrobić z mankietem, jednym a potem drugim. Prawą ręką chwycił materiał na
plecach i przeciągnął przez głowę. I w jednej chwili jest już półnagi. Iza stoi
pod prysznicem, ale znajduje się nad przepaścią. A to jeszcze nie koniec. Czeka
ją jeszcze to najlepsze. Ten gest, który podnosi włosy na karku. Zerka na jego
przegub i znajdujący się na nim zegarek. Uwielbia ten moment, tę chwilę kiedy
unosi dłoń, odpina bransoletę, a potem zsuwa ją z ręki. Uwielbia go wtedy
obserwować. To jak rytuał. Patrzy jak urzeczona i przygryza dolną wargę. Paweł
odkłada zegarek i kieruje swoje kurewsko seksowne dłonie do rozporka swoich
spodni. Iza zamyka oczy i wkłada głowę wprost pod strumień wody. Już na niego
nie patrzy, ale to nie znaczy, że przestał na nią działać. Wszystkie mięśnie w
dole brzucha zaciskają się jak na komendę. I ten nadal nie wyjęty korek.. Stoi
tyłem do wejścia, ręce oparła o ścianę, podniosła jedną nogę zgięła w kolanie i
podbiciem stopy masuje sobie łydkę, a przy okazji ociera o siebie uda i wargi
sromowe. Zaczyna się wiercić. I nagle czuje, że jej woda zmienia temperaturę.
Chce się obrócić, ale Paweł jej na to nie pozwala i dociska swoim ciałem do
mokrej ściany. Podnosi jej ręce i przytrzymuje na wysokości głowy. Jego kolano
jest między jej udami, a stopą powoli, metodycznie rozsuwa jej stopy. Jego usta
znajdują się na małżowinie ucha.
- Chciałaś mnie ugotować? Niegrzeczna dziewczynka. Cieszy
mnie jednak fakt, że rozgrzałaś się dla mnie. Płoniesz. A ja mam moc, by ugasić
ogień.
Puszcza jej ręce i odwraca ją przodem do siebie. Szybko
przesuwa dłoń po jej biodrze aż do kolana, chwyta je i przyciąga do swojego
uda. Potem sięga między jej pośladki i wyjmuje jedną kulkę korka. W kabinie od
szyb odbija się krzyk Izy. Zaciska usta na jego ramieniu i gryzie go mocno.
Naprawdę mocno. Będzie ślad.
- Mam go wyjąć czy zostawić? – Paweł trzyma rękę na korku.
- Zostaw. – I wciska z powrotem wyciągniętą kulkę.
- Chcesz się pieprzyć?
- Tak.
- Opleć mnie nogami. – Chwyta ją za pośladki i unosi lekko
pomagając jej zawisnąć na sobie w odpowiednim miejscu. Popycha biodra do przodu
i jego główka jest u wejścia do pochwy. Ale nie spieszy się. Trzyma Izę w
swoich rękach, przygwożdżoną do ściany i postanawia trochę podręczyć. Kara musi
być. Za te wszystkie fochy. Zaczyna całować jej ramię i powoli przenosi się na
szyję. Biodra Izy dobitnie dają do zrozumienia, że może sobie darować te
czułości. Że nawet powinien. Jego penis jest tego samego zdania. Ale Paweł
jeszcze się nie łamie pod presją. Odnajduje ustami jej usta i przygryza lekko,
delikatnie dolną wargę. Potem wdziera się do środka i całuje z pasją, głęboko i
brutalnie. Zatopiony w tym barbarzyńskim pocałunku, nie do końca zdaje sobie
sprawę, że nie panuje już nad lędźwiami. Jego biodra poruszają się miarowo w przód
i w tył, kołysząc przy tym jej miednicą. Wprawiając w drgania kulki znajdujące
się w korku, to jest tak intensywne. Nie podobne do niczego innego. Te drgania,
pchania i łechtaczka - przy każdym posunięciu pocierana przez jego skórę. Jakby
ktoś obudził wulkan, który w niej drzemał. Skorupa popękała. Lawa sączy się
teraz tymi drobnymi szczelinami, ale wewnątrz ciśnienie nadal rośnie. I następuje
nieunikniona erupcja. Iza piszczy, albo raczej wyje. Zaciska nogi wokół niego
ze wszystkich sił jakie jeszcze jej zostały, wbija swoje zęby w to samo ramię i
niemal w to samo miejsce i pozwala mięśniom, w dole brzucha, kurczyć się i
pulsować, a Pawłowi kołysać, aby i on osiągnął orgazm. Ale nie jest łatwo
wytrzymać. Trudno zdefiniować czy to co w tej chwili czuje to nadal rozkosz,
czy już ból. Jakby miliony drobniuteńkich kryształków wbijały się w ciało.
Jakby ktoś ją oblał ciekłym azotem, a zaraz po tym potraktował gorącą woda.
Unicestwienie. Na tę jej myśl Paweł nieruchomieje. „Dzięki Bogu” – kolejna myśl
Izy i głęboki, bardzo głęboki wdech. Paweł przytrzymuję jej omdlałe ciało i
czeka. Czeka aż zacznie uwalniać to wchłonięte właśnie powietrze i kiedy Iza
zaczyna wypuszczać je z płuc jednym ruchem wyciąga korek.
- Jezusie nazareński!
- Wystarczy Paweł. Mogę
cię postawić?
- Nie.
- Posadzić?
- Nie.
- Położyć?
- To prędzej.
Iza zdejmuje jedną nogę z Pawła i opiera ją delikatnie, na
próbę o podłogę. Potem druga noga i okazuje się, że jednak stoi. Z tym sobie
poradzi. Gorzej z uczuciem zażenowania. A jeszcze ten tam Paweł, taki arogancko
zadowolony, że ma ochotę mu je.nąć. Ona tylko stoi i oddycha, a on centymetr,
po centymetrze myje jej ciało. Jej skórę. Jej włosy. Odrywa od niej dłonie i szybko, ale
dokładnie szoruje siebie. Iza wkłada głowę pod strumień wody i spłukuje pianę.
Śliska, biała substancja spływa po jej ciele, aż do kostek i przyjemnie
łaskocze skórę. Stoi ze spuszczonymi powiekami, pozwala wodzie płynąć, czeka aż
ją oczyści. Miała ochotę tak stać na zawsze, ale woda przestała nagle lecieć z
deszczownicy. Pomimo tego stoi nadal jak stała i nie otwiera oczu. Wokół jej
szyi panoszy się powietrze, to oddech. Zastępuje pocałunki. Studzi mokrą skórę.
Drażni się z nią.
- Popatrz na mnie.
- Nie.
- Grabisz sobie panienko. Nie lubię kiedy ktoś mi się
sprzeciwia. Twojego sprzeciwu nie lubię podwójnie. Otwieraj te urocze ślepia.
Zrobiła o co tak ładnie prosił. Lepiej go nie drażnić
niepotrzebnie. Zwłaszcza w ten weekend.
- Widzisz jakie to proste. Wystarczy mnie słuchać.
I uśmiecha się arogancko. Iza zaczęła się zastanawiać, czy
on zawsze się tak uśmiechał. Nie pamięta na nim takiego uśmiechu. Musiał go
sobie wystudiować niedawno. Bardzo niedawno. Możliwe, że dzisiaj. O zgrozo. Paweł
pochyla się i podnosi z podłogi korek.
- Schowaj sobie „to”. Nie chcę go więcej widzieć.
- Nigdy? Nigdy więcej?
- Nigdy. Przynajmniej przez tydzień nigdy.
- Dobrze. A teraz chodź, musimy się ubrać.
- Ale ja się nie mam w co ubrać i to nie jest żadna
kokieteria. Przywlokłeś mnie tu w jednej kiecce, nie pozwoliłeś zabrać majtek,
także ja się nigdzie nie wybieram, chyba.
- Kobieto małej wiary. Jeszcze nie dostrzegłaś, że mam moce
sprawcze, chodź.
Wyszli z kabiny i stanęli na środku tego pomieszczenia
kąpielowego. Paweł sięgnął po ręcznik i otulił ją nim szczelnie. Potem odwrócił
się do szafki na której leżały jego spodnie. Gmerał, coś gmerał aż wreszcie
stanął przed nią z … korkiem analnym w dłoni.
- O nie. Niech to lepiej będą pyszne cukierki, albo żart,
albo wygłupy. Powiedziałam ci coś.
- Nie chciałaś widzieć tamtego „tego”, ten to zupełnie inny
„ten”.
- Paweł, zasługujesz na te wszystkie pieniądze, które
zarabiasz. Jesteś świetnym manipulantem, to znaczy mecenasem.
