czwartek, 30 maja 2019

Przed ucztą w Valhalli.

Łódź uderzyła o dno i gwałtownie szarpnęło do przodu. Załogą i ładunkiem. Nie zrobiło to już na niej wrażenia. Wiele, bardzo wiele dni na wodach. Groźnych, wzburzonych, ciągnących się po horyzont. Zdających nie mieć kresu. I tych spokojniejszych, pośród wysp i lądów, czy raczej skał, przykrytych miejscami ziemią. Langskipy świetnie radziły sobie i tu i tu. To była jej pierwsza podróż morska. Niewiele słyszała do tej pory o żeglowaniu. Teraz też nie była ekspertem, ale wiedziała już, że zanurzenie łodzi wpływa na to, którędy można płynąć, że żagiel musi być ustawiony pod odpowiednim kątem do wiatru, że kolor wody może ci powiedzieć gdzie jesteś, że spać można nie tylko na stałym lądzie i że jest coś takiego jak choroba morska. Na szczęście ominęło ją to zjawisko, ale kilku towarzyszy, niemal całą podróż spędziło przewieszonych przez burtę.
Łódź przybiła do piaszczystego brzegu i część załogi od razu wskoczyła do wody. Pozostali zaczęli wyrzucać im towary i łupy. Na końcu popędzili ich. Kilkunastu jeńców, ze spętanymi rękami. Już przywykła. Kilka razy schodzili na ląd. Zawsze w ten sam sposób. Nabrała wprawy. Zwinnie minęła rękę osiłka, popychającą plecy wyładowywanych brańców. Kiedy ta ręka sięgnęła pleców, było pewne, że wylądujesz twarzą w wodzie. Nie groziło to śmiercią, czy kalectwem, bo jak nie mogłeś się sam wygrzebać, to któryś z załogi, jednym szarpnięciem, stawiał cię na nogi, ale moczyło sznur krępujący ręce. Ten sznur po wyschnięciu stawał się szorstki i okrutnie kaleczył nadgarstki. Dlatego, po pierwszym razie, przy każdym następnym wysiadaniu, próbowała uniknąć tej ręki i wyskoczyć sama, z uniesionymi nad głową pętami. I tym razem się udało. Wyszła na brzeg i dołączyła do szeregu. Młody blondyn, przeciągnął koniec powroza przez kółko u jej obroży i czekał na następnego jeńca. Stała i rozglądała się. Wąski płat ziemi oblany wodą. Niby nic niezwykłego w tych stronach, ale odgłosy dochodzące od lądu nie były zwyczajne. Blisko, tuż za drzewami, słychać było hałas, gwar, pokrzykiwanie wielu ludzkich głosów. Przymknęła oczy i próbowała wyłapać pojedyncze słowa i proste zdania, które już rozumiała. To był prosty język. Nie to, co ta cholerna łacina, czy greka. Tylko wymowa. Miała wrażenie, że aby się nim posługiwać poprawnie, powinna przy konwersacji płukać gardło. Skupiona na słuchaniu, nie zauważyła, że popędzono pierwszego niewolnika, czym wprawiono w ruch, całą związaną ze sobą grupę. Obroża szarpnęła jej głowę. Zaczęła przebierać nogami, aby reszta ciała mogła ją dogonić i tym samym zachować równowagę. Porządnie wydeptana ścieżka, prowadziła między drzewa. Kiedy wyszli z zagajnika, napotkali ścianę równych, zaostrzonych na końcach pali. W niewielkiej odległości od miejsca, w którym się znaleźli, ponad te pale, wystawała zadaszona wieża. Szli przez jakiś czas wzdłuż ogrodzenia, aż dotarli do bramy. Kiedy ją przekroczyli, wyjaśniła się przyczyna gwarnej atmosfery. Byli na targu. Takie miała pierwsze wrażenie. Szybko okazało się, że czymś znacznie większym niż targ. Osadzie handlowej. Albo czymś w tym rodzaju. Prowadzono ich wytyczoną aleją, po mocno ubitej ziemi. Ograniczoną z obu stron kamieniami, ciasno ułożonymi obok siebie, gdzieniegdzie wkopanymi do gruntu. Na końcu tej alei zaczynały się kupieckie jatki. Przypominało to rynek małego miasta. Na planie prostokąta, w równych rzędach, ustawione były niewielkie budki i stragany. Ścieżki zrobiły się węższe i tworzyły sieć pozwalającą dotrzeć swobodnie do każdego stoiska. Ten osobliwy rynek, przecinały dwie główne arterie dzieląc prostokątny plac na cztery części. Pewności nie miała, ale wyglądało na to, że każda część oferuje inny rodzaj towaru. Oni przemieszczali się lewą stroną i kluczyli właśnie między kramami z odzieniem. Chociaż właściwie można by użyć słowa: tekstylia. Było tu wszystko. Skóry, tkaniny, płótna. Białe, kolorowe i mieszane. Mogłeś tu nabyć pas i buty, koszulę i chustę, nawet poduszki i pledy. Dotarli do jednej z głównych alei i przeszli w kolejną część placu. Kiszki Sileny natychmiast zaczęły złowrogo warczeć, przypominając, że cały dzień nic nie jadła. To też spacer, między budkami pełnymi artykułów spożywczych, był niezłą torturą. Starała się nie patrzeć. Już dawno przekonała się, że nie ma krzty prawdy, w kłamliwym powiedzeniu, że jemy również oczami. Akurat. Jeszcze w życiu się nie najadła inaczej, jak przez wkładanie pożywienia do buzi. Dlatego starała się nie patrzeć, ale oddychać musiała. A z każdym oddechem docierały do niej nowe zapachy. Jej zmysły były bombardowane mieszaniną różnego rodzaju woni. Kiedy przestawała oddychać przez nos, aby dać odetchnąć umęczonemu brzuchowi i otwierała buzię, żeby nabrać powietrza, na języku i w gardle osadzał się gorzkawy, duszący posmak wędzonki. Szybko wtedy zamykała usta i znowu musiała przeciągać przez nos wszystkie smakowite zapachy. Z ogromną więc ulgą przyjęła fakt, że stragany się skończyły, a oni wyszli na bardziej otwartą przestrzeń. Znajdowali się u stóp niewielkiego pagórka, łagodnie wznoszącego się ponad wyspą. Zwieńczonego płaskim, rozłożystym placem, na którym stał najdłuższy dom na wyspie. Po jego prawej stronie, było jeszcze kilka małych, drewnianych szopek, których przeznaczenia Silena nie potrafiła odgadnąć. Prowadzona po zboczu wzniesienia, zerkała co rusz w stronę rynku i oglądała ludzi. Matko, jakże różnili się od niej samej. Podróżowała co prawda z wielkimi chłopami, ale zakładała, że na łupieżczą wyprawę, to może zostali specjalnie wybrani, ze względu na swoją posturę. A wygląda na to, że to cecha plemienna. Kobiety też przewyższały ją wzrostem, choć tu dysproporcja nie była już tak znaczna. Ich sylwetki mocno różniły się od jej kształtów. Nie dało się tego porównać na pierwszy rzut oka, bo Silena, była odziana w strój chłopca. Luźne, lniane spodnie, powiązane sznurkami w pasie, ukrywały talię. Długa, szeroka koszula, maskowała piersi i czyniła z jej figury prostokąt. Nie, że się nie zorientowali. Przemoczona do suchej nitki, niezliczoną ilość razy bluzka, ujawniała wygląd piersi. Na jej szczęście spieszyli się, lato dobiegało końca i najwidoczniej chcieli przygotować się do zimy. Dlatego dzień w dzień, cała załoga siadała przy wiosłach. Wieczorami byli wykończeni, myśleli tylko o misce i odpoczynku. Ponadto, statek wyładowany po brzegi, nie sprzyjał seksualnym napaściom. Nie miała złudzeń. Wiedziała co znaczy uprowadzenie i obroża. Rysowała się przed nią nieciekawa przyszłość. Jednak miała jeszcze na nią wpływ. Jej porywacze, nie wiedzieli, że ma ze sobą broń. Ochronę lepszą niż sztylet. Supełek ukryty w spodniach, zapewniał pewnego rodzaju spokój. Prawo do podjęcia decyzji. To pozwalało nadal czuć się człowiekiem. Kiedy nadejdzie czas, sama zdecyduje. Wpędzeni na płaską półkę, mniej więcej w połowie wzniesienia, zostali brutalnie zatrzymani, właściwie przewróceni na trawę. Zmuszeni byli czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Silena uklękła na stopach, ręce położyła na kolana i z wysoko uniesioną głową sondowała okolicę. Była na wyspie. Po tym co widziała w trakcie podróży, mogła to stwierdzić z całą pewnością. Malutki kawałek ziemi, o owalnym kształcie, zewsząd oblany wodą. Za plecami stał ten długi, drewniany budynek. Raczej niemieszkalny. Raczej coś w rodzaju gościńca i pewnie schronienie dla podróżujących. Domostwa stały bardziej na uboczu. Były niewielkie i otoczone sprzętami codziennego użytku. Czasami oddzielone od siebie płotem. Miała wrażenie, że służył on mieszkańcom bardziej jako wieszak, niż ogrodzenie. Jej towarzysze leżeli na trawie zwinięci w kulkę, albo klęczeli z twarzami przy ziemi. Kilkoro płakało i zawodziło. Drażniły ją już te jęki. Miała ochotę zatkać sobie uszy. Darowaliby sobie. Pasowałoby już zauważyć, że to nic nie zmienia. Nic, zupełnie nic nie daje. Dzień był jeszcze letni i ciepły. Wystawiła więc twarz do słońca i korzystała z życiodajnych promieni. Słuchała konwersacji i próbowała rozszyfrować znaczenie niezrozumiałych słów, z sensu zdania. W pewnej chwili, rozmowy przycichły, zakłócone krokami, brzękiem metalu, szuraniem... Zaraz też, pod powiekami zrobiło się ciemniej - ktoś zasłonił słońce.
- Ciekawy strój.
Otworzyła oczy i spojrzała na mężczyznę stojącego naprzeciw niej. Mocno zadarła głowę, co pozwoliło spojrzeć mu w oczy. Błękit tęczówek był jak spokojne morze. Głęboki, nieprzenikniony, groźny, ale opanowany.
- Mało kobiecy. Po co przebrałaś się za chłopca?
- Dla bezpieczeństwa.
Jej głos był szorstki. Słowa zabrzmiały nienaturalnie. Słyszała to. Ale chyba zrozumiał, bo odpowiedział.
- To raczej nie spełnił zadania.
- Słuszna uwaga. Jednak nie do końca prawdziwa. Trochę mi jednak pomógł.
Przybysz rozglądał się. Przesuwał wzrok po kolejnych jeńcach. Jego oblicze nie zdradzało żadnych emocji. Po krótkiej chwili, ponownie zatrzymał wzrok na jej sylwetce.
- Patrzyłem na ciebie, jakiś czas. Kim jesteś?
- Człowiekiem. Nikim więcej.
Uśmiechnął się skąpo. I dalej taksował jej osobę.
- Rozglądasz się, korzystasz ze słońca, w twoich oczach jest coś... coś jak ciekawość, a powinien być lęk. Nie lękasz się?
- Czy strach coś zmieni w mojej sytuacji?
- Więc się nie boisz...
- Boję się.
- Bardziej śmierci, czy zniewolenia?
- Boję się, bo nie mogę wybrać pana, któremu będę służyć.
- Taki los niewolnika. Wybierają za niego.
- Taki niewolnik ma wartość mięsa w swojej wadze. Wiem, że w większości to wystarcza. Pójdzie gdzie mu każą. Pracuje bo musi, żeby nie oberwać, urodzi bo musi, bo życie samo z niego wyłazi. Pan, który jest wyborem, staje się przedmiotem troski. Można do kogoś należeć z własnej woli.
- Skąd takie przekonanie?
- Czyt... Słyszałam o tym trochę. - Silena w porę się powstrzymała, przed ujawnieniem tak znaczącego faktu. Mnich mówił, żeby nikomu, absolutnie nikomu, tego nie ujawniać. A ona mało się nie wygadała przy pierwszej rozmowie. Bardzo nieroztropnie. Przecież nie miała pojęcia, jak tu się traktuje kobiety, które poważyły się nauczyć czytać i pisać. Z dołu dobiegły ich krzyki. Oboje skierowali wzrok, w miejsce, z którego dochodziły hałasy. To była trzecia część rynku. Jedna z tych, w których nie była. Kobieta darła się wniebogłosy, ciągnięta za ubranie do szopy. Drewniany budynek stał w znacznej odległości od alejki. Natomiast tuż przy niej, znajdowali się ludzie powiązani powrozami. Skuci żelazem, czasami spętani sznurem, z obrożami na szyjach. Tacy jak ona. Wolden widząc, że ta scena przykuła jej uwagę wyjaśnił:
- Niektórzy sprzedający pozwalają obejrzeć swój towar dogłębnie. Za niewielką przedpłatą, nawet wypróbować.
- Oczywiście przedpłata przepada, jeśli się nie zdecydujesz na kupno.
Zauważył, że zadrżała. Na jego twarzy pojawił się grymas, który prawdopodobnie miał być uśmiechem. Pojęła, o co w tym chodzi. Odwrócił się. Zapatrzył przed siebie i tkwił tak niczym posąg. Długie, jasne włosy dosychały w słońcu. Coraz mocniej targane wiatrem, uciekały za głowę. Nie miał postury drzewa, jak zdecydowana większość. Mocno rozbudowane ramiona i plecy. Wyraźne zwężenie w talii i umięśnione uda. Gruby, szeroki pas do którego, po jednej stronie przytroczona była sakiewka, po drugiej nóż. I tu niecodzienny widok, rzadki, niezwykle rzadki. Otóż ten nóż, był w pochwie. Widywała w pochwie miecze. I to już był spory wydatek. Ale miecz, jedna z najcenniejszych rzeczy w tych czasach. Obusieczny zwłaszcza. Warto więc było zainwestować w jego ochronę, ale nóż? Kim jest człowiek, który funduje sobie takie zbytki? Trzon wystający z pochwy, pozwalał sądzić, że estetą. Biała rękojeść okuta była metalem, który układał się w finezyjne wzory. Jakąś przeplatankę. Przesunęła wzrok po nodze, do której przylegał. Bezwiednie zerknęła i na pośladki. Mało to przyzwoite, ale nie sposób było ich nie zauważyć. Miała je akurat na wysokości oczu. Skórzane spodnie ciasno przylegały do ciała. Chociaż czy ciała, może reszta to ciało, ten tyłek był raczej ze stali. Odwrócił się, spojrzał na nią raz jeszcze z góry i odszedł w stronę długiego budynku, na szczycie wzniesienia. Odprowadzała go wzrokiem póki nie zniknął w jego wnętrzu.

- Aslaf! - Ledwo przekroczył próg izby, zawołał kompana. Sam zatrzymał się niedaleko drzwi. - Widziałeś ją?
- No. Znaczy to chuchro w przebraniu?
- Kupisz ją dla mnie. Tylko się przed nią nie wygadaj.
- Nie wiem czy oni są na sprzedaż. Nie wystawił ich na placu.
- To będą. - Odwiązał sakiewkę od pasa i podał mu. - Zapłać ile zażąda. - Zamilkł pogrążony w myślach. Aslaf odwrócił się i zamierzał odejść. - A. Kup dla niej suknie. Niech to będzie przyjemniejsze dla oka. - Tamten pokręcił głową i splunął, jasno dając do zrozumienia, co myśli o tego typu sprawunkach. Ale zaraz poszedł. Wodzowi lepiej się nie pchać pod paznokcie.
Wolden podszedł do stołu, przy którym siedziała załoga jego łodzi. Część załogi. Kiedyś powiedziano by o nich jarlowie, teraz ten tytuł był zarezerwowany dla niego. Wiele wypraw mieli już w nogach, wiele starć, handlowych negocjacji i przewiosłowanych dni. Niektórzy więcej od niego. Bjorn na przykład. Wiekowy człowiek, on sam chyba nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Nikt mu lat nie umiał policzyć w całej okolicy. Zdecydowanie największy z nich. Wzrostem prawie o głowę przewyższał pozostałych wikingów, a nie były to miernoty z natury. Dostojeństwa dodawały mu długie, siwe włosy, przeważnie zaplecione w gruby warkocz i potężna broda w tym samym kolorze. Zwykle poważny i małomówny, kiedy już się odzywał - słuchali wszyscy, łącznie z wodzem. A kiedy walczył w bitewnym szale, trupy kładły się gęsto, rozpłatane siłą jego miecza. Wolden usiadł naprzeciw niego i sięgnął po drewniany kubek w połowie już pusty. Nowoczesność, w jego stronach nadal piło się z rogów. Pociągnął solidnego łyka i miód rozlał się w przełyku, przyjemnie rozgrzewając wnętrze.
- Co ma Birka do zaoferowania komuś, kto wraca ze wschodu? - Ingvar z lekkim uśmiechem zaczepił Woldena.
- Jeszcze nie wiem. Okaże się.
Ingvar poprawiał karwasze, rozluźniając odrobinę zapięcie. Wreszcie podniósł wzrok i szelmowsko się uśmiechnął. Tropiciel, obserwator. Najchętniej ubierał się w garbowane skóry, a z tych skór najchętniej wybierał czarne. Możliwie najczarniejsze. Pasowały do jego oczu, jak węgiel i włosów, jak skrzydła kruka, co w tych stronach zdecydowanie się wyróżniało. Ludzie prędko dodali do jego imienia przydomek i nie trudno zgadnąć jaki. Ingvar Czarny pracował w zespole bez zarzutu, ale najlepiej się czuł, wykonując samotnie zadania. Warta, zwiad, obserwacja, rozpoznanie... Po cichu, z zaskoczenia, pod osłoną mroku... To był jego żywioł. Na tym polu był niezwykle niebezpieczny, nieuchwytny. Sprzymierzeńcem była mu w tym wypadku jego postura. Wysoki, a nie wielki i szczupły, w porównaniu do Bjorna, to nawet chudy można by rzec. Wziął ze stołu jabłko, podrzucił, złapał i zaczął obracać je w dłoniach. Z twarzy nie schodził mu zawadiacki uśmieszek.
- Czego kręcisz głową?
- A tak. Bo ciekaw jestem tych cudów, co to Woldena oczarowały... rozmową.
- Zatkaj gębę tym jabłkiem co je miętosisz, albo ja ci ją zatkam – czym innym.
Cała gromada wybuchnęła gromkim śmiechem. Wolden uniósł kubek, krzyknął – Miodu! - I zaraz zjawiła się dziewka z pełnym dzbanem. Napełniła kubki, a przyjrzawszy się zgromadzonym, nie zabrała dzbanka, jak to było w zwyczaju, ale zostawiła go na stole. Skinęła lekko głową i oddaliła się.
- Robisz wrażenie na dziewkach.
- Chyba ty. - Wolden postanowił się odgryźć. - Ten najnowszy tatuaż na szyi, to ci matka widłami zeskrobie, jak się dopatrzy kogo kazałeś sobie wymalować.
- Jak się dopatrzy.
I kolejna salwa rubasznego śmiechu. Olaf śmiał się radośnie, potrząsając czerwoną czupryną, odchylając głowę, zbierając włosy i prezentując szyję, oplecioną przez dwugłowego smoka. Młodziutki, jak na to towarzystwo chłopak, podesłany został Woldenowi przez ojca. Olafa ojca, a Woldena wuja, co czyniło ich kuzynami. Wuj, całkiem jeszcze silny chłop, nie mógł już z nimi pływać, bo na wyprawach stracił niemal wszystkie palce. Został mu kciuk i palec wskazujący u lewej ręki. Uznał, że te już sobie zostawi, bo to jeszcze daje szansę warzechę chwycić i pojeść. Ale, że miejsce w Woldena łodzi wielce szacowne, i intratne, i wcisnąć się tam niełatwo, podesłał syna. Może jeszcze nieopierzonego trochę, ale uznał, że to na dobre chłopakowi wyjdzie. I chyba wyszło. Najlepszy dowód – przeżył. A nie wszystkim się to tym razem udało. Z tej wyprawy nie wracali w pełnym składzie. Pięciu towarzyszy stracili. Powetowali tę stratę rzezią niejednej wioski, ale fakt pozostawał faktem. A ryzyko nieodłączną częścią ich życia. To i tak było w ich mniemaniu lepsze, niż gnuśnieć na północy. Zajmować się zbieractwem, hodowlą i uprawą. Dużo mozolnej pracy, którą może obrócić w pył kaprys bogów, panów pogody. Jedno słabsze lato, a po nim sroga zima, mogły sprawić, że wielu nie doczekiwało wiosny. Mając to na uwadze, rozsądniej było zaryzykować ucztę w Valhalli, niż czekać niepewnego jutra, które ani sławy, ani chwały, ze sobą nie niosło.

Aslaf bez trudu odnalazł właściciela niewolników. Nowi przybysze rzucali się w oczy. Przywitał się i od razu przeszedł do rzeczy:
- Pohandlujemy?
- Czemu nie, w okolicy nie ma lepszego do tego miejsca.
- Chcę ją kupić. - Wskazał głową, rozłożonych w niewielkiej odległości jeńców.
- Którą?
- Tego przebierańca.
- Chyba nie chcę jej sprzedawać. Oni w ogóle nie mieli być do handlu.
- Może jednak zmienisz zdanie. - Aslaf wyjął zza pazuchy sakiewkę i podrzucił ją w dłoni.
- Uuu... no, no, no... - Jego rozmówca, aż zaczął cmokać. - Czego Wolden chce od tej dziewki?
- Prawdopodobnie tego co wszyscy. Długo jesteśmy w drodze.
Tamten tylko się uśmiechnął. Jasne było, że nie uwierzył. Jakby w drodze nie było dosyć okazji. Widać mu zależało, skoro puścił w obieg swoją sakiewkę. Na północy, wszyscy mający kontakt z handlem i wypadami, znali jego znak. Ten znak, który widniał na woreczku z brzęczącymi monetami.
- Płacę złotem.
- Toż to chuchro, pierwszej zimy nie przeżyje.
- Może na zimę mu niepotrzebna. Nie pytałem. To co, podasz cenę?
- Podałbym, gdybym ją znał.
- To może ci podpowiem. Nie jest to warte trzydziestu monet srebra, ale niech tam. Dam ci trzy w złocie.
- Czterdzieści monet jest warta.
- To nadal jest trzy w złocie. Policzyłem ci z górką. Poza tym, kto was tam wie, coście z nią robili.
- Nic.
- Ha, ha, ha...
- Klnę się na wszystkich bogów, że nic.
- To co, trzy.
- Ale Woldenowi zależy...
- Ale mnie nie. A to ja z nim będę gadał. I co mu powiem..., że zażądałeś dziesięciu złotych monet. I co on zrobi... najprawdopodobniej przyjdzie osobiście... A jak przyjdzie...
- Dobra, dobra, dobra... trzy to uczciwa kwota.
Aslaf miał ochotę jeszcze zbijać cenę, ale ostatecznie machnął na to ręką. Skoro Wolden zlecił zapłacić ile zażąda... Poza tym, to naprawdę była w miarę uczciwa cena. Szli wolno w stronę jeńców. Sprzedawca oglądał piękne, złote monety. Ważył je w dłoni i był wyraźnie zadowolony.
- Gdzie wy byliście?
- Nie pytaj. Grunt, że wracamy i mamy głowy na karkach.
- Słyszałem, że jednak nie wszyscy.
- Nie wszyscy.
Więcej się nie odezwał. Poczekał cierpliwie, aż odwiążą mu Silenę, z tej plątaniny, która się zrobiła na trawie. Na koniec dostał wytrych do jej obroży.
- Jest wliczona w cenę.
Pożegnali się chłodno i każdy poszedł w swoją stronę. Silena pojęła, co się właśnie stało. Szła za Aslafem starając się go nie dogonić i nie zrównać z nim kroku. Była zażenowana niewiarygodnie poniżającą sytuacją. I ta obroża. Każdy, kto na nią spojrzy, wie.
- Pospiesz się. Muszę załatwić coś jeszcze. Muszę cię ubrać w babskie ciuszki.
- Słucham?
Aslaf zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to cokolwiek dziwnie, a przecież miał się nie zdradzić.
- Nie możesz tak chodzić za mną, jakbym prowadzał nieszczęście. Trzeba cię przebrać. I przestań się skradać za plecami. Nie możesz iść normalnie? Masz jakieś imię?
- Silena.
Dorównała do niego i szli obok siebie. Teraz mógł lepiej się przyjrzeć. Trójkątna twarzyczka i zielone oczy, przywodziły na myśl coś dzikiego, drapieżnego. Lekko zadarty nosek, potęgował tylko to wrażenie. Jego towarzyszka miała smaczne, ciemnoczerwone usta i wyraźnie ciemniejszą, od tutejszych, cerę. Włosy... tutaj trudno mu było ocenić. Może kiedyś wyglądały, teraz skołtuniały. Ale nadal jeszcze lśniły ciepłym, ciemnobrązowym blaskiem. Próbował oczywiście popatrzeć i niżej, ale koszula wyschła i ukrywała wszystko, a spodnie... szkoda gadać. Jednak na końcu, z nogawek, wystawały niewielkie, bose stopy. Trochę pokaleczone, ale smukłe i kształtne. Znaleźli się między kramami. Przechodzili od stoiska do stoiska, nigdzie nie zatrzymując się na dłużej. Aslaf był rozdrażniony.
- Nie, to się nie uda. To nie na moje siły. Nie leży w moich kompetencjach.
- Wolniej proszę. Nie wszystko rozumiem.
- I dzięki za to bogom.
- Kompe... ten ostatni wyraz, co to było?
- Nieistotne. Posłuchaj, wybierz sobie coś babskiego, żebyś się mogła przebrać, a ja zapłacę. Tylko mnie nie zrujnuj. I bierz pod uwagę, że płyniemy na północ. - Popatrzyła na niego zbita z tropu. - Idziemy, a ty się rozglądaj i bierz co trzeba.
Silena wiedziała mniej więcej czego szukać. Uważnie przyjrzała się otoczeniu, także kobietom i ich strojom. Ale pojęcia nie miała co znaczy „nie zrujnuj”. No i oczywiście, co potrzebne jest na północy. Jak daleka ta północ, bo ona właściwie była przekonana, że już jest na północy. Takiej najbardziej północnej, a tu się okazało, że można być jeszcze bardziej na północy. Przyglądała się uważnie towarom i próbowała sprostać zadaniu. Podeszła do stoiska pełnego białego, płóciennego odzienia i zaczęła przeglądać rzeczy. Sprzedawca zareagował gwałtownie i próbował ją odpędzić. W sam środek tej sceny wkroczył Aslaf. Wyjął sakiewkę i podrzucił w dłoni. I jakby zadziałała jakaś magia. Kupiec od razu zmienił swoją postawę i zapraszającym gestem, zachęcał by oglądali jego towar. Silena zdębiała. Widziała już dzisiaj tę sakiewkę. Ciemny, niewielki woreczek był w istocie wyjątkowy. Wyszyty lub wymalowany, trudno było ocenić z tej odległości. Piękny, złoty ptak, rozpościerał na niej swe skrzydła. Może ci zamożni, wszyscy nosili takie sakiewki. Aslaf szturchnął ją porządnie i wyrwał z zamyślenia. Wskazał jej stoisko, wyraźnie ponaglając. Silena oprzytomniała i zaczęła ponownie przekładać rzeczy. Wybrała dwie halki. Jedną całą, drugą do pasa. Potem zaczęła przymierzać do siebie koszule. Tu mężczyźni mieli niezły ubaw, bo wszystko przy jej posturze wyglądało od razu jak worki. Wreszcie sprzedawca wpadł na pomysł.
- Tobie potrzebne ubranie dla dzieci.
Pogrzebał, pogrzebał i wyciągnął kilka sztuk znacznie już mniejszych. Silena przyłożyła je do siebie – pasowały. Zaczęła się śmiać razem z nimi.
Aslafa niemal zatkało, kiedy ta twarz ożyła, rozpromieniona zabawnym wydarzeniem. Iskierki tańczące w szmaragdowych oczach, rozchylone usta, odrzucona do tyłu głowa, prezentująca szyję i obojczyk. Nawet ta obroża, bardziej w tej chwili przypominała biżuterię, niż znak niewoli. I zarys piersi, wypiętych lekko w tej pozycji. I kupiec zdawał się gapić na ten obrazek oniemiały. Aslaf chrząknął, stanął między nią, a wzrokiem sprzedającego i spoważniał:
- Ile?
Po dokonaniu zapłaty poszli dalej. Silena miała wrażenie, że go uraziła. Jej towarzysz, czy może właściciel, szedł milczący i zamyślony.
- Jak mam się do ciebie zwracać, czy do pana zwracać?
- Aslaf jestem.
- Po prostu „Aslaf”?
- Po prostu. Kończ to kupowanie.
Ponownie zaczęła się rozglądać. Po pewnym czasie, mieli już wszystko. Tak im się przynajmniej wydawało. Wracali na wzgórze. W stronę długiego domu, który wcześniej obserwowała.
- Nie znujrowałam cię?
Aslaf musiał się uśmiechnąć. Przekręciła litery i głos miała zdecydowanie za miękki, do tych gardłowych głosek, ale łatwo można było zrozumieć o co jej chodzi.
- Nie zrujnowałaś. Potrzebujesz czegoś? Jesteś głodna?
- Chciałabym się umyć.
- Hm. To będzie pewien kłopot, ale chodź.
Zmienił kierunek. Na końcu długiego domu, stał mały kwadratowy budynek. I to do niego się teraz kierowali. Publiczna łaźnia nie miała podziału na strefy, kobiecą i męską. Aslaf zajrzał do środka i z ulgą stwierdził, że jest pusta.
- Idź. Tylko się pospiesz.
Silena zniknęła we wnętrzu z naręczem rzeczy, które właśnie nabyli. Odłożyła je na ławę, stojącą pod ścianą. Rozejrzała się. W trzech rogach pomieszczenia, stały słusznych rozmiarów drewniane balie. Podobne do tych, których używano do prania, tylko większe – zdecydowanie większe. Na środku ułożony był krąg, z gładkich okrągłych kamieni, w jego wnętrzu żarzyły się resztki przepalonego drewna. Podeszła do pierwszej balii, zanurzyła dłoń i zaczerpnęła wody. - O w życiu. - Była bura. Brudniejsza od niej zdecydowanie. Przeszła do kolejnej, tu było jeszcze gorzej, bo po wierzchu pływało jakieś robactwo. Powoli odchodziła ją ochota na kąpiel, ale ostatnia beka wyglądała obiecująco. Zanurzyła w niej rękę i poczuła dobrze wróżący chłód. Nabrała wody w garście i z zadowoleniem stwierdziła, że jest czysta. I nie zdążyła się ogrzać, czyli musiała być wymieniona niedawno, ale miała fart. Błyskawicznie zrzuciła odzienie i weszła do balii. Zanurzyła się z głową i próbowała pod wodą rozplątać palcami włosy. Kiedy się wynurzyła, usłyszała awanturę. Zaraz za ścianą.

W drzwiach wielkiej sali, pojawiła się sylwetka młodego chłopaka. Ręce oparł o futrynę, nogi nie przestąpiły progu, natomiast głowa i część tułowia wpadły do środka. Zdyszany wyrzucił z siebie na jednym oddechu:
- Aslaf okłada jakiegoś typa gołymi pięściami!
Cała załoga poderwała się od stołu i popędziła za szatynem, który przyniósł te wieści. Ale przewodnik właściwie nie był im potrzebny. Ledwie wyszli na zewnątrz zobaczyli gromadzących się na końcu domu ludzi i kotłujących na trawie mężczyzn. Kiedy dotarli na miejsce, Aslaf siedział już na przeciwniku okrakiem, kolanami przytrzymując mu ręce i walił go po twarzy, bez cienia znużenia. Miarowo i systematycznie. Prawa, lewa, prawa, lewa... Nawet łeb powalonego odskakiwał zgodnie z tym rytmem. Raz na prawą, raz na lewą stronę. Pokonany, raczej nie miał na to wpływu - stracił przytomność. Rozkwaszony nos, krew cieknąca z ucha i oczy tak zapuchnięte, że przypominały dwie dojrzałe śliwki, wskazywały na to, że ma dosyć. Ale Aslaf był jak w amoku. Nie dostrzegał tych subtelnych przesłanek, widocznych na twarzy przeciwnika. Wolden i Ingvar podbiegli do niego bez namysłu i mało sami nie oberwali. Uchylili się jednak w porę, Aslaf oprzytomniał i wreszcie się opanował. Siedział na pokonanym i dyszał. Cała zgraja ludzi stała i czekała w milczeniu. Mieli nadzieję, na jakieś wyjaśnienia. Nikt, prócz tych dwóch, nie wiedział o co poszło. Widząc chmarę pytających spojrzeń Aslaf wycedził:
- Poprosiłem go grzecznie, nie posłuchał. Uznałem, że skoro nie rozumie ludzkiej mowy, trzeba mu wytłumaczyć ręcznie.
Większość zgromadzonych machnęła po tych słowach ręką. I zaczęła się oddalać, wyraźnie zawiedziona takim zakończeniem. Było jasne, że niczego się od niego nie dowiedzą. Kilku towarzyszy pobitego podeszło bliżej.
- A o coś ty go prosił?
- Niech ci sam opowie.
- To chyba nieprędko. Ale jak prosiłeś, to chyba nie musiał się zgodzić.
- Nie musiał. I się nie zgodził, jak widzisz. - I skinął wymownie na gościa na którym siedział.
- Możemy go zabrać?
- Zastanawiam się. - W żyłach Aslafa krążyła jeszcze adrenalina, ale już trochę rozcieńczona krwią.
- Możecie. - Wolden postanowił, że nie będzie kolejnej jatki. Skinął na Ingvara i razem podnieśli Aslafa pogromcę, z nieprzytomnego chłopa.

Silena, po pierwszych niepokojących dźwiękach zza ściany, wyskoczyła z wody, wytarła się trochę koszulą i ubrała całkiem nowy strój. W tym stroju usiadła pod ścianą i próbowała wymyślić, co dalej. Miała się pospieszyć, ale w tej sytuacji... Siedziała na ławie i nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Słyszała krzyki, odgłosy bójki, nawet awanturę. I co teraz? Siedzieć tu i czekać, czy wyjść. Może lepiej zaczekać, aż Aslaf po nią przyjdzie. Rozbieganym wzrokiem nerwowo lustrowała pomieszczenie. W pewnym momencie jej oczy skupiły się na spodniach. - Węzełek!- Jak mogła o nim zapomnieć. - Głupia babo! - Skarciła się w myślach i pospiesznie przeszukiwała spodnie. Wyszarpała woreczek przywiązany do pasa i mocno zacisnęła w dłoni. Wstała z ławy i zaczęła oglądać swój strój, pod kątem odpowiedniego schowka. Chwilę jej to zajęło. W końcu znalazła właściwe miejsce, między halką a sukienką. Tu nikt nie powinien pchać łap. Tak jej się wydawało. Takie powzięła przekonanie. I postanowiła się go trzymać.

Na zewnątrz, Wolden ze swoją niepełną załogą, obserwowali jak dwóch gości, ciągnie pod pachy, nieprzytomnego kolegę. Oddalali się powoli, ale miarowo. Wolden odwrócił wzrok i wlepił go w sprawcę całego zamieszania:
- O coś ty go prosił?
- Żeby nie wchodził do łaźni.
- Czemu?
- Bo się tam kąpie arabska księżniczka.
- I co? Nie uwierzył?
- Po czym to odgadłeś?
Cała gromada wybuchnęła gromkim śmiechem. Aslaf na przemian zginał i prostował palce. Masował przez chwilę nadgarstki i oglądał poobijane kostki. Ingvar miał coś do powiedzenia w tym temacie.
- Musiał cię nieźle wkurzyć.
- Aaa bo... nieważne.
- Kazałeś jej się myć w męskim przybytku, to...
- Sama chciała.
- Chciała do publicznej łaźni?
- Zapytałem czy czegoś potrzebuje, w domyśle jedzenia, picia, a ta że chciałaby się umyć. To gdzie ją miałem zaprowadzić?
- Gdziekolwiek indziej.
- Nie zgrywaj mądrali.
- A ona tam w ogóle jeszcze jest, czy może już czmychnęła?
Popatrzyli po sobie zdumieni, bo chyba nikomu, poza Ingvarem, nie przyszło do głowy tak fundamentalne pytanie. Aslaf natychmiast rzucił się do wejścia, by to sprawdzić, ale zajrzeć nie zdążył. Zatrzymała go w pół drogi ręka Woldena. Bardziej wymownego gestu dawno nie widzieli. Stało się jasne, jak zaborczo wódz traktuje tę własność. Aslaf chyba chciał coś powiedzieć, bo otworzył już usta, ale zrezygnował - w drzwiach pojawiła się Silena. Trzeba przyznać, że miała efektowne wejście, to znaczy wyjście. Wszystkie twarze skierowane były w to jedno miejsce. Zatrzymała się zaraz za progiem. Splotła ręce za plecami i zaczęła się czerwienić. Nie wiedziała gdzie podziać oczy. Taka była zmieszana, upokorzona tą liczbą oglądających ją od stóp, po czubek głowy, mężczyzn. Patrzyli z rozdziawionymi gębami. Aż Wolden musiał chrząknąć, by przywołać ich do porządku. Zielona suknia, którą wybrała, podkreślała wszystkie jej walory. Kocie oczy, uniesione lekko łuki brwiowe, mocno zarysowane kości policzkowe, zgrabny, delikatnie zadarty nos. To wszystko zawarte w wyraźnie trójkątnym kształcie twarzy. Mokre włosy połyskiwały w słońcu, ciepłym, kasztanowym blaskiem. Smukła szyja otoczona metalowym pierścieniem niewoli. Zaraz pod nią mocno odstające kości obojczyków i delikatny zarys klatki piersiowej, odsłonięty przez niewielki dekolt. Dobrze dopasowana koszula, przylegała ciasno do ciała. Opinała się na rękach i kończyła tuż przed nadgarstkami. Wystająca spod sukienki halka, odrobinę za długa, zasłaniała jej nogi aż do kostek. Wystawały spod niej tylko te bose stopy. Prosty strój dodawał jej uroku. Nie odwracał uwagi od naturalnego piękna. Był jedynie dodatkiem do niej. To jej kształty, proporcje, sylwetka, postawa... Jej delikatność, eteryczność nawet, magnetyzm. Spokój, opanowanie i godność jaką prezentowała, w tej zgoła odmiennej sytuacji, sugerowały siłę charakteru. Może nawet pewnego rodzaju zadziorność. Aslaf przysunął się do Woldena i szeptem skomentował ten widok.
- Dobrze, że poprzedni właściciel tego nie widzi. Zażądałby drugie tyle.
Wolden skarcił go wzrokiem, a potem równie cicho odpowiedział:
- Musimy pogadać.
- I ja tak myślę.
- No to zrób coś. Teraz się przecież nie oddalimy.
- Żeby cię jasna... że też dałem się wmanewrować w takie bagno.
Aslaf myślał. Tęgo myślał, co było wyraźnie widoczne, na jego skupionej twarzy. Wolden natomiast, obrzucił raz jeszcze badawczym spojrzeniem Silenę i obwieścił obecnym:
- Zbierać się. Jutro odpływamy. O świcie. Wystarczająco długo tu zabawiliśmy.
Większość zgromadzonych zaczęła się oddalać. Tylko Olaf, z przyklejonym do twarzy uśmiechem i Ingvar ciekawy dalszych wydarzeń, nie ruszyli się z miejsca. Ten drugi, widząc udrękę Aslafa, zaczął mu jeszcze dogryzać:
- Na buty już ci zabrakło? Jak chcesz, mogę pożyczyć.
Silena na to stwierdzenie bezwiednie się uśmiechnęła. Stało się to bez udziału woli. I jak na złość, wszyscy czterej ten uśmiech zauważyli. Zmieszana spoważniała w tej samej chwili, mocno zacisnęła usta i wbiła wzrok w ziemię. Aslaf się nie pogniewał. Wręcz przeciwnie.
- No i co się szczerzysz? To znaczy, że musimy tam wrócić. - A mając na uwadze to, że wciąż rządzi się Woldenową sakiewką dodał – Kupimy najdroższe buty jakie znajdę.
- Muszę to zobaczyć. - Skwitował Ingvar.
- I ja też! - Olaf nie zamierzał odpuścić tych zakupów.
- To może i ja się przejdę... - Wolden tym bardziej odpuścić nie zamierzał.
- A może sami kupicie buty, jak was tak rajcuje atmosfera targowa, a ja zabiorę Silenę do stołowej i nakarmię.
Oczy Woldena zrobiły się wielkie i wymowne. Zdawały się mówić: tylko spróbuj.
- Przecież nam przede wszystkim o ciebie chodziło, chcieliśmy podejrzeć fachowca przy pracy. Tak ci to ładnie wyszło. Widać nie znaliśmy wszystkich twoich talentów. - Ingvar nie mógł sobie darować.
- Ręce mnie bolą, ale nie na tyle, żeby jeszcze jednemu nie przywalić. Zamknij się więc z łaski swojej, dla własnego dobra.
Aslaf cofnął się dwa kroki, pokazał kierunek ręką i oznajmił Silenie:
- Prowadź.
Przeszła obok nich i posłusznie podreptała w dół zbocza. Olaf zdecydowanie przyśpieszył kroku i zaraz ją dogonił. Wywiązała się między nimi jakaś dyskusja, ale o czym, tego pozostali trzej nie słyszeli, bo i nie to ich zajmowało w tej chwili.
Aslaf i Wolden niemal w tym samym czasie zaczęli:
- Gdzie ona będzie spała?
Ingvar zaczął śmiać się w głos. Kiedy odrobinę odzyskał spokój dodał:
- Macie się z tą dziewką jak głupi z dwiema kulkami.
I oni zaczęli się śmiać, po tej ocenie zachowania dwóch dorosłych chłopów, wojowników podobno.
- Normalnie, w wielkiej sali ją położycie, razem z nami. Gdzie będzie bezpieczniejsza? Byle z daleka od Młodego, nie twierdzę, że coś jej zrobi, ale możemy słuchać przez pół nocy jego zmagań ze sobą. Podskakuje wokół niej jak szczeniak. Jeszcze się zakocha. A tak swoją drogą, po co ją prowadzisz znowu między tych wszystkich ludzi. I to teraz, jak już wygląda... no tak jak wygląda? Zwraca uwagę. Jest charakterystycznie inna. I z tą obrożą jeszcze. Zaraz będziesz miał dziesięciu chętnych do odsprzedania.
- A właśnie, koniecznie zdejmij jej tę obrożę. - Wolden spoważniał i się zamyślił.
- Trzeba było ją zaprowadzić do sali i karmić, a buty kupić samemu. To wbrew pozorom był całkiem rozsądny pomysł. Chociaż Aslafa. A właśnie, jak cię znam, to zbyt hojny nie byłeś. Jeśli natkniemy się na poprzedniego właściciela i zobaczy ją taką... Może być awantura, a przecież też nie jest sam.
- Hej! Ale ten wygląd to jednak dlatego, że doinwestowałem i zapewniłem spokojną kąpiel. – Tu pokazał raz jeszcze swoje poświęcenie wybite na dłoniach.
- To chyba jednak ja ponoszę koszty tej inwestycji.
- Bo to twoja inwestycja. Długo mam ciągnąć tę farsę?
- Jakiś czas. Zawołaj ją, pójdzie z Ingvarem z powrotem na górę, a my kupimy te buty.
- Męski wypad po fatałaszki – nie poznaję kolegów. - Ingvar uśmiechał się pełną gębą. Dwaj pozostali tylko pokręcili głowami, miał dzisiaj używanie, nie ma co.
- Młody idzie z nami. - Zawyrokował Wolden, a Ingvar znowu wybuchnął śmiechem.
Rozdzielili się na dwie grupy i podążyli w przeciwnych kierunkach. Ingvar z Sileną wdrapywali się po zboczu, trzej pozostali zbliżali się do kupieckich straganów. Olaf miał skwaszoną minę. Dłuższy czas się nie odzywał. Wreszcie zaczął:
- Aslaf, odsprzedaj mi ją. Zapłacę ci podwójnie. Potrójnie nawet.
- He, he... Jaki rozrzutny.
- Stać mnie. Przecież wiesz, że mnie stać. Jestem wypłacalny i...
- Wiem Młody.
- No to odsprzedaj, nie każ się prosić. Tych co masz nie obskoczysz do wiosny, po co ci kolejna?
- Jaki się wyszczekany zrobił, zaledwie po paru miesiącach. - Aslaf próbował zmienić temat i bagatelizować jego prośbę.
- No to tym bardziej odsprzedaj.
- Młody, to jest niemożliwe.
- Czemu?
- Bo ona nie jest moja!
- Jak nie twoja? No to czyja?
Aslaf tylko głośno westchnął. Młody spojrzał na Woldena, a ten nie zaprzeczył, nawet ruchem głowy – wszystko stało się jasne. No to klops. To zupełnie inna bajka. Właściwie dramat, a w roli głównej obsadzono Olafa i nie ma szans, na szczęśliwe zakończenie. Weszli między kramy, Aslaf wyjął sakiewkę i oddał ją Woldenowi.
- Sam sobie inwestuj. W co ci pasuje.
- Nie bądź taki, pomóż mi trochę, tak ci dobrze poszło poprzednim razem...
- Nie przeginaj. Nic mi nie poszło. Kazałem jej wybierać, a ja płaciłem. Ot cała tajemnica.
- Niemniej jednak pomóc możesz. Młody, ty chciałeś na bazar, może coś doradzisz.
- Nie chciałem na bazar, chciałem...
- Zapomnij. - Wolden uciął dyskusję, zanim się jeszcze zaczęła.

Szli pod górę w niewielkiej odległości od siebie. W pewnym momencie Ingvar zorientował się , że nie ma jej obok. Odwrócił głowę i zobaczył, że stoi zamyślona.
- O co chodzi?
- Zostawiłam w tej cholernej łaźni kilka rzeczy.
- Chcesz po to pójść?
- Nie wiem. Czy to dobry pomysł? W ogóle nie myślę ostatnio.
- Chodź. Zabierzemy je, jeśli jeszcze tam są.
- Nie chciałabym pana na nic narażać. - Mówiąc to, kąciki jej ust lekko uniosły się w uśmiechu.
- Niczego się nie obawiam. - Ingvar w lot pojął dwojakie znaczenie tego zdania.
Skręcili i szli w milczeniu. Gdyby była wolnym człowiekiem, miałaby do niego masę pytań. Ciekawska natura, wierciła jej dziurę w brzuchu i kusiło ją żeby się odezwać. Jednak jej sytuacja była tak dziwna i specyficzna, pomijając już że poniżająca, iż zdusiła wszelkie zapędy poznawcze w zarodku. Milczała, bojąc się popełnić jakiś błąd. Zajść komuś za skórę, albo zrobić coś, co ściągnie na nią kłopoty. W końcu stanęli przed łaźnią. Ingvar, uprzedzając jej pytanie, oświadczył:
- Pójdę.
Zniknął we wnętrzu na dosłownie kilka sekund i zaraz był z powrotem.
- Zastałem tylko to. - Podał jej trzy sztuki odzieży.
- Niczego więcej się nie spodziewałam. - Uśmiechnęła się przepraszająco, bo miała wrażenie, że szkoda było jego fatygi, dla tak skromnego majątku. Ale Ingvar nie okazywał ani arogancji, ani zniecierpliwienia. - Upiorę przy okazji. Ciężko zgadnąć co się może przydać człowiekowi w mojej sytuacji. - Dodała jeszcze, jakby przepraszająco. Ingvar milczał przez chwilę. Coś rozważał.
- Chodź.
Poszła. Innej opcji i tak nie miała. Minęli długi dom i szli dalej, do bramy. Przekroczyli ją i dotarli do niewielkiej zatoczki. Na brzegu stało kilka balii z opartymi o dno deskami.
- Chciałaś robić pranie.
- Chciałam. Przy nadarzającej się okazji.
- No to jest okazja.
- Ale gdzie ja to wysuszę?
- Po kolei, najpierw pranie.
Zaczerpnęła wiadrem wody i przelała ją do balii. Poszła jeszcze raz i przyniosła kolejne wiadro. Ingvar w międzyczasie przeglądał zawartość pozostałych kubłów. W końcu znalazł czego szukał. Wyjął kawałek mydła, z jednego z nich i podał jej.
- Masz.
- Dziękuję.
Potem usiadł w pewnej odległości na trawie i obserwował ją przy pracy. Poszedł do łaźni, przyprowadził tutaj, bo to był bardzo dobry pretekst i zarazem okazja, przyjrzeć się bliżej tej osóbce. Chuchro, ale raczej nie stroniące od pracy. Miała wodę, dostała mydło, od razu zakasała rękawy. Tarmosiła swoje znoszone szmaty na desce, z dużym zapałem i wprawą. Raczej sama musiała dbać o siebie i to pewnie już od dłuższego czasu. Nie bała się uchlapać, ani zmęczyć. Co prawda żaden wyczyn, uprać dwie sztuki odzieży, ale brał pod uwagę jej obecny stan. Niedożywienie, zmęczenie, pewnie dużo strachu i nerwów... Wyglądała na wyczerpaną. Wstał widząc, że zaczyna płukanie. Zabrał puste wiadro i poszedł po wodę. Postawił obok balii i czekał aż skończy. Silena się wyprostowała, odgarnęła włosy z twarzy i odetchnęła ciężko.
- Powiesz teraz gdzie to wysuszyć?
- Pokażę.
Poprowadził ją kawałek wzdłuż brzegu, aż do miejsca gdzie zaczynał się mały zagajnik. Tam, między kilkoma drzewami, powtykane były proste okorowane gałęzie, coś na kształt drąga, tylko zdecydowanie cieńsze. Idealnie się nadawały, by przewiesić przez nie ubranie. Miejsce do tego było przewiewne i słoneczne. Silena trochę z żalem pomyślała, że tego słońca to już dzisiaj raczej niewiele uświadczą, ale może samym wiatrem wyschną do świtu. Ostatecznie zabierze mokre. Jak nie zapomni. Zrobili nieplanowane pranie. Mogli wracać do długiego domu. Już z pewnej odległości dostrzegli trzech mężczyzn wracających z ryneczku. Aslaf niósł na ramieniu, sporych rozmiarów, płócienny worek. Spotkali się niemal przy głównym wejściu. Silena i Ingvar chwilę na nich czekali.
- A wy skąd wracacie?
- Robiliśmy pranie.
- Pranie?
- Tak Aslafie, ludzie, którzy nie mają niewolników, wiedzą, że jest taka czynność w prozie codziennego życia, i że trzeba ją często powtarzać. - Ingvar bez cienia zażenowania odpowiedział na pytanie.
- Miałeś ją dokarmiać, a zamiast tego męczysz? - Wolden był poważny, ale pogodny.
Ingvar tylko lekko się uśmiechnął, w odpowiedzi na ten przytyk. Otworzył szeroko drzwi, wpuszczając wszystkich do środka. Silena znowu miała kłopot. Przepuścić wszystkich i wejść na końcu, czy za Aslafem, czy za Woldenem, czy kiedy właściwie? Najbezpieczniejsza wydawała jej się opcja na końcu. Aslaf był już w środku, Wolden nie ruszył się jeszcze z miejsca, jakby ją przepuszczając, a Ingvar nadal trzymał drzwi. Dała krok do przodu, w tym samym czasie Wolden wystawił rękę w geście zaproszenia i oczywiście nadziała się na nią, mocno przyciskając do talii. Odskoczyła jak oparzona.
- Przepraszam.
Woldena przeszły ciarki. Miał ochotę chwycić tę talię mocno i przyciągnąć do siebie, a potem... chyba pocałować. Te usta wyglądały tak kusząco. Powstrzymał się. Wcale nie bez trudu. Zaczeka. Jego nagroda będzie tym większa. Jeśli będzie. Spojrzał na jej szyję i wściekł się na Aslafa – miał to zdjąć. Musi mu przypomnieć, jakoś dyskretnie.
- Wejdziecie wreszcie? Nie wiem jak wy, ale ja bym już coś przegryzł. - Ingvar próbował ponaglać towarzyszy.
Silena nie namyślając się więcej, ruszyła ponownie do przodu i tym razem udało jej się pokonać próg i wejść do gościnnej izby. Zaraz za nią pojawili się i dwaj mężczyźni. Sala była długa i ciemna. Oświetlona jedynie słabym światłem świec. Panował w niej zaduch. Przy ciężkich drewnianych stołach, siedzieli niemal sami mężczyźni. Szukała wzrokiem Aslafa, ale nie sprostała zadaniu. Z pomocą przyszedł jej Wolden, wskazując ręką kierunek. Zajmowali miejsca na końcu izby, w samym rogu, na lewo od wejścia. Teraz, kiedy już wiedziała gdzie szukać, zauważyła bujną czuprynę Aslafa. Kiedy usłyszał kroki odwrócił się.
- No gdzie wy się podziewacie? Myślałem, że znowu jakaś proza życia was pochłonęła. - Zaśmiał się i przesunął na ławie robiąc miejsce Silenie. - Siadaj.
- Młody, skocz do kuchni i każ podawać do stołu. - Wolden wydawał się weselszy niż zwykle. Zwykle był skupiony i poważny, a w tej chwili wydawał się uradowany. Po wydanym poleceniu, przeszedł wraz z Ingvarem na drugą stronę stołu i zajęli miejsca naprzeciwko Sileny i Aslafa. Rozmowy przycichły, a rubaszny śmiech zmienił się w wymowne pochrząkiwania.
- Chyba ich onieśmielasz. - Aslaf zwrócił się do Sileny, ale tak, by usłyszeli to wszyscy zgromadzeni przy stole.
- Ja ich? Przecież ja jestem w tej chwili jedną tylko emocją – wstydem.
- No to może pokruszymy trochę te lody. Przedstawię ci tę część załogi, która tu z nami siedzi.
I zaczął wyliczać, i wymieniać imiona, dużo imion dodawanych do wskazywanych osób. Zapamiętała z tego tylko Halvdana, Larsa i Pedera. I to też nie była pewna, czy prawidłowo zapamiętała. W międzyczasie podawano do stołu. Cały blat zapełnił się jadłem. Nie żałowali sobie – trzeba przyznać. Było mięso, pieczone, wędzone i chyba marynowane. Były ryby, których zapach drażnił nieprzyjemnie jej nozdrza, zwłaszcza tych w zalewie. Podano sery, gotowane warzywa i pieczywo. Do tego od razu kilka dzbanów miodu. Dawno, no dobra, nigdy jeszcze w życiu, nie widziała takiego zbytku przy posiłku. Ale przyznać musiała przed sobą, że i okazji do bywania wśród zamożnych ludzi, nie miała do tej pory. Ale co z tego, że tu jest, skoro siedzi przy stole, w niewolniczej obroży. Nastrój, który przez chwilę podniósł się trochę z podłogi, ponownie na nią gruchnął i został przydeptany stopą. Bosą, pokaleczoną stopą. Drewniane kubki napełniono miodem i wzniesiono toast. Za Odyna i Thora, żeby dali spokojną podróż i pozwolili wrócić do domu. Wszyscy unieśli kubki, wychylili i odstawiali, z rozmachem waląc nimi o stół. Uniosła kubek i ona, ale ledwo zamoczyła usta, zaraz odstawiła go na miejsce. Halvdan, siedzący po jej lewej stronie zajrzał do naczynia i skomentował.
- Taki toast trzeba wypić do dna.
Wszystkie oczy skierowały się na nią. A ona, na przemian czerwieniła się i bladła. Aslaf szturchnął ją łokciem.
- No, do dna.
Ponownie sięgnęła po miód. Uwolniła powietrze z płuc i zaczęła pić. Kiedy osiągnęła dno, oczy prawie wychodziły jej z orbit. Wachlowała się ręką i czuła ogromne gorąco, w całym ciele. Od razu nabrała rumieńców. Otworzyła buzię i próbowała przewietrzyć usta. Wszyscy biesiadnicy gruchnęli śmiechem, kilkoro jej pogratulowało, Halvdan klepnął ją w plecy, aż się przygięła do stołu, znowu zrobiło się gwarnie i wesoło - słowem atmosfera od razu się rozluźniła. Kiedy już nie słuchali jej tak uważnie, odważyła się i poprosiła.
- Dostanę wody?
- Dzisiaj wody nie pijemy. - Odpowiedział jej Aslaf.
Ingvar, widząc panikę w jej oczach, podniósł się z siedzenia.
- Przyniosę.
Nie było go dosłownie chwilę. Jak tylko wrócił, podał jej naczynie z wodą. Niemal porwała je od niego i piła łapczywie dłuższą chwilę, co wywołało kolejne salwy śmiechu. Ktoś ponownie napełnił kubki miodem. Ktoś inny krzyknął - za pomyślność! Wszyscy czekali, aż Silena podniesie swój kubek. Podniosła go, czując ogromną presję, ale była pewna, że jeszcze dwa toasty i będzie leżeć pod stołem. Nigdy, aż do dziś, nie miała do czynienia z alkoholem. Pociągnęła porządnego łyka, ale do dna było daleko. Zaraz też sięgnęła po wodę i wypiła sporą ilość. Dzbanek szybko robił się pusty. To jej podsunęło pomysł. Przypomniała sobie patent jednej dziewki usługującej w knajpie, w której przez kilka dni pracowała. Mając już rozwiązanie palącego problemu, odetchnęła głęboko.
- Zjedz coś wreszcie. - Wolden warknął, ale jakoś tak troskliwie. Albo tylko tak jej się wydawało, bo ten miód jednak trochę ją oszołomił.
- Chyba nie jestem w stanie.
- Masz jeść.
- Wiem, ale mój brzuch, nie chce mnie słuchać.
- Próbuj chociaż.
Skinęła głową, na znak, że oczywiście ma rację i będzie próbowała. Odwróciła głowę, słysząc zbliżające się kroki i zobaczyła Olafa zmierzającego do stołu. Podszedł i usiadł obok Aslafa. Minę miał nietęgą. Wesoły chłopak, z którym przez chwilę dzisiaj rozmawiała i opowiadał jej o osadzie na północy, do której płyną, zniknął bez śladu. Teraz nawet na nią nie spojrzał. Zresztą nie tylko on. Aslaf, jej właściciel, też się specjalnie nią nie interesował. To oczywiście z jednej strony dobrze. Dla niej dobrze. Ale z drugiej strony – dziwne. Chociaż może wcale nie. Przecież jest przedmiotem, a z przedmiotami obchodzi się tak, jak się chce. Co ona może o tym wiedzieć, pierwszy raz została sprzedana. Nie było kiedy nabrać doświadczenia. Te rozmyślania przerwał jej kolejny toast. Podniosła kubek do ust i nabrała miodu, udając, że natychmiast musi to popić sięgnęła po dzbanek i wypluła do niego napitek. Dobrze, że był gliniany i nie było widać, że teraz, zamiast z niego ubywać, przybywa. Ciekawe na jak długo wystarczy? Znowu przerwała swoje rozmyślania, bo obok Woldena właśnie stała jedna z dziewek usługujących przy stołach. Szeptała mu coś i pokazała na drzwi. Wolden się zirytował.
- Szlag.
- Co jest? - Ingvar jak zawsze próbował trzymać rękę na pulsie.
- Jedna niedokończona sprawa. Muszę iść. Może mnie nie być dłuższą chwilę.
- Aha. Kiedy mam się martwić?
- Nie o mnie. Martw się o to, co zostawiam.
Kiedy Wolden zniknął, na jego miejsce przesunął się Lars. Było mu teraz wygodniej dyskutować z Aslafem siedzącym naprzeciwko. Przy tej dyskusji przyswajali kolejne porcje napitku. Nagle i niespodziewanie Aslaf złożył łeb na stole i zasnął. Chwilę po nim, w podobnej pozycji drzemał Lars. Po kilku kolejnych kolejkach, Silenę zaczął martwić dzbanek. Był prawie pełny, a żadna próba wymówienia się od picia, nie działała. Ingvar dostrzegł panikę w jej oczach, kiedy po toaście nie podniosła dzbanka i musiała całą zawartość ust przełknąć.
- Przyniosę ci wody.
Sięgnął po dzbanek, a oczy Sileny zrobiły się w jednej chwili jak dwie wikińskie tarcze – okrągłe i wielkie. On jednak, jak gdyby nigdy nic, podniósł dzbanek i odszedł w stronę kuchni. Żadnej reakcji. Nie było mowy, że się nie zorientował, że naczynie które podnosi jest pełne. Wiedział co robi? Od samego początku? Kiedy Ingvar zniknął, Olaf od razu zrobił się śmielszy i zagadał do niej, ponad plecami uśpionego Aslafa.
- Jak miód? Smakuje?
- Trochę cierpko. - I nie chodziło jej tylko o posmak zostający w ustach, ale tego chyba nie zrozumiał.
- Można się przyzwyczaić.
- Obym nie musiała. Dziwnie to na mnie działa, kręci mi się w głowie i czuję się taka ciężka. - Nie była to do końca prawda, bo niewiele go wypiła, znakomitą większość Ingvar właśnie wylewał, przynajmniej taką miała nadzieję. Ale pamiętała jeszcze to uczucie otępienia, po pierwszym i drugim toaście i postanowiła podtrzymywać kłamstwo, na wypadek, gdyby ktoś jeszcze słuchał.
Wrócił Ingwar, z dzbankiem pełnym wody, Olaf natychmiast zamilkł i zachowywał się jak wcześniej. Jakby się nie znali.
- Przyniosłem wodę. Na znak dobrej woli. Teraz twoja kolej, masz coś zjeść.
Sięgnęła po udko, jakiegoś upieczonego ptaka. Zaczęła skubać małe kawałki mięsa i po kolei wkładać je do ust. Na początku żuła każdy kęs bardzo długo, aż jej zbuntowany żołądek zrozumiał, że koniec laby i trzeba zacząć trawić. Wtedy jedzenie szło znacznie szybciej. Kiedy skończyła, pochyliła się nad stołem i szepnęła do Ingvara odrobię zażenowana.
- Muszę wyjść. A ponieważ Aslaf śpi...
- Pójdę z tobą.
Kiwnęła głowa i zaczęła się gramolić zza ławki. To co prawda mało komfortowa sytuacja, że będzie jej towarzyszył na stronie, ale w gruncie rzeczy jej ulżyło. Chyba mu ufała. Albo zaczynała ufać. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie. Nie miała pojęcia jak na te spacery zareaguje jej właściciel, kiedy się dowie, ale Ingvar na pewno będzie wiedział co powiedzieć. Te myśli przynosiły spokój. Wyszli na zewnątrz i przemieszczali się wzdłuż ściany, w kierunku gdzie stała łaźnia. Zaraz za nią były dwa drewniane, dużo mniejsze domki. Zrozumiała, jakie jest ich przeznaczenie. Trochę obawiała się tego miejsca. Weszła i pociągnęła za sobą haczyk. Spodziewała się zastać tutaj coś strasznego i obrzydliwego, tymczasem było czysto. Naprawdę czysto i nawet przewiewnie, co sprawiało, że człowiek nie musiał się dusić powstrzymując oddech. Zastanawiali ją ci ludzie. Mordują, gwałcą, rabują i czyszczą wygódki. Potem myją ręce, zanim usiądą do stołu, czeszą brody i głowy, z pasją używają wykałaczek, kąpią się przynajmniej raz w tygodniu. Przy czym „przynajmniej” jest tu słowem kluczowym, bo bardzo wielu zażywa kąpieli kiedy tylko jest okazja, a że wszędzie gdzie się tu nie ruszysz jest woda, to i okazja niemal co drugi dzień. Wydawać by się mogło, że masz do czynienia z kulturalnym narodem. Ale zaraz musisz sobie przypomnieć trupy i zgliszcza, które zostawiają po sobie, kiedy prą naprzód, przez obce ziemie. Nijak jej to do siebie nie pasowało. Opuściła drewnianą chatkę i nieco zawstydzona poprosiła Ingvara.
- Wiem, że nadużywam twojej dobroci, ale mógłbyś sprawdzić, czy łaźnia jest pusta? Potrzebuję się tam udać na chwilę.
Skinął głową i przeszli pod drzwi przybytku czystości. Wsadził głowę do środka i rozejrzał się dokładnie.
- Wolne.
- Wielkie dzięki.
Silena zniknęła we wnętrzu. Podeszła do balii, w której się kąpała, ale czystości nie mogła w tych ciemnościach ocenić. Ważne, że lustro wody było gładkie i lśniące. Nie okraszone żadnym robactwem. Podciągnęła wysoko suknie i halki, i zaczęła delikatnie myć sobie krocze. Rany, ależ szczypało. Czuła, że tak będzie, już przy sikaniu. Cholerny świat. Musiała się przeziębić. Ostatnie dwie noce na łodzi, były tak przejmująco zimne. Musi gdzieś nazbierać rumianku. Po raz któryś z kolei, z żalem pomyślała o swoim worku, który przepadł bezpowrotnie. Tam miała rumianek. Gorczycę miała, chrzan, szałwię, pokrzywę, pędy sosny, jagody, żurawinę... O żurawina. Przede wszystkim żurawina. Tylko jak się o nią postarać? Rękawem koszuli przetarła mokre nogi i uda. Nie powinna się narażać na kolejne wychłodzenie. Szczególnie w newralgicznym miejscu. Wróciła do Ingvara i wolno podreptali z powrotem.
- Jesteś trochę dziwna.
- To komplement?
- Być może. Wychowywałaś się sama. Sama musiałaś troszczyć się o siebie. Od jak dawna?
- Odkąd pamiętam. Ale był ktoś, przez pewien czas – mnich. Pomagał mi.
- Czemu przestał?
- Umarł.
- To go usprawiedliwia.
Silena posmutniała. Ingvar uznał, że powodem tego są wspomnienia. Zamilkł. Nie zamierzał jej męczyć. Wrócili na salę i usiedli przy stole. Było już późno, a towarzystwo dobrze miało w czubie. Mówili coraz bardziej bełkotliwie, przewracali sprzęty i zaczepiali dziewki. Silena od dłuższego czasu walczyła z opadającymi powiekami. Żeby się czymś zająć i nie przysnąć, sięgnęła po placek owsiany i odrywając małe kawałki pałaszowała go ze smakiem. Na szczęście zapomnieli i nikt już jej nie nakłaniał do picia miodu. Jadła i obserwowała porządnie podchmielonych mężczyzn, w końcu doszła do wniosku, że pijak to pijak. Każdy zachowuje się tak samo. Nieważne skąd pochodzi. Z zamyślenia wyrwał ją niski, głęboki głos.
- A temu co? - Wolden szturchnął Ingvara i wskazał na śpiącego Aslafa.
- Znasz jego zamiłowanie do zabawy.
- No właśnie. Bawi się przeważnie do rana, daje nura do fiordu i idzie bawić się dalej. A tu co? Stół obłapia zamiast dziewki?
- Faktycznie padł jakoś szybko. I niespodziewanie.
- Może się starzeje.
Obaj parsknęli śmiechem. Wolden wyglądał na zadowolonego, spostrzegłszy placek w dłoniach Sileny. Tylko ta obroża. Wkurzała go za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Ta kwestia musiała niestety zaczekać do jutra. Aslaf nie nadawał się dziś do współpracy.
- Panowie kończyć tę bibę! - Jego głos zabrzmiał potężnie w zamkniętej sali. - Do świtu zostało niewiele czasu, pora się przespać.
Towarzystwo zaczęło się zbierać. Układali się po kątach. Na ławach, pod ławami na podłodze. Każdy, nawet na czworaka, znajdował sobie miejsce. Widać było, że dziewki przyjęły to z wyraźną ulgą. Uwijały się przy stole starając się posprzątać jak najszybciej. Widząc je przy pracy, Silena wstała i zaczęła składać półmiski i kubki. I podawać im te nieduże piramidy.
- Daj spokój. Poradzą sobie.
- Wiem. Ale przecież mnie nie ubędzie.
- Jak chcesz. Ingwar, pomóż mi przetransportować zwłoki.
Złapali Aslafa pod pachy i przeciągnęli po podłodze jego zwiotczałe nogi. Głowa zwisała mu bezwładnie między ramionami. Rzucili go pod ścianę, aż zagruchotały kości. Bez żadnych skrupułów i delikatności. I poszli po drugiego delikwenta. Przynieśli Larsa w to samo miejsce. Wolden chwycił gruby pled i zawołał Silenę. Podał jej go i wyjaśnił.
- Ingwar śpi na ławie, ty pod ławą, a ja położę się obok, na podłodze.
Pokiwała tylko głową. Chciała co prawda powiedzieć, że powinna przed snem udać się jeszcze na stronę, ale zwyczajnie się wstydziła.

Silena się obudziła. Właściwie to jakiś czas temu obudził się jej pęcherz i dobitnie żądał wyjścia za potrzebą. Wyczołgała się spod ławy i zwinnie ominęła śpiącego Woldena. Na palcach przemknęła do drzwi. Uchyliwszy je jedynie, wyślizgnęła się na zewnątrz. Nie miała najmniejszego zamiaru wybierać się do ustępu. Słyszała bardzo wyraźnie, że nie wszyscy bywalcy wyspy, skończyli już biesiadę. Nie ma co się pchać w niepowołane ręce. Oddaliła się tylko tyle, ile nakazywała jej przyzwoitość i kucnęła pod drzewem. Załatwiła sprawę, z którą tu przyszła i zaczęła poprawiać halki i suknię. Kiedy podniosła głowę zobaczyła jakąś czarną postać zbliżającą się do niej. Instynktownie cofnęła się kilka kroków. Widząc to, czarna sylwetka, nie przestając się zbliżać, przemówiła.
- Spokojnie. To tylko ja – Olaf.
- Uff... Napędziłeś mi stracha. Ty też na siku?
- Nie. Coś innego.
- No to nie przeszkadzam.
Chciała go minąć i wrócić do izby. Ale kiedy przechodziła obok złapał ją za rękę.
- To nie jest śmieszne. Puść. Muszę wracać. Komuś jeszcze może się zachcieć, a to wygląda dziwnie. Możemy mieć kłopoty.
- Zaraz kłopoty. Ty nic nie powiesz, ja nic nie powiem, nie będzie żadnych kłopotów.
- Puść.
Chciała wyrwać rękę, ale trzymał za mocno, stanął za nią i podciął jej nogi. Wylądowała na trawie z głową przy ziemi. Olaf natychmiast rzucił się na nią.
- Tylko jeden raz.
- Nie.
- Przestań się wiercić.
- Będę krzyczeć.
- Nie będziesz. Jak się zlecą, powiem, że się ze mną umówiłaś.
- Trudno, zaryzykuję.
- Gdybyś miała krzyczeć, już byś krzyczała.
Silena pomyślała „faktycznie” i uniosła odrobinę głowę. Tyle, ile była w stanie to zrobić z napastnikiem na plecach. Z jego głową na jej ramieniu. Złapała oddech, otworzyła usta i... I wylądowała na nich ręka Olafa. Zorientował się podczas szarpaniny, że nie blefowała. Wcisnął kolano między jej nogi i zaczął przesuwać je w górę oddzielając jej uda. Wolna ręka próbowała wedrzeć się pod halki, z determinacją ciągnięta po nodze. Silena nie miała zamiaru ułatwiać mu sprawy. Szarpała się i wierciła. Próbowała go zrzucić. Zaciskała uda, żeby to napastujące kolano nie mogło dotrzeć do celu... Nagle, zupełnie niespodziewanie i w ogóle zupełnie, napastnik zniknął. To znaczy z niej zniknął. Odwróciła się na plecy i zobaczyła, że Ingvar trzyma Olafa za szyję – w powietrzu. Tamten majta nogami i walczy o każdy oddech. Zerwała się na równe nogi.
- Przestań. Proszę przestań. Odstaw go.
Mówiła jak najciszej, żeby nie zrobiło się zbiegowisko. Ingvar spojrzał na nią. Drżała na całym ciele i zaciskała ręce obejmując klatkę piersiową. Rzucił Olafem o ziemię i przyglądał się jej badawczo.
- Nic mi nie jest. Nic mi nie zrobił. Nie zdążył.
- Chyba jednak zrobił.
Ingvar nie próbował jej dotknąć. Nawet zbliżyć się nie próbował. Kątem oka zauważył, że Olaf stara się odczołgać i z impetem postawił na nim stopę. Tamten aż jęknął.
- Przestań skamleć. Ciesz się, że jeszcze żyjesz.
- Lepiej mnie zabij.
- Może tak zrobię.
- Nie. Przestańcie. Żadnego zabijania. Proszę...
- Co ci tak na nim zależy?
- Młody jest, nie pomyślał. A ty co? Stróż moralności? W palonych wioskach też stajesz w obronie gwałconych kobiet? Sami mu pokazaliście taki schemat. To teraz zbieraj owoce tego drzewa. Przepraszam. Nie powinnam.
Ingvar patrzył jej w oczy. Wytrzymała to spojrzenie. Żuchwy mu chodziły, pokręcił lekko głową, był w tych gestach jakiś upór i determinacja. Widziała to, mimo że oświetlał ich jedynie blask księżyca. Zdjął nogę z Młodego.
- Zmiataj stąd. Nie ma cię. Ale już.
Olaf podskoczył jak oparzony i popędził w stronę długiego domu. Patrzyli za nim, aż nie zniknął za winklem.
- Tak czy owak, Młodemu należy się nauczka.
- Od kogo?
- A jak myślisz?
- Nie mów mu. Co to da? Tylko podzieli waszą załogę przed rejsem. Przecież na pewno znajdzie się ktoś, kto weźmie Olafa stronę. I co? Będziecie się wyżynać nawzajem? Przez jednego niewolnika. Nie mów mu. Proszę.
- O wiele mnie prosisz...
- Co on może zrobić Młodemu?
- To zależy, jak będzie niewyspany, to skróci go o głowę.
- O matko. Mógłby to zrobić?
- Mógłby. On się nigdy nie wysypia.
- A nie możesz pogrozić Olafowi. Powiedzieć coś, co go nastraszy, kazać mu trzymać język za zębami...
- To, to on już sam wie.
- No widzisz. Chcesz mieć na sumieniu małolata?
- Ty, ty chyba młodsza jesteś od niego i on jakoś sumienia nie miał. Ale dobrze. Dużo racji jest w tym co powiedziałaś. Niech więc tak będzie, ale będę go miał na oku. Jeden podejrzany gest i już go nawet ty, nie wyrwiesz z moich rąk.
- Koniecznie mu o tym powiedz.
- Powiem.
- Ingvar, dziękuję.
Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego dłoń. Skinął jej głową w odpowiedzi na ten gest, ale nawet nie próbował się uśmiechnąć.
- Chyba powinniśmy wracać...
- To idź. Będzie dziwnie jak wrócimy razem. - Przytaknęła mu i zaczęła się oddalać. Nie zdążyła daleko odejść kiedy szepnął jeszcze - I otrzep porządnie sukienkę...
Wślizgnęła się do sali i najostrożniej jak umiała zajęła swoje miejsce. Kiedy naciągnęła na siebie pled i poczuła się względnie bezpiecznie nerwy jej puściły. Znowu zaczęła dygotać. Z oczu wypłynęło kilka łez. Tak ma wyglądać jej przyszłość? Będzie chronić ludzi, którzy próbują ją skrzywdzić, byle tylko nie narobić sobie kłopotów, za wszelką cenę przeżyć. Po raz pierwszy poważnie pomyślała o supełku. Ingvar myśli, że ratowała głowę Młodego – guzik prawda, swoją ratowała. Gadała z nim. Kilka razy z nim gadała, jakby powiedział, że się umówili, to jak wiele osób by mu uwierzyło. To był ich krajan, z niektórymi łączyły go więzy krwi. A ona, ona była nikim. Znowu pomyślała o węzełku. Jeśli sytuacja się powtórzy... Zacisnęła rękę na biodrze, zachłannie zbierając kilka warstw materiału. Wyczuła woreczek i uspokoiła się trochę. Trochę, nie na tyle, żeby zasnąć. Po izbie przemieszczała się czarna sylwetka. Dotarła pod ścianę i położyła się. Silena była pełna podziwu, jak on wszedł, jak szedł, nawet jednego szmeru nie słyszała. Leżała dłuższą chwilę, nie mogąc zasnąć, kiedy usłyszała delikatne skrzypnięcie, a potem ciche stąpanie. Do izby wrócił jeszcze ktoś.


Zdjęcie pobrane z:
Obraz Thomas Bohlen z Pixabay

6 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie. Liczę na kontynuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę:). Coś tu się jeszcze pojawi. Fajnie, że się spodobało.

      Usuń
  2. Czekam na dalsze odcinki...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne:D Są jakieś szanse na szybkie pojawienie się kolejnej części?

    OdpowiedzUsuń