-
Przyjadę.
-
Nie.
-
Przyjadę. Będę za 30 minut. Możesz sobie ryczeć do tego czasu.
Jak przyjadę - koniec z tym.
Ola
siedziała na kanapie i obserwowała zegarek. Wskazówki pędziły po
tarczy w zastraszającym tempie. Ten zegarek się spieszy. Ciekawe od
kiedy? Jak długo okrada ją z czasu? Próbowała uspokoić oddech i
odetkać zatkany nos. Stos zużytych chusteczek, rósł w tempie ekspresowym. Rozejrzała się po pokoju i wpadła w panikę. Jak ma go
wpuścić do tego bałaganu. Jeśli chodzi o pierwszą wizytę, to
słabo... Oj bardzo słabo. Zerwała się na równe nogi, czyli
bardzo szybko dźwignęła się z kanapy. Zaczęła gorączkowo
zbierać rzeczy. Papiery, chusteczki, opakowania, butelki... do worka
na śmieci, który podniosła z podłogi. Leżał tam dwa dni. Dwa
dni temu miała zacząć sprzątać. Nie zaczęła.
Ubrania –
wszystkie jakie znalazła, na podłodze i na meblach, do kosza na
bieliznę. Zielone metalowe wiadro, pełne po brzegi, przywiędłych,
herbacianych róż, wystawiła na balkon. Zerknęła na zegarek,
miała jeszcze osiem minut. Jak go znała, a nie znała go wcale.
Tylko miała o nim pewne wyobrażenie. Jak go sobie wyobrażała,
to punktualny będzie jak cholera. Co do sekundy. No to co zrobić z
tymi siedmioma minutami i ogonkiem sekund... Może wyjąć odkurzacz,
albo iść do łazienki i spróbować ogarnąć się fizycznie. Dużo
to raczej nie da, ale chociaż krem położy, na wysuszoną, skórę twarzy. Zebrała włosy i bez rozczesywania
związała w koński ogon. Odkręciła wodę, sięgnęła po żel i
próbowała zmyć dwa dni strachu, frustracji i niepewności. Nie
udało się. Kiedy zerknęła w lustro, zobaczyła szkliste
spojrzenie, zaciśnięte usta i szarą, cienistą cerę. Sięgnęła
po krem. Nałożyła na twarz i dekolt. Nie ominęła okolic oczu. Ma
to w dupie. Nie będzie się dzisiaj na żadne strefy rozdrabniać.
Jednym nawilżającym specyfikiem po całości. Byle tylko skóra przestała szczypać i
trzeszczeć przy każdym ruchu. Skończyła z kremem, spojrzała na
swój strój i postanowiła się jeszcze szybko przebrać. Zrobiła
natychmiastowy zwrot na pięcie i próbowała pobiec do pokoju. Nie zdążyła. W
korytarzu usłyszała głuchy dźwięk, odbijający się od drzwi
wejściowych. Stanęła jak wryta. No to się już nie przebierze.
Nie może pozwolić, aby tyle czekał. Musi otworzyć. Już. - No już
otwieraj. To co robisz, jest niegrzeczne. Trzymasz go za drzwiami, w
niepewności i nie wiadomo czym jeszcze. Otwieraj. Przecież jesteś
ciekawa jak wygląda. Kim jest. Co zrobi. - Ola podeszła do wejścia
i odsunęła zasuwkę z drzwi. Dźwięk przemieszczanej sztabki
metalu był głośny i charakterystyczny. Kiedy ucichł, po drugiej
stronie drzwi, jej gość nacisnął klamkę.
Kiedy
przestąpił próg, kiedy stanął naprzeciwko, kiedy wreszcie
zamknął za sobą drzwi i zaryglował... Wbił w nią wzrok i po
prostu się gapił. Ona robiła to samo. Tylko, że ona, musiała mocno zadzierać głowę. On, gapił się na nią z góry.
Próbowała wytrzymać to spojrzenie. Do końca. Nie dała rady.