- Chyba muszę się z tobą zgodzić.
- Dlaczego?
- Żeby nie zrobić ci krzywdy, jutro.
- A moja dzisiejsza krzywda to cię nie obchodzi.
Zażenowanie, skrępowanie, frustracja…
- Złość jeszcze bym dodał. Wkurw nawet. Chwilami jesteś taka
wściekła…
- To skończmy z tym może.
- Nie.
- Nie i… jakieś słówko wyjaśnienia?
- Nie.
- Jesteś zły?
- Nie zamierzam się tłumaczyć. Mamy umowę. Sama niedawno mi
o tym przypominałaś. – W jego głosie była uraza. Dużo urazy było.
- Wiem.
- To skoro wiesz, to bierz dupę w troki i maszeruj do
sypialni.
Tak też zrobiła. Opuściła łazienkę w stroju Ewy i udała się
przez salon do sypialni. A Paweł za nią. Gdy tam dotarli, gdy na niego wreszcie
spojrzała, wydawał się już spokojniejszy. Ale diabli go tam wiedzą. Te jego
wszystkie pokerowe twarze. Nie do rozszyfrowania. Na sali sądowej na pewno daje
niezłe przedstawienia. Paweł podchodzi do szafy otwiera ją i wyjmuje z jej
wnętrza „małą czarną”, ale śliczną, sukienkę rzecz jasna. Szersza u góry
zwężająca się ku dołowi z odkrytymi plecami. Uszyta z pięknie błyszczącego
atłasu.
- Podnieś ręce do góry.
Podchodzi do niej i bez trudu wsuwa sukienkę na jej uniesione
ręce. Ubiera Izę przeciągając powoli, idealnie do niej skrojony
kawałek materiału. Kiedy każda część sukienki leży na swoim miejscu, Paweł
odsuwa się i podziwia swój wybór.
- Doskonale. Teraz ja.
Wyjmuje z szafy swój zestaw odzieżowy. Iza natychmiast
znajduje w nim powód do przekomarzania się.
- Dlaczego ty masz bieliznę? Też nie powinieneś mieć. Tak by
było sprawiedliwie.
- Czemu uważasz, że zależy mi na jakiejkolwiek
sprawiedliwości w tym temacie.
I bierze swoje slipy i kręcąc pupą jak panienka przy rurze w
klubie nocnym, powoli wciągał je na tyłek. Na ten widok Iza krztusi się -
śmiechem.
- Nie licz na napiwki. A najlepiej zmień zawód.
- Tak. Taka pani szczodra w krytyce. Zobaczymy jak pani
pójdzie.
- Co mi pójdzie?
I przypomina jej o
korku, kładąc go na brzegu łóżka.
- Przez te twoje dąsy, droga panno, wciąż mamy pewną
niezałatwioną sprawę.
- Już mnie ubrałeś tak ładnie, chcesz przecież wychodzić.
Szkoda byłoby teraz tracić czas.
- Zabawa z twoim tyłkiem to nigdy nie jest strata czasu.
I Paweł robi krok do przodu próbując do niej podejść, a ona
w tej samej chwili robi krok w tył. Tym drobnym gestem doprowadza Pawła niemal
do furii. Niemal. Zaciska szczęki, oddycha ciężko, a po chwili zaczyna cedzić
słowa.
- Dlaczego przeciwstawiasz się każdemu mojemu poleceniu,
każdemu działaniu, prośbie nawet. Myślisz, że to jest jakieś zabawne, urocze
może. Nie bawi mnie to. Mam tego dosyć.
Jego głos, tak szorstki, tak obcy, tak przerażająco rzeczowy
i chłodny, jakby wygłaszał mowę końcową. A zaraz po niej miał zapaść wyrok. Iza
struchlała.
– Na kolana. Klękaj na podłodze przy łóżku. Nie chcę słyszeć
jednego słowa sprzeciwu.
Paweł podnosi korek z pościeli i oblewa go obficie lubrykantem.
Jest większy od tych trzech kulek, które miała dzisiaj okazję nosić. Oj, sporo
większy. I jak na ironię, kształtem przypomina łzę. Na szczęście Iza ma zasadę
– nie płacze. Nie w tych relacjach. Nie przy nim i nigdy z jego powodu. Jak
chce sobie urządzić oczyszczające wycie to puszcza „Rambo - pierwsza krew” i beczy niemal przez cały film. - Ten biedny Sylwester,
taki tam poniewierany. I natychmiast
gani się w duchu. - Nie myśl o Sylwestrze, bo nie utrzymasz łez na wodzy. - Korek
znika z jej pola widzenia, a ona nie czekając na żadne polecenia kładzie piersi
na pościeli, rozsuwa kolana i wypina tyłek. Ma nadzieję trochę go tym
obłaskawić, bo jak z tą złością się do tego zabierze, to nawet wszyscy święci,
choćby zjawili się osobiście, nie uratują jej tyłka.
- Dobry ruch.
Izie ulżyło, ale nie całkiem. Ten głos nie jest jeszcze
Pawłowym głosem normalnym. Tym który lubi, tym niskim, głębokim z lekko
zachrypniętym brzmieniem. To nadal nieprzyjemnie zimne dźwięki. Równie zimne co
ta maź którą jej cały dzień aplikuje. I którą właśnie poczuła ponownie między
nogami. Pomyślała o sukience. Uświni jej nowiutką sukienkę tym żelem do dupy.
- Oddychaj.
Powiedział: Nie chcę słyszeć jednego słowa sprzeciwu. –
Mogłaby uznać, że oddech to nie słowo. Nie oddychać. Udusić się i doprowadzić
go tym do furii całkowitej. Tylko czy warto? Doszła do wniosku, że jednak nie
warto. Zaczęła powoli wciągać powietrze przez nos i wypuszczać ustami. Głośno.
Żeby słyszał. Żeby nie miał wątpliwości. Przy trzecim wdechu, na jej zwieraczu,
lepka zimna substancja zaczęła wciskać się do środka, a razem z nią korek,
który tak samo jak ręka agresora – nie miał litości. Nie robił przerw, do których
przyzwyczaiły ją kulki, pozwalając przez chwilę odetchnąć. Czemu? Czemu się tak
na nie złościła? W porównaniu do tego brutala, one zdawały się takie
pieszczotliwe. Paweł wciskał korek wolno, czy delikatnie, tego nie potrafi
powiedzieć. Była tak spięta, zawstydzona, przestraszona i zła jednocześnie, że
co by nie robił i jak by tego nie robił, to i tak by bolało. Jak nie ciało, to
ego.
- Otwórz oczy i popatrz na mnie.
„O matko tylko nie to!” Iza wie, czuje, jest tego pewna, że
jak tylko otworzy oczy wypłynie z nich miliard miliardów łez. Nie zatrzyma ich.
Te jej zaciśnięte powieki to tama, a on chce żeby zrobiła zrzut. W takim
momencie. Powiedział: Nie chcę słyszeć jednego słowa sprzeciwu. A łzy? A łzy
sprzeciwu chce usłyszeć.
– Otwórz oczy. Wiem co tam próbujesz przede mną schować. Nie
chowaj. Potem musisz je nosić w sobie. Daj im odpłynąć. Będzie dobrze.
Gwarantuję.
I Iza znowu daje się przekonać. Przekręca lekko głowę i
otwiera na oścież oczy. Patrzy w miejsce w którym powinien być Paweł, ale widzi
tylko rozmazaną plamę w kolorze ciała. A łzy lecą nieprzerwanie. Wylewają się z
oczodołów, bo te doły są za płytkie, żeby pomieścić jej uczucia, uczucia które
produkują te ciecz w jej głowie i wylewają wartkim strumieniem przez kanały,
nie bacząc, jak ją to upokarza. Uspokaja. Rozluźnia. Wreszcie rozluźnia. Całe
ciało ma obolałe od tego napięcia powierzchniowego, które było ochroną jej
człowieczeństwa przez cały ostatni rok. A teraz spływa na pościel wielkimi
słonymi grochami. Ku własnemu zdumieniu nie płacze. Nie szlocha. Tylko te łzy
płyną. Odpływają. Paweł chwyta ją za ramiona podciąga do góry i opiera o
siebie. Wierzchem dłoni ociera jej policzki mokre i zimne.
- Widzisz jakie to proste. Wystarczy mnie słuchać.
Klęczy za nią, a jego dłonie masują odkryte plecy. Wślizgują
się pod sukienkę, przesuwają do przodu, odnajdują piersi i zamykają na nich.
Przyciska ją mocno do siebie. Jego usta wędrują, po szyi do ucha.
- Jutro masz być bezwarunkowo posłuszna. Nie zrobię ci
krzywdy. Obiecuję. Ale jeśli nie będziesz mnie słuchać, zostaniesz ukarana. Jeśli
się zgodzisz, pokażę ci jak.
Cisza. Dudniąca w uszach jak bęben. Jak sto afrykańskich
bębnów. To krew. Gorąca, bordowa krew, która na dźwięk jego słów postanowiła
wpaść w panikę. I dała nura. Chaotycznie cieknie przed siebie. Piersi Izy,
unoszą Pawła ręce wysoko i szybko. Opuszczają jeszcze szybciej. Dopiero co
oczyściła głowę i teraz nie ma żadnych myśli. Co robić bez myśli. Nie myśleć?
- Pokaż.
Jej głos jest tak zachrypnięty, że ledwie się orientuje, że
to ona właśnie się odezwała. I powiedziała: Pokaż.
Paweł odsuwa ją delikatnie i wstaje. Iza opiera tyłek na
piętach i prostuje plecy. Dłońmi gładzi swoją nowiutką sukienkę, już
sponiewieraną. W głowie nie ma myśli. Jest czystą kartką. Do jej uszu dociera świst,
potem trzask… Iza podnosi wzrok. Paweł stoi przed nią ze swoim skórzanym
paskiem w dłoni. Oczy Izy zamieniają się w dwa czarne doły. Usta przygotowują
się do krzyku. Paznokcie chyba wbijają w uda, trudno powiedzieć nie czuje tego.
Jedyne co czuje to strach. A w głowie nie ma żadnych myśli.
- Jeden raz. Uderzę cię jeden raz. Nie za karę. Tylko żebyś
wiedziała.
Na białej kartce pojawiają się dziurawe ślady. To wiadomość
wydziergana brajlem, widocznie siła wyższa uznała, że jest ślepa. Nie wie, nie
umie czytać brajlem. Dlatego dostała lektora. Siedzi na rozklekotanym krześle
ze sklejki i odczytuje kropki, wyjąc jej w głowie na całe gardło: Uciekaj.
Spierdalaj stąd! Puki jeszcze masz choć tę jedną myśl. Kto mówi do drugiego
człowieka: Uderzę cię… żebyś wiedziała. – Psychopata. Filmów nie oglądasz?
Przerobiłaś wszystkie sezony „Zabójczych umysłów”, niczego cię to nie nauczyło.
Czego tak klęczysz?! Uciekaj.
- Oprzyj się na łóżku, tak jak wcześniej. Kiedy płakałaś.
Teraz nie będziesz płakać. Obiecuję.
I ona mu wierzy. Przysuwa się do łóżka, kładzie cycki na
pościeli, w dłonie chwyta zachłannie zapas pościelowego materiału. Paweł
podchodzi do jej tyłka i podciąga sukienkę aż na plecy. Potem siada na brzegu
łóżka i delikatnie uwalnia materiał pościelowy z rąk. Subtelnie pieszcząc,
prostuje palce Izy i kładzie swobodnie w pościeli.
- Spokojnie. Spodoba ci się.
„No bez jaj” lektor w jej głowie ma ubaw.
Paweł wstał i bez ociągania podniósł pasek. Przeciął powietrze i trafił nim idealnie przez środek
tyłka. W oba pośladki i końcówkę korka. Iza drgnęła i zamknęła oczy. Po kilku
sekundach podniosła cycki z posłania. - Tylko złożyć ręce i pozycja idealna do
modlitwy. Tylko o co powinna się pomodlić. Chyba o rozum. To by się przydało.
Tego ostatnio ujawnia deficyt. – Nie płacze. Nie ma powodu. Tyłek piecze.
Będzie ślad bez dwóch zdań. Pod przymkniętymi powiekami próbuje jeszcze raz
odtworzyć tę chwilę. Świst, trzask, gorąco, zimno, drgania wprawionego w ruch
korka… Chyba się czerwieni. Musi sobie później w lusterku obejrzeć ten tyłek. Powiedział: Teraz nie będziesz płakać. – I nie
płacze. Nie ma powodu. Co to było? Nie potrafi odpowiedzieć. Nie myśli.
- Otwórz oczy. Oj, coś czuję, że będę miał jutro ręce pełne
roboty.
Podaje jej dłoń i pomaga się podnieść. Staje z boku i patrzy
jak poprawia sukienkę, znowu. Widział jej oczy, ale nie zdołał odgadnąć myśli.
- Ponieważ przyjęłaś wyzwanie i sprostałaś mu, w nagrodę
masz jedno życzenie na dzisiejszy wieczór.
- Jakie życzenie? O czym ty mówisz? W wolnych chwilach
jesteś pieprzoną wróżką zębuszką?
- Ha, ha, ha… Jestem tym czego akurat potrzebujesz.
- Zajmujesz się również dilerką? Żądam heroiny. Dużo i
głęboko. Niech ją poczuję na wątrobie.
- Mówisz i masz.
Podchodzi do niej z całym testosteronem tego świata, chwyta
głowę w obie swoje dłonie i całuje nieprzerwanie kilka dobrych minut, ani na
chwilę nie pozwalając jej oderwać od siebie ust. Wypełniając całą wewnętrzną przestrzeń
swoim językiem, wwiercając się coraz głębiej. Nos co kilka sekund dociskając do
jej nosa, aby na chwilę zupełnie pozbawić ją oddechu. W końcu puszcza głowę, uwalnia
usta, pozwalając zachłysnąć się powietrzem. Jest panem sytuacji. Nie ulega to
żadnej wątpliwości. To on tu decyduje ile, czego i kiedy. Patrzy w jej urocze
ślepia, ale nadal nie może znaleźć tam żadnych informacji. Sam jest sobie
winien. Specjalnie, albo przypadkiem - sformatował dysk. Po krótkiej chwili
wpatrywania, pochyla się i cmoka ją jeszcze w policzek. Jak małolat z
podstawówki.
- To twoja działka. Tylko uważaj, ta substancja uzależnia.
Iza chwieje się na nogach. Pozwala sobie przy tym na odrobię
uśmiechu. Odrobię, tylko w kącikach ust. Uzależnia – doskonale o tym wie. A
czemu niby nadal tu jest. Znosi to wszystko. Pasek. Paweł właśnie wciąga go w
szlufki swoich spodni. Iza bezwiednie podchodzi bliżej. Chce zobaczyć to z
bliska, bardzo bliska. Kawał skóry ciągniętej po materiale. Jak ona. Owinięta
wokół jego bioder. Paweł widząc zainteresowanie Izy, mocno chwyta ją w talii i
przyciąga do siebie. Bierze jej dłonie i wsuwa pod pasek. Zabiera ręce i
zostawia ją samą z tym narzędziem, no właśnie – czego? Iza gładzi palcami
wewnętrzną, szorstką stronę paska. Jeździ po niej od szlufki do szlufki. Paweł
łapie ją za pośladki dociska do swojego krocza, upewniając się, że
zarejestrowała jego erekcję. Chyba odzyskał dobry humor. Jest taki z siebie
zadowolony. I ma ten nowy uśmiech. Iza mimowolnie zaciska mięśnie z okolic
miednicy. Wszystkie. Korek. Nawet nie zauważyła kiedy z nim skończył, taka była
zajęta wylewaniem łez. Teraz jest zdecydowanie pełniej. Ciekawe czy da radę z
tym siedzieć.?
- Pamiętaj, życzenie masz jedno. Ale musisz je wykorzystać do
północy.
- Jak ta pieprzona Cinderella.
- Dokładnie.
- Jakie? Jakie życzenie?
- Każde.
- Mogę zażądać, żebyś przemalował swoje Maserati na różowo?
- Możesz.
- Żebyś wyjął korek?
- Tak.
- Żebyś jutro nie robił tego, co zamierzasz zrobić?
- Dokładnie.
- I mam czas do północy?
- Do północy.
Iza pomyślała, że wieczór jeszcze wczesny. Korek w sumie jej
przestał ciążyć, i na ciele, i na ego. To właściwie może zostać. Facet ma osobliwe pomysły, życzenie może się
przydać. Do północy daleko. Paweł kończy się ubierać. Biała koszula, bez jednej
najmniejszej rysy zagniecenia. Garnitur, dziś matowy grafit. I krawat rzecz
jasna. W kolorze roztopionego srebra, zmieszanego z roztopionym złotem. Złote
ciepło, złamane chłodem srebra. Piękny. Jeszcze go u niego nie widziała. A teraz zegarek, będzie zakładał zegarek. To jak rytuał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz