Łódź
uderzyła o dno i gwałtownie szarpnęło do przodu. Załogą i
ładunkiem. Nie zrobiło to już na niej wrażenia. Wiele, bardzo
wiele dni na wodach. Groźnych, wzburzonych, ciągnących się po
horyzont. Zdających nie mieć kresu. I tych spokojniejszych, pośród
wysp i lądów, czy raczej skał, przykrytych miejscami ziemią.
Langskipy świetnie radziły sobie i tu i tu. To była jej pierwsza
podróż morska. Niewiele słyszała do tej pory o żeglowaniu. Teraz
też nie była ekspertem, ale wiedziała już, że zanurzenie łodzi
wpływa na to, którędy można płynąć, że żagiel musi być
ustawiony pod odpowiednim kątem do wiatru, że kolor wody może ci
powiedzieć gdzie jesteś, że spać można nie tylko na stałym
lądzie i że jest coś takiego jak choroba morska. Na szczęście
ominęło ją to zjawisko, ale kilku towarzyszy, niemal całą podróż
spędziło przewieszonych przez burtę.
Łódź przybiła do
piaszczystego brzegu i część załogi od razu wskoczyła do wody.
Pozostali zaczęli wyrzucać im towary i łupy. Na końcu popędzili
ich. Kilkunastu jeńców, ze spętanymi rękami. Już przywykła.
Kilka razy schodzili na ląd. Zawsze w ten sam sposób. Nabrała
wprawy. Zwinnie minęła rękę osiłka, popychającą plecy
wyładowywanych brańców. Kiedy ta ręka sięgnęła pleców, było
pewne, że wylądujesz twarzą w wodzie. Nie groziło to śmiercią,
czy kalectwem, bo jak nie mogłeś się sam wygrzebać, to któryś z
załogi, jednym szarpnięciem, stawiał cię na nogi, ale moczyło
sznur krępujący ręce. Ten sznur po wyschnięciu stawał się
szorstki i okrutnie kaleczył nadgarstki. Dlatego, po pierwszym
razie, przy każdym następnym wysiadaniu, próbowała uniknąć tej
ręki i wyskoczyć sama, z uniesionymi nad głową pętami. I tym
razem się udało. Wyszła na brzeg i dołączyła do szeregu. Młody
blondyn, przeciągnął koniec powroza przez kółko u jej obroży i
czekał na następnego jeńca. Stała i rozglądała się. Wąski
płat ziemi oblany wodą. Niby nic niezwykłego w tych stronach, ale
odgłosy dochodzące od lądu nie były zwyczajne. Blisko, tuż za
drzewami, słychać było hałas, gwar, pokrzykiwanie wielu ludzkich
głosów. Przymknęła oczy i próbowała wyłapać pojedyncze słowa
i proste zdania, które już rozumiała. To był prosty język. Nie
to, co ta cholerna łacina, czy greka. Tylko wymowa. Miała wrażenie,
że aby się nim posługiwać poprawnie, powinna przy konwersacji
płukać gardło. Skupiona na słuchaniu, nie zauważyła, że
popędzono pierwszego niewolnika, czym wprawiono w ruch, całą
związaną ze sobą grupę. Obroża szarpnęła jej głowę. Zaczęła
przebierać nogami, aby reszta ciała mogła ją dogonić i tym samym
zachować równowagę. Porządnie wydeptana ścieżka, prowadziła
między drzewa. Kiedy wyszli z zagajnika, napotkali ścianę równych,
zaostrzonych na końcach pali. W niewielkiej odległości od miejsca,
w którym się znaleźli, ponad te pale, wystawała zadaszona wieża.
Szli przez jakiś czas wzdłuż ogrodzenia, aż dotarli do bramy.
Kiedy ją przekroczyli, wyjaśniła się przyczyna gwarnej atmosfery.
Byli na targu. Takie miała pierwsze wrażenie. Szybko okazało się,
że czymś znacznie większym niż targ. Osadzie handlowej. Albo
czymś w tym rodzaju. Prowadzono ich wytyczoną aleją, po mocno
ubitej ziemi. Ograniczoną z obu stron kamieniami, ciasno ułożonymi
obok siebie, gdzieniegdzie wkopanymi do gruntu. Na końcu tej alei
zaczynały się kupieckie jatki. Przypominało to rynek małego
miasta. Na planie prostokąta, w równych rzędach, ustawione były
niewielkie budki i stragany. Ścieżki zrobiły się węższe i
tworzyły sieć pozwalającą dotrzeć swobodnie do każdego stoiska.
Ten osobliwy rynek, przecinały dwie główne arterie dzieląc
prostokątny plac na cztery części. Pewności nie miała, ale
wyglądało na to, że każda część oferuje inny rodzaj towaru. Oni
przemieszczali się lewą stroną i kluczyli właśnie między
kramami z odzieniem. Chociaż właściwie można by użyć słowa:
tekstylia. Było tu wszystko. Skóry, tkaniny, płótna. Białe,
kolorowe i mieszane. Mogłeś tu nabyć pas i buty, koszulę i
chustę, nawet poduszki i pledy. Dotarli do jednej z głównych alei
i przeszli w kolejną część placu. Kiszki Sileny natychmiast
zaczęły złowrogo warczeć, przypominając, że cały dzień nic
nie jadła. To też spacer, między budkami pełnymi artykułów
spożywczych, był niezłą torturą. Starała się nie patrzeć. Już
dawno przekonała się, że nie ma krzty prawdy, w kłamliwym
powiedzeniu, że jemy również oczami. Akurat. Jeszcze w życiu się
nie najadła inaczej, jak przez wkładanie pożywienia do buzi.
Dlatego starała się nie patrzeć, ale oddychać musiała. A z
każdym oddechem docierały do niej nowe zapachy. Jej zmysły były
bombardowane mieszaniną różnego rodzaju woni. Kiedy przestawała
oddychać przez nos, aby dać odetchnąć umęczonemu brzuchowi i
otwierała buzię, żeby nabrać powietrza, na języku i w gardle
osadzał się gorzkawy, duszący posmak wędzonki. Szybko wtedy
zamykała usta i znowu musiała przeciągać przez nos wszystkie
smakowite zapachy. Z ogromną więc ulgą przyjęła fakt, że
stragany się skończyły, a oni wyszli na bardziej otwartą
przestrzeń. Znajdowali się u stóp niewielkiego pagórka, łagodnie
wznoszącego się ponad wyspą. Zwieńczonego płaskim, rozłożystym
placem, na którym stał najdłuższy dom na wyspie. Po jego prawej
stronie, było jeszcze kilka małych, drewnianych szopek, których
przeznaczenia Silena nie potrafiła odgadnąć. Prowadzona po zboczu
wzniesienia, zerkała co rusz w stronę rynku i oglądała ludzi.
Matko, jakże różnili się od niej samej. Podróżowała co prawda
z wielkimi chłopami, ale zakładała, że na łupieżczą wyprawę,
to może zostali specjalnie wybrani, ze względu na swoją posturę.
A wygląda na to, że to cecha plemienna. Kobiety też przewyższały
ją wzrostem, choć tu dysproporcja nie była już tak znaczna. Ich
sylwetki mocno różniły się od jej kształtów. Nie dało się
tego porównać na pierwszy rzut oka, bo Silena, była odziana w
strój chłopca. Luźne, lniane spodnie, powiązane sznurkami w
pasie, ukrywały talię. Długa, szeroka koszula, maskowała piersi i
czyniła z jej figury prostokąt. Nie, że się nie zorientowali.
Przemoczona do suchej nitki, niezliczoną ilość razy bluzka,
ujawniała wygląd piersi. Na jej szczęście spieszyli się, lato
dobiegało końca i najwidoczniej chcieli przygotować się do zimy.
Dlatego dzień w dzień, cała załoga siadała przy wiosłach.
Wieczorami byli wykończeni, myśleli tylko o misce i odpoczynku.
Ponadto, statek wyładowany po brzegi, nie sprzyjał seksualnym
napaściom. Nie miała złudzeń. Wiedziała co znaczy uprowadzenie i
obroża. Rysowała się przed nią nieciekawa przyszłość. Jednak
miała jeszcze na nią wpływ. Jej porywacze, nie wiedzieli, że ma
ze sobą broń. Ochronę lepszą niż sztylet. Supełek ukryty w
spodniach, zapewniał pewnego rodzaju spokój. Prawo do podjęcia
decyzji. To pozwalało nadal czuć się człowiekiem. Kiedy nadejdzie
czas, sama zdecyduje. Wpędzeni na płaską półkę, mniej więcej w
połowie wzniesienia, zostali brutalnie zatrzymani, właściwie
przewróceni na trawę. Zmuszeni byli czekać na dalszy rozwój
wydarzeń. Silena uklękła na stopach, ręce położyła na kolana i
z wysoko uniesioną głową sondowała okolicę. Była na wyspie. Po
tym co widziała w trakcie podróży, mogła to stwierdzić z całą
pewnością. Malutki kawałek ziemi, o owalnym kształcie, zewsząd
oblany wodą. Za plecami stał ten długi, drewniany budynek. Raczej
niemieszkalny. Raczej coś w rodzaju gościńca i pewnie schronienie
dla podróżujących. Domostwa stały bardziej na uboczu. Były
niewielkie i otoczone sprzętami codziennego użytku. Czasami
oddzielone od siebie płotem. Miała wrażenie, że służył on
mieszkańcom bardziej jako wieszak, niż ogrodzenie. Jej towarzysze
leżeli na trawie zwinięci w kulkę, albo klęczeli z twarzami przy
ziemi. Kilkoro płakało i zawodziło. Drażniły ją już te jęki.
Miała ochotę zatkać sobie uszy. Darowaliby sobie. Pasowałoby już
zauważyć, że to nic nie zmienia. Nic, zupełnie nic nie daje.
Dzień był jeszcze letni i ciepły. Wystawiła więc twarz do słońca
i korzystała z życiodajnych promieni. Słuchała konwersacji i
próbowała rozszyfrować znaczenie niezrozumiałych słów, z sensu
zdania. W pewnej chwili, rozmowy przycichły, zakłócone krokami, brzękiem metalu, szuraniem... Zaraz też, pod powiekami
zrobiło się ciemniej - ktoś zasłonił słońce.
-
Ciekawy strój.
Otworzyła
oczy i spojrzała na mężczyznę stojącego naprzeciw niej. Mocno
zadarła głowę, co pozwoliło spojrzeć mu w oczy. Błękit
tęczówek był jak spokojne morze. Głęboki, nieprzenikniony,
groźny, ale opanowany.
-
Mało kobiecy. Po co przebrałaś się za chłopca?
-
Dla bezpieczeństwa.
Jej
głos był szorstki. Słowa zabrzmiały nienaturalnie. Słyszała to.
Ale chyba zrozumiał, bo odpowiedział.
-
To raczej nie spełnił zadania.
-
Słuszna uwaga. Jednak nie do końca prawdziwa. Trochę mi jednak
pomógł.
Przybysz
rozglądał się. Przesuwał wzrok po kolejnych jeńcach. Jego
oblicze nie zdradzało żadnych emocji. Po krótkiej chwili, ponownie
zatrzymał wzrok na jej sylwetce.
-
Patrzyłem na ciebie, jakiś czas. Kim jesteś?
-
Człowiekiem. Nikim więcej.
Uśmiechnął
się skąpo. I dalej taksował jej osobę.
-
Rozglądasz się, korzystasz ze słońca, w twoich oczach jest coś...
coś jak ciekawość, a powinien być lęk. Nie lękasz się?
-
Czy strach coś zmieni w mojej sytuacji?
-
Więc się nie boisz...
-
Boję się.
-
Bardziej śmierci, czy zniewolenia?
-
Boję się, bo nie mogę wybrać pana, któremu będę służyć.
-
Taki los niewolnika. Wybierają za niego.
-
Taki niewolnik ma wartość mięsa w swojej wadze. Wiem, że w
większości to wystarcza. Pójdzie gdzie mu każą. Pracuje bo musi,
żeby nie oberwać, urodzi bo musi, bo życie samo z niego wyłazi.
Pan, który jest wyborem, staje się przedmiotem troski. Można do
kogoś należeć z własnej woli.
-
Skąd takie przekonanie?
-
Czyt... Słyszałam o tym trochę. - Silena w porę się
powstrzymała, przed ujawnieniem tak znaczącego faktu. Mnich mówił,
żeby nikomu, absolutnie nikomu, tego nie ujawniać. A ona mało się
nie wygadała przy pierwszej rozmowie. Bardzo nieroztropnie. Przecież
nie miała pojęcia, jak tu się traktuje kobiety, które poważyły
się nauczyć czytać i pisać. Z dołu dobiegły ich krzyki. Oboje
skierowali wzrok, w miejsce, z którego dochodziły hałasy. To była
trzecia część rynku. Jedna z tych, w których nie była. Kobieta
darła się wniebogłosy, ciągnięta za ubranie do szopy. Drewniany
budynek stał w znacznej odległości od alejki. Natomiast tuż przy
niej, znajdowali się ludzie powiązani powrozami. Skuci żelazem,
czasami spętani sznurem, z obrożami na szyjach. Tacy jak ona.
Wolden widząc, że ta scena przykuła jej uwagę wyjaśnił:
-
Niektórzy sprzedający pozwalają obejrzeć swój towar dogłębnie.
Za niewielką przedpłatą, nawet wypróbować.
-
Oczywiście przedpłata przepada, jeśli się nie zdecydujesz na
kupno.
Zauważył,
że zadrżała. Na jego twarzy pojawił się grymas, który
prawdopodobnie miał być uśmiechem. Pojęła, o co w tym chodzi.
Odwrócił się. Zapatrzył przed siebie i tkwił tak niczym posąg.
Długie, jasne włosy dosychały w słońcu. Coraz mocniej targane
wiatrem, uciekały za głowę. Nie miał postury drzewa, jak
zdecydowana większość. Mocno rozbudowane ramiona i plecy. Wyraźne
zwężenie w talii i umięśnione uda. Gruby, szeroki pas do
którego, po jednej stronie przytroczona była sakiewka, po drugiej
nóż. I tu niecodzienny widok, rzadki, niezwykle rzadki. Otóż ten
nóż, był w pochwie. Widywała w pochwie miecze. I to już był
spory wydatek. Ale miecz, jedna z najcenniejszych rzeczy w tych
czasach. Obusieczny zwłaszcza. Warto więc było zainwestować w
jego ochronę, ale nóż? Kim jest człowiek, który funduje
sobie takie zbytki? Trzon wystający z pochwy, pozwalał sądzić, że
estetą. Biała rękojeść okuta była metalem, który układał się
w finezyjne wzory. Jakąś przeplatankę. Przesunęła wzrok po
nodze, do której przylegał. Bezwiednie zerknęła i na pośladki.
Mało to przyzwoite, ale nie sposób było ich nie zauważyć. Miała
je akurat na wysokości oczu. Skórzane spodnie ciasno przylegały do
ciała. Chociaż czy ciała, może reszta to ciało, ten tyłek był
raczej ze stali. Odwrócił się, spojrzał na nią raz jeszcze z
góry i odszedł w stronę długiego budynku, na szczycie
wzniesienia. Odprowadzała go wzrokiem póki nie zniknął w jego
wnętrzu.
-
Aslaf! - Ledwo przekroczył próg izby, zawołał kompana. Sam
zatrzymał się niedaleko drzwi. - Widziałeś ją?
-
No. Znaczy to chuchro w przebraniu?
-
Kupisz ją dla mnie. Tylko się przed nią nie wygadaj.
-
Nie wiem czy oni są na sprzedaż. Nie wystawił ich na placu.
-
To będą. - Odwiązał sakiewkę od pasa i podał mu. - Zapłać ile
zażąda. - Zamilkł pogrążony w myślach. Aslaf odwrócił się i
zamierzał odejść. - A. Kup dla niej suknie. Niech to będzie
przyjemniejsze dla oka. - Tamten pokręcił głową i splunął,
jasno dając do zrozumienia, co myśli o tego typu sprawunkach. Ale
zaraz poszedł. Wodzowi lepiej się nie pchać pod paznokcie.
Wolden
podszedł do stołu, przy którym siedziała załoga jego łodzi.
Część załogi. Kiedyś powiedziano by o nich jarlowie, teraz ten
tytuł był zarezerwowany dla niego. Wiele wypraw mieli już w
nogach, wiele starć, handlowych negocjacji i przewiosłowanych dni.
Niektórzy więcej od niego. Bjorn na przykład. Wiekowy człowiek,
on sam chyba nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Nikt mu lat nie
umiał policzyć w całej okolicy. Zdecydowanie największy z nich.
Wzrostem prawie o głowę przewyższał pozostałych wikingów, a nie
były to miernoty z natury. Dostojeństwa dodawały mu długie, siwe
włosy, przeważnie zaplecione w gruby warkocz i potężna broda w
tym samym kolorze. Zwykle poważny i małomówny, kiedy już się
odzywał - słuchali wszyscy, łącznie z wodzem. A kiedy walczył w
bitewnym szale, trupy kładły się gęsto, rozpłatane siłą jego
miecza. Wolden usiadł naprzeciw niego i sięgnął po drewniany
kubek w połowie już pusty. Nowoczesność, w jego stronach nadal
piło się z rogów. Pociągnął solidnego łyka i miód rozlał się
w przełyku, przyjemnie rozgrzewając wnętrze.
-
Co ma Birka do zaoferowania komuś, kto wraca ze wschodu? - Ingvar z
lekkim uśmiechem zaczepił Woldena.
-
Jeszcze nie wiem. Okaże się.
Ingvar
poprawiał karwasze, rozluźniając odrobinę zapięcie. Wreszcie
podniósł wzrok i szelmowsko się uśmiechnął. Tropiciel,
obserwator. Najchętniej ubierał się w garbowane skóry, a z tych
skór najchętniej wybierał czarne. Możliwie najczarniejsze.
Pasowały do jego oczu, jak węgiel i włosów, jak skrzydła kruka,
co w tych stronach zdecydowanie się wyróżniało. Ludzie prędko
dodali do jego imienia przydomek i nie trudno zgadnąć jaki. Ingvar
Czarny pracował w zespole bez zarzutu, ale najlepiej się czuł,
wykonując samotnie zadania. Warta, zwiad, obserwacja, rozpoznanie...
Po cichu, z zaskoczenia, pod osłoną mroku... To był jego żywioł.
Na tym polu był niezwykle niebezpieczny, nieuchwytny.
Sprzymierzeńcem była mu w tym wypadku jego postura. Wysoki, a nie
wielki i szczupły, w porównaniu do Bjorna, to nawet chudy można by
rzec. Wziął ze stołu jabłko, podrzucił, złapał i zaczął
obracać je w dłoniach. Z twarzy nie schodził mu zawadiacki
uśmieszek.
-
Czego kręcisz głową?
-
A tak. Bo ciekaw jestem tych cudów, co to Woldena oczarowały...
rozmową.
-
Zatkaj gębę tym jabłkiem co je miętosisz, albo ja ci ją zatkam
– czym innym.
Cała
gromada wybuchnęła gromkim śmiechem. Wolden uniósł kubek,
krzyknął – Miodu! - I zaraz zjawiła się dziewka z pełnym
dzbanem. Napełniła kubki, a przyjrzawszy się zgromadzonym, nie
zabrała dzbanka, jak to było w zwyczaju, ale zostawiła go na
stole. Skinęła lekko głową i oddaliła się.
-
Robisz wrażenie na dziewkach.
-
Chyba ty. - Wolden postanowił się odgryźć. - Ten najnowszy tatuaż
na szyi, to ci matka widłami zeskrobie, jak się dopatrzy kogo
kazałeś sobie wymalować.
-
Jak się dopatrzy.
I
kolejna salwa rubasznego śmiechu. Olaf śmiał się radośnie,
potrząsając czerwoną czupryną, odchylając głowę, zbierając
włosy i prezentując szyję, oplecioną przez dwugłowego smoka.
Młodziutki, jak na to towarzystwo chłopak, podesłany został
Woldenowi przez ojca. Olafa ojca, a Woldena wuja, co czyniło ich
kuzynami. Wuj, całkiem jeszcze silny chłop, nie mógł już z nimi
pływać, bo na wyprawach stracił niemal wszystkie palce. Został mu
kciuk i palec wskazujący u lewej ręki. Uznał, że te już sobie
zostawi, bo to jeszcze daje szansę warzechę chwycić i pojeść.
Ale, że miejsce w Woldena łodzi wielce szacowne, i intratne, i
wcisnąć się tam niełatwo, podesłał syna. Może jeszcze
nieopierzonego trochę, ale uznał, że to na dobre chłopakowi
wyjdzie. I chyba wyszło. Najlepszy dowód – przeżył. A nie
wszystkim się to tym razem udało. Z tej wyprawy nie wracali w
pełnym składzie. Pięciu towarzyszy stracili. Powetowali tę stratę
rzezią niejednej wioski, ale fakt pozostawał faktem. A ryzyko
nieodłączną częścią ich życia. To i tak było w ich mniemaniu
lepsze, niż gnuśnieć na północy. Zajmować się zbieractwem,
hodowlą i uprawą. Dużo mozolnej pracy, którą może obrócić w
pył kaprys bogów, panów pogody. Jedno słabsze lato, a po nim
sroga zima, mogły sprawić, że wielu nie doczekiwało wiosny. Mając
to na uwadze, rozsądniej było zaryzykować ucztę w Valhalli, niż
czekać niepewnego jutra, które ani sławy, ani chwały, ze sobą
nie niosło.
Aslaf
bez trudu odnalazł właściciela niewolników. Nowi przybysze
rzucali się w oczy. Przywitał się i od razu przeszedł do rzeczy:
-
Pohandlujemy?
-
Czemu nie, w okolicy nie ma lepszego do tego miejsca.
-
Chcę ją kupić. - Wskazał głową, rozłożonych w niewielkiej
odległości jeńców.
-
Którą?
-
Tego przebierańca.
-
Chyba nie chcę jej sprzedawać. Oni w ogóle nie mieli być do
handlu.
-
Może jednak zmienisz zdanie. - Aslaf wyjął zza pazuchy sakiewkę i
podrzucił ją w dłoni.
-
Uuu... no, no, no... - Jego rozmówca, aż zaczął cmokać. - Czego
Wolden chce od tej dziewki?
-
Prawdopodobnie tego co wszyscy. Długo jesteśmy w drodze.
Tamten
tylko się uśmiechnął. Jasne było, że nie uwierzył. Jakby w
drodze nie było dosyć okazji. Widać mu zależało, skoro puścił
w obieg swoją sakiewkę. Na północy, wszyscy mający kontakt z
handlem i wypadami, znali jego znak. Ten znak, który widniał na
woreczku z brzęczącymi monetami.
-
Płacę złotem.
-
Toż to chuchro, pierwszej zimy nie przeżyje.
-
Może na zimę mu niepotrzebna. Nie pytałem. To co, podasz cenę?
-
Podałbym, gdybym ją znał.
-
To może ci podpowiem. Nie jest to warte trzydziestu monet srebra,
ale niech tam. Dam ci trzy w złocie.
-
Czterdzieści monet jest warta.
-
To nadal jest trzy w złocie. Policzyłem ci z górką. Poza tym, kto
was tam wie, coście z nią robili.
-
Nic.
-
Ha, ha, ha...
-
Klnę się na wszystkich bogów, że nic.
-
To co, trzy.
-
Ale Woldenowi zależy...
-
Ale mnie nie. A to ja z nim będę gadał. I co mu powiem..., że
zażądałeś dziesięciu złotych monet. I co on zrobi...
najprawdopodobniej przyjdzie osobiście... A jak przyjdzie...
-
Dobra, dobra, dobra... trzy to uczciwa kwota.
Aslaf
miał ochotę jeszcze zbijać cenę, ale ostatecznie machnął na to
ręką. Skoro Wolden zlecił zapłacić ile zażąda... Poza tym, to
naprawdę była w miarę uczciwa cena. Szli wolno w stronę jeńców.
Sprzedawca oglądał piękne, złote monety. Ważył je w dłoni i
był wyraźnie zadowolony.
-
Gdzie wy byliście?
-
Nie pytaj. Grunt, że wracamy i mamy głowy na karkach.
-
Słyszałem, że jednak nie wszyscy.
-
Nie wszyscy.
Więcej
się nie odezwał. Poczekał cierpliwie, aż odwiążą mu Silenę, z
tej plątaniny, która się zrobiła na trawie. Na koniec dostał
wytrych do jej obroży.
-
Jest wliczona w cenę.
Pożegnali
się chłodno i każdy poszedł w swoją stronę. Silena pojęła, co
się właśnie stało. Szła za Aslafem starając się go nie
dogonić i nie zrównać z nim kroku. Była zażenowana niewiarygodnie poniżającą sytuacją. I ta obroża. Każdy, kto na
nią spojrzy, wie.
-
Pospiesz się. Muszę załatwić coś jeszcze. Muszę cię ubrać w
babskie ciuszki.
-
Słucham?
Aslaf
zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to cokolwiek dziwnie, a przecież
miał się nie zdradzić.
-
Nie możesz tak chodzić za mną, jakbym prowadzał nieszczęście.
Trzeba cię przebrać. I przestań się skradać za plecami. Nie
możesz iść normalnie? Masz jakieś imię?
-
Silena.
Dorównała
do niego i szli obok siebie. Teraz mógł lepiej się przyjrzeć.
Trójkątna twarzyczka i zielone oczy, przywodziły na myśl coś
dzikiego, drapieżnego. Lekko zadarty nosek, potęgował tylko to
wrażenie. Jego towarzyszka miała smaczne, ciemnoczerwone usta i
wyraźnie ciemniejszą, od tutejszych, cerę. Włosy... tutaj trudno
mu było ocenić. Może kiedyś wyglądały, teraz skołtuniały. Ale
nadal jeszcze lśniły ciepłym, ciemnobrązowym blaskiem. Próbował
oczywiście popatrzeć i niżej, ale koszula wyschła i ukrywała
wszystko, a spodnie... szkoda gadać. Jednak na końcu, z nogawek,
wystawały niewielkie, bose stopy. Trochę pokaleczone, ale smukłe i
kształtne. Znaleźli się między kramami. Przechodzili od stoiska
do stoiska, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Aslaf był
rozdrażniony.
-
Nie, to się nie uda. To nie na moje siły. Nie leży w moich
kompetencjach.
-
Wolniej proszę. Nie wszystko rozumiem.
-
I dzięki za to bogom.
-
Kompe... ten ostatni wyraz, co to było?
-
Nieistotne. Posłuchaj, wybierz sobie coś babskiego, żebyś się
mogła przebrać, a ja zapłacę. Tylko mnie nie zrujnuj. I bierz pod
uwagę, że płyniemy na północ. - Popatrzyła na niego zbita z
tropu. - Idziemy, a ty się rozglądaj i bierz co trzeba.
Silena wiedziała mniej więcej czego szukać. Uważnie przyjrzała się otoczeniu, także kobietom i ich strojom. Ale pojęcia nie miała
co znaczy „nie zrujnuj”. No i oczywiście, co potrzebne jest na
północy. Jak daleka ta północ, bo ona właściwie była
przekonana, że już jest na północy. Takiej najbardziej północnej,
a tu się okazało, że można być jeszcze bardziej na północy.
Przyglądała się uważnie towarom i próbowała sprostać zadaniu.
Podeszła do stoiska pełnego białego, płóciennego odzienia i
zaczęła przeglądać rzeczy. Sprzedawca zareagował gwałtownie i
próbował ją odpędzić. W sam środek tej sceny wkroczył Aslaf.
Wyjął sakiewkę i podrzucił w dłoni. I jakby zadziałała jakaś
magia. Kupiec od razu zmienił swoją postawę i zapraszającym
gestem, zachęcał by oglądali jego towar. Silena zdębiała.
Widziała już dzisiaj tę sakiewkę. Ciemny, niewielki woreczek był
w istocie wyjątkowy. Wyszyty lub wymalowany, trudno było ocenić z
tej odległości. Piękny, złoty ptak, rozpościerał na niej swe
skrzydła. Może ci zamożni, wszyscy nosili takie sakiewki. Aslaf
szturchnął ją porządnie i wyrwał z zamyślenia. Wskazał jej
stoisko, wyraźnie ponaglając. Silena oprzytomniała i zaczęła
ponownie przekładać rzeczy. Wybrała dwie halki. Jedną całą,
drugą do pasa. Potem zaczęła przymierzać do siebie koszule. Tu
mężczyźni mieli niezły ubaw, bo wszystko przy jej posturze
wyglądało od razu jak worki. Wreszcie sprzedawca wpadł na pomysł.
-
Tobie potrzebne ubranie dla dzieci.
Pogrzebał,
pogrzebał i wyciągnął kilka sztuk znacznie już mniejszych.
Silena przyłożyła je do siebie – pasowały. Zaczęła się śmiać
razem z nimi.
Aslafa
niemal zatkało, kiedy ta twarz ożyła, rozpromieniona zabawnym
wydarzeniem. Iskierki tańczące w szmaragdowych oczach, rozchylone
usta, odrzucona do tyłu głowa, prezentująca szyję i obojczyk.
Nawet ta obroża, bardziej w tej chwili przypominała biżuterię,
niż znak niewoli. I zarys piersi, wypiętych lekko w tej pozycji. I
kupiec zdawał się gapić na ten obrazek oniemiały. Aslaf
chrząknął, stanął między nią, a wzrokiem sprzedającego i
spoważniał:
-
Ile?
Po
dokonaniu zapłaty poszli dalej. Silena miała wrażenie, że go
uraziła. Jej towarzysz, czy może właściciel, szedł milczący i
zamyślony.
-
Jak mam się do ciebie zwracać, czy do pana zwracać?
-
Aslaf jestem.
-
Po prostu „Aslaf”?
-
Po prostu. Kończ to kupowanie.
Ponownie
zaczęła się rozglądać. Po pewnym czasie, mieli już wszystko.
Tak im się przynajmniej wydawało. Wracali na wzgórze. W stronę
długiego domu, który wcześniej obserwowała.
-
Nie znujrowałam cię?
Aslaf
musiał się uśmiechnąć. Przekręciła litery i głos miała
zdecydowanie za miękki, do tych gardłowych głosek, ale łatwo
można było zrozumieć o co jej chodzi.
-
Nie zrujnowałaś. Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodna?
-
Chciałabym się umyć.
-
Hm. To będzie pewien kłopot, ale chodź.
Zmienił
kierunek. Na końcu długiego domu, stał mały kwadratowy budynek. I
to do niego się teraz kierowali. Publiczna łaźnia nie miała
podziału na strefy, kobiecą i męską. Aslaf zajrzał do środka i
z ulgą stwierdził, że jest pusta.
-
Idź. Tylko się pospiesz.
Silena
zniknęła we wnętrzu z naręczem rzeczy, które właśnie nabyli.
Odłożyła je na ławę, stojącą pod ścianą. Rozejrzała się. W
trzech rogach pomieszczenia, stały słusznych rozmiarów drewniane
balie. Podobne do tych, których używano do prania, tylko większe –
zdecydowanie większe. Na środku ułożony był krąg, z gładkich
okrągłych kamieni, w jego wnętrzu żarzyły się resztki
przepalonego drewna. Podeszła do pierwszej balii, zanurzyła dłoń
i zaczerpnęła wody. - O w życiu. - Była bura. Brudniejsza od niej
zdecydowanie. Przeszła do kolejnej, tu było jeszcze gorzej, bo po
wierzchu pływało jakieś robactwo. Powoli odchodziła ją ochota na
kąpiel, ale ostatnia beka wyglądała obiecująco. Zanurzyła w niej
rękę i poczuła dobrze wróżący chłód. Nabrała wody w garście
i z zadowoleniem stwierdziła, że jest czysta. I nie zdążyła się
ogrzać, czyli musiała być wymieniona niedawno, ale miała fart.
Błyskawicznie zrzuciła odzienie i weszła do balii. Zanurzyła się
z głową i próbowała pod wodą rozplątać palcami włosy. Kiedy
się wynurzyła, usłyszała awanturę. Zaraz za ścianą.
W
drzwiach wielkiej sali, pojawiła się sylwetka młodego chłopaka.
Ręce oparł o futrynę, nogi nie przestąpiły progu, natomiast
głowa i część tułowia wpadły do środka. Zdyszany wyrzucił z
siebie na jednym oddechu:
-
Aslaf okłada jakiegoś typa gołymi pięściami!
Cała
załoga poderwała się od stołu i popędziła za szatynem, który
przyniósł te wieści. Ale przewodnik właściwie nie był im
potrzebny. Ledwie wyszli na zewnątrz zobaczyli gromadzących się na
końcu domu ludzi i kotłujących na trawie mężczyzn. Kiedy dotarli
na miejsce, Aslaf siedział już na przeciwniku okrakiem, kolanami
przytrzymując mu ręce i walił go po twarzy, bez cienia znużenia.
Miarowo i systematycznie. Prawa, lewa, prawa, lewa... Nawet łeb
powalonego odskakiwał zgodnie z tym rytmem. Raz na prawą, raz na
lewą stronę. Pokonany, raczej nie miał na to wpływu - stracił
przytomność. Rozkwaszony nos, krew cieknąca z ucha i oczy tak
zapuchnięte, że przypominały dwie dojrzałe śliwki, wskazywały
na to, że ma dosyć. Ale Aslaf był jak w amoku. Nie dostrzegał
tych subtelnych przesłanek, widocznych na twarzy przeciwnika. Wolden
i Ingvar podbiegli do niego bez namysłu i mało sami nie oberwali.
Uchylili się jednak w porę, Aslaf oprzytomniał i wreszcie się
opanował. Siedział na pokonanym i dyszał. Cała zgraja ludzi stała
i czekała w milczeniu. Mieli nadzieję, na jakieś wyjaśnienia.
Nikt, prócz tych dwóch, nie wiedział o co poszło. Widząc chmarę
pytających spojrzeń Aslaf wycedził:
-
Poprosiłem go grzecznie, nie posłuchał. Uznałem, że skoro nie
rozumie ludzkiej mowy, trzeba mu wytłumaczyć ręcznie.
Większość
zgromadzonych machnęła po tych słowach ręką. I zaczęła się
oddalać, wyraźnie zawiedziona takim zakończeniem. Było jasne, że
niczego się od niego nie dowiedzą. Kilku towarzyszy pobitego
podeszło bliżej.
-
A o coś ty go prosił?
-
Niech ci sam opowie.
-
To chyba nieprędko. Ale jak prosiłeś, to chyba nie musiał się
zgodzić.
-
Nie musiał. I się nie zgodził, jak widzisz. - I skinął wymownie
na gościa na którym siedział.
-
Możemy go zabrać?
-
Zastanawiam się. - W żyłach Aslafa krążyła jeszcze adrenalina,
ale już trochę rozcieńczona krwią.
-
Możecie. - Wolden postanowił, że nie będzie kolejnej jatki.
Skinął na Ingvara i razem podnieśli Aslafa pogromcę, z
nieprzytomnego chłopa.
Silena,
po pierwszych niepokojących dźwiękach zza ściany, wyskoczyła z
wody, wytarła się trochę koszulą i ubrała całkiem nowy strój.
W tym stroju usiadła pod ścianą i próbowała wymyślić, co dalej.
Miała się pospieszyć, ale w tej sytuacji... Siedziała na ławie i
nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Słyszała krzyki,
odgłosy bójki, nawet awanturę. I co teraz? Siedzieć tu i czekać,
czy wyjść. Może lepiej zaczekać, aż Aslaf po nią przyjdzie.
Rozbieganym wzrokiem nerwowo lustrowała pomieszczenie. W pewnym
momencie jej oczy skupiły się na spodniach. - Węzełek!- Jak mogła
o nim zapomnieć. - Głupia babo! - Skarciła się w myślach i
pospiesznie przeszukiwała spodnie. Wyszarpała woreczek przywiązany
do pasa i mocno zacisnęła w dłoni. Wstała z ławy i zaczęła
oglądać swój strój, pod kątem odpowiedniego schowka. Chwilę jej
to zajęło. W końcu znalazła właściwe miejsce, między halką a
sukienką. Tu nikt nie powinien pchać łap. Tak jej się wydawało.
Takie powzięła przekonanie. I postanowiła się go trzymać.
Na
zewnątrz, Wolden ze swoją niepełną załogą,
obserwowali jak dwóch gości, ciągnie pod pachy, nieprzytomnego
kolegę. Oddalali się powoli, ale miarowo. Wolden odwrócił wzrok i
wlepił go w sprawcę całego zamieszania:
-
O coś ty go prosił?
-
Żeby nie wchodził do łaźni.
-
Czemu?
-
Bo się tam kąpie arabska księżniczka.
-
I co? Nie uwierzył?
-
Po czym to odgadłeś?
Cała
gromada wybuchnęła gromkim śmiechem. Aslaf na przemian zginał i
prostował palce. Masował przez chwilę nadgarstki i oglądał
poobijane kostki. Ingvar miał coś do powiedzenia w tym temacie.
-
Musiał cię nieźle wkurzyć.
-
Aaa bo... nieważne.
-
Kazałeś jej się myć w męskim przybytku, to...
-
Sama chciała.
-
Chciała do publicznej łaźni?
-
Zapytałem czy czegoś potrzebuje, w domyśle jedzenia, picia, a ta
że chciałaby się umyć. To gdzie ją miałem zaprowadzić?
-
Gdziekolwiek indziej.
-
Nie zgrywaj mądrali.
-
A ona tam w ogóle jeszcze jest, czy może już czmychnęła?
Popatrzyli
po sobie zdumieni, bo chyba nikomu, poza Ingvarem, nie przyszło do
głowy tak fundamentalne pytanie. Aslaf natychmiast rzucił się do
wejścia, by to sprawdzić, ale zajrzeć nie zdążył. Zatrzymała
go w pół drogi ręka Woldena. Bardziej wymownego gestu dawno nie
widzieli. Stało się jasne, jak zaborczo wódz traktuje tę
własność. Aslaf chyba chciał coś powiedzieć, bo otworzył już
usta, ale zrezygnował - w drzwiach pojawiła się Silena. Trzeba
przyznać, że miała efektowne wejście, to znaczy wyjście.
Wszystkie twarze skierowane były w to jedno miejsce. Zatrzymała się
zaraz za progiem. Splotła ręce za plecami i zaczęła się
czerwienić. Nie wiedziała gdzie podziać oczy. Taka była
zmieszana, upokorzona tą liczbą oglądających ją od stóp, po
czubek głowy, mężczyzn. Patrzyli z rozdziawionymi gębami. Aż
Wolden musiał chrząknąć, by przywołać ich do porządku. Zielona
suknia, którą wybrała, podkreślała wszystkie jej walory. Kocie
oczy, uniesione lekko łuki brwiowe, mocno zarysowane kości
policzkowe, zgrabny, delikatnie zadarty nos. To wszystko zawarte w
wyraźnie trójkątnym kształcie twarzy. Mokre włosy połyskiwały
w słońcu, ciepłym, kasztanowym blaskiem. Smukła szyja otoczona
metalowym pierścieniem niewoli. Zaraz pod nią mocno odstające
kości obojczyków i delikatny zarys klatki piersiowej, odsłonięty
przez niewielki dekolt. Dobrze dopasowana koszula, przylegała ciasno
do ciała. Opinała się na rękach i kończyła tuż przed
nadgarstkami. Wystająca spod sukienki halka, odrobinę za długa,
zasłaniała jej nogi aż do kostek. Wystawały spod niej tylko te
bose stopy. Prosty strój dodawał jej uroku. Nie odwracał uwagi od
naturalnego piękna. Był jedynie dodatkiem do niej. To jej kształty,
proporcje, sylwetka, postawa... Jej delikatność, eteryczność
nawet, magnetyzm. Spokój, opanowanie i godność jaką prezentowała,
w tej zgoła odmiennej sytuacji, sugerowały siłę charakteru. Może
nawet pewnego rodzaju zadziorność. Aslaf przysunął się do
Woldena i szeptem skomentował ten widok.
-
Dobrze, że poprzedni właściciel tego nie widzi. Zażądałby
drugie tyle.
Wolden
skarcił go wzrokiem, a potem równie cicho odpowiedział:
-
Musimy pogadać.
-
I ja tak myślę.
-
No to zrób coś. Teraz się przecież nie oddalimy.
-
Żeby cię jasna... że też dałem się wmanewrować w takie bagno.
Aslaf
myślał. Tęgo myślał, co było wyraźnie widoczne, na jego
skupionej twarzy. Wolden natomiast, obrzucił raz jeszcze badawczym
spojrzeniem Silenę i obwieścił obecnym:
-
Zbierać się. Jutro odpływamy. O świcie. Wystarczająco długo tu
zabawiliśmy.
Większość
zgromadzonych zaczęła się oddalać. Tylko Olaf, z przyklejonym do
twarzy uśmiechem i Ingvar ciekawy dalszych wydarzeń, nie ruszyli
się z miejsca. Ten drugi, widząc udrękę Aslafa, zaczął mu
jeszcze dogryzać:
-
Na buty już ci zabrakło? Jak chcesz, mogę pożyczyć.
Silena
na to stwierdzenie bezwiednie się uśmiechnęła. Stało się to bez
udziału woli. I jak na złość, wszyscy czterej ten uśmiech
zauważyli. Zmieszana spoważniała w tej samej chwili, mocno
zacisnęła usta i wbiła wzrok w ziemię. Aslaf się nie pogniewał.
Wręcz przeciwnie.
-
No i co się szczerzysz? To znaczy, że musimy tam wrócić. - A
mając na uwadze to, że wciąż rządzi się Woldenową sakiewką
dodał – Kupimy najdroższe buty jakie znajdę.
-
Muszę to zobaczyć. - Skwitował Ingvar.
-
I ja też! - Olaf nie zamierzał odpuścić tych zakupów.
-
To może i ja się przejdę... - Wolden tym bardziej odpuścić nie
zamierzał.
-
A może sami kupicie buty, jak was tak rajcuje atmosfera targowa,
a ja zabiorę Silenę do stołowej i nakarmię.
Oczy
Woldena zrobiły się wielkie i wymowne. Zdawały się mówić: tylko
spróbuj.
-
Przecież nam przede wszystkim o ciebie chodziło, chcieliśmy
podejrzeć fachowca przy pracy. Tak ci to ładnie wyszło. Widać nie
znaliśmy wszystkich twoich talentów. - Ingvar nie mógł sobie
darować.
-
Ręce mnie bolą, ale nie na tyle, żeby jeszcze jednemu nie
przywalić. Zamknij się więc z łaski swojej, dla własnego dobra.
Aslaf
cofnął się dwa kroki, pokazał kierunek ręką i oznajmił
Silenie:
-
Prowadź.
Przeszła
obok nich i posłusznie podreptała w dół zbocza. Olaf zdecydowanie
przyśpieszył kroku i zaraz ją dogonił. Wywiązała się między
nimi jakaś dyskusja, ale o czym, tego pozostali trzej nie słyszeli,
bo i nie to ich zajmowało w tej chwili.
Aslaf
i Wolden niemal w tym samym czasie zaczęli:
-
Gdzie ona będzie spała?
Ingvar
zaczął śmiać się w głos. Kiedy odrobinę odzyskał spokój
dodał:
-
Macie się z tą dziewką jak głupi z dwiema kulkami.
I
oni zaczęli się śmiać, po tej ocenie zachowania dwóch dorosłych
chłopów, wojowników podobno.
-
Normalnie, w wielkiej sali ją położycie, razem z nami. Gdzie
będzie bezpieczniejsza? Byle z daleka od Młodego, nie twierdzę, że
coś jej zrobi, ale możemy słuchać przez pół nocy jego zmagań
ze sobą. Podskakuje wokół niej jak szczeniak. Jeszcze się
zakocha. A tak swoją drogą, po co ją prowadzisz znowu między tych
wszystkich ludzi. I to teraz, jak już wygląda... no tak jak
wygląda? Zwraca uwagę. Jest charakterystycznie inna. I z tą obrożą
jeszcze. Zaraz będziesz miał dziesięciu chętnych do odsprzedania.
-
A właśnie, koniecznie zdejmij jej tę obrożę. - Wolden spoważniał
i się zamyślił.
-
Trzeba było ją zaprowadzić do sali i karmić, a buty kupić
samemu. To wbrew pozorom był całkiem rozsądny pomysł. Chociaż
Aslafa. A właśnie, jak cię znam, to zbyt hojny nie byłeś. Jeśli
natkniemy się na poprzedniego właściciela i zobaczy ją taką...
Może być awantura, a przecież też nie jest sam.
-
Hej! Ale ten wygląd to jednak dlatego, że doinwestowałem i
zapewniłem spokojną kąpiel. – Tu pokazał raz jeszcze swoje
poświęcenie wybite na dłoniach.
-
To chyba jednak ja ponoszę koszty tej inwestycji.
-
Bo to twoja inwestycja. Długo mam ciągnąć tę farsę?
-
Jakiś czas. Zawołaj ją, pójdzie z Ingvarem z powrotem na górę,
a my kupimy te buty.
-
Męski wypad po fatałaszki – nie poznaję kolegów. - Ingvar
uśmiechał się pełną gębą. Dwaj pozostali tylko pokręcili
głowami, miał dzisiaj używanie, nie ma co.
-
Młody idzie z nami. - Zawyrokował Wolden, a Ingvar znowu wybuchnął
śmiechem.
Rozdzielili
się na dwie grupy i podążyli w przeciwnych kierunkach. Ingvar z
Sileną wdrapywali się po zboczu, trzej pozostali zbliżali się do
kupieckich straganów. Olaf miał skwaszoną minę. Dłuższy czas
się nie odzywał. Wreszcie zaczął:
-
Aslaf, odsprzedaj mi ją. Zapłacę ci podwójnie. Potrójnie nawet.
-
He, he... Jaki rozrzutny.
-
Stać mnie. Przecież wiesz, że mnie stać. Jestem wypłacalny i...
-
Wiem Młody.
-
No to odsprzedaj, nie każ się prosić. Tych co masz nie obskoczysz
do wiosny, po co ci kolejna?
-
Jaki się wyszczekany zrobił, zaledwie po paru miesiącach. - Aslaf
próbował zmienić temat i bagatelizować jego prośbę.
-
No to tym bardziej odsprzedaj.
-
Młody, to jest niemożliwe.
-
Czemu?
-
Bo ona nie jest moja!
-
Jak nie twoja? No to czyja?
Aslaf
tylko głośno westchnął. Młody spojrzał na Woldena, a ten nie
zaprzeczył, nawet ruchem głowy – wszystko stało się jasne. No
to klops. To zupełnie inna bajka. Właściwie dramat, a w roli
głównej obsadzono Olafa i nie ma szans, na szczęśliwe
zakończenie. Weszli między kramy, Aslaf wyjął sakiewkę i oddał
ją Woldenowi.
-
Sam sobie inwestuj. W co ci pasuje.
-
Nie bądź taki, pomóż mi trochę, tak ci dobrze poszło poprzednim
razem...
-
Nie przeginaj. Nic mi nie poszło. Kazałem jej wybierać, a ja
płaciłem. Ot cała tajemnica.
-
Niemniej jednak pomóc możesz. Młody, ty chciałeś na bazar, może
coś doradzisz.
-
Nie chciałem na bazar, chciałem...
-
Zapomnij. - Wolden uciął dyskusję, zanim się jeszcze zaczęła.
Szli
pod górę w niewielkiej odległości od siebie. W pewnym momencie
Ingvar zorientował się , że nie ma jej obok. Odwrócił głowę i
zobaczył, że stoi zamyślona.
-
O co chodzi?
-
Zostawiłam w tej cholernej łaźni kilka rzeczy.
-
Chcesz po to pójść?
-
Nie wiem. Czy to dobry pomysł? W ogóle nie myślę ostatnio.
-
Chodź. Zabierzemy je, jeśli jeszcze tam są.
-
Nie chciałabym pana na nic narażać. - Mówiąc to, kąciki jej ust
lekko uniosły się w uśmiechu.
-
Niczego się nie obawiam. - Ingvar w lot pojął dwojakie znaczenie
tego zdania.
Skręcili
i szli w milczeniu. Gdyby była wolnym człowiekiem, miałaby do
niego masę pytań. Ciekawska natura, wierciła jej dziurę w brzuchu
i kusiło ją żeby się odezwać. Jednak jej sytuacja była tak
dziwna i specyficzna, pomijając już że poniżająca, iż zdusiła
wszelkie zapędy poznawcze w zarodku. Milczała, bojąc się popełnić
jakiś błąd. Zajść komuś za skórę, albo zrobić coś, co
ściągnie na nią kłopoty. W końcu stanęli przed łaźnią.
Ingvar, uprzedzając jej pytanie, oświadczył:
-
Pójdę.
Zniknął
we wnętrzu na dosłownie kilka sekund i zaraz był z powrotem.
-
Zastałem tylko to. - Podał jej trzy sztuki odzieży.
-
Niczego więcej się nie spodziewałam. - Uśmiechnęła się
przepraszająco, bo miała wrażenie, że szkoda było jego fatygi,
dla tak skromnego majątku. Ale Ingvar nie okazywał ani arogancji,
ani zniecierpliwienia. - Upiorę przy okazji. Ciężko zgadnąć co
się może przydać człowiekowi w mojej sytuacji. - Dodała jeszcze,
jakby przepraszająco. Ingvar milczał przez chwilę. Coś rozważał.
-
Chodź.
Poszła.
Innej opcji i tak nie miała. Minęli długi dom i szli dalej, do
bramy. Przekroczyli ją i dotarli do niewielkiej zatoczki. Na brzegu
stało kilka balii z opartymi o dno deskami.
-
Chciałaś robić pranie.
-
Chciałam. Przy nadarzającej się okazji.
-
No to jest okazja.
-
Ale gdzie ja to wysuszę?
-
Po kolei, najpierw pranie.
Zaczerpnęła
wiadrem wody i przelała ją do balii. Poszła jeszcze raz i
przyniosła kolejne wiadro. Ingvar w międzyczasie przeglądał
zawartość pozostałych kubłów. W końcu znalazł czego szukał.
Wyjął kawałek mydła, z jednego z nich i podał jej.
-
Masz.
-
Dziękuję.
Potem
usiadł w pewnej odległości na trawie i obserwował ją przy pracy.
Poszedł do łaźni, przyprowadził tutaj, bo to był bardzo dobry
pretekst i zarazem okazja, przyjrzeć się bliżej tej osóbce.
Chuchro, ale raczej nie stroniące od pracy. Miała wodę, dostała
mydło, od razu zakasała rękawy. Tarmosiła swoje znoszone szmaty
na desce, z dużym zapałem i wprawą. Raczej sama musiała dbać o
siebie i to pewnie już od dłuższego czasu. Nie bała się
uchlapać, ani zmęczyć. Co prawda żaden wyczyn, uprać dwie sztuki
odzieży, ale brał pod uwagę jej obecny stan. Niedożywienie,
zmęczenie, pewnie dużo strachu i nerwów... Wyglądała na
wyczerpaną. Wstał widząc, że zaczyna płukanie. Zabrał puste
wiadro i poszedł po wodę. Postawił obok balii i czekał aż
skończy. Silena się wyprostowała, odgarnęła włosy z twarzy i
odetchnęła ciężko.
-
Powiesz teraz gdzie to wysuszyć?
-
Pokażę.
Poprowadził
ją kawałek wzdłuż brzegu, aż do miejsca gdzie zaczynał się
mały zagajnik. Tam, między kilkoma drzewami, powtykane były proste
okorowane gałęzie, coś na kształt drąga, tylko zdecydowanie
cieńsze. Idealnie się nadawały, by przewiesić przez nie ubranie.
Miejsce do tego było przewiewne i słoneczne. Silena trochę z żalem
pomyślała, że tego słońca to już dzisiaj raczej niewiele
uświadczą, ale może samym wiatrem wyschną do świtu. Ostatecznie
zabierze mokre. Jak nie zapomni. Zrobili nieplanowane pranie. Mogli
wracać do długiego domu. Już z pewnej odległości dostrzegli
trzech mężczyzn wracających z ryneczku. Aslaf niósł na ramieniu,
sporych rozmiarów, płócienny worek. Spotkali się niemal przy
głównym wejściu. Silena i Ingvar chwilę na nich czekali.
-
A wy skąd wracacie?
-
Robiliśmy pranie.
-
Pranie?
-
Tak Aslafie, ludzie, którzy nie mają niewolników, wiedzą, że
jest taka czynność w prozie codziennego życia, i że trzeba ją
często powtarzać. - Ingvar bez cienia zażenowania odpowiedział na
pytanie.
-
Miałeś ją dokarmiać, a zamiast tego męczysz? - Wolden był
poważny, ale pogodny.
Ingvar
tylko lekko się uśmiechnął, w odpowiedzi na ten przytyk. Otworzył
szeroko drzwi, wpuszczając wszystkich do środka. Silena znowu miała
kłopot. Przepuścić wszystkich i wejść na końcu, czy za Aslafem,
czy za Woldenem, czy kiedy właściwie? Najbezpieczniejsza wydawała
jej się opcja na końcu. Aslaf był już w środku, Wolden nie
ruszył się jeszcze z miejsca, jakby ją przepuszczając, a Ingvar
nadal trzymał drzwi. Dała krok do przodu, w tym samym czasie Wolden
wystawił rękę w geście zaproszenia i oczywiście nadziała się
na nią, mocno przyciskając do talii. Odskoczyła jak oparzona.
-
Przepraszam.
Woldena
przeszły ciarki. Miał ochotę chwycić tę talię mocno i
przyciągnąć do siebie, a potem... chyba pocałować. Te usta
wyglądały tak kusząco. Powstrzymał się. Wcale nie bez trudu.
Zaczeka. Jego nagroda będzie tym większa. Jeśli będzie. Spojrzał
na jej szyję i wściekł się na Aslafa – miał to zdjąć. Musi
mu przypomnieć, jakoś dyskretnie.
-
Wejdziecie wreszcie? Nie wiem jak wy, ale ja bym już coś przegryzł.
- Ingvar próbował ponaglać towarzyszy.
Silena
nie namyślając się więcej, ruszyła ponownie do przodu i tym
razem udało jej się pokonać próg i wejść do gościnnej izby.
Zaraz za nią pojawili się i dwaj mężczyźni. Sala była długa i
ciemna. Oświetlona jedynie słabym światłem świec. Panował w
niej zaduch. Przy ciężkich drewnianych stołach, siedzieli niemal
sami mężczyźni. Szukała wzrokiem Aslafa, ale nie sprostała
zadaniu. Z pomocą przyszedł jej Wolden, wskazując ręką kierunek.
Zajmowali miejsca na końcu izby, w samym rogu, na lewo od wejścia.
Teraz, kiedy już wiedziała gdzie szukać, zauważyła bujną
czuprynę Aslafa. Kiedy usłyszał kroki odwrócił się.
-
No gdzie wy się podziewacie? Myślałem, że znowu jakaś proza
życia was pochłonęła. - Zaśmiał się i przesunął na ławie
robiąc miejsce Silenie. - Siadaj.
-
Młody, skocz do kuchni i każ podawać do stołu. - Wolden wydawał
się weselszy niż zwykle. Zwykle był skupiony i poważny, a w tej
chwili wydawał się uradowany. Po wydanym poleceniu, przeszedł wraz
z Ingvarem na drugą stronę stołu i zajęli miejsca naprzeciwko
Sileny i Aslafa. Rozmowy przycichły, a rubaszny śmiech zmienił się
w wymowne pochrząkiwania.
-
Chyba ich onieśmielasz. - Aslaf zwrócił się do Sileny, ale tak,
by usłyszeli to wszyscy zgromadzeni przy stole.
-
Ja ich? Przecież ja jestem w tej chwili jedną tylko emocją –
wstydem.
-
No to może pokruszymy trochę te lody. Przedstawię ci tę część
załogi, która tu z nami siedzi.
I
zaczął wyliczać, i wymieniać imiona, dużo imion dodawanych do
wskazywanych osób. Zapamiętała z tego tylko Halvdana, Larsa i
Pedera. I to też nie była pewna, czy prawidłowo zapamiętała. W
międzyczasie podawano do stołu. Cały blat zapełnił się jadłem.
Nie żałowali sobie – trzeba przyznać. Było mięso, pieczone,
wędzone i chyba marynowane. Były ryby, których zapach drażnił
nieprzyjemnie jej nozdrza, zwłaszcza tych w zalewie. Podano sery,
gotowane warzywa i pieczywo. Do tego od razu kilka dzbanów miodu.
Dawno, no dobra, nigdy jeszcze w życiu, nie widziała takiego zbytku
przy posiłku. Ale przyznać musiała przed sobą, że i okazji do
bywania wśród zamożnych ludzi, nie miała do tej pory. Ale co z
tego, że tu jest, skoro siedzi przy stole, w niewolniczej
obroży. Nastrój, który przez chwilę podniósł się trochę z
podłogi, ponownie na nią gruchnął i został przydeptany stopą.
Bosą, pokaleczoną stopą. Drewniane kubki napełniono miodem i
wzniesiono toast. Za Odyna i Thora, żeby dali spokojną podróż i
pozwolili wrócić do domu. Wszyscy unieśli kubki, wychylili i
odstawiali, z rozmachem waląc nimi o stół. Uniosła kubek i ona,
ale ledwo zamoczyła usta, zaraz odstawiła go na miejsce. Halvdan,
siedzący po jej lewej stronie zajrzał do naczynia i skomentował.
-
Taki toast trzeba wypić do dna.
Wszystkie
oczy skierowały się na nią. A ona, na przemian czerwieniła się i
bladła. Aslaf szturchnął ją łokciem.
-
No, do dna.
Ponownie
sięgnęła po miód. Uwolniła powietrze z płuc i zaczęła pić.
Kiedy osiągnęła dno, oczy prawie wychodziły jej z orbit.
Wachlowała się ręką i czuła ogromne gorąco, w całym ciele. Od
razu nabrała rumieńców. Otworzyła buzię i próbowała
przewietrzyć usta. Wszyscy biesiadnicy gruchnęli śmiechem, kilkoro
jej pogratulowało, Halvdan klepnął ją w plecy, aż się przygięła
do stołu, znowu zrobiło się gwarnie i wesoło - słowem atmosfera
od razu się rozluźniła. Kiedy już nie słuchali jej tak uważnie,
odważyła się i poprosiła.
-
Dostanę wody?
-
Dzisiaj wody nie pijemy. - Odpowiedział jej Aslaf.
Ingvar,
widząc panikę w jej oczach, podniósł się z siedzenia.
-
Przyniosę.
Nie
było go dosłownie chwilę. Jak tylko wrócił, podał jej naczynie
z wodą. Niemal porwała je od niego i piła łapczywie dłuższą
chwilę, co wywołało kolejne salwy śmiechu. Ktoś ponownie
napełnił kubki miodem. Ktoś inny krzyknął - za pomyślność!
Wszyscy czekali, aż Silena podniesie swój kubek. Podniosła go,
czując ogromną presję, ale była pewna, że jeszcze dwa toasty i
będzie leżeć pod stołem. Nigdy, aż do dziś, nie miała do
czynienia z alkoholem. Pociągnęła porządnego łyka, ale do dna
było daleko. Zaraz też sięgnęła po wodę i wypiła sporą ilość.
Dzbanek szybko robił się pusty. To jej podsunęło pomysł.
Przypomniała sobie patent jednej dziewki usługującej w knajpie, w
której przez kilka dni pracowała. Mając już rozwiązanie palącego
problemu, odetchnęła głęboko.
-
Zjedz coś wreszcie. - Wolden warknął, ale jakoś tak troskliwie.
Albo tylko tak jej się wydawało, bo ten miód jednak trochę ją
oszołomił.
-
Chyba nie jestem w stanie.
-
Masz jeść.
-
Wiem, ale mój brzuch, nie chce mnie słuchać.
-
Próbuj chociaż.
Skinęła
głową, na znak, że oczywiście ma rację i będzie próbowała.
Odwróciła głowę, słysząc zbliżające się kroki i zobaczyła
Olafa zmierzającego do stołu. Podszedł i usiadł obok Aslafa. Minę
miał nietęgą. Wesoły chłopak, z którym przez chwilę dzisiaj
rozmawiała i opowiadał jej o osadzie na północy, do której
płyną, zniknął bez śladu. Teraz nawet na nią nie spojrzał.
Zresztą nie tylko on. Aslaf, jej właściciel, też się specjalnie
nią nie interesował. To oczywiście z jednej strony dobrze. Dla
niej dobrze. Ale z drugiej strony – dziwne. Chociaż może wcale
nie. Przecież jest przedmiotem, a z przedmiotami obchodzi się tak,
jak się chce. Co ona może o tym wiedzieć, pierwszy raz została
sprzedana. Nie było kiedy nabrać doświadczenia. Te rozmyślania
przerwał jej kolejny toast. Podniosła kubek do ust i nabrała
miodu, udając, że natychmiast musi to popić sięgnęła po dzbanek
i wypluła do niego napitek. Dobrze, że był gliniany i nie było
widać, że teraz, zamiast z niego ubywać, przybywa. Ciekawe na jak
długo wystarczy? Znowu przerwała swoje rozmyślania, bo obok
Woldena właśnie stała jedna z dziewek usługujących przy stołach.
Szeptała mu coś i pokazała na drzwi. Wolden się zirytował.
-
Szlag.
-
Co jest? - Ingvar jak zawsze próbował trzymać rękę na pulsie.
-
Jedna niedokończona sprawa. Muszę iść. Może mnie nie być
dłuższą chwilę.
-
Aha. Kiedy mam się martwić?
-
Nie o mnie. Martw się o to, co zostawiam.
Kiedy
Wolden zniknął, na jego miejsce przesunął się Lars. Było mu
teraz wygodniej dyskutować z Aslafem siedzącym naprzeciwko. Przy
tej dyskusji przyswajali kolejne porcje napitku. Nagle i
niespodziewanie Aslaf złożył łeb na stole i zasnął. Chwilę po
nim, w podobnej pozycji drzemał Lars. Po kilku kolejnych kolejkach,
Silenę zaczął martwić dzbanek. Był prawie pełny, a żadna próba
wymówienia się od picia, nie działała. Ingvar dostrzegł panikę
w jej oczach, kiedy po toaście nie podniosła dzbanka i musiała
całą zawartość ust przełknąć.
-
Przyniosę ci wody.
Sięgnął
po dzbanek, a oczy Sileny zrobiły się w jednej chwili jak dwie
wikińskie tarcze – okrągłe i wielkie. On jednak, jak gdyby nigdy
nic, podniósł dzbanek i odszedł w stronę kuchni. Żadnej reakcji.
Nie było mowy, że się nie zorientował, że naczynie które
podnosi jest pełne. Wiedział co robi? Od samego początku? Kiedy
Ingvar zniknął, Olaf od razu zrobił się śmielszy i zagadał do
niej, ponad plecami uśpionego Aslafa.
-
Jak miód? Smakuje?
-
Trochę cierpko. - I nie chodziło jej tylko o posmak zostający w
ustach, ale tego chyba nie zrozumiał.
-
Można się przyzwyczaić.
-
Obym nie musiała. Dziwnie to na mnie działa, kręci mi się w
głowie i czuję się taka ciężka. - Nie była to do końca prawda,
bo niewiele go wypiła, znakomitą większość Ingvar właśnie
wylewał, przynajmniej taką miała nadzieję. Ale pamiętała
jeszcze to uczucie otępienia, po pierwszym i drugim toaście i
postanowiła podtrzymywać kłamstwo, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze
słuchał.
Wrócił
Ingwar, z dzbankiem pełnym wody, Olaf natychmiast zamilkł i
zachowywał się jak wcześniej. Jakby się nie znali.
-
Przyniosłem wodę. Na znak dobrej woli. Teraz twoja kolej, masz coś
zjeść.
Sięgnęła
po udko, jakiegoś upieczonego ptaka. Zaczęła skubać małe kawałki
mięsa i po kolei wkładać je do ust. Na początku żuła każdy kęs
bardzo długo, aż jej zbuntowany żołądek zrozumiał, że koniec
laby i trzeba zacząć trawić. Wtedy jedzenie szło znacznie
szybciej. Kiedy skończyła, pochyliła się nad stołem i szepnęła
do Ingvara odrobię zażenowana.
-
Muszę wyjść. A ponieważ Aslaf śpi...
-
Pójdę z tobą.
Kiwnęła
głowa i zaczęła się gramolić zza ławki. To co prawda mało
komfortowa sytuacja, że będzie jej towarzyszył na stronie, ale w
gruncie rzeczy jej ulżyło. Chyba mu ufała. Albo zaczynała ufać. W
jego towarzystwie czuła się bezpiecznie. Nie miała pojęcia jak na
te spacery zareaguje jej właściciel, kiedy się dowie, ale Ingvar
na pewno będzie wiedział co powiedzieć. Te myśli przynosiły
spokój. Wyszli na zewnątrz i przemieszczali się wzdłuż ściany,
w kierunku gdzie stała łaźnia. Zaraz za nią były dwa drewniane,
dużo mniejsze domki. Zrozumiała, jakie jest ich przeznaczenie.
Trochę obawiała się tego miejsca. Weszła i pociągnęła za sobą
haczyk. Spodziewała się zastać tutaj coś strasznego i
obrzydliwego, tymczasem było czysto. Naprawdę czysto i nawet
przewiewnie, co sprawiało, że człowiek nie musiał się dusić
powstrzymując oddech. Zastanawiali ją ci ludzie. Mordują, gwałcą,
rabują i czyszczą wygódki. Potem myją ręce, zanim usiądą do
stołu, czeszą brody i głowy, z pasją używają wykałaczek, kąpią
się przynajmniej raz w tygodniu. Przy czym „przynajmniej” jest
tu słowem kluczowym, bo bardzo wielu zażywa kąpieli kiedy tylko
jest okazja, a że wszędzie gdzie się tu nie ruszysz jest woda, to
i okazja niemal co drugi dzień. Wydawać by się mogło, że masz do
czynienia z kulturalnym narodem. Ale zaraz musisz sobie przypomnieć
trupy i zgliszcza, które zostawiają po sobie, kiedy prą naprzód,
przez obce ziemie. Nijak jej to do siebie nie pasowało. Opuściła
drewnianą chatkę i nieco zawstydzona poprosiła Ingvara.
-
Wiem, że nadużywam twojej dobroci, ale mógłbyś sprawdzić, czy
łaźnia jest pusta? Potrzebuję się tam udać na chwilę.
Skinął
głową i przeszli pod drzwi przybytku czystości. Wsadził głowę
do środka i rozejrzał się dokładnie.
-
Wolne.
-
Wielkie dzięki.
Silena
zniknęła we wnętrzu. Podeszła do balii, w której się kąpała,
ale czystości nie mogła w tych ciemnościach ocenić. Ważne, że
lustro wody było gładkie i lśniące. Nie okraszone żadnym
robactwem. Podciągnęła wysoko suknie i halki, i zaczęła
delikatnie myć sobie krocze. Rany, ależ szczypało. Czuła, że tak
będzie, już przy sikaniu. Cholerny świat. Musiała się
przeziębić. Ostatnie dwie noce na łodzi, były tak przejmująco
zimne. Musi gdzieś nazbierać rumianku. Po raz któryś z kolei, z
żalem pomyślała o swoim worku, który przepadł bezpowrotnie. Tam
miała rumianek. Gorczycę miała, chrzan, szałwię, pokrzywę, pędy
sosny, jagody, żurawinę... O żurawina. Przede wszystkim żurawina.
Tylko jak się o nią postarać? Rękawem koszuli przetarła mokre
nogi i uda. Nie powinna się narażać na kolejne wychłodzenie.
Szczególnie w newralgicznym miejscu. Wróciła do Ingvara i wolno
podreptali z powrotem.
-
Jesteś trochę dziwna.
-
To komplement?
-
Być może. Wychowywałaś się sama. Sama musiałaś troszczyć się o siebie.
Od jak dawna?
-
Odkąd pamiętam. Ale był ktoś, przez pewien czas – mnich.
Pomagał mi.
-
Czemu przestał?
-
Umarł.
-
To go usprawiedliwia.
Silena
posmutniała. Ingvar uznał, że powodem tego są wspomnienia.
Zamilkł. Nie zamierzał jej męczyć. Wrócili na salę i usiedli
przy stole. Było już późno, a towarzystwo dobrze miało w czubie.
Mówili coraz bardziej bełkotliwie, przewracali sprzęty i
zaczepiali dziewki. Silena od dłuższego czasu walczyła z
opadającymi powiekami. Żeby się czymś zająć i nie przysnąć,
sięgnęła po placek owsiany i odrywając małe kawałki pałaszowała
go ze smakiem. Na szczęście zapomnieli i nikt już jej nie
nakłaniał do picia miodu. Jadła i obserwowała porządnie
podchmielonych mężczyzn, w końcu doszła do wniosku, że pijak to
pijak. Każdy zachowuje się tak samo. Nieważne skąd pochodzi. Z
zamyślenia wyrwał ją niski, głęboki głos.
-
A temu co? - Wolden szturchnął Ingvara i wskazał na śpiącego
Aslafa.
-
Znasz jego zamiłowanie do zabawy.
-
No właśnie. Bawi się przeważnie do rana, daje nura do fiordu i
idzie bawić się dalej. A tu co? Stół obłapia zamiast dziewki?
-
Faktycznie padł jakoś szybko. I niespodziewanie.
-
Może się starzeje.
Obaj
parsknęli śmiechem. Wolden wyglądał na zadowolonego,
spostrzegłszy placek w dłoniach Sileny. Tylko ta obroża. Wkurzała
go za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Ta kwestia musiała
niestety zaczekać do jutra. Aslaf nie nadawał się dziś do
współpracy.
-
Panowie kończyć tę bibę! - Jego głos zabrzmiał potężnie w
zamkniętej sali. - Do świtu zostało niewiele czasu, pora się
przespać.
Towarzystwo
zaczęło się zbierać. Układali się po kątach. Na ławach, pod
ławami na podłodze. Każdy, nawet na czworaka, znajdował sobie
miejsce. Widać było, że dziewki przyjęły to z wyraźną ulgą.
Uwijały się przy stole starając się posprzątać jak najszybciej.
Widząc je przy pracy, Silena wstała i zaczęła składać półmiski
i kubki. I podawać im te nieduże piramidy.
-
Daj spokój. Poradzą sobie.
-
Wiem. Ale przecież mnie nie ubędzie.
-
Jak chcesz. Ingwar, pomóż mi przetransportować zwłoki.
Złapali
Aslafa pod pachy i przeciągnęli po podłodze jego zwiotczałe nogi.
Głowa zwisała mu bezwładnie między ramionami. Rzucili go pod
ścianę, aż zagruchotały kości. Bez żadnych skrupułów i
delikatności. I poszli po drugiego delikwenta. Przynieśli Larsa w
to samo miejsce. Wolden chwycił gruby pled i zawołał Silenę.
Podał jej go i wyjaśnił.
-
Ingwar śpi na ławie, ty pod ławą, a ja położę się obok, na
podłodze.
Pokiwała
tylko głową. Chciała co prawda powiedzieć, że powinna przed snem
udać się jeszcze na stronę, ale zwyczajnie się wstydziła.
Silena
się obudziła. Właściwie to jakiś czas temu obudził się jej
pęcherz i dobitnie żądał wyjścia za potrzebą. Wyczołgała się
spod ławy i zwinnie ominęła śpiącego Woldena. Na palcach
przemknęła do drzwi. Uchyliwszy je jedynie, wyślizgnęła się na
zewnątrz. Nie miała najmniejszego zamiaru wybierać się do ustępu.
Słyszała bardzo wyraźnie, że nie wszyscy bywalcy wyspy, skończyli
już biesiadę. Nie ma co się pchać w niepowołane ręce. Oddaliła
się tylko tyle, ile nakazywała jej przyzwoitość i kucnęła pod
drzewem. Załatwiła sprawę, z którą tu przyszła i zaczęła
poprawiać halki i suknię. Kiedy podniosła głowę zobaczyła jakąś
czarną postać zbliżającą się do niej. Instynktownie cofnęła
się kilka kroków. Widząc to, czarna sylwetka, nie przestając się
zbliżać, przemówiła.
-
Spokojnie. To tylko ja – Olaf.
-
Uff... Napędziłeś mi stracha. Ty też na siku?
-
Nie. Coś innego.
-
No to nie przeszkadzam.
Chciała
go minąć i wrócić do izby. Ale kiedy przechodziła obok złapał
ją za rękę.
-
To nie jest śmieszne. Puść. Muszę wracać. Komuś jeszcze może
się zachcieć, a to wygląda dziwnie. Możemy mieć kłopoty.
-
Zaraz kłopoty. Ty nic nie powiesz, ja nic nie powiem, nie będzie
żadnych kłopotów.
-
Puść.
Chciała
wyrwać rękę, ale trzymał za mocno, stanął za nią i podciął
jej nogi. Wylądowała na trawie z głową przy ziemi. Olaf
natychmiast rzucił się na nią.
-
Tylko jeden raz.
-
Nie.
-
Przestań się wiercić.
-
Będę krzyczeć.
-
Nie będziesz. Jak się zlecą, powiem, że się ze mną umówiłaś.
-
Trudno, zaryzykuję.
-
Gdybyś miała krzyczeć, już byś krzyczała.
Silena
pomyślała „faktycznie” i uniosła odrobinę głowę. Tyle, ile
była w stanie to zrobić z napastnikiem na plecach. Z jego głową na
jej ramieniu. Złapała oddech, otworzyła usta i... I wylądowała
na nich ręka Olafa. Zorientował się podczas szarpaniny, że nie
blefowała. Wcisnął kolano między jej nogi i zaczął przesuwać
je w górę oddzielając jej uda. Wolna ręka próbowała wedrzeć
się pod halki, z determinacją ciągnięta po nodze. Silena nie
miała zamiaru ułatwiać mu sprawy. Szarpała się i wierciła.
Próbowała go zrzucić. Zaciskała uda, żeby to napastujące kolano
nie mogło dotrzeć do celu... Nagle, zupełnie niespodziewanie i w
ogóle zupełnie, napastnik zniknął. To znaczy z niej zniknął.
Odwróciła się na plecy i zobaczyła, że Ingvar trzyma Olafa za
szyję – w powietrzu. Tamten majta nogami i walczy o każdy oddech.
Zerwała się na równe nogi.
-
Przestań. Proszę przestań. Odstaw go.
Mówiła
jak najciszej, żeby nie zrobiło się zbiegowisko. Ingvar spojrzał
na nią. Drżała na całym ciele i zaciskała ręce obejmując
klatkę piersiową. Rzucił Olafem o ziemię i przyglądał się jej
badawczo.
-
Nic mi nie jest. Nic mi nie zrobił. Nie zdążył.
-
Chyba jednak zrobił.
Ingvar nie
próbował jej dotknąć. Nawet zbliżyć się nie próbował. Kątem
oka zauważył, że Olaf stara się odczołgać i z impetem
postawił na nim stopę. Tamten aż jęknął.
-
Przestań skamleć. Ciesz się, że jeszcze żyjesz.
-
Lepiej mnie zabij.
-
Może tak zrobię.
-
Nie. Przestańcie. Żadnego zabijania. Proszę...
-
Co ci tak na nim zależy?
-
Młody jest, nie pomyślał. A ty co? Stróż moralności? W palonych
wioskach też stajesz w obronie gwałconych kobiet? Sami mu
pokazaliście taki schemat. To teraz zbieraj owoce tego drzewa.
Przepraszam. Nie powinnam.
Ingvar
patrzył jej w oczy. Wytrzymała to spojrzenie. Żuchwy mu chodziły,
pokręcił lekko głową, był w tych gestach jakiś upór i
determinacja. Widziała to, mimo że oświetlał ich jedynie blask
księżyca. Zdjął nogę z Młodego.
-
Zmiataj stąd. Nie ma cię. Ale już.
Olaf
podskoczył jak oparzony i popędził w stronę długiego domu.
Patrzyli za nim, aż nie zniknął za winklem.
-
Tak czy owak, Młodemu należy się nauczka.
-
Od kogo?
-
A jak myślisz?
-
Nie mów mu. Co to da? Tylko podzieli waszą załogę przed rejsem.
Przecież na pewno znajdzie się ktoś, kto weźmie Olafa stronę. I
co? Będziecie się wyżynać nawzajem? Przez jednego niewolnika. Nie
mów mu. Proszę.
-
O wiele mnie prosisz...
-
Co on może zrobić Młodemu?
-
To zależy, jak będzie niewyspany, to skróci go o głowę.
-
O matko. Mógłby to zrobić?
-
Mógłby. On się nigdy nie wysypia.
-
A nie możesz pogrozić Olafowi. Powiedzieć coś, co go nastraszy,
kazać mu trzymać język za zębami...
-
To, to on już sam wie.
-
No widzisz. Chcesz mieć na sumieniu małolata?
-
Ty, ty chyba młodsza jesteś od niego i on jakoś sumienia nie miał.
Ale dobrze. Dużo racji jest w tym co powiedziałaś. Niech więc tak
będzie, ale będę go miał na oku. Jeden podejrzany gest i już go
nawet ty, nie wyrwiesz z moich rąk.
-
Koniecznie mu o tym powiedz.
-
Powiem.
-
Ingvar, dziękuję.
Wyciągnęła
rękę i uścisnęła jego dłoń. Skinął jej głową w odpowiedzi
na ten gest, ale nawet nie próbował się uśmiechnąć.
-
Chyba powinniśmy wracać...
-
To idź. Będzie dziwnie jak wrócimy razem. - Przytaknęła mu i
zaczęła się oddalać. Nie zdążyła daleko odejść kiedy szepnął
jeszcze - I otrzep porządnie sukienkę...
Wślizgnęła
się do sali i najostrożniej jak umiała zajęła swoje miejsce.
Kiedy naciągnęła na siebie pled i poczuła się względnie
bezpiecznie nerwy jej puściły. Znowu zaczęła dygotać. Z oczu
wypłynęło kilka łez. Tak ma wyglądać jej przyszłość? Będzie
chronić ludzi, którzy próbują ją skrzywdzić, byle tylko nie
narobić sobie kłopotów, za wszelką cenę przeżyć. Po raz
pierwszy poważnie pomyślała o supełku. Ingvar myśli, że
ratowała głowę Młodego – guzik prawda, swoją ratowała. Gadała
z nim. Kilka razy z nim gadała, jakby powiedział, że się umówili,
to jak wiele osób by mu uwierzyło. To był ich krajan, z niektórymi
łączyły go więzy krwi. A ona, ona była nikim. Znowu pomyślała
o węzełku. Jeśli sytuacja się powtórzy... Zacisnęła rękę na
biodrze, zachłannie zbierając kilka warstw materiału. Wyczuła
woreczek i uspokoiła się trochę. Trochę, nie na tyle, żeby
zasnąć. Po izbie przemieszczała się czarna sylwetka. Dotarła pod
ścianę i położyła się. Silena była pełna podziwu, jak on
wszedł, jak szedł, nawet jednego szmeru nie słyszała. Leżała
dłuższą chwilę, nie mogąc zasnąć, kiedy usłyszała delikatne
skrzypnięcie, a potem ciche stąpanie. Do izby wrócił jeszcze
ktoś.
Zdjęcie pobrane z:
Obraz Thomas Bohlen z Pixabay
Zdjęcie pobrane z:
Obraz Thomas Bohlen z Pixabay
Bardzo ciekawe opowiadanie. Liczę na kontynuację.
OdpowiedzUsuńPiszę:). Coś tu się jeszcze pojawi. Fajnie, że się spodobało.
UsuńCzekam na dalsze odcinki...
OdpowiedzUsuńOpornie mi to pisanie idzie. Utknęłam.
UsuńŚwietne:D Są jakieś szanse na szybkie pojawienie się kolejnej części?
OdpowiedzUsuńSą :). Mam już spory kawałek tekstu.
Usuń