Spuściła wzrok i wbiła go w swoje bose stopy. Potem odwróciła
się do niego bokiem i ostrożnie pomaszerowała w stronę kuchni.
Doszła prawie do progu, nim usłyszała za plecami jego kroki.
Nalała wody do czajnika, postawiła na kuchence i zapaliła pod nim
gaz.
-
Napijesz się czegoś?
-
Nie wiem.
-
Jak możesz tego nie wiedzieć. Albo masz na coś ochotę, albo nie.
-
Mam ochotę ci przylać.
-
Dlatego zaciskasz palce na moim blacie, że aż słyszę jak
trzeszczą ci kości?
-
Dokładnie.
-
Nie możesz mnie dzisiaj zbić.
-
Wiem.
-
To może się jednak czegoś napijesz?
Nie
odpowiedział. Zrobił krok do przodu, wyciągnął swoją dłoń,
złapał jej nadgarstek i pociągnął na siebie. Delikatnie
docisnął jej plecy do swojego torsu. Czoło oparł na czubku jej
głowy. Po minucie, może dwóch, usłyszał nierówny oddech,
który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy.
Natychmiast odsunął ją na odległość ramion.
-
Ani się waż. Koniec płakania. Ściągaj legginsy. Już.
-
Dziwne. Wiesz jak się nazywa to co mam na tyłku.
-
Olka - wyskakuj z tego co masz na tyłku.
Patrzyła
na niego wielkimi oczyma, z rozdziawioną buzią. Widziała go
dzisiaj pierwszy raz w życiu. I nie była pewna, czy chce, żeby on oglądał ją nagą od pasa w dół. Majtek jak zwykle nie założyła.
Gdyby je miała, pozbycie się legginsów, nie byłoby takim
problemem. No i jeszcze kwestia najważniejsza: PO CO? Po co on, chce
ją rozebrać.?
-
Czekam.
Ola
wcisnęła palce pod gumkę. Oparła dłonie na biodrach i przez
chwilę kontemplowała rzeczywistość. W końcu szybkim, energicznym
gestem, zsunęła legginsy do kolan. Podniosła prawą stopę,
przeciągnęła nogawkę, podniosła lewą stopę, przeciągnęła
nogawkę, zwinęła legginsy w kulkę i wyrzuciła do przedpokoju.
Stanęła prosto. Ręce spuściła wzdłuż ciała i
wreszcie odważyła się spojrzeć na niego. Na Rafale, brak majtek,
nie zrobił należytego wrażenia. Chwycił jej spojrzenie i pilnując
tych przestraszonych oczu, zaczął odpinać pasek. Potem guzik i
zamek rozporka. Sięgnął do swoich majtek i wyjął z nich penisa we
wzwodzie. Olka zasłoniła sobie twarz, przyciskając do niej obie
dłonie. Postanowiła, że nie spojrzy więcej na niego. Nie ma mowy.
Chyba właśnie się wyjaśniło: CO ON CHCE ZROBIĆ!
-
Hyyy...
Zachłysnęła się powietrzem. Powodem tego, były dwie duże, męskie dłonie zaciskające
się w talii... unoszące ją nad ziemią i sadzające gołą pupą na brzegu stołu. No i rzecz jasna penis. Przyciśnięty do
jej uda, w trakcie tych manewrów. Rafał złapał brzegi jej bluzki
i ściągnął z niej przez głowę. Zmusił tym Olę do odsłonięcia
twarzy. Na chwilę, bo jak tylko koszulka zniknęła, ponownie
próbowała się ukryć w swoich rękach.
-
Opleć mnie nogami.
Posłuchała.
Zacisnęła uda wokół jego miednicy i zaplotła stopy za plecami
Rafała. Dłonie musiała jednak zabrać z twarzy na dobre i
podeprzeć się nimi na blacie, żeby nie stracić równowagi. A
jednocześnie mieć jak najmniej kontaktu z jego ciepłą, pachnącą
skórą. Rafał sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów. Wyjął
prezerwatywę, rozerwał opakowanie zębami i założył w dwóch sprawnych
ruchach.
-
Przytul się do mnie ciasno. Wbij paznokcie w moją skórę. Ile
chcesz. Ile dasz radę.
-
Nie chcę. Zrobię w tobie dziury.
-
Śmiało. Możesz mnie podziurawić.
-
Boję się.
-
To przestań.
Po
tych słowach odsunął od niej biodra, odrobinę, na sekundę. Po
sekundzie, wdarł się w nią, z całym impetem i brutalnością, na
jaką było go stać w tej chwili. Olka zawyła i natychmiast wbiła
w niego, wszystkie dziesięć wypiłowanych, granatowych paznokci.
Chyba do krwi. Nie była pewna, nie widziała jego pleców. Ale
uśmiechnął się z zadowoleniem. Olka wyrwała paznokcie z jego
ciała i położyła dłonie w okolicach pośladków – tuż nad
nimi. Nogi, brzuch, piersi... mocno dociskała do jego skóry. Ciepłej,
wilgotnej, odurzającej... Rafał, pomimo przytrzymujących jego
tyłek - dłoni, poruszał się w niej szybko i głęboko. Bardzo
długo w jednym rytmie. Do momentu kiedy Olka się od niego nie
odkleiła. Ponownie oparła dłonie za swoimi plecami. Złapał te
dłonie i popchnął jej plecy na blat stołu. Przesuwając się po
blacie, potrąciła dzbanek. Gęsty, lepki sok porzeczkowy, rozlał
się po stole. Dzbanek zatoczył koło i spadł. Zaraz za nim,
pierwsze krople soku, zaczęły kapać na podłogę. Rafał położył
rękę na jej mostku i przytrzymał Olkę w kałuży, powstałej na blacie. Nie
reagując, na jej próby poderwania się z miejsca. Kiedy się
uspokoiła, zanurzył palce w czerwonym napoju i podał jej do
oblizania. Po degustacji powtórzył gest i wolno, metodycznie zaczął
pokrywać ciało Olki lepkim, słodkim kombinezonem swojego dotyku.
Utkanym z czerwonej cieczy. Jego biodra zwolniły. Posuwał się
teraz znacznie ostrożniej. Kołysał na boki i cały czas studiował
jej ciało, opuszkami palców. Długo i cierpliwie. Aż wreszcie
poczuł, jak z coraz większą siłą, zaciska wokół niego swoje
uda. Jak jej mięśnie napinają się, sygnalizując zbliżający się
orgazm, urywanym oddechem. Wreszcie usłyszał kilka zduszonych jęków
i w towarzystwie jej orgazmu, spuścił się w prezerwatywę. Oparł
dłonie na krawędziach blatu i przez chwilę wisiał nad nią,
obserwując z bliska, jej zmienione rysy twarzy.
-
Lepiej ?
-
Lepiej.
-
Podaj mi ręce i nie zabieraj nóg.
Podała
mu dłonie. Rafał podciągnął ją do siebie. Wsunął ręce pod
pośladki i podniósł ze stołu. Cała się kleiła. I to kleiła
się na czerwono. Zaniósł ją do łazienki, posadził w wannie i
odkręcił wodę. Klęczał na kafelkach i czekał. Czekał, aż woda
dotrze przynajmniej do jej brzucha. Wtedy sięgnął po niebieską
myjkę, w kształcie motylka i zalał ją obficie żelem. Spienił i
mył ciało Oli, kawałek po kawałku. Podał jej rękę i pomógł
wyjść z wanny. Mokra i ociekająca, stanęła za jego plecami.
Opuszkami palców zaczęła badać miejsca wokół dziur. Cholernie
głębokich konsekwencji jej głupoty.
-
Chodź do kuchni zrobię opatrunki. Trzeba to zdezynfekować
i odizolować od czynników zewnętrznych.
-
Niech będzie. Potem założysz gorset. Granatowy pas do pończoch i
pończochy, rzecz jasna bez majtek. Czerwoną sukienkę z granatowym,
skórzanym paskiem i granatowe szpilki. Pójdziemy po wino. Mamy do
pogadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